Jama Michalika - secesyjne wnętrza i piękne witraże

Pytanie z wczorajszej fotograficznej zagadki nie należało do trudnych, ale też nie spodziewałam się, że odpowiedź padnie tak szybko - gratuluję Fio! Nieco później właściwej odpowiedzi udzieliły Elenuke i Joo Oczywiście - Pegaz na wczorajszym zdjęciu zawitał w skromne progi najsłynniejszego lwowskiego cukiernika z Krakowa.



Dla przypomnienia: piękny Pegaz z witraża w Jamie Michalika:



W 1895 roku Jan Apolinary Michalik wynajął* kamienicę przy ulicy Floriańskiej 45. Z Cukiernią Lwowską J.A. Michalika czyli tak zwaną 'Jamą Michalikową' (ulubionym miejscem spotkań była najpierw ciasna sala bez okien w głębi kawiarni) wiąże się historia krakowskiej bohemy i najsłynniejszego bodaj kabaretu artystycznego 'Zielony Balonik'.

Pomysłodawcą kabaretu był Jan August Kisielewski, ale osobą, którą do dziś każdy przede wszystkim łączy z krakowskim kabaretem jest szacowny lekarz i genialny tłumacz literatury francuskiej Tadeusz Boy-Żeleński. Spektakle satyryczne, początkowo improwizowane, potem w formie szopek i teatru kukiełkowego przyciągały tłumy (wstęp był bezpłatny, ale spektakle zamknięte i zdobycie wejściówki wymagało iście dyplomatycznych zdolności).

Dziś można oglądać marionetki (smutny to widok), które grały w tamtych młodopolskich przedstawieniach - zamknięte są w gablotach w pierwszej sali Jamy Michalika, tzw. Sali Czerwonej.




W 1908 roku właściciel Jamy Michalika zlecił słynnemu architektowi Franciszkowi Mączyńskiemu przygotowanie nowego projektu wnętrza. Nowy wystrój jest dziełem artystów skupionych w powstałym w 1901 roku towarzystwie Polska Sztuka Stosowana, którego celem był rozwój rzemiosł artystycznych - secesja wyrażała się bowiem przede wszystkim w sztuce użytkowej.




Czy rozpoznajecie na zdjęciu powyżej dwa witraże, które pokazywałam wczoraj? Odbijają się w lustrze - całe wnętrze jest schwytane w siatkę odbić.





Malarstwo, rysunek, wystrój wnętrza, meble o miękkich liniach i zielonych obiciach, niewiarygodne krzesła, zielone lampy, lustra, w których odbijają się witraże, w których odbija się światło kinkietów - lustra, w których odbijają się rysunki, karykatury, malowidła na ścinach - wszystko w zgaszonej głębokiej zieleni, drewnie, przytłumionym świetle.



Na ścianach pejzaże, sceny teatralne, wspaniałe karykatury. W drugiej sali Mączyński zaprojektował niezwykły świetlik w połaci dachu - ale o tym w następnej notce, witraże, które zdobią świetlik zasługują, żeby przyjrzeć się im bliżej. Karol Frycz wykonał meble, drzwi, kominek, kandelabry i lampy oraz ramy witraży - kilka witraży jest również jego autorstwa. Inne zaś są dziełem Henryka Uziembły - przede wszystkim na uwagę zasługuje ten, którego nie udało mi się sfotografować z bliska, a który (słabo) widoczny jest na pierwszym zdjęciu w łukowatym przejściu z sali Zielonej do Czerwonej. Przedstawia personifikację Sztuki - rudowłosa piękność to słynna Irena Solska (o czym dowiedziałam się dopiero dzięki Elenuke. Tutaj może lepiej widać ów witraż - schwytany nieoczekiwanie w lustro:



I nowe nabytki do mojej kolekcji witraży:




Skoro przy kabarecie jesteśmy - tak mi się przypomniały sceny z "Mistrza i Małgorzaty", kiedy Woland miał przedstawić w moskiewskim teatrze Variétés spektakl czarnej magii (i oczywiście jej zdemaskowania). Co z tego wynikło, to inna historia, ale a propos demaskowania, na które tak mocno nalegali moskiewscy oficjele, chciałabym przedstawić dwa zdjęcia.

Tak wygląda Jama Michalika naprawdę - to znaczy spowita w dym papierosowy, zielone przytłumione światło i literackie wspomnienia:


A tak to samo miejsce wygląda w barbarzyńskim świetle flesza:




Jak koszmar z Ipswich czy innego Arkham u Lovecrafta. Zrobiłam tylko jedno zdjęcie z lampą błyskową - wyłącznie dla tego 'schizofrenicznego' efektu, po poprzednich doświadczeniach wiedziałam, że lepiej jej unikać.

Cóż mogę powiedzieć o zamieszczonych dziś zdjęciach? Lepszych nie uda mi się zrobić w takich warunkach i przy takim oświetleniu, (czas ekspozycji i drżenie rąk) Oczywiście wiem, że trzeba by kupić statyw - ale odpowiem na tę radę tak, że fotografia z założenia miała być dla mnie przyjemnością, nie ograniczeniem, nie celem życia. Przede wszystkim zależy mi na treści, na znaczeniu zdjęć - staram się pokazywać Kraków mi bliski, dzielić się odkryciami, zachęcać do krakowskich wędrówek - postarajcie się patrzeć (mówię do technicznych profesjonalistów) na moje zdjęcia jak na nośnik pewnej treści, a nie na formę dążącą do bliżej nieokreślonego ideału.

Wszystkie wpisy poświęcone witrażom - krakowskim i nie tylko - będzie można znaleźć na blogu Kraków i okolice w osobnej kategorii WITRAŻE


* Michalik nie był nigdy właścicielem budynku przy Floriańskiej 45 - gdzie mieści się Jama Michalika. Po przyjeździe ze Lwowa dzierżawił lokal kawiarni od prywatnych właścicieli, który później zwrócił. Dziękuję za sprostowanie!

Komentarze

  1. Jama Michalikowa to było moje ukochane, magiczne miejsce za studenckich czasów!
    Śniadanka tam jadałam w przerwie między zajęciami:)
    Bywałam i inna porą, bywam czasem i dzis, ale - to już nie ta magia;(
    nie wiem, dlaczego, może uleciał duch "Zielonego Balonika"?

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie tam zachwyciły witraże, meble, historia, obrazy, przytłumione światło - ale przyznam, że musiałam uruchomić całe pokłady wyobraźni, żeby wyczuć coś z tamtych lat. Może byłam o niewłaściwej porze, może miałam pecha - ale nastrój tam panuje nieciekawy: skrzyżowanie muzeum z PRL-owskim barem, personel znudzony i zblazowany, kawa nie najlepsza a desery jak z czasów socrealizmu ;) Nie chciałam o tym pisać w notce, ale ostrzec wypada. Szatnia (chyba) obowiązkowa, szatniarka nieprzyjemna, zastawa stołowa z lat 70-tych. Ale na to wszystko można przymknąć oczy! Wybiorę się tam kiedyś wieczorem - może jest inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  3. To zachęcanie jest niesamowicie skuteczne... Dawno nie miałem takiej chęci aby znów odwiedzić Kraków :)

    OdpowiedzUsuń
  4. W Jamie Michalikowej byłem chyba jeszcze jako licealista. Nauczyciel nas zaprowadził, a potem jakoś mnie nie ciągnęło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam , Ada najtańszy statyw kosztuje około 50 złotych , jest mały ,lekki i na pewno nie będziesz miała żadnych problemów z robieniem zdjęć witraży , do zdjęć wnętrz zwłaszcza w ciemnych kościołach też jest bardzo pomocny , ja kupiłem sobie z myślą o robieniu zdjęć nocnych , pomyśl o tym , Kraków w nocy na pewno jest piękny . Pozdrawiam , Andrzej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ado, ale narobiłaś mi smaku, muszę koniecznie się tam wybrać!!!
    Cudne wnętrze, cudne witraże, Uziembło pięknie popracował! Ponoć to właśnie on jest pomysłodawcą nazwy "Zielony balonik"...
    A flash faktycznie całkowicie "rozbiera" z klimatu. Potęga światła :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Un salon typique de la Pologne moderne?

    OdpowiedzUsuń
  8. To jeszcze polecę "Jama Michalika. Przewodnik literacki" Bolesława Farona z 2002 roku. Miła lektura, możliwie przy grzańcu w zimie w rzeczonym lokalu :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wspaniale! Znakomicie napisana historia tego magicznego miejsca, zdjęcia jak zwykle doskonałe. Niezwykle nastrojowy post,
    pozdrawiamy,
    m_m

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję :)
    jsh - do Krakowa wspaniale jest powracać, mogę się tylko cieszyć, jeśli moje pisanie do podróży zachęca :)
    PAK - wybierz się, gdy znów będziesz w Krakowie, licealne wycieczki to zmora ;) na pewno teraz całkiem inaczej zobaczysz to miejsce.
    koand - pomyślę, może gdy już będę mieszkać w Krakowie, na razie to dla mnie cała wyprawa. Przyznaję, że przydałby się w miejscach źle oświetlonych - ale nie wyobrażam sobie, żebym mogła rozstawiać go w kościołach - wystarczająco się stresuję robiąc tam zdjęcia bez statywu ;)
    Elenuke - bardzo mi miło, dziękuję! Wybierz się koniecznie, żeby zobaczyć Solską, to chyba najpiękniejszy witraż a tak jest umieszczony, że nie dałam rady go sfotografować. Co do nazwy - czytałam gdzieś, że kilku bywalców Jamy (Kisielewski, Żeleński, Uziembło?) stojąc na Rynku na rogu Floriańskiej widząc, jak z rąk małego chłopca wyrwał się i odleciał mały balonik, zakrzyknęli razem - O, zielony balonik!
    Ale pewnie tyle wersji tej historii, ilu kronikarzy ;)
    AB - exactement! Tout début du XXe s, le fameux café et Cabaret littéraire 'Le Ballonet Vert' - fondé par le médecin et le meilleur traducteur de la littérature française Tadeusz Boy-Żeleński. Ah, les beaux jours! Et le café est toujours ouvert!
    Przewodnik po Krakowie - dziękuję! Na pewno poszukam. Ciekawe czy to jest właśnie ta książka, o której słyszałam - ponoć jeden z poważnych i szacownych profesorów UJ napisał monografię Jamy Michalika - może to właśnie ta?
    No i tak - grzaniec zimową porą :)

    OdpowiedzUsuń
  11. m_m, dziękuję :) Zaglądnijcie koniecznie do Jamy Michalika przy najbliższej wizycie w Krakowie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo klimatyczne wnętrze:) I jak tu nie kochać Krakowa?

    OdpowiedzUsuń
  13. Na takie dictum pozwolę sobie zacytować słowa Brodskiego z pięknej książki 'Znak wodny' - przytaczałam je już kiedyś, ale warto powtórzyć; najlepiej oddają tajemnicze więzi, jakie połączyć mogą człowieka i miasto:

    "Przecież jednak świadczy chyba o wierności fakt, że powraca się do miejsca swojej miłości rok w rok, w nie tej co trzeba porze, bez gwarancji, że miłość zostanie odwzajemniona. Albowiem, jak każda cnota, wierność jest cokolwiek warta, tylko dopóki pozostaje raczej instynktowna i idiosynkratyczna niż racjonalna. Poza tym, w pewnym wieku, a do tego jeszcze w pewnej dziedzinie zawodowej, odwzajemnienie miłości nie jest tak absolutnie niezbędne. Miłość jest uczuciem bezinteresownym, jednokierunkową ulicą. To dlatego można w ogóle kochać miasta, architekturę samą w sobie, muzykę, nieżyjących poetów, albo przy pewnym szczególnym usposobieniu, jakąś istotę boską. Miłość jest bowiem czymś, co się dzieje pomiędzy odbiciem a odbitym przedmiotem. [...]

    OdpowiedzUsuń
  14. Piękne, prawdziwe słowa!!!

    OdpowiedzUsuń
  15. Już chciałam się tam jutro wybrać (wszak pogoda ma być barowa), ale lekko zniechęciło mnie Twoje ostrzeżenie. Jeżeli na dodatek wentylacja jest taka, jak kiedyś (czyli żadna), to chyba tylko wstąpię pooglądac witraże (o ile mnie wpuszczą), a na kawę wybiorę się gdzie indziej.
    Co do statywu... Zwykle ustawiam aparat na cukierniczkach, serwetnikach... ewentualnie buduję piramidkę z zawartości mojej torebki (zawsze się coś znajdzie ;-). A potem włączam samowyzwalacz i zdjęcie prima sort ;-)

    OdpowiedzUsuń
  16. Jama Michalikowa to wspomnienia daaaaaaaawnych czasów, tez bywałam tam jako licealistka:)
    Dzięki że przypomniałaś o tym miejscu - dziwne, takim znanym a jednak skrzętnie omijanym! Chyba muszę tam skoczyć na kawę i popatrzeć z zupełnie innej perspektywy!
    A co do statywów - nie lubię, nie używam i jakoś robię te zdjęcia lepiej lub gorzej:) ach i bywałam świadkiem piramidek i stelaży ustawianych przez Fio - robi wrażenie!!!
    Pozdrawiam Cie serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Elenuke - najprawdziwsze! One way road...
    Czytałaś 'Znak wodny' Brodskiego? Ja znam Wenecję tylko taką, jak na stronach tej książki (jeszcze może d'Ormesson, Hemingway i inni, ale najbardziej Brodski) - niezwykła, przepiękna!

    Fio - nie zrażaj się, s'il te plait, nie chciałam nikogo zniechęcać!! Miejsce jest niejednoznaczne - i tym ciekawsze :) Przez wiele lat była tu przecież kawiarnia (a nawet chyba bar)PSS Społem ;) Myślę, że taki absurd spodobałby się założycielom Zielonego Balonika ;) Idź koniecznie - z wypróbowanych napojów mam kawę po wiedeńsku (całkiem przyzwoita), latte jest gorsza. I można obserwować turystów ;)

    Joo - to prawda, to właśnie paradoks tego miejsca, powszechnie znane i... omijane. A przecież warto, naprawdę! Witraże i niezwykłe krzesła, poza tym karykatury, rysunki i malowidła na ścianach (tak co biedniejsi artyści spłacali długi ;)

    I dziękuję Wam za zrozumienie, pocieszyłyście mnie :) Też mam wrażenie, że bez statywu moje życie jest łatwiejsze ;) I chyba coś w tym jest, że zdjęcie doskonałe technicznie nie musi być przy tym zdjęciem najlepszym. Zostawię sobie ten zakup na lepsze czasy. Poza tym (dzięki za podpowiedź, Fio) potrzeba matką wynalazków ;))
    Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Alors il y a une tradition française à Cracovie!

    OdpowiedzUsuń
  19. UJ jak UJ, ot, WSP byłego profesor, i to belwederski, z kręgów PZPR :)

    A d'Ormesson to gdzie o Wenecji pisał? Chętnie bym się zapoznała :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Yyy, coś chyba pomieszałam :))) właśnie nie belwederski, tylko nadzwyczajny :)
    Dobra, chyba idę do łóżka, bo bredzę :)

    OdpowiedzUsuń
  21. @Przewodnik po Krakowie, M :) - no to rzeczywiście, sz.p. profesor wpisuje się wspaniale w krąg 'Zielonego Balonika' - skoro nie UJ a WSP, nie belwederski a nadzwyczajny, nie szacowny a pzpr-owski, pięknie namieszałam, zaraz się okaże, że nie profesor... Istne radio Erewań ;))
    A przechodząc do spraw poważnych, czyli literatury, to tak - tytułu dokładnie nie pamiętam, było tego cztery tomy opowieści czy sagi o czterech pięknych siostrach O'Shaughnessy (czy jakoś tak), trochę o grafomanię to się ocierało - może 'Wiatr wieczorny', coś takiego. Ale nie pomnę, w którym tomie. A z 'wenecjanów' czytałaś Herlinga? Tytuł straszny, ale powtórzę odważnie: 'Biała noc miłości'.

    OdpowiedzUsuń
  22. AB - la tradition française est énormement importante à Cracovie et par conséquent en Pologne (dont Cracovie était jadis capitale)! Il faudrait commencer par Henri de Valois (frère de la fameuse reine Margot) qui était élu par nos ancêtres roi de Pologne en 1573. Et puis les liens sont de plus en plus forts - surtout aux temps de Napoléon (prince Poniatowski) et au cours du XIXe et début du XXes. Il y avait des générations des Polonais qui vivaient à Paris, exilés quand la Pologne a perdu l'indépendence - combattants, militaires, artistes, peintres et nos plus grand poètes: Mickiewicz, Słowacki, Norwid finissaient leurs jours la-bas. Mickiewicz était professeur de littérature au Collège de France. Jean Potocki, aristocrate et écrivain est l'auteur du fameux 'Manuscrit trouvé à Saragosse' (il n'écrivit qu'en français). Et puis vers la fin du XIXs les peintres polonais séjournaient à Paris (p.ex. Wyspiański, dont le vitrail 'Apollo' je présentais l'autre jour) pour connaitre tout ce qu'il y a de plus moderne - l'art polonais de cette époque représente des filiations tres proches avec des courants français. La sculpture de X.Dunikowski est en filiation avec celle de Rodin, les mouvements littéraires des années 20 et 30 étaient vraiment proches des courants français de l'époque. Apres la guerre c'est Miłosz, Jeleński, Giedroyć, Czapski (autour 'Maisons-Laffite').. et beaucoup d'autres. Voici quelques idées en vrac, notées sans trop refléchir :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Ado, nie czytałam jeszcze Brodskiego, chociaż mam w oryginale ("Wybrzeże nieocalonych" tytuł w moim wolnym tłumaczeniu" - mam nadzieje, że o tym samym mówimy) :)
    Przed wyjazdem tam, wiedziałam, że mamy tylko dzień na zwiedzanie i kiedy wyjeżdżaliśmy do kontynentalnej części płakać mi się chciało, cudne miasto...Chodziliśmy, gubiliśmy się i tyle. Nie czytałam nic, ani przewodników, ani esejów Muratowa, Brodskiego, nic... To było taka krótka pierwsza randka.

    Bo jakbym przeczytała cokolwiek na temat Wenecji miałabym 100% złamane serce od niedosytu i pewnie tym samym zdradziłabym Kraków. (Miałam już taki epizod ze Lwowem)

    Mam nadzieję, że z biegiem czasu będę mogła kochać równocześnie o wiele więcej miast.

    Oj rozpisałam się, a pora już nocna, nie myślę co piszę :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Elenuke - o takich metafizycznych kwestiach w dzień jakoś niełatwo się pisze :) Doskonale rozumiem, co masz na myśli - ja zostawiłam Paryż (teraz staram się nie myśleć o tym wiele). W Krakowie zamieszkam już może w tym roku - ale od lat to moja wielka histoire d'amour :)

    A co do Brodskiego, nie, nie 'Nadbrzeże' ale 'Watermark' czyli:
    Josif Brodski, Znak wodny, Wydawnictwo Znak, Kraków 1993. Przełożył Stanisław Barańczak

    Co gorsza - praktycznie niedostępna. Czytałam ją kiedyś pożyczoną i musiałam zmobilizować całą moją przyzwoitość & moralność, żeby ją oddać właścicielowi ;) Do tej pory żałuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  25. Dzisiaj cały dzień w pracy (upsss...) spędziłam na poszukiwaniach Watermarmk po rosyjsku, bo mam jego esej o Wenecji (czyli Nadbrzeże) i myślałam, że jeszcze jest jakiś....
    Co się okazuję http://www.russianbookshop.co.uk/russianbooks/9785911818326
    hehe :)

    Ale to dobrze bo mam nie w oryginale (pierwsze wydanie było po angielsku), ale przez niego tłumaczone na rosyjki (sub-oryginał?). I co się okazuję - pierwsze rosyjskie wydanie miało tytuł Watermark po rosyjsku, natomiast Brodskiemu nie podobało się brzmienie tego słowa in russian i zmienił je na "Nadbrzeże nieocalonych" - Fondamenta degli incurabili. Z tym Nabrzeżem wiąże się zagadka - nie ma już go w Wenecji i za czsów Brodskiego nie było.... Same tajemnice :) Biorę się za czytanie!!!

    OdpowiedzUsuń
  26. Ależ historia! Iście wenecka! Dowiedziałam się jeszcze, że tytuł francuski brzmiałby w dosłownym przekładzie Quai des Incurables, ale przetłumaczono go 'bizarrement', zdaniem Francuzów, na 'Aqua Alta'. Polska wersja jest wspaniała - dzięki przekładowi Barańczaka.

    OdpowiedzUsuń
  27. Piękne wnętrze! Nie mogę się napatrzeć! Muszę koniecznie przyjechać:)

    OdpowiedzUsuń
  28. Emnildo - bardzo miło mi Cię gościć! Myślę, że na pewno spodobałaby Ci się Jama Michalika, i jak pięknie z wystrojem konweniowałyby Twoje suknie w stylu lat 20 :) Mam jeszcze sporo secesyjnych spacerów po Krakowie w planach - zaglądnij czasem :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Oczywiście, że będę zaglądać, bo to przepiękny blog:) Jak widzisz znów wróciłam do Jamy M. :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Do Autora - Michalik NIE BYŁ NIGDY WŁAŚCICIELEM budynku przy Floriańskiej 45 - gdzie mieści się JAMA MICHALIKA. Po przyjeździe ze Lwowa DZIERŻAWIŁ lokal kawiarni od prywatnych właścicieli, który później zwrócił.
    W ramach rzetelności, proszę autora o sprostowanie.

    prof. M. Gutowski

    OdpowiedzUsuń
  31. Dopiero dzięki twojej notce i zdjęciom zauważyłam wiele detali, których nie dostrzegłam w Jamie Michalikowej; powitana od progu burczącą panią "portierką", będącą skrzyżowaniem z "szatniarką", wprowadzona do zadymionego, ciemnego pomieszczenia, uraczona niezbyt dobrą kawą i deserem rodem z lat błędów i wypaczeń nie dostrzegłam interesujących szczegółów. Widziałam kilka witraży i eksponaty zamknięte w gablocie, wyczuwałam, że wystrój jest piękny, alem w tej ciemności go nie dostrzegła. Chyba muszę tu wrócić, aby dojrzeć to wszystko, co pokazujesz na zdjęciach, a co wygląda bardzo ciekawie. No, a że klimatu młodopolski tu nie ma - to prawda -niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jama Michalikowa zdecydowanie zasługuje na lepszy los, na razie ciągle funkcjonuje jako dziwny (dla mnie) obszar eksterytorialny, trochę poza czasem, niestety zakotwiczona całkiem w innej epoce, niż bym może sobie życzyła.
      Ale przecież i tak wypada się cieszyć, że tak wiele zachowało się z tamtej epoki. Ileż to już pięknych wnętrz, ważnych dla tradycji miejsc zamieniono na banki... Dawno tam nie byłam, czas odświeżyć wrażenia, czas na jakieś nowe zdjęcia. Pamiętam słynne karykatury Sichulskiego, lalki i rekwizyty szopek - nie widzę ich na tych starych zdjęciach. A i witraż z piękną i demoniczną Solską zasługuje na lepsze ujęcia. Póki to wszystko jeszcze istnieje.

      Usuń

Prześlij komentarz