Wieczór nad Wisłą, wodny wzorzec po raz wtóry

Wodny wzorzec po raz wtóry. Widok Wisły i Wawelu, woda i przestrzeń. Tak zapamiętałam ostatni wieczór w Krakowie, ostatni z moich trzech skradzionych dni. Widok powszedni, znany wszystkim, widok wyeksploatowany? Być może. Dla mnie te zdjęcia czy raczej te obrazy, rzeczywiste zapamiętane obrazy, jakie nieudolnie przedstawiają te fotografie - to swego rodzaju kwintesencja genius loci tego dziwnego miasta.




Choć wolę je takim, jak na fotografiach Kriegera. Czarne, brunatne, w odrapanych tynkach, w nierównych brukach, pełne autentycznego życia, trochę brudnego, gorzkiego. I drugi nurt w plus-quam-perfectum: kościoły z romańskiej kostki, gotyckiej cegły i czasu, domy o korzeniach w średniowiecznej stratygrafii, Sukiennice jak stary gołębnik, Wawel - zagarnięty przez żołdaków zamek, katedra jak wielkie cmentarzysko, mosty na groźnej rzece. I trzeci nurt - odnowa, nowoczesność, wielkie projekty i wielkie skandale, burzenie, niszczenie, tworzenie. Nie wiem, w jakim momencie to poszło w złą stronę - jaki splot koincydencji i dziejowej konieczności doprowadził miasto do tego punktu, w którym jest karykaturą marzeń tamtych postępowców, architektów, uczonych. Mogę kochać to miasto, ale nie jestem ślepa na jego dojmującą czasem brzydotę. Muszę mocno zamykać oczy, aby widzieć je takim, jakie powinno być.

Tak sobie rozmyślałam nad wodą, nad Wisłą, gdy uciekłam już z Rynku pełnego tysięcznej zgrai. To może i ma swój urok, to nawet ja dostrzegam - wieczorem, gdy tłumy, śmiechy, światła i żonglerzy ogniem, zapach kawy, alkoholu, muzyka - współczesna wersja średniowiecznej jarmarcznej zabawy, ale wtedy szukałam przestrzeni, powietrza. Wokół Wawelu, nad Wisłę i na most Grunwaldzki, który, choć nie grzeszy urodą, to ma jeden niepodważalny atut. Oto jego zasada istnienia: służy amatorom fotografii i widoków.


Oto dwie starsze kobiety, paryżanki - jak dowiem się chwilę później, zachwycają się oświetlonym zamkiem, spektaklem chmur, wody i świateł, prześwitem pod kurtyną z chmur daleko na zachodzie. Jedna z nich przyjeżdża tu od czterdziestu lat - jej siostra jest po raz pierwszy. Przyszły na most specjalnie po to, by oglądać i fotografować. Rozmawiamy chwilę o zmianach, o tym jak Kraków dąży ku lepszemu i nowoczesnemu a jednocześnie staje się tak uciążliwym miejscem do życia (wszechobecne samochody), może bardziej przyjaznym dla turystów, ale znów wcześniej był chyba bardziej prawdziwy... I tak, w ułamku chwili, w paru zdaniach rozmowy, w skrzyżowaniu dwóch tak odmiennych światów - słyszę echo moich rozmyślań sprzed dosłownie kilku chwil. Dziwne i piękne są takie spotkania, chwilowe przełamanie introwertyzmu, jakiś nieznaczny wyłom, wyrwa w naszych osobnych światach. Dźwięki układane w taką a nie inną konfigurację, melodia języka, sens i znaczenie, to takie oczywiste i takie niezrozumiałe, wielka tajemnica słów.

I myślałam jeszcze o innym roku, kiedy kończył się sierpień - czy mieli świadomość, że to nieodwołalne, nieuchronne? Ale o tym będę milczeć. Most to dobre miejsce, można patrzeć w światła na wodzie, w płynącą wodę, w przeszłość.

I teraz dość już słów, teraz zdjęcia. Jest ich jak zwykle (za) dużo...



























PS
Dlaczego zdjęcia wyglądają źle jako takie, tu w treści wpisu? Że nie są idealne, to wiadomo - ale naprawdę nie są AŻ TAK złe gdy je oglądam na dysku. Czy to wina bloggera, czy picasy, czy (najpewniej) moja? Staram się czytać o tym i jakoś rozwikłać ten problem, badam rozdzielczość, zamieszczam via picasa albo bezpośrednio z dysku, wpatruję się w kod html, na razie bez powodzenia. Dlatego polecam lightbox, choć nie jest to moja ulubiona aplikacja. Ale gdyby ktoś mógł mi pomóc, zdradzić sekret, w jaki sposób dodawać zdjęcia, by wyglądały dobrze i wyraźnie już w treści posta - bardzo będę wdzięczna.
PS2 Dwie bezsenne noce później: problem już mniej więcej rozwiązany. Dziękuję Wam za uwagi i pomoc! Jeśli ktoś ma podobny problem - zapraszam do lektury komentarzy.

Komentarze