Zielnik Wyspiańskiego

Mam w ręku Zielnik Wyspiańskiego. Czytam go, przeglądam, kartkuję, czasem zatrzyma mnie na dłużej jakiś szczegół rysunku, czasem próbuję odcyfrować tekst pisany drobnym, okrągłym pismem, kiedy indziej znów przyglądam się fotografiom roślin i porównuję je z rysunkami, by nieodmiennie przyznać pierwszeństwo tym ostatnim. Niedościgłe. Książka ma raptem niewiele ponad sto stron druku, zawiera trzydzieści rysunków (za mało!), lecz spędzam nad nią długie godziny, odkąd ją zdobyłam. Jest rzeczą piękną, jest trwałą radością - jak w słynnym wierszu Keatsa. Książka, o której mowa, to publikacja wydana po wystawie Zielnik Wyspiańskiego w Muzeum Narodowym w Krakowie w roku 2007, jubileuszowym roku Wyspiańskiego. Nie widziałam wystawy, lecz katalog daje mi o niej wyobrażenie, choć im dłużej go wertuję, tym większy żal, że nie było mi dane zobaczyć tego na własne oczy. Trudno... czy zresztą sztuka nie jest wieczna? Czy nie przychodzi czas na wszystko? Teraz widać nadszedł czas, żebym poznała Zielnik, bo prawdą jest, że wszystko musi znaleźć swój czas i wyłania się samo jak czas przyjdzie — że potem nieraz się pytam, to ja to zrobiłem? niepodobna.*
 
 


Obrzydliwe kramy sztuki

21 października 1892 roku, w liście do Józefa Mehoffera Wyspiański wyznaje: – W Krakowie mi nieskończenie smutno, tak że nie mogę miejsca znaleźć, gdzie by iść, gdzie by siedzieć, ani co robić mogę, ani czytać. Jeden tylko Wawel i okolica nad Wisłą co by mię ciągnęła ciągle, więc też tam wciąż siedzę i ani mogę gdzie stamtąd odejść bo mi wszędzie gdzie indziej smutno bardzo. Kraków był ciasny, ograniczeniem ludzkie stosunki, znajomości, hierarchie, wymagania, mentalność czasem nie do wytrzymania i brak swobody; Kraków był pełen narodowych pamiątek, żałoby, patriotycznego decorum, które często niewiele miało wspólnego ze szczerością odczuć; Kraków był duszny, w akademii ziało nudą, malarze kopiowali do znudzenia sprawdzone wzory, historyczne sceny w monachijskich sosach, ciężkie draperie. Nie było światła w tym malarstwie, nie było prawdy - był styl, były autorytety, było uporczywe studiowanie - nie prawdziwego człowieka i prawdziwej natury, lecz jakiegoś upozowanego, inscenizowanego teatrum.
A to że ja bym tutaj spędził tych wszystkich malarzy, co babrzą wiecznie po akademiach, bo też i to pokądże będą jeszcze istniały te kramy sztuki, te obrzydliwe kramy sztuki, te akademie, — gdzie się maluje nagiego modela, a [gdzie] nie widzi się nagiej natury. — Natura to nie model, to nigdy model nie był. — jakże się mylą wszyscy ci co modela studiują ciągle. — Człowieka należy studiować ale nie modela.
Czy jest droga ucieczki, czy istnieje sztuka poza Akademią i jak odnaleźć własny głos, własną drogę?

Zawsze masz koło siebie naturę, piękną naturę

Każdy [szkoła] by chciał rządzić, radzić, sądzić. Co zupełnie nie ma sensu […] Zawsze masz koło siebie naturę, piękną naturę — nikt ci oczów nie zasłoni żeby na nią patrzeć i część jej w twój obraz lub studium wprowadzić.
Pamiętam moje wrażenie z paryskich Listów Wyspiańskiego - jakaż to dla niego była wreszcie swoboda być w tym mieście, szeroki oddech, wielka sztuka i wolność artysty, strzeliste katedry, wspaniałość przyrody, barwność wielkiego miasta, teatralne spektakle i uliczne festyny, widoki z okien. Choć to, oczywiście, nie wystarczyło.
Gdziekolwiek jednak by nie był, czy to przemierzał pieszo brzegi szwajcarskich jezior, czy szlak wielkich gotyckich katedr, czy zdzierał zelówki na paryskich ulicach, czy też wędrował między Zwierzyńcem a Przegorzałami wypatrując na podkrakowskich łąkach, miedzach i skałkach tych wszystkich niepozornych i pięknych roślin - nie zmieniało się nic w jego widzeniu i postrzeganiu świata, zawsze miał bowiem dla świata oko otwarte, zawsze był ze wszech miar uważnym obserwatorem wyczulonym na najdrobniejsze szczegóły, postrzegającym przy tym ich wzajemne współistnienie, całość, harmonię. Potrafił patrzeć na świat prawdziwie.
Gdyby ktoś kazał mi wybrać jedno tylko określenie, którym by można opisać Wyspiańskiego myślenie o sztuce , tym słowem byłoby - uczucie.

Czyż aby jedno zrobione z miłością...

Był bowiem obserwatorem, lecz nie bezdusznym. W jego szkicach jest precyzja, ale jest i żarliwość uczuć, jaką może osiągnąć ktoś, kto patrzy i okiem, i sercem.
Niełatwa też to wcale rzecz namalować cokolwiek — przynoszą tam nieraz pokazywać niektórzy studia swoje — ale cóż one warte — czyż aby jedno zrobione z miłością, z uczuciem jakie się ma do przedmiotu, który się studiuje. — nie — żadne — wszystkie jakby z nienawiścią i złością.
Teraz zresztą nikt by tak nie napisał, gdzież tu maska cyniczna, gdzie sarkazm? Dziś wydaje się, że posiadanie uczuć jest co najmniej wstydliwe a pisanie o nich to prawdziwy faux pas - szczęśliwie tutaj mogę pisać jak chcę. Na szczęście Wyspiański też może - on zresztą nigdy specjalnie nie zważał na głos tak zwanego ogółu. Tak pisze w kolejnym liście do Karola Maszkowskiego (nota bene te listy są bezcenne, dają wyjątkowy wgląd w osobowość artysty, trudnego, porywczego człowieka, bezkompromisowego, autorytarnego; jakie szczęście, że umyślił sobie zrobić z nieszczęsnego Karola dobrego malarza, a dzięki radom, którymi tak chętnie go zasypuje, listy do K.M. są prawdziwym skarbcem wiedzy o tym, czym dla Wyspiańskiego była sztuka, métier artysty).
Pamiętaj, że sztuka jest nieskończenie trudną, bo ile razy idzie drogą prawdy zawsze walczy z naturą, która jest niepokonalną. Ale wychodzą zwycięsko z walki ci, co umieli kochać naturę i przez naturę, przez miłość natury patrzali ku sztuce. — Zrozum mię dobrze, co ja chcę przez to powiedzieć — patrz dokoła siebie. — i jeszcze raz patrz dokoła siebie.

Patrz dokoła siebie czyli skarby wiedzy ukryte w naturze

Jest rok 1896, kończy się kwiecień, wybucha wiosna. Jest kwiecień kolorowy od naskalnych drobnych kwiatów, jest najzieleńszy maj rozgwieżdżony na łąkach mleczami, pachnący kwitnącymi sadami, jest czerwiec jak kobierzec różnobarwnych łąk, jest lipiec pachnący macierzanką i sierpień znaczony wiechciami ziół po miedzach, barwnymi chwastami w zbożu. Jest Zwierzyniec i góra św. Bronisławy, Przegorzały i skałki przy grocie Twardowskiego po drugiej stronie Wisły, Skały Panieńskie i łąki za rogatką mogilską, tajemnicze bagna za Wisłą. Wyspiański przemierza podkrakowskie okolice, ma brulion, ołówek, ma zamysł; ma wrażliwe oko obserwatora i żarliwe serce.
Chyba kochany Karolu jeszcze nie rozumiesz jakie skarby wiedzy są ukryte w naturze i chyba jeszcze ci potrzeba patrzeć na innych jak oni tę naturę kochali i pojmowali.
"Kochany Karol" nie pojmował, jak sądzę, wizji i zamysłu swego przyjaciela, który zanadto próbował go na własną miarę urobić, wznieść wyżej i najlepiej przemienić w kogoś innego; takie pokusy demiurga czy Pigmaliona. A Wyspiański? Ten pozostał sobie wierny i realizował podjęte zadanie, przemierzał podkrakowskie okolice, wspinał się na skałki, przedzierał przez bagna za Wisłą i rysował portrety roślin - tamtej wiosny i tamtego lata. Wszystkie kwiaty, jakie przedstawia, ukazane są w rozkwicie. Niektóre, opisane przez botaników, znajdowały się w trudno dostępnych miejscach, należało synchronizować miejsce i czas, by je odszukać. Są tu rośliny, które znaleźć można było w tym przebogatym botanicznie terenie, jakim były okolice Krakowa, sam Kraków położony pomiędzy Jurą a Pogórzem, w nadwiślańskiej kotlinie, na skrzyżowaniu botanicznych krain - rośliny naskalne, kserotermiczne, podgórskie, rośliny podmokłych łąk i trzęsawisk, rośliny związane z rolniczym terenem, zdobiące barwnie miedze. Chwasty i zioła. Wyspiański wybierał się również ze swym szkicownikiem do ogrodów oo. Dominikanów i Franciszkanów a także, jak się wydaje, do Ogrodu Botanicznego.
Jaki zamysł nim kierował, jaka idea?
powtarzam sobie wciąż starą maximę — że zanim się weźnie kto do malowania winien doskonale rzecz narysować, poznać jej naturę, charakter, być pewnem swego w ogóle — być pewnem kształtu, — po czem dopiero malować […] po czem już z tym większą nawet przyjemnością malujesz, — wiedząc już do czego się zabierasz.
Zamierzał zebrać rysunki i wydać w osobnym tomie jako zbiór wzorów roślin, stworzyć tekę materiałów do zdobnictwa dekoracyjnego. Pracował prędko (długo myśl, prędko czyń) i każdego dnia powstawał jeden czy nawet kilka arkuszy rysunków. Najczęściej zbierał rośliny w terenie, przynosił je do pracowni i tam poddawał badaniom.

Złote pyszczki skalne

Nie był botanikiem, lecz nawet jeśli znał botaniczne nazwy, to z rozmysłem i dezynwolturą ignorował je i zastępował własnymi. Być może właśnie ta artystyczna samowola, na ile mogę odczytać jego dekoracyjny, lecz jakże dla mnie nieczytelny charakter pisma, bawi mnie najbardziej. Właściwie to jestem przekonana, że odrzucił nazwy naukowe, bo nie przystawały do wdzięcznego uroku tych drobnych mieszkanek łąk i polnych miedz. I tak żywokost bulwiasty nosi u niego nazwę przygłuszki, gwiazdnica jest panienką, szelężnik - księżniczką. Krwawnica to warkocz amarantowy, pierwiosnek wiosną podobny do małej fontanny staje się fontanką żółtą, wilżyna - motylkiem różowym, szczodrzeniec to złote pyszczki skalne (i doprawdy tutaj nie można się nie uśmiechnąć). Jest jeszcze bniec biały, od dzisiaj białuszka przykopna, wyka ptasia zmienia nazwę na wykę lillową, żmijowiec zostaje wręcz dzikusem niebieskim a uroczy kwiat o brzydkiej botanicznej nazwie głowienka pospolita zaczyna nowe życie pod nazwą pałubka fiołkowa, wraz z nią odżywa świerzbnica polna i kłania się jako mdłek lillowy. Botanicy, bierzcie przykład! Bądźcie dobrzy dla roślin! Czemu lubicie je dręczyć paskudnymi nazwami?
Czasami Wyspiański się myli, przyznaję, i sama odkryłam, że to, co nazywa mianem Trzewiczki Matki Boskiej nie przypomina rośliny, którą w ludowej gwarze jeszcze dziś tak się określa - w rzeczywistości jest to bowiem tojad ogrodowy o ciemnoszafirowych kwiatach kształtem przypominający buciki (u nas raczej mówiło się: Pantofelki Matki Boskiej), zaś na rysunku jest zgoła coś innego i ponoć to jakiś rodzaj szałwii. Myślę jednak, że byłoby małostkowym przywiązywać do tego w dziedzinie trzewiczków (nomen omen) potknięcia jakąś wagę.
Tym bardziej, że opisy, na ile mogę je odszyfrować, są pełne realnej poezji. Nie mógł tak pisać ktoś, dla kogo roślina jest li i jedynie jakimś elementem systematyki, przyczynkiem do zapełnienia karty ewidencyjnej, fragmentem gatunkowo-rodzajowego horror vacui. Tak może pisać tylko ktoś, kto czuje kolor i kształt, czuły obserwator, wrażliwy kolorysta. I cóż widzi? Widzi barwy tęczowe, miodowe, rude, atłasowe, jedwabne, atramentowe, spłowiałe. Opisując różowy kwiat firletki zaznacza ton barwy: lukrowy. O unerwieniu liścia pisze: żyła środkowa jest gruba jakby sznur naszyty i włochaty, u nasady liści tworzy się łódź o dnie zalanem atramentem. Obserwuje płatki z bliska i dostrzega nie żyłki ale drogi mleczne na petalu. Nie znam nikogo, kto tak potrafiłby o roślinach pisać. Nie ma w tym sztucznej ckliwości, lecz i nie ma oschłości obojętnego badacza.

Anatomia roślin i poszukiwanie ἀρχή

Czym jest ten niezwykły zbiór rysunków? Zielnik Wyspiańskiego jest notatnikiem, szkicownikiem. Zawiera portrety roślin - polnych kwiatów, niepozornych chwastów kwitnących na miedzach, na przykopach, na skałkach. Spotkałam się z pytaniem, czy Zielnik ukazuje rośliny w pewnej stylizacji. Na ile mogę ocenić opierając się na całkowicie dyletanckich podstawach jest to po prostu (i aż!) notatnik artysty - w rysunkach widać czasem formy uproszczone obok innych, które cechuje misterna drobiazgowość, natomiast nie ma stylizacji rozumianej w znaczeniu artystycznej maniery - i to artysty, dla którego zresztą wszelka maniera, dążenie do uznanego stylu czy pretensje do artystyczności były czymś z gruntu obcym, były jakby fałszywą nutą.
— nie rób rysunków stylowych ale według natury, oni tutaj grzeszą koło mnie często wpadają w stylowość

Człowieka, który ponad wszystko cenił sobie wolność patrzenia i tworzenia:

nie porównuję obrazu z naturą (bo na naturę zawsze chcę patrzeć swobodnie i tylko własnymi oczyma)
Zresztą sądzę, że Wyspiański zaśmiałby się ironicznie, gdyby go pytać o styl tych rysunków, o stylizację, o zamysły twórcze (wolę też nie myśleć, jak podsumowałby ten chaotyczny tekst, gdyby miał możliwość i... cierpliwość go przeczytać). Czyżby jednak Lucjan Rydel miał odwagę zapytać go o styl tych roślinnych kompozycji-notatek? W odpowiedzi usłyszał:
Mój boże, a jaki też to jest styl? Proszę Cię w jakim też stylu są malwy lub trzewiczki M. boskiej. - Jakżeż mnie to cieszy, że nie potrzebuję sobie żadnej fatygi zadawać - potrzebuję tylko wziąć do ręki roślinę, obejrzeć, rozpatrzeć i zrozumieć jak rośnie i już mam jej styl i patrząc coraz lepiej mogę ją układać.
Adam Chmiel, zamiłowany historyk i drogi przyjaciel Wyspiańskiego, późniejszy kurator i opiekun prawny jego dzieci, określił portrety z Zielnika jako anatomię roślin (moim zdaniem i to określenie nie wyczerpuje zjawiska - bo jest w tym wyrażeniu bezduszność, której nie ma w rysunkach). Ołówkowe szkice ukazują zasadę budowy roślin - widać kruchość i wiotkość niektórych kwiatów, masywność innych, pokryte puchem łodygi, ich zgrubienia i nieregularności, omszenie liści, ich fakturę, kształt brzegów, sposób, w jaki łodyga łączy się z szypułką kwiatu. Widać łodygę w przekroju podobną do gotyckiej kolumny, do której przywarły służki - gurty sklepienia. Widać żyłki na liściach, grube - podobne do skręconego sznura i te najdrobniejsze, przypominające konstelacje drogi mlecznej. Kreska - precyzyjna jak skalpel - oddaje kształt liści, kwiatostanów, łodyg, oko artysty dostrzega jak przez mikroskop skomplikowane układy pręcików i słupków. Dość powiedzieć, że po latach z tych precyzyjnych rysunków botanicy potrafią po swojemu odczytać roślinę, określić jej rodzaj i gatunek. Taka jest w tych rysunkach niewymuszona precyzja, poszanowanie i uważność. Jest w tym wielka bliskość i jest w tym wielka czułość. Nie ma maniery. Myślę sobie, że Wyspiański szukał zasady budowy roślin, a może zasady w rozumieniu ἀρχή - pierwszej przyczyny, tak jak renesansowi uczeni, którzy badali tajemne powiązania mikro- i makrokosmosu, nie rozróżniający tego co świeckie i święte, astrologię łączący z astronomią a kabałę z algebrą. Wielki i potężny świat otwierający się ludzkiemu poznaniu, jasnemu ludzkiemu rozumowi i sercu - nawet w tym, co najmniejsze, najdrobniejsze.
W jednym z tekstów, które tworzą publikację powystawową, pisanym zresztą przez botanika, przeczytałam zdanie, które najlepiej potwierdza moje domysły i wrażenia:
Spotkanie botanika z "Zielnikiem" Wyspiańskiego jest pasjonującą przygodą. Spojrzenie okiem artysty na rzeczywistość, która do tej pory była przede wszystkim obiektem naukowej eksploracji, musi budzić emocje. Przypomina dawną, ciągle aktualną refleksję o jedności nauki, sztuki i religii, stojących w centrum ludzkiej egzystencji w świecie.
I dlaczego to wszystko, w jakim celu? By zebrać jakiś wzornik ornamentów, by traktować kwiaty jako dekorację? Myślę, że jest coś więcej, coś poza tym.

Przydrożna poezja

W rysunkach tych polnych i niepozornych kwiatów jest jednak czułość i bliskie patrzenie, które się bierze z uczucia. Nie bezduszne spojrzenie "badaczy owadzich nogów", jak ironizował Gałczyński, choć przecież i w świecie nauki są na szczęście ludzie, którzy potrafią pogodzić naukową obiektywność z wrażliwością na piękno (czego najlepszym przykładem dwa teksty pisane przez botaników współtworzących katalog). I nawet jeśli wspomina się o zamyśle utylitarnym, o swoistym wzorniku do późniejszych prac dekoracyjnych, to jednak nie wątpię, że widzenie Wyspiańskiego wykraczało daleko poza traktowanie kwiatu jako potencjalnego ornamentu, choć niewątpliwie widząc urok i dekoracyjność przyrody przetwarzał ją pewnie w myśli i imaginował sobie - a to fragment polichromii mieniący się rybią łuską, to znów wdzięczny kapitel:
Jak się kwiat z pączka rozwija, czyś widział piękniejszy ornament — ja nie — rybie oczy skryte w łuski świetne kolory, czyś widział efekt bardziej dekoracyjny — żywy tors kobiecy, czyś widział piękniejszą kolumnę — lichy grzyb z pola — cóż za wspaniały kapitel.
I trzeba tu pamiętać, że niektóre z tych portretów roślin, z tych szkicowych notatek zostały wykorzystane później w druku, by zdobić okładki już to książek, już to czasopism czy nut (najsłynniejsza jest bodaj macierzanka zdobiąca tytułową kartę Wesela i bardzo piękny bodziszek na innej publikacji, memoria fragilis).
A jednak jest coś więcej niż zamysł wzornika, coś bardziej podstawowego, pozbawionego praktycznych zastosowań. Żywe postrzeganie piękna, piękna samego w sobie, danego za nic, na nic, na chwilę.
Kwiaty w przykopach, tak piękne i tak ładne, biedne - nie będą nigdy widziane (...) a tak wdzięczne, tak się pięknie grupują, tak kołyszą łagodnie, tak ponętnie przeginają róże koron kolorowych; ileż takiej przydrożnej poezji ginie zapomnianej, pominiętej a tak pięknej jak te kwiaty.
Umiem już gromadzić piękno koło siebie i bezwiednie jakieś dłonie rozrzucają je koło mnie — ale zawsze w ślad wlecze się brzydota, która zohydza mi najszczytniejsze myśli i zabrudzić je musi — Zupełne piękno można tylko śmiercią okupić

Ileż to razy byłem rozkochany w kwiecie przez litość

Dane tylko na chwilę, efemeryczne, rozkwitłe tysiącem barw nie po to, by cieszyć oczy, ale by zwiędnąć, zbutwieć, zasuszyć się, zgnić, obumrzeć.

jakie oryginalne i piękne a dziwaczne formy kwiatów poschniętych

Kwiaty powiędłe kurczą się (wyglądają) jak draperye./ spódniczki gotyckich figurek [opis jednej z kart Zielnika]
W jednej chwili świeże a już w następnej przywiędłe kwiaty, przemijanie w mikroskali, ulotność piękna tego świata, wielka kruchość życia. Z ziemi wyrosłe, zmienione w nawóz - dla następnych. Nie mógł nie widzieć w tym paraboli i zapowiedzi.
Kwiat myśl mą ciągnie przedziwnym urokiem.
***
 















 


Do zdjęć pozował uprzejmie: Wrotycz pospolity, Tanacctum vulgare L./ Nazwa autorska: rumianek bezlistny / (wysokie ogromne krzaki)/ Datowany: 19 sierpień 1896. bagno za Wisłą.

Informacje i impresje

Zielnik zawiera obecnie 50 kart czyli dwustronnie zarysowanych arkuszy. Cztery karty zaginęły, dwie z zaginionych znamy z reprodukcji (lub fotografii - nie pamiętam) jedną z zaginionych była ulubiona przez Wyspiańskiego róża. Trzy karty są obecnie własnością MN w Krakowie, zaś 47 pozostałych znajduje się w zbiorach MN w Warszawie, zostały zakupione w 1939 r. od Włodzimierza Żuławskiego. Zielnik był własnością Żuławskiego od 1932 r. wcześniej należał do Heleny z Wyspiańskich Chmurskiej.
Na wystawie w Muzeum Narodowym zestawiono karty Zielnika z fotografiami przedstawiającymi te same rośliny oraz z innymi przykładami botanicznych herbariów. Pomysłodawcą wystawy był Łukasz Woźniak, który jest również autorem dużej części zdjęć, a fotografie wykonał - jak sam pisze - w tych miejscach, które przed stu laty wskazał Wyspiański na kartach swojego Zielnika. Kuratorem wystawy była Magdalena Świszczowska-Piegdoń, natomiast autorami dwóch bardzo interesujących tekstów, w których ukazane jest spojrzenie naukowca-botanika na dzieło Wyspiańskiego, są Alicja Zemanek (pracownik naukowy Ogrodu Botanicznego Instytutu Botaniki UJ) oraz Wacław Bartoszek (pracownik naukowy Instytutu Botaniki UJ).
* Cytaty w moim tekście pochodzą z listów Wyspiańskiego do Karola Maszkowskiego (nie oznaczałam stron, gdyż korzystałam z fragmentów wypisanych kiedyś z Listów wypożyczonych z biblioteki). Inne fragmenty Listów znalazłam w artykułach zamieszczonych w Zeszytach ASP, nr 8/2007. Dwa fragmenty listów do Lucjana Rydla pochodzą pośrednio z tekstów zamieszczonych w omawianej tutaj publikacji.
 
Tyle, jeśli idzie o konkrety, realną materię Zielnika i powystawowej publikacji. To niewiele, ale kto będzie miał chęć przeczytać więcej, na pewno znajdzie informacje bardziej pełne i wyczerpujące. A jeśli mowa o wrażeniach (cały ten tekst zresztą oparty jest raczej na wrażeniowości niż wiedzy i nigdy nie nazwę go recenzją) chciałabym wspomnieć o jednym rozczarowaniu, czy raczej moim życzeniu: chciałabym więcej Zielnika w Zielniku! Fotografie roślin - rzecz dobra zapewne i wnosząca konkretną wiedzę szczególnie dla osób nieobytych z przyrodą, lecz ja chciałabym widzieć więcej kart Wyspiańskiego, zdjęcia mogłyby być w miniaturze, w jakimś indeksie na końcu. W książce jest tylko trzydzieści rysunków - to dla mnie bardzo mało; czytam sobie końcowy spis, katalog wszystkich arkuszy i wyobrażam sobie te nieznane, niewidziane. Zdjęcia roślin mogę znaleźć wszędzie, ba! sama nawet ręką niewprawną jakieś zrobię i nie będą o wiele gorsze. A te z książki - jeśli mogę skrytykować - powinny bardziej w stylu Wyspiańskiego oddawać całość rośliny, niejako jej zasadę. Tu tego nie ma. I czasem, gdybym z doświadczenia mojego amatorskiego i ogrodniczego nie znała jakiejś rośliny, nie miała wyobrażenia o jej wielkości, kształcie liści, sposobie osadzenia ich na łodygach, wreszcie o całym pokroju rośliny - te zdjęcia, czasami zbyt mocno wykadrowane, czasami o zbyt małej głębi ostrości, czasem pokazujące jedynie fragment, nadnaturalnie powiększony - nie pomogłyby mi tejże rośliny zidentyfikować. A rysunki Wyspiańskiego, zwykłe, szkicowane ołówkiem, z małą plamką koloru tu i tam na kwiatku - zawsze pozwoliły mi rozpoznać roślinę, którą portretował, zawsze i bezbłędnie.

 
Zresztą nie mnie to oceniać i tak jak wspomniałam wyżej, nie miałabym nic przeciwko tym fotografiom (a sam pomysł zestawienia rysunków i zdjęć wykonanych w tej samej lokalizacji uważam wręcz za genialny), gdyby tylko szkiców było więcej i gdyby zdjęcia ukazano na końcowych stronach katalogu w jakiejś pomniejszonej formie - wtedy nie napisałabym ani słowa krytyki.
 
A na koniec całkiem amatorskie (od: amo, amare) zdjęcia firletek (lychnis flos-cuculi). Gwiazda różowa (łąkowa), kolor kwiatów - róż lukrowy. Data: 4 czerwca 2015 r., łąki nad Nidą opodal mostu w Nieprowicach. Trzeba zatrzymać się za drewnianym mostem przy wąskiej drodze prowadzącej ku Zagości (gdzie czeka romański kościół), potem zejść na podmokłe łąki, w całą tą zieloność pełną komarów i żab, trzeba odnaleźć tło, w którym trawy nie będą zanadto wchodzić w kadr (Wyspiański nie rysował traw), poczuć absolutną konieczność i sensowność poszukiwania tych różowych-lukrowych kwiatków i trzeba przed nimi przyklęknąć w błocie. Spojrzeć na nie pod światło. Światło-czułość.
Tekst i zdjęcia en hommage à Wyspiański.
 
Ada Grzegorzewska
 


 
I jeszcze, last but not least, pragnę podziękować Monice, która znalazła dla mnie egzemplarz tej pięknej książki - a to wcale nie takie łatwe - a prawdę mówiąc znalazła go dla siebie, ale wspaniałomyślnie z niego zrezygnowała udając, że nie interesuje się botaniką...