Na kopiec Krakusa i z powrotem czyli krakowskie landszafty. Le Spleen de Cracovie.

Uporczywość moich przywiązań jest już nieomal przysłowiowa i wcale mnie nie zdziwi, jeśli w reakcji na tytuł dzisiejszego wpisu czytelnik smutno pokiwa głową. Ach, kopiec Krakusa? Pewnie jeszcze kościół Benedykta i fort tegoż imienia, tiens, dawno nie było też Wisły i wiadomego mostu... Nie podejmuję się wyjaśnić. Może to dlatego, że niedawno wyciągnęłam z archiwów i opisywałam pewien spacer tą samą trasą (Kraków w błękicie z grudnia 2013 roku) i przez to przywołałam jakieś wspomnienia, które mnie odtąd dręczyły, coś kazało powtórzyć wszystko, zamknąć jakieś koło? Kto to zresztą wie, co kieruje naszymi krokami, głową, sercem. Kto i co tak naprawdę wybiera za nas w momencie, gdy rzekomo świadomie wybieramy. Drogi czytelniku, przyjmij tę powtarzalność ze stoickim spokojem, weź, co los ci daje i potraktuj tę opowieść jako garść landszaftów. Mogłabym je zostawić w cyfrowej czy wirtualnej szufladzie, ale przecież szkoda mi tych widoków, błękitów, wspomnień, mostów i malowniczego zachodu Słońca. Nawet jeśli to wszystko było już sto razy i sto razy będzie.



Tak było w ostatnią niedzielę, 7 lutego. To znaczy zanim jeszcze było tak landszaftowo i malowniczo, zanim starannie wybrałam właściwe drzewo odpowiednio położone względem zachodu słońca, to był Kraków cały słoneczny, prawie wiosenny pod błękitnym niebem - które tak rzadko się tutaj pojawia, że niedługo będzie czymś wyjątkowym. Było tak czyste, tak jasnobłękitne, że wydawało się prawie kryształowe czy szklane, prawie słyszało się dźwięczny brzęk, gdy nieostrożne ptaki podlatywały zbyt wysoko.


Jeśli już mowa o ptactwie:

 


 

Czy ktoś dziwi się, dlaczego takie zdjęcia, wycinki, fragmenty?


Dlatego, że Rynek w pełnym kadrze wyglądał jak wielkie mrowisko:


a Grodzką właściwie nie dało się przejść. Prawdopodobnie odzwyczaiłam się od tłumów, ale naprawdę zdaje mi się, że nigdy nie widziałam podobnej masy ludzi w lutowe popołudnie. Ileż to może zdziałać trochę słońca. A może zamknięto galerie handlowe? Nie straszny mi przecie tłum ludzi, mam w pamięci słowa Baudelaire'a (Le Spleen de Paris to teraz lektura moich bezsennych nocy), zapiszę je tutaj później***, tymczasem trzeba poszukać nieco mniej zatłoczonych ścieżek. I wielkiego błękitu. I błękitnego mostu.




Trzy razy niebieski czyli blue(s) do trzeciej potęgi.


Ten widok zdradza niewątpliwie, że jesteśmy już na Podgórzu i na wiadomych schodach do parku. Prawie całkiem bezludnych zresztą, nie licząc kilku dżentelmenów popijających sobie absynt (żeby pozostać w baudelaire'owskiej konwencji). Potem szybkim krokiem, bo nie ma czasu do stracenia, słońce coraz niżej.



Przychodzimy na łąkę podgórską w ostatniej chwili, żeby zobaczyć oświetlony słońcem fort św. Benedykta.


A oto i kościół św. Benedykta, do którego tak uporczywie wracam. Tak wygląda dziś. Drewniany gont pokrył się już patyną, ale sam kościół wydał mi się inny. Odsłonięty (przez wycięcie otaczających krzewów), o jaskrawo białych ścianach, otoczony metalowym płotem, jak zawsze osobny, dziwnie obcy. 


Nie było czasu użalać się nad tym, co i tak nieuchronne, kto zresztą przy zdrowych zmysłach smuciłby się z powodu dobrze przeprowadzonej renowacji? Czas w drogę. Zachód słońca już się zaczął, kopiec wydawał się nieodległy, ale przecież nie dam się zwieść, nie idę tam pierwszy raz, n'est-ce pas? Sił też jakoś nie miałam za wiele, cały spacer rozpoczął się jakoś godzinę i dwadzieścia minut wcześniej tuż pod pałacem Tarnowskich na Szlaku, co w jakiś sposób daje wyobrażenie o tempie tej przechadzki i jest dobrą ilustracją uporczywości moich przywiązań oraz pożałowania godnego uporu (zdążyć na kopiec Krakusa na zachód słońca). Czy zdążyłam? Niech odpowiedzią będzie następująca seria landszaftów.









Zostałabym tam na szczycie jeszcze o wiele dłużej, gdyby nie straszliwy wiatr. Przestroga i nauczka na przyszłość - nigdy więcej nie wybierać się na kopiec bez jakiegoś nakrycia głowy. Tyle razy już mi się to zdarza, właściwie wystarczy, że przypomnę sobie jakąś z moich poprzednich wycieczek na ten czy inny krakowski kopiec i od razu, siłą błyskawicznego skojarzenia słyszę ten okropny świst wiatru. Głowa boli mnie do dziś, ale landszafty wydały mi się warte trudów... dopóki tuż obok zobaczyłam prawdziwego fotografa, statyw, jakiś niesamowity obiektyw podobny do teleskopu Galileusza. To nic, powtarzam sobie, to nic. Vanitas etc. i tak nic nie zostanie.

A potem, proszę państwa, był wieczór w takim kolorze, jaki kiedyś zdobił ściany pewnej pracowni, był ulubiony most, łuk kładki rzuconej ukośnie, granatowa Wisła, światła statków. W takich chwilach czuję, jakby Kraków był naprawdę - i pomimo wszystko - najpiękniejszym miejscem, jakby był sobą i czymś więcej, jakby ciągle był moim miejscem.







gdzie skończył się wieczór? 

I może dlatego powrócił w blogowym nagłówku Kraków i most ulubiony i tytuł "Le Spleen de Cracovie"  - tutaj ukłon w stronę autora wiadomych "Poematów prozą" (czyli paryskiego spleenu) i genialnego "Peintre de la vie quotidienne", niezrównanego krytyka sztuki, konesera piękna, kobiet i duszy ludzkiej, bywalca sztucznych rajów, zasłużonego wpisem do Index Librorum Prohibitorum. Poety. 

I jeszcze jeden krakowski landszaft. Dobrej nocy!



***
Multitude, solitude: termes égaux et convertibles pour le poète actif et fécond. Qui ne sait pas peupler sa solitude, ne sait pas non plus être seul dans une foule affairée. (Baudelaire, Le Spleen de Paris, XII).

Wielość, samotność: pojęcia równe, dające się wymiennie przekształcać twórczemu i aktywnemu poecie. Kto nie potrafi zapełnić swej samotności obecnością, ten nie potrafi również być sam w kłębiącym się tłumie. -  przekład co najmniej niedoskonały, ale nie mam lepszego, bo tylko mój własny pod ręką ;)

Komentarze

  1. No ja nie wiem, czy jak ja wjeżdżam do Krakowa, to gdzieś jest wysyłana informacja, że ktoś z Warszawy przyjechał i wyłączają takie kolory? Megalomania?;)
    Już za miesiąc i 2 dni...
    Piękny spacer:))) A ten Benedykt taki samotny wydaje się teraz bez tych krzaków. Ale dobrze, dobrze bo za każdym razem wydawało mi się, że widzę go po raz ostatni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo się rozsypie znaczy;)

      Usuń
    2. A czy wiesz, moja droga, ile mam za sobą takich niedziel zimowych, mglistych, zimnych, deszczowych, jeszcze raz zimnych - które tutaj opisywałam mimo wszystko z uczuciem godnym lepszej sprawy ;))) Zresztą i tak były piękne. Więc może to w nagrodę. A Tobie za karę, że nie piszesz o Krakowie ;)
      Miesiąc i 2 dni! Toż to prawie pojutrze!

      Usuń
    3. No prawie;) Ale...jest już nadzieja i w tym przypadku to oczekiwanie jest przyjemne (dość;))

      Usuń
    4. I będziesz miała prawdziwą wiosnę, skoro teraz jest już tak przedwiosennie!

      Usuń
    5. Bardzo na to liczę:)

      Usuń
  2. Pieknie, znane czy nie znane, bylo czy nie bylo, ciagle milo popatrzec :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko już ponoć kiedyś było :) A to są miejsca, do których zdecydowanie lubię powracać.

      Usuń
  3. Chyba najtrudniej szukać atrakcji wokół swojego domu, ale Tobie się to super udało. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyż to było wokół domu! Dużo bym dała za taki widok z okien, może być na most Piłsudskiego :)
      Dziękuję za odwiedziny!

      Usuń
  4. Chyba najtrudniej szukać atrakcji wokół swojego domu, ale Tobie się to super udało. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Atrakcje przepiękne.
    A Kraków po prostu cudny.
    Aż chciałoby się już pojechać do tego unikatowego miasta.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kraków jednak wyjątkowy, czasem mam go dość a czasem pokazuje mi się właśnie taki... i znów mam chęć wracać tam jak najczęściej.
      Pozdrowienia :)

      Usuń
  6. A ja się u Ciebie nigdy nie nudzę:-) Kraków to sprawia czy Twoja osobowość, jedno i drugie, wiem to...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi to słyszeć :) Ja w Krakowie też nie wyobrażam sobie, jak można się nudzić, tam zawsze czasu za mało, tyle by się chciało zobaczyć...

      Usuń
  7. Przy takiej pogodzie jak dziś, zaczarowałaś mój świat. Można patrzeć, patrzeć, czytać i już nie słychać ulewy za oknem:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też udaję, odkąd wróciłam dziś do domu, że nie widzę tego, co za oknem (paskudny śnieg z deszczem) i że ta dzisiejsza pogoda to był jakiś koszmarny sen ;) I szukam zdjęć na pocieszenie i wspomnień letnich, wiosennych.

      Usuń
  8. Myślę, że w ubiegłą niedzielę nie tylko w Krakowie były dzikie tłumy. Nie ma co ukrywać, było wiosennie i wszyscy wyszli z domu:) Byłam wtedy w Kołobrzegu i też się dziwiłam, skąd tyle ludzi?:)
    Piękne zdjęcia zrobiłaś, napatrzeć się nie mogę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? To jednak wiosna (to znaczy złudzenie wiosny) wywabiła ludzi z domów. Przeżyłam szok poznawczy, ostatnio krakowskie spacery były raczej kameralne ;)
      Dziękuję!

      Usuń
  9. Nawdychałam się Krakowa na Twoich zdjęciach, napatrzyłam się, natęskniłam.
    Zbyt wiele u mnie teraz się dzieje bym była pewna, że znajdę czas na lutowy Kraków.
    No cóż... jeśli nie znajdę, to na pewno obejrzę go u Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że jednak uda Ci się znaleźć choć trochę czasu na Kraków...
      A jeśli nie, to przecież marzec, wiosna już niebawem.
      Tymczasem jak najbardziej zapraszam na te, może nie do końca obiektywne ;) relacje.

      Usuń
  10. Mnie tłum ludzi w Krakowie nie przeszkadza specjalnie. To dla mnie dowód, że to piękne miasto i podziwia je wielu. Takich miejsc, a przede wszystkim cudownych zdjęć nigdy dość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie jednak trochę przeszkadza, nie zawsze oczywiście, ale dość często. Albo to introwertyzm albo egoizm, pomyślę nad tym jeszcze ;)
      Dziękuję!

      Usuń
  11. Ado, nigdy mi dosyć Twoich zjawiskowych zdjęć!!!!
    Muszę się przyznać, że jestem straszną egoistką. Nie lubię tłumów w ukochanym mieście.
    Chciałabym mieć go tylko dla siebie. Spacer wczesnym rankiem albo wieczorem to najlepsze pory na podziwianie miasta. Kraków nigdy mi się nie znudzi. Lubię spacerować jego uliczkami. Mam tutaj swoje ulubione miejsca, kawiarenki.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, i tu czuję podobnie (to znaczy nie w kwestii zdjęć bynajmniej, tylko tych tłumów turystów).
      Jednak całkowicie inny jest odbiór, gdy możemy patrzeć na coś w samotności. Kiedyś byłam na kopcu Krakusa tylko sama a w niedzielę był tam po prostu tłok - a wiesz, że nie ma tam zbyt wiele miejsca ;) dzieci, rowerzyści, młodzież robiąca sobie tysiąc sefies... I to jest naprawdę całkiem inna historia, inne wrażenia.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Zazdroszczę Ci tego samotnego pobytu na Kopcu.
      Zapamiętasz go na długo.
      Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń
  12. Ce sont de très belles photos, en particulier celles avec le coucher de soleil. Merci pour la visite sur mon blog. A bientôt. Bonjour d'un petit village près de Paris!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Merci pour votre visite et ce commentaire. Alors on vit - vous et moi - dans de petits villages près de la capitale. Enfin, Cracovie n'est plus la capitale mais ici on se sent toujours un peu comme avant ;) Et puis, pour rester dans le thème des frontières, le fleuve (la Vistule) que vous voyes sur ces photos était autrefois la frontière entre la Pologne (ou plutôt ce qui en restait après le premier partage en 1772) et l'Autriche.

      Usuń
    2. ...que vous voyez - bien évidemment, non pas voyes. Je m'en repens ;)

      Usuń
  13. Kadry w błękicie bardzo mi się podobają, zwłaszcza 3x blues, ale według mnie wszystkie bije widok samotnego bezlistnego drzewa na tle nieba o zachodzie! Jestem bardzo ciekawa czy ten okropny płotek wokół kościółka pozostanie? Wygląda to po prostu tragicznie... Ślę pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki krakowski blues... To drzewo jest bardzo charakterystyczne, często pojawia się na zdjęciach z Krakowa, ale u mnie bodaj po raz pierwszy, rośnie sobie u stóp kopca Krakusa i to jest taki mocny punkt tej przestrzeni, widok stamtąd jest wspaniały. Tutaj z tym zachodem słońca to całkiem na granicy kiczu (lub mocno poza nią), ale nie mogłam sobie odmówić. Zresztą, ktoś mądrzejszy powiedział mi kiedyś, że przyroda nie zna pojęcia kiczu. I coś w tym jest.
      Płotek jest z całą pewnością tymczasowy. Nie podchodziłam bliżej, ale sądzę, że to zabezpieczenie jest konieczne z powodu prac archeologicznych, które chyba jeszcze tam się prowadzi. Inna sprawa, że wiele się tam zmieniło, wycięto krzewy a sama renowacja budowli nie bardzo mi się podoba.
      Serdecznie Cię pozdrawiam!

      Usuń
  14. "kto zresztą przy zdrowych zmysłach smuciłby się z powodu dobrze przeprowadzonej renowacji?" - ja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja! Oczywiście, że ja też. Być może w tym zdaniu, które cytujesz, nie da się odczytać mojego ogromnego żalu nad tym, jak zmieniło się to miejsce, pewnie rzeczywiście nie da się w nim wyczuć ironii, czy goryczy. A też prawdę mówiąc nie czuję się specjalnie uprawniona do krytyki, nie mam po temu wykształcenia i tylko jakieś moje odczucia.
      Po raz pierwszy widziałam ten kościół w 2009 roku, a kolejne wizyty są rozczarowaniem. Tym razem nawet nie podeszłam bliżej, ta olśniewająca biel ścian, eh.

      Usuń
  15. Ja uwielbiam chodzić na krakowski Kopiec Kościuszki. Raz z Wawelu, widziałem, jak część południowa kopca jest zielona i piękna, a północna i zacieniona - ośnieżona. Świetnie to wyglądało, takie przedzielenie. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kopiec Kościuszki też lubię bardzo. I Aleję Waszyngtona, najlepiej w maju albo w październiku.
      To musiał być wspaniały widok, wyobrażam sobie...
      Pozdrowienia :)

      Usuń
  16. Twój Kraków zachwyca i odkrywam z Twoimi zdjęciami to miasto na nowo. Niby tyle razy już byłam, niby wszystkie te zakątki są mi znajome... a zachwyca wszystko na nowo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło to słyszeć! Kraków to dziwne miasto, czasem ma się go naprawdę dość, niby zna się go jak własną kieszeń a przecież potrafi zadziwić, zachwycić...
      Miło Cię tu gościć, zapraszam zawsze jak znajdziesz chwilę :)

      Usuń
  17. Kto nie umie zapełnić swej samotności obecnością nie będzie umiał zrobić tego w tłumie. Chciałoby się powiedzieć, skąd o tym wiedziałaś, wszak to moje myśli, a tu proszę - wszystko już było. Nie moje, nie Twoje, a poety. Choć i nasze przecie.
    Na kopiec Krakusa wybiorę się może z dziećmi w lipcu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie łatwiej jest poradzić sobie z samotnością i nie mam problemu, by ją zaludnić (zwłaszcza gdy tak jak teraz - sterta nowych książek z biblioteki), dużo trudniej przychodzi mi znaleźć się w tłumie.
      I to jest dobry pomysł! Na kopiec Kościuszki też się wybierzcie, jeśli jeszcze go nie znają - bo tam może im się podobać również fort, militaria z I wojny etc.

      Usuń
  18. Dzieciaki jeszcze nie były w Krakowie, więc do pokazywania sporo :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz