Kaplica Gąsieniców, Stary Kościół w Zakopanem i cmentarz na Pęksowym Brzyzku

Oto miejsce najważniejsze w starej części Zakopanego, najpiękniejsze, enklawa dawno minionego czasu, przestrzeń pamięci i sacrum. Jakimś cudem ten skrawek przestrzeni dotrwał do dziś i na tle chaotycznej i pseudo-nowoczesnej zabudowy miasta, które zagubiło (sprzedało?) gdzieś swojego ducha - wyróżnia się pięknem i dawnością. Trwa. Jest - na ile mogę sądzić - w poszanowaniu i pod dobrą opieką. Cmentarz na Pęksowym Brzyzku, kaplica Gąsieniców i Stary Kościół. Symbolicznie i historycznie powiązane, zakotwiczone w przeszłości.
Będzie dużo jaskrawych, jesiennych zdjęć i - jak zwykle - kilka dygresji.
Zapraszam na spacer!



Spotkajmy się tam gdzie wczoraj, w zachodnim krańcu cmentarza na Pęksowym Brzyzku, tuż przy bardzo ciekawym nagrobnym pomniku.

W tym miejscu nie mogłabym nie wspomnieć, że tu właśnie spoczywa Maria Witkiewiczowa, żona Stanisława i matka Stanisława Ignacego. Sam Witkacy również upamiętniony jest symbolicznie na tablicy nagrobnej. O skandalu związanym ze sprowadzeniem w końcu lat 80 jego prochów ze wsi Jeziory na Polesiu, gdzie popełnił był samobójstwo 18 września 1939 roku, lepiej zmilczę. Dość powiedzieć, że cała sprawa przypominała jakąś oniryczną, psychodeliczną i metafizycznie absurdalną sztukę Witkacego. To zdawało by się powszechnie znana sprawa - a jednak! Na jednym z portali poświęconych Tatrom i zabytkom Zakopanego znalazłam dziś wzmiankę, że Stanisław Ignacy Witkiewicz pochowany jest na Pęksowym Brzyzku... O, bogowie. Namieszałeś straszliwie, drogi Genezypie Kapenie (dygresja w dygresji - kto z Was potrafi rozszyfrować ów witkacowski pseudonim?) i pewnie zaśmiewasz się teraz w zaświatach. A zatem: na Pęksowym Brzyzku spoczywa Stanisław Witkiewicz ojciec, genialny krytyk sztuki i malarz, nieprzeciętna osobowość, twórca stylu zakopiańskiego. Jego żona - Maria z Pietrzkiewiczów Witkiewiczowa. A także żona Stanisława Witkiewicza - piękna Jadwiga z Unrugów. Witkacy - z całą pewnością - nie. Dodam jeszcze, że charakterystyczny, drewniany pomnik powstał w pracowni Władysława Hasiora i został wykonany przez Urszulę Kenar. Obecnie - jak widać na zdjęciu - jest w konserwacji i odzyskuje blask.

Miejsce dzisiejszego spotkania wybrałam nieprzypadkowo - właśnie z tego punktu zrobione zostało zdjęcie, które było przedmiotem fotograficznej zagadki zakopiańskiej. Fragment kamiennego muru i widoczne nad nim drewniane, kryte gontem sygnaturki. To zdjęcie:


Gdy spojrzymy ponad bramą cmentarza na zachód, wszystko staje się jasne.


Jako pierwsza widoczna jest tuż za murem cmentarza zbudowana z kamienia kaplica Gąsieniców a dalej za nią - drewniany Stary Kościół. Dwa ujęcia, inne światło, dwa dni mojego podtatrzańskiego pobytu - ostatni i pierwszy. Czy wspominałam już, że tutaj rozpoczyna się każda moja wizyta w Zakopanem i tutaj kończy? Właśnie tak.


Spójrzcie na drzewa! Piękne, wysokie. Jeszcze o nich napiszę więcej - to trochę gospodarze tego miejsca. A niektóre z nich, te najpotężniejsze, najstarsze, sadzone były ręką pierwszego zakopiańskiego proboszcza, Józefa Stolarczyka - to nazwisko nie może zostać zapomniane. Do drzew i do księdza-taternika jeszcze wrócimy.

Kaplica śś. Andrzeja (Świerada) i Benedykta zwana kaplicą Gąsieniców


Nie od Starego Kościoła zacznę moje fotograficzne wspominki, ale od kaplicy. Często mijana w pośpiechu przez tych, którzy ze Starego Kościoła idą zwiedzać cmentarz, trochę lekceważona, bo niepozorna i skromna - Kaplica Gąsieniców zasługuje na poczytne miejsce. Z wieku i urzędu... ano tak. Jest to, ni mniej ni więcej, najstarszy obiekt sakralny w Zakopanem i zachowała się do naszych czasów w zadziwiająco dobrym stanie. Jest to może dowód na to, że Opatrzność przychylnym okiem patrzy na nawróconych grzeszników (Któż z was, gdy ma sto owiec a zgubi jedną z nich... etc. Nawiasem mówiąc parabola pasterza wydaje bardzo trafna w tych góralskich cyrkumstancjach). A było to tak:

Kaplica powstała w roku 1800, ufundował ją i wybudował ją na swojej ziemi Paweł Gąsienica. Wieść niesie, że w młodości był z niego zbójnik. Wyobrażam sobie, że tenże Paweł znalazł się potem na jakiejś swojej własnej drodze do Damaszku i wrócił odmieniony. A może to był raczej - zważywszy na zdroworozsądkową góralską mentalność - rodzaj Pascalowskiego zakładu? (Drodzy gimnazjaliści, nie kopiujcie tego, zaklinam). Jakkolwiek by nie było, Paweł Gąsienica zamiast oddać biednym zagrabione pieniądze, wybudował kapliczkę w ramach dzieła ekspiacji. Już w następnym roku (a dokładnie 31 maja 1801 r.) kaplica została poświęcona - z woli biskupa tarnowskiego - i poczęto odprawiać w niej nabożeństwa, zatem z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że budowa była już wówczas zakończona.

Paweł Gąsienica wraz z żoną Reginą, jako że byli bezdzietni (oraz w następstwie drogi do Damaszku lub le pari de Pascal) zapisali kościołowi grunt, na którym stała kapliczka, rzecz jasna wraz z samym obiektem, zaś wszystkie swoje dobra ruchome zalecili sprzedać a otrzymaną w ten sposób kwotę przeznaczyć na utrzymanie kaplicy i odprawianie nabożeństw. I nakazali pochować się u progu kapliczki. I znów nie wiem - czy ze skromności i bogobojności, czy całkiem przeciwnie (ludowe przekonanie głosi, że pierwsi zmartwychwstaną ci, na których groby pada cień kościelnej wieży...). Czy może była to decyzja całkiem naturalna - nie jest bowiem niczym niezwykłym, że pochówki odbywały się wokół obiektów sakralnych i jak się wydaje wokół kaplicy Gąsieniców, w jej najbliższym sąsiedztwie, powstał pierwszy zakopiański cmentarz, o czym mogą świadczyć ślady pochówków, na które napotykano przy okazji różnych prac. Paweł i Regina spoczywają tam, gdzie dziś przed wejściem do kaplicy biegnie ku cmentarzowi ścieżka z płaskich kamieni. Requiescant in pace.

Jak wygląda kaplica Gąsieniców? Murowana z kamienia, mogę najogólniej powiedzieć, że plan zbliżony jest do prostokąta, ale jakie rozwiązanie przedstawia tylna ściana - dalibóg, nie pamiętam a i zdjęć nie posiadam. Czy zamknięta półokrągło, czy też wielobok o ściętych narożach - to trzeba uzupełnić. Pierwotnie kaplica była pokryta tynkiem, natomiast dziś prezentuje piękny wątek kamiennych ścian. Dach gontowy a na nim misternej roboty wieżyczka sygnaturki. Fasada ścięta u góry na kształt trójkąta, w dolnych partiach wzmocniona dwiema szkarpami, przebita prostokątnym otworem wejściowym, nad którym znajduje się dość obszerna nisza, łukowo sklepiona, tynkowana i bielona - w niej figurka św. Jana Nepomucena. Powyżej, prawie u szczytu ściany, jeszcze jedna tym razem mała, prostokątna nisza z figurką świątka. W ścianach bocznych - dwa okna zamknięte bardzo płaskim łukiem. Piękny wątek muru nad otworami okiennymi, wejściem i oknami - zupełnie jakby budowniczy czytał Witruwiusza.






Po wielu perypetiach i zwrotach akcji (o których najlepiej przeczytać w przewodniku Macieja Pinkwarta) kapliczka została odnowiona i ponownie wyświęcona przez zakopiańskiego proboszcza Józefa Stolarczyka w roku 1861. A później zasię niszczała na powrót, taka typowa sinusoida zapomnienia i poszanowania, profanum i sacrum. A propos profanum: w niejednym przewodniku czytałam kuriozalną opowieść o tym, jak to w latach międzywojennych gospodynie zza Gubałówki, które przychodziły na targ do Zakopanego, zostawiały w kapliczce kosze z nabiałem i wszelkimi dobrami licząc, że pod boską opieką towar będzie bezpieczny... I był, nikt nie ośmielił się okradać kapliczki. Po wojnie sprawy miały się już inaczej... ale o tym za chwilę.

Bardzo ważny w historii kaplicy Gąsieniców był rok 1938, rok remontu konserwatorskiego przeprowadzonego z inicjatywy Juliusza Zborowskiego. Wówczas tynki zostały zdjęte i odsłonięto kamienny wątek murów.  Kim był Juliusz Zborowski? Człowiek-instytucja, niezwykle zasłużony dla Zakopanego, dla całej podtatrzańskiej kultury. Językoznawca, historyk, etnograf a przede wszystkim: długoletni dyrektor Muzeum Tatrzańskiego. Jego zasługą jest, że w 1931 roku uznano oficjalnie Pęksowy Brzyzek za cmentarz zabytkowy. Autor kilkuset rozpraw naukowych, artykułów, patron i przyjaciel młodych naukowców. Żartowano, że wie o Tatrach wszystko, choć nigdy w nich nie był - nieodmiennie za biurkiem w gabinecie Muzeum, zawsze w księgach i papierzyskach. Jedyne zdjęcie przedstawiające go na tatrzańskiej naukowej wyprawie badawczej (widnieje na nim pan dyrektor tuż u wejścia do dawnych, zniszczonych sztolni górniczych w Kopie Magury) pokazywano sobie z niedowierzaniem. Karol Szymanowski i inni zakopiańczycy mówili doń - Samuelu, per analogiam do historycznej postaci, co wspaniale opisuje we wspomnieniach o Karolu jego siostrzenica Krystyna Grabowska. Przyjaciel, jako się rzekło, Karola z Atmy a także Witkacego, Makuszyńskiego, Stryjeńskiego, Fedorowicza, powszechnie lubiany i szanowany, miał również artystyczne inklinacje i był - podobnie jak Józef Fedorowicz czyli Wiatr Halny - aktorem witkacowskiego Teatru Formistycznego.

I skoro dygresyjna ścieżka przywiodła mnie aż tutaj, to nie mogłabym nie pokazać dwóch zdjęć z Pęksowego Brzyzka, gdzie spoczywa Samuel. Oto tablica i piękny krzyż na grobie Juliusza Zborowskiego, niezapomnianego dyrektora Muzeum Tatrzańskiego i jego niezwykłej żony - Irminy. Ona ocaliła dorobek naukowy swojego męża a podczas okupacji dzięki poświęceniu i sprzedaży rodzinnej biżuterii, uratowała Muzeum Tatrzańskie przed spustoszeniem. Wszystkie prywatne zbiory sztuki przekazała w testamencie muzeum, podobnie wszystkie pozostające w jej pieczy artykuły i prace naukowe męża. A poznali się tak: dwudziestoletnia panna Irmina przebywała na wakacjach w Zakopanem...
Requiescant in pacem.





Kaplica Gąsieniców wiąże się dla mnie z jeszcze jednym nazwiskiem, bliskim a może i najbliższym mi spośród wszystkich "zakopiańczyków". Karol Szymanowski, niezwykły twórca i wyjątkowy człowiek (ale nie będzie tutaj dygresji, gdyż ta opowieść nie skończyłaby się wówczas tak szybko) zmarł na gruźlicę w 1937 roku i został pochowany w kościele Paulinów na Skałce. O tym, podobnie jak o związkach Szymanowskiego z Zakopanem powszechnie, jak sądzę, wiadomo. Nie każdy może jednak wie, że powzięto plan, by serce Szymanowskiego złożyć w warszawskim kościele pw. Świętego Krzyża obok serca Fryderyka Chopina. Jako że realizacja tego projektu jakoś przeciągała się w czasie (o tym czytałam bodajże u Jerzego Waldorffa), zakopiańscy przyjaciele Karola z Atmy - z inicjatywy Juliusza Zborowskiego - pragnęli wmurować urnę z sercem Szymanowskiego w ścianę kaplicy Gąsieniców. By choć tak pozostał - symbolicznie - w miejscu, które było mu tak bliskie, pod Tatrami, kilka kroków od Atmy, która była mu domem, może pierwszym od czasów Tymoszówki. Wybuchła wojna i obróciła wniwecz również i te plany. A potem urna z sercem Szymanowskiego spłonęła w Powstaniu Warszawskim. Jedynym śladem po Szymanowskim tutaj na Pęksowym Brzyzku jest tablica mu poświęcona i wmurowana nie tak dawno w wewnętrzną ścianę cmentarza. Nie wiem, dlaczego wybrano tak odległy kraniec cmentarza jako miejsce wmurowania tablic (oprócz tej poświęconej Szymanowskiemu jest tablica ku czci Karłowicza i Balzera). Najdalej na wschód wysunięty skrawek niskiego muru, tam, gdzie cmentarz został w czasie okupacji okrojony a dalsza jego część zniszczona przez hitlerowców. Tablica przytwierdzona tuż nad ziemią, na niskim murze. Nie rozumiem motywacji, jaka kierowała wyborem tego miejsca. Ale sama tablica - dobrze, że jest.


Gdy minął czas wojenny, kaplicę Gąsieniców czekała druga młodość. Kontynuowano prace nad odnowieniem budowli a ówczesny proboszcz powierzył projekt urządzenia wnętrz kaplicy Antoniemu Kenarowi (nie, nie będzie dygresji, powstrzymuję się ze wszystkich sił). Wtedy kaplica otrzymała świętych patronów, dość egzotycznych dla mnie - przyznaję, że nigdy wcześniej o nich nie słyszałam. A są to Andrzej-Świerad, pustelnik i asceta z Zakliczyna nad Dunajcem, kanonizowany w 1083 roku, patron Polski, Słowacji i Węgier oraz uczeń jego Benedykt, zwany Stojsławem lub Leonardem. Już kolejny raz - przy każdej zakopiańskiej wizycie - staram się zapamiętać imiona świętych mężów, nadaremnie. Może gdy je tu zapiszę...

A oto wnętrze kaplicy zaprojektowane przez Antoniego Kenara. Kaplicę ozdabiał również i oświetlał świecznik projektu tegoż artysty - niestety, został skradziony. Minęły już czasy, gdy wspomniane wyżej góralki pozostawiały tu spokojne swój dobytek. O tempora, o mores. Świecznik zniknął a od tego czasu wejście zamykane jest na kratę i tylko w ten sposób można oglądać wnętrze kaplicy.


Zamiast dygresji poświęconej Antoniemu Kenarowi, pokażę tylko zdjęcie przedstawiające miejsce jego spoczynku na Pęksowym Brzyzku. Piękny, drewniany pomnik nagrobny został niedawno odnowiony. Niewielkie figurki otaczające grób zostały prawdopodobnie wykonane na nowo - pamiętam z poprzednich lat, że były już bardzo zniszczone.


Stary Kościół Parafialny pw. Matki Boskiej Częstochowskiej (dawniej św. Klemensa)


O blisko pół wieku młodszy od Kaplicy Gąsieniców, położony jest tuż obok niej, nieco dalej na zachód. Co ciekawe nie jest "orientowany", to znaczy jego prezbiterium nie jest skierowane na stronę wschodnią jak często bywa w architekturze sakralnej, lecz skierowany jest "na godzinę jedenastą", podobnie jak góralskie chałupy, co oznacza tyle, że wejście ma od południa. Wbrew rozpowszechnionym przekonaniom nie budował go pierwszy zakopiański proboszcz, ks. Józef Stolarczyk odprawiając w międzyczasie nabożeństwa w kaplicy Gąsieniców. Nie! Kościół w swoim zasadniczym kształcie już istniał, gdy ks. Stolarczyk został powołany na zakopiańską parafię. Został zbudowany w latach 1845-47 przez miejscowych cieśli, którymi kierował Sebastian Gąsienica-Sobczak. Stolarczyk pierwsze nabożeństwo odprawił w 1848 roku a w dalszym czasie dokonał rozbudowy kościoła powiększając go o część południową wraz z wieżą, jednak ta przebudowa nie zmieniła zasadniczo planu kościoła - jak był, tak pozostał jednonawowy z prezbiterium od północy. Na podłodze można jeszcze zobaczyć ślad między starszą a nowszą jego częścią.

Przed kościołem, tam gdzie dziś biegnie nazbyt ruchliwa ulica Kościeliska (czasem nie sposób przejść przez ulicę, nieodmiennie przeklinam organizację ruchu samochodowego w Zakopanem, zresztą nie tylko tam) stała niegdyś dzwonnica. Duch Czasu oraz Postęp i Rozwój Motoryzacji a także Nowoczesność nie pozostawiły po niej ani śladu, ulicę poszerzono i pewnie najchętniej powtórzono by jeszcze teraz tę chwalebną akcję, tyle że wtedy trzeba by już przenieść kościół - stoi dosłownie trzy kroki od ulicy.

O Starym Kościele wszelkich informacji nie brak w internecie, zasadniczo są zgodne z prawdą - a najbardziej i tak polecam lekturę sprawdzonych przewodników, o których niżej - dlatego pozostawiam Wam już tylko zdjęcia i już nie będę męczyć dziesiątkami dygresji i meandrycznym tokiem opowieści.







Na koniec jeszcze tylko drzewa. Piękne, wiekowe drzewa, które otaczają cały kompleks na Pęksowym Brzyzku, cmentarz, kaplicę i kościół. Te najstarsze sadził sam ks. Stolarczyk - o którym jednak przyjdzie mi napisać innym razem, zbyt barwna i zbyt bogata to postać, by opisać go w dwóch zdaniach. Wspomnę w tym miejscu tylko, że to on projektował kamienne ogrodzenie cmentarza (zainspirowany jakąś włoską nekropolią) i on posadził drzewa. Poczytajmy, jak o tym pisze w swej kronice:

"W początku mojej bytności wszystkie modrzewie i jesiony i jawory itd. za mojem staraniem są posadzone tak koło kościoła jako i Plebanii te zaraz od wejścia modrzewie. Zaś znowu w pośrodku i u dolnego końca - posadzili krewni nad grobami zmarłych - pisząc 22-o Czerwca [1866] myślę sobie - iż to może komu po latach przyda się na co."(1)

I oto sadzenie drzew i pisanie o tym z pełną świadomością historyka albo tylko zwykłą ludzką nadzieją, że przyszłość będzie spoglądać wstecz i szukać odpowiedzi na wiele pytań. Jak choćby o drzewa - przy założeniu, że te przetrwają. Jakoż i przetrwały. Jeszcze rosną, piękne, wyniosłe. Stare modrzewie sięgające korzeniami połowy XIX wieku, pamiętające księdza-taternika i zakopiańskie początki.


Mam nadzieję, że ten chaotyczny tekst choć trochę zachęcił Was do dalszych lektur i poszukiwań. I spacerów, rzecz jasna, i wędrówek po Starym Zakopanem, najlepiej z książką pod ręką, by nie przeoczyć tego, co ważne a co trudno czasem dostrzec pod nieciekawą warstwą zakopiańskiej współczesności.
A oto książki, które towarzyszą mi od lat w zakopiańskich spacerach, gorąco je polecam:

(1) Maciej Pinkwart, Cmentarz na Pęksowym Brzyzku. Przewodnik, Bosz, wydanie I, Olszanica 2007.
(2) Maciej Pinkwart, Lidia Długołęcka-Pinkwart, Zakopane Przewodnik historyczny, Pascal

I jedna gazeta, od której wiele się zaczęło, świetnie napisany tekst:
Maciej Krupa, Spacerownik Zakopane, Gazeta Wyborcza, 28 kwietnia 2010

W najbliższych dniach będę miała również dostęp do innej, starszej a podobno bardzo dobrej pozycji:
Janusz Zdebski, Stary Cmentarz w Zakopanem, 1986

Jeśli ktoś zauważy błąd, przeoczenie, nieścisłość w moim tekście - bardzo proszę o korektę.

*****
Na koniec sprawa konkursu i rozwiązania fotograficznej zagadki zakopiańskiej z poprzedniego wpisu.
Czwórka czytelników trafnie odgadła, cztery wypowiedzi składają się na jedną trafną i pełną odpowiedź.

Elżbieta, Alina, Nutta i Przemysław - moje gratulacje! Jednak jako że nikt nie podał niestety pełnej i wyczerpującej odpowiedzi, nagrodę przyznam despotycznie i egoistycznie samej sobie ;)
I teraz nikt, nawet ja ;) nie wie, gdzie znajdziemy się w następnym wpisie.

Komentarze

  1. Hah :D Należy Ci się ta nagroda :)
    Świetne zdjęcia i magiczne miejsce.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)
      Przywłaszczyłam ją sobie, ale chyba odpracowałam ;)

      Dziękuję za odwiedziny i zapraszam na ciąg dalszy - tym razem już tatrzańskich wędrówek.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Wspaniały wpis, bardzo się cieszę że podjęłaś temat zakopiańsko - tatrzański. Niestety moja znajomość z Zakopanem nie jest najświeższej daty, bo było to już dwadzieścia lat temu... Później, w następnym dziesięcioleciu, jeździłam kilkakrotnie do Kościeliska na konferencje ale nigdy nie miałam dość czasu żeby ponownie przyjrzeć się miastu a przez statnie dziesięć lat nie było mnie w Polsce. Co do Witkacego nie pamiętam skąd się wziął Genezyp Kapen ale jak sądzę, pochodzi od słów "geneza" i "capire" co można by interpretować jako tego co zaczyna rozumieć albo wskazuje drogę do rozumienia. Myślę też, że przyszedł czas abym sobie odświeżyła jedną z moich kultowych książek czyli "622 upadki Bunga".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie! Czyli warto pisać :)
      Jeśli Zakopane sprzed dwudziestu lat, to wcale nie są złe wspomnienia - ja właśnie pamiętam je z początku lat 90-tych i teraz nie wiem, jak mogłam wtedy narzekać, że to brzydkie miasto ;) By jednak nie narzekać tak monotematycznie na Ducha Czasów, wszechobecną komercję etc., to staram się dostrzegać i dobre strony. Przede wszystkim - w ostatnich latach znalazły się fundusze na gruntowny remont najważniejszych zabytków. Koliba, Stary Kościół, Oksza a ostatnio w remoncie Atma i Nowy Kościół. I cmentarz na Pęksowym Brzyzku, trwa sukcesywne odnawianie zabytkowych nagrobków. I zabytkowe zagrody przy Kościeliskiej. I pewnie jeszcze dziesiątki innych historycznych obiektów. To jest niebagatelna sprawa i patrząc na te zmiany powinnam powściągnąć moje krytyczne opinie.

      Etymologia witkacowskiego pseudonimu nadzwyczaj ciekawa! Ciekawe, co by na nią powiedział :) Rozwiązanie podam wieczorem - może jeszcze ktoś spróbuje sił.
      A wiesz - ostatniej zimy zrobiłam sobie sesję czytelniczą witkiewiczowską. Najważniejsze moje odkrycie to chyba "Pożegnanie Jesieni". Ale "622 upadki" też niezrównane.

      Usuń
  3. Świetna opowieść!!!!
    O takich gawęd to ja mogę słuchać całymi dniami, a najlepiej gdzieś w górach przy ognisku, dziesięć kilometrów od najbliższego miasta.

    Ale!

    Św Andrzej Świerad i jego uczniowie!
    Tuś mi podpadła!
    Toż to historia barwna jak mało która. W ciekawostki obfitująca, tysiąc lat wstecz nas przenosząca.
    Tu jedynie musnę temat.

    Najprawdopodobniej św Świerad to kwestia chrztu tych terenów (południowa Małopolska, gdzieś tak od Moraw po Tarnów) w obrządku Cyrylo-metodiańskim, jeszcze za czasów gdy leżały w strefie wpływów państwa Wielko Morawskiego (to wtedy łupnia dostał tenże "książę pogański, co w Wiślech siedział - jako rzecze żywot św. Metodego).
    W rzeczy samej, był to nasz krajan, w którymś już pokoleniu chrześcijanin (zatem znacznie wcześniej niż oficjalny chrzest Polski). Pustelnia jego nie w Zakliczynie ale przy malowniczym przełomie Dunajca w Tropiu - przepiękne miejsce - kiedyś o tym napiszę. Teraz szykuję tam rajd na wiosnę z klasą mojego syna, to będę miał materiał fotograficzny.

    ps.
    Przez lata prowadziłem z częścią Kościoła na temat chrztu tych terenów w obrządku Cyrylo-metodiańskim swoistą wojnę poglądową, (nie ja jeden), obecnie oficjalnie Kościół już przyznaje że tak najprawdopodobniej było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pięknie, rzeczywiście się nie popisałam ;)
      A jak to wytłumaczyć - nie mam pojęcia, jakieś zaćmienie umysłu, listopadowe chyba. Bo przecież ani nieobca mi historia o "księciu, co w Wiślech siedział", ani o konsekwencjach podboju południowych naszych ziem przez państwo Wielkomorawskie. O tym, że najprawdopodobniej przyjęto tu pierwszy chrzest w obrządku słowiańskim, pisał już przed laty profesor Wyrozumski w pierwszym tomie Dziejów Krakowa (akurat nie mam tego tomu teraz pod ręką, jest wśród moich książek na krakowskim wygnaniu, ale wydaje mi się, że dobrze zapamiętałam). I Andrzeja-Świerada tam najprawdopodobniej też wspomina. I zamiast to sobie złożyć w jedną historię, to ja tu ubolewam nad nieznanymi imionami, ech... W ogóle sobie tego nie usytuowałam historycznie.
      Wieczorem poprawię, co dam radę w tej opowieści w jej słabym punkcie. Będę czekać na Twoją fotograficzną relację.

      Dziękuję BARDZO za konstruktywne uwagi!

      Usuń
    2. A bo to moja idee fix jest ;-)

      Usuń
    3. To znaczy życie pustelnicze czy początki chrześcijaństwa w Małopolsce? ;)

      A poważniej - ta pierwsza kwestia bardzo mnie interesuje. Całe szerokie spektrum - od kamedułów na Srebrnej Górze aż po... Mertona. O drugiej powinnam więcej poczytać, na razie zajrzałam tylko do jakichś podstawowych internetowych artykułów i Andrzej Świerad (Wszechrad) nie jest już dla mnie tak tajemniczy. Może w krakowskich moich książkach znajdę coś więcej. W przewodniku, z którego korzystałam, podaje się Zakliczyn jako miejsce urodzin św. Świerada - teraz jednak widzę, że to nie takie oczywiste. A jego pustelnię w Tropiu odwiedzał ponoć Jan Długosz.

      Jakąś korektę wprowadzę dopiero po powrocie z Kr.

      Usuń
    4. Pustelnictwo raczej nie, choć np Franciszkaninem (zwłaszcza związanym z ochroną przyrody)spokojnie mógł bym zostać.

      Chodzi o początki chrześcijaństwa w Małopolsce, i ogólnie prymat Małopolski nad resztą. Jak zapewne zauważyłaś, często daję wyraz poglądowi że bliżej mi mentalnie i kulturowo do Czecha, Słowaka, Węgra czy nawet Austriaka - niż do mieszkańca Warszawy...

      Usuń
    5. A mnie nadzwyczaj podoba się reguła Kamedułów. Tak, zdaję sobie sprawę, że mówić o tym z mojej pozycji to czysta abstrakcja. Ale tak czysto teoretycznie, podoba mi się proste piękno: praca, milczenie, odosobnienie, medytacja/modlitwa.

      A co do bliskości środkowo-europejskiej, to muszę nad tym pomyśleć. Czasem daleko mi wszędzie, ale to już wybitnie mój osobniczy problem. Czasem bliżej do kręgu romańskiego. Ale na pewno kulturowo i duchowo bliżej do Zakopanego, Przemyśla i Lwowa niż do Poznania.

      Usuń
  4. Na Pęksowym Brzyzku byłam kilka razy...
    Zdjęcia robisz rewelacyjne
    Uściski :)))*

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie opowiadasz, pięknie pokazujesz, jak zawsze...
    Byłam tam raz w tak odległej przeszłości, że raczej wiem, niż pamiętam, a może mi się tylko wydaje?

    Nawiasem mówiąc mieszkałam przez trzy lata w pokoju z szafą zaprojektowaną przez Stanisława-ojca;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)

      A Twoja uwaga, ta w nawiasie, wzbudziła we mnie tak niskie i niegodne uczucie żywej zazdrości, że aż wstyd się do niego przyznawać ;) Ileż bym dała za to, by pomieszkać z taką szafą ;)) Witkiewicz-ojciec to mój wielki autorytet i podziwiam go nie tylko jako artystę. A gdy jestem w Kolibie, to zawsze rozważam złożenie CV aplikując choćby na stanowisko sprzątaczki ;) Boże, byłabym w siódmym niebie!

      Usuń
  6. Tak sobie czytałam ten wpis i przez chwilę zdawało mi się, że mam przed sobą piękną księgę " Legendy Tatr". Ja nie jestem historykiem, nie będę niczego prostować, z resztą dla mnie takie szczegóły nie są ważne. Ja, ex gażdzina z Beskidów, której przodkowie przybyli z pod Zakopanego oddaję Ci z góry wszystkie nagrody takie wpisy, zdjęcia i słowa. Pozdrawiam. Alina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alino, a Twój komentarz zostawiłam sobie na koniec - na koniec tego dnia, tuż przed niełatwym jutrzejszym wyjazdem. Żeby o nim jutro pamiętać, wezmę go ze sobą na szczęście. I zostawiam go sobie na chwile wątpliwości, które tak często mi się w tym pisaniu bloga zdarzają.
      Z wielkim podziękowaniem i szacunkiem dla Góralki
      Ada

      Usuń
  7. Drodzy Państwo, a Genezyp Kapen? jak dotąd nikt się nie podjął etymologicznego rozbioru biednego Genezypa ;) Podpowiem jeszcze, że zagadka jest dość trudna i wymaga znajomości francuskiego oraz pokrętnego umysłu Genezypa/Stanisława Ignacego znanego z zamiłowania do wszelkich gier słownych, kalamburów, humoru językowego etc.

    Zostawiam Was zatem na parę dni z tą dziwną i trudną zagadką oraz przydługim tekstem o zakopiańskich zabytkach.

    Będę raczej bez komputera i dostępu do internetu, więc nie miejcie mi za złe, gdybym jakieś pytanie czy wiadomość zostawiła bez odpowiedzi.
    Dobranoc ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Weszłam i nie mogłam oderwać wzroku od pokazu slajdów w nagłówku :-) A to był dopiero początek tego całego piękna, które tu na mnie czeka. Wrócę i poczytam w wolnej chwili. Myślę o tym Genezypie Kapenie, ale nie znam francuskiego i chyba też nie dam rady wczuć się w szalony umysł Witkacego ;-)
    A propos tego skandalu z jego pogrzebem, to przypomniało mi się, że mówiliśmy też wtedy, że to był kolejny żart Witkacego, zza grobu ;-)
    Pozdrawiam Cię serdecznie.
    P.S. Widzę, że zmieniłyśmy się "na warcie", ja wracam do wirtualnego świata, a Ty robisz sobie przerwę ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I już po przerwie :)
      Miło słyszeć, że podoba Ci się zmiana w nagłówku. Oddaje całe moje niezdecydowanie ;)
      Witkacy ponoć tak zredagował zaproszenia dla wtajemniczonych na swój ślub (z Jadwigą z Unrugów), że jeden ze świadków był przekonany, iż to kolejny dziwaczny żart. I trzeba było czym prędzej znaleźć kogoś w zastępstwie.

      A Genezyp Kapen? Voilà, oto rozwiązanie zagadki:
      Gdyby przeczytać "z francuska" to znaczy z zachowaniem zasad francuskiej fonetyki ten pseudonim Witkacego (a także imię i nazwisko bohatera "Nienasycenia"), to otrzymalibyśmy serię dźwięków, które mogłyby ułożyć się w takie francuskie zdanie:
      "Je ne zipe qu'à peine"
      Sama konstrukcja "je ne [czasownik] qu'à peine" oznacza: z ledwością, z trudem, ledwo, z wysiłkiem [coś robię - tenże czasownik]. Np. "Je ne vois qu'à peine..." Z trudem, z ledwością widzę [coś tam]
      I w tęże oto konstrukcję francuską Witkacy wstawia nie istniejący we francuskim i całkiem fikcyjny czasownik 'ziper', dzięki czemu pokrętnie otrzymuje drogą anagramów i podstawień, fonetycznych podobieństw oraz nieuzasadnionych komplikacji wyrażenie: "ledwo zipię".
      I tyle ;)))

      Usuń
    2. niesamowity pomysł.
      Ale to w końcu czasy gdy powstawał Finnegan's Wake Joyce'a więc ... wtedy wszystko było niesamowite.

      Usuń
  9. Wchodzę do Ciebie już po raz piąty, zaczynam pisać komentarze i je kasuję, bo wszystkie wydają mi się zbyt banalne. Ale cóż innego mogę napisać, skoro nie znam, nie byłam, a podoba mi się bardzo i historia i wpis i zdjęcia. Więc zostawię tak banalnie, tak zwyczajnie, tak prosto wpisany komentarz nie siląc się na oryginalność :( Pozdrawiam
    A Witkacy za mną ostatnio chodzi poprzez piosenkę Autoportret Witkacego w wykonaniu Jacka Bończaka - mogę jej słuchać na okrągło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że odpowiadam dopiero dziś - kilka dni blogowej i realnej nieobecności (która związana była z różnymi medycznymi peregrynacjami - a co ciekawe mogłabym o tym napisać bardzo podobną historię do Twojej :) Jeszcze jedno badanie i czarne scenariusze być może będę mogła odstawić już na dłużej w jakiś odpowiednio czarny kąt ;)

      Ad rem. Twój komentarz przeczytałam jeszcze w Krakowie, w jakiejś obskurnej internetowej kafejce i pamiętam, jaki uśmiech wywołał, choć wtedy jeszcze wcale nie było mi do śmiechu.
      Dziękuję!

      A ja słucham czasem tegoż Autoportretu w wykonaniu Gintrowskiego. Dreszcze.

      Usuń
  10. Bardzo ciekawa historia i zdjęcia. Nad wnętrzem kościoła zatrzymałem się, aby popatrzeć dłużej. Znakomite, jesienne kolory i światło. Aż żałuję, że w tych sprawach jestem laikiem i nie przyłączę się do dyskusji. Ale zawsze zostaje fotografia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbyszku, dziękuję! Pozostaje mi jedynie żałować, że te moje zdjęcia z wnętrz kościoła są takie marne. Mam jeszcze chyba w archiwum na zewnętrznym dysku zdjęcia z innego, bodajże ubiegłorocznego wyjazdu do Z. Wtedy chyba udało mi się zrobić lepsze zdjęcia. Wnętrzom tego kościoła na pewno poświęcę osobny wpis, bo są przepiękne, wspaniale odnowione, zabezpieczone. Są figury, dawne obrazy, stare feretrony. Drewno, drewno i drewno - tak pięknie buduje wnętrze tego miejsca. I jeszcze jest bardzo ciekawa krata (też drewniana) autorstwa Kenara.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  11. Znam to miejsce i też tam lubię zaglądać. Nie znałam jednak tak dokładnie historii jego i osób tam pochowanych. Dzięki Twojemu opisowi już wiem i dziękuję. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  12. To ja dziękuję Ci za wizytę w tych przepastnych archiwach, cieszę się, że to moje pisanie czemuś służy!
    Ja koniecznie muszę odwiedzić Cmentarz na Pęksowym Brzyzku już niedługo, może na wiosnę? Dawno tam nie byłam, tęskni się...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz