Stradów. Grodzisko Wiślan.
Miejsce, o którym nie potrafię zapomnieć. Widzę je od wczoraj, żywe choć martwe, wyjątkowe; widzę je wyraźnie - czy mam zamknięte czy otwarte oczy. Miejsce, w którym czuje się czas. Myślałam, że wybieram się na zwykłą wycieczkę, a znalazłam się - wiem, jak to brzmi egzaltowanie - znalazłam się w raju. Paradis terrestre. Właśnie ziemia - w tym ziemskim raju - była bardzo ważna, bardzo mocno obecna, kryła wielkie choć na całe wieki zapomniane tajemnice.
Wewnętrzny pierścień fortyfikacji zamykał się wokół wielkiej przestrzeni majdanu jak ogromna podkowa, to tutaj stały chaty, drewniane i ziemne konstrukcje, tutaj chroniła się okoliczna ludność, gdy nadciągało zagrożenie. Właśnie refugium - tylko ta funkcja może tłumaczyć olbrzymie rozmiary grodziska, niewyobrażalne wprost w tamtej odległej o tysiąc lat epoce, do dziś imponującego - powierzchnią, wysokością wałów, głębokością fosy, rozmachem całego założenia. Gród wraz z trzema podgrodziami otoczony był skomplikowanym systemem obwarowań, wałów ziemnych wzniesionych w technice izbicowej połączonych z palisadami. Pomimo upływających wieków, pomimo wszelkich zagrożeń ludzkich i tych naturalnych związanych z porządkiem przyrody - grodzisko przetrwało. Potężne, ludzką ręką wzniesione przed ponad tysiącem lat umocnienia otaczają wewnętrzny dziedziniec wysokim na kilka do kilkunastu metrów pierścieniem, przerwanym w dwóch miejscach przez fałszywą - jak to sobie roboczo nazwałam - i prawdziwą bramę (ta pierwsza wyrwana może przez wody, przez erozję i czas; ta druga powstała w zamierzeniu budowniczych). Dalej jest fosa - jej głębokość osiąga dziś pięć metrów, czy można sobie wyobrazić, jak potężna była kiedyś? I jak wysoko sięgały umocnienia? I czy w ogóle wyobraźnia nie staje się na chwilę bezradna, gdy uświadomić sobie, że całość tego systemu umocnień obejmowała obszar 25 hektarów a zamieszkiwać mogło tutaj nawet 4 tysiące ludzi? Mówimy o połowie IX wieku a nawet o czasach wcześniejszych, jeśli chodzi o podgrodzia... nie byłam w stanie wyobrazić sobie tej przestrzeni, tego rozmachu, nie wierzyłam.
Po raz pierwszy przeczytałam o tym miejscu przed kilkoma dniami, trudno mi opisać impuls, który kazał porzucić wszystkie inne plany i wybrać się tutaj wczoraj, w niedzielę, tego nie można racjonalnie wytłumaczyć. Nie wierzyłam do końca, że takie miejsce istnieje naprawdę - i jak to możliwe, że dotąd o nim nie słyszałam. Nigdy nie będę w stanie wyrazić jak bardzo jestem wdzięczna, że udało mi się znaleźć opis tego niezwykłego miejsca - a przy tym od razu trafić na opis ze wszech miar rzeczowy, wyczerpujący, pisany ze znawstwem i erudycją, jak zresztą wszystkie na blogu, który jest moim wielkim odkryciem (zdaję sobie sprawę, jak to brzmi, ale nie ma w tym przesady, to pierwszy blog od bardzo dawna, który przeczytałam dosłownie "od deski do deski" - zanim jednak mój wpis zacznie przypominać panegiryk czy inną dworską laudację, której przykład można czytać na pomniku w miejscowości Włochy, nieopodal miasta słynącego z kamieniołomów - pozwolę sobie wszystkich zainteresowanych rzetelną wiedzą odesłać na blog Stradoviusa, gdzie można przeczytać najbardziej kompletny opis grodziska w Stradowie). I teraz mogę już zająć się tym, co potrafię - chaotycznymi dywagacjami, zapisem nieokreślonych wrażeń.
Stradów, grodzisko Wiślan. W całej tej niezwykłej (i właściwie nie do końca wyjaśnionej) historii bardzo spodobał mi się epilog. Nie było pożogi, zniszczenia, katastrofy, nie odnotowano warstwy spalenizny (moja interpretacja: grubej warstwy popiołów, grotów strzał i innej broni, szczątków zmasakrowanych kości etc) która jednoznacznie wskazywałaby na krwawy kres pokojowego bytu grodziska-refugium. Przeszło w ręce Piastów z północy na drodze pokojowej, być może wcześniejszego pokojowego traktatu, a może w trakcie oblężenia obrońcy oddali gród - wolę jednak myśleć o tej pierwszej hipotezie nie zakładającej poddania pod naporem siły, lecz rozważnego politycznego myślenia. Romantyczni samobójcy mają zwykle inne zdanie, ale są tacy, którzy uważają, że lepiej jednak zachować głowę (swoją i ludzi poddanych opiece) i w nowym państwie utrzymywać w jakiś sposób, na ile to możliwe, świadomość odrębności.
Że owa świadomość nie jest czymś iluzorycznym - to dla mnie nie podlega kwestii. Odczuwam ją mocno. Różnie definiuję sobie granice "mojej ziemi", dokonuję mniej lub bardziej uzasadnionych aneksji, moje pole posiadania rozszerza się - jest ta "moja ziemia" najbliższa, jest Wyżyna Miechowska, są okolice Krakowa i najogólniej Ziemia Krakowska rozumiana w najszerszym historycznym spojrzeniu - a jednak wraz z odległością zmniejsza się moje poczucie przynależności. A przede wszystkim nie potrafię sobie wyobrazić, że słowami "moja ziemia" określam okolice Gopła, Gniezna, Poznania... Nie mówię tutaj o racjonalnych argumentach, tylko o tym, co czuje się w trzewiach, tak po prostu; irracjonalna, wisceralna ojczyzna. Ktoś złośliwy powie po prostu, że to atawistyczne przywiązanie do ziemi, spuścizna po pańszczyźnianych przodkach (ale jak to! gdy dziś każdy swoje korzenie wywodzi z takiego czy innego dworku! Miałabym-że być gorszą, moi paysanne? quelle horreur! A jednak powszechny zachwyt szlacheckością i bogoojczyźnianymi tradycjami polskiego dworku - ça me donne la nausée) i może mieć rację, przyznaję.
A jednak faktem jest, że wczoraj, gdy stałam na wysokich obwarowaniach największego w Polsce grodziska w Stradowie, gdy przemierzałam wzdłuż podkowy wałów trasę strażników sprzed tysiąca lat, gdy przechodziłam przez majdan pełen niewidocznych chat i niesłyszalnego gwaru chroniących się tutaj ludzi, gdy wspięłam się na wysokość bramy i patrzyłam na północ nad głęboką fosą - niech mi bogowie tych miejsc będą świadkiem - czułam, że przynależę do tej ziemi. Do tej właśnie. Nie innej, daleko na północ, ale tej - falującej po horyzont jak wielka chusta, zielonej i żyznej, przedzielonej meandrami wartkich rzek, przecinanej głębokimi jarami, parowami, wąwozami. Moja ziemia.
Co stało się z grodziskiem w Stradowie? Przeszło w ręce Piastów, obyło się bez rzezi, gromowładny Perun jakoś musiał to ścierpieć. W nowym państwie tworzyły się powoli nowe zręby podziału terytorialnego, wraz z rozwojem kasztelanii znaczenie grodzisk stopniowo zanikło, potężnym ośrodkiem stała się nieodległa Wiślica, w Stradowie ziemię posiadł możny ród Adwańców. Mijały lata i wieki, włościanie orali, siali i zbierali plony na ziemi dawnego grodziska, nawet na majdanie wewnątrz obwarowań. Ponoć nieopodal widoczne były jeszcze za czasów Długosza jakieś kopce, dziś zaginął po nich ślad. A jednak potężne ziemne obwarowania starożytnego grodziska stoją do dziś, nie tak wielkie jak przed tysiącem lat, a jednak szczęśliwie oszczędzone przez los albo chronione przez dawnych bogów.
Wczoraj stałam na środku dziedzińca, wokół otaczał mnie pierścień obwarowań, majdan przypominał wielką, zieloną misę przykrytą od góry nieobjętym kloszem nieba. Było całkiem cicho. Wspięłam się na strome ściany, przemierzałam cały okół szlakiem dawnej straży, w dole rozpościerał się niewiarygodny pejzaż wzniesiony ludzką ręką i ręką natury tak, że nie poznać gdzie zaczyna się jedno a kończy drugie, dwa porządki splecione w jedną, nieopisanie piękną całość.
Nie wiem, czy czarno-białe zdjęcia to był dobry wybór. Wydaje mi się, że brak kolorów pozwala skupić się na formach, na kształcie, na niezwykłej przestrzeni tego miejsca. Widzę grodzisko w zieleni - wielki zielony talerz przykryty ogromnym kloszem nieba. Ale zieleń nie była jeszcze bardzo intensywna - a i powietrze nie było tak przejrzyste jak w te dni, gdy ponoć z grodziska można oglądać Tatry. Te meandrujące drogi i dróżki widziałam pod światło i zdjęcia w kolorze nie oddają ich - być może prawdziwej - natury. Tak czy inaczej zdjęcia kolorowe pokażę już niebawem, bo - choć całkowicie inne - to przecież również dla mnie ważne przez to, że nie odrealniają rzeczywistości a pozwolą mi dłużej pamiętać tamten dzień, zieloną wczesnowiosenną trawę, niebo przecinane smugami samolotów, śliwę tarninę kwitnącą na środku majdanu. To wszystko chcę pokazać, o ile czas pozwoli, i jeszcze cały ten dzień, który był dla mnie prawdziwą wyprawą w nieznane - które okazało się tak znane i bliskie sercu, jak wspomnienia z dzieciństwa, jak własny ogród, jak sen, który często się śni, jak książka, na której uczyłeś się czytać. Tamtego dnia, w niedzielne popołudnie 12 kwietnia po raz pierwszy wybrałam się przez Wyżynę Miechowską na Ponidzie. Skąd taka decyzja? Myślałam o tym już wcześniej, ale ostatecznie do zmiany kierunku moich "wypraw" przekonało mnie kilka ostatnich wycieczek do Ojcowa i dolinek krakowskich. Cywilizacja, nowobogacki kicz, przyroda zadeptywana przez tysiące turystów i zwłaszcza pseudoturystów, zgiełk i hałas. Dwa ostatnie wyjazdy do Ojcowa i dolinek przypieczętowały decyzję o zmianie kierunku i poszerzeniu pola wypraw. I tak, po latach, historia zatoczyła koło. Żegnajcie Paryże, Warszawy, żegnaj* zadeptany przez setki tysięcy turystów Krakowie, obwieszony reklamami, zastawiony samochodami w nieprzejezdnych korkach i na każdej możliwej piędzi chodnika, żegnaj Krakowie wraz z malowniczymi, zasypanymi tonami śmieci, zabudowanymi milionem "dworków" najbliższymi okolicami. Wybieram przestrzeń, powietrze, przyrodę i ziemię, która jeszcze jest ziemią do życia. I pełną niezwykłych zabytków świadczących o długiej i pięknej historii tej ziemi, pełną przydrożnych kapliczek liczących parę wieków, nie oszpeconych girlandami sztucznych kwiatów, drewnianych kościołów i dzwonnic, kamieniołomów, gdzie pracował Santi Gucci i inni Włosi, pałaców nad stawami, rezerwatów przyrody nie rozdeptanych przez znudzone wycieczki. Marzenie mizantropa! Moja ziemia i nieco dalej na wschód. Tak będzie. A Kraków? I gdzie o tym pisać? Czy pisać w ogóle? Takie sobie dylematy w bardzo nielicznych wolnych chwilach wykradzionych pracy i obowiązkom.
*To pewnie tylko figura retoryczna.
Jeszcze raz odsyłam do tego wpisu na blogu Stradoviusa, gdzie można przeczytać bardzo kompletny opis grodziska w Stradowie, lub tego, gdzie warto zobaczyć zdjęcia grodziska w zieleni i... świętych krów stradowskich. Nie tylko wpisy stradowskie, ale cały blog "Patriota pejzażu" o tytule będącym nawiązaniem do spojrzenia czy poglądów Mackiewicza wyłożonych w "Buncie rojstów" albo celnie i lakonicznie opisanych w jednej z późniejszych powieści "Lewa wolna": jest "[...] patriotyzm narodowy, patriotyzm doktryny i patriotyzm pejzażu. Narodowy interesuje się tylko ludźmi zamieszkującymi dany pejzaż, ale nie pejzażem. Doktrynalny, ani ludźmi ani pejzażem, tylko zaszczepieniem doktryny. Dopiero patriotyzm pejzażu [...] obejmuje całość, bo i powietrze, lasy, i pola, i błota i człowieka jako część składową pejzażu" - z całym przekonaniem polecam. Zamiast doktrynalnych, zawsze odstręczających mnie treści, jest intelektualna przygoda, wartościowe teksty z historii sztuki i Polska przemierzana aktywnie. Część dotycząca Ponidzia całkowicie zmieniła moje plany na najbliższe tygodnie i już z pierwszej wycieczki wróciłam przekonana o tym, jaki będzie kierunek moich następnych "wypraw", a zobaczyłam dopiero dwa albo trzy miejsca z tych, o których czytałam. Wybierałam się po prostu "tuż za miedzę", by odpocząć od zgiełku krakowskich okolic, szukałam czegoś o miejscowości Bejsce, znalazłam wyżej wspomniany blog, przeczytałam o Stradowie i tylu innych miejscach, znalazłam się na Ponidziu, odkrywam na nowo moje bliższe i dalsze od domu tereny; jest to w jakiś sposób taka podróż w czasie, nie tylko lekarstwo na krakowskie zniechęcenie.
Droga Ado, świetnie Cię rozumiem jeśli chodzi o chęć ucieczki od watah turystów i pseudo-turystów oraz tego wszystkiego, co przeszkadza w cichej kontemplacji nowoodkrytych lub znajomych miejsc, gdzie człowiek chciałby odrobiny ciszy i spokoju, co pozwoliłoby odetchnąć ich atmosferą...Natomiast co do meritum, grodzisko jest istotnie imponujące i nie dziwi mnie że zrobiło na Tobie tak ogromne wrażenie. Będąc w obliczu takiego reliktu przeszłości możemy jedynie pochylić głowę i zadumać się nad życiem minionych pokoleń, nad tym skąd przyszliśmy i dokąd idziemy. Stradovius to mój dawny znajomy z blogosfery, tak jak piszesz bardzo rzeczowy i rzetelny, bardzo lubię go czytać a Wasze wpisy na ten sam temat wspaniale się uzupełniły.
OdpowiedzUsuńCudne miejsce, a wybór czarno- białych fotografii to strzał w dziesiątkę!
OdpowiedzUsuńTeż kocham moją małą Ojczyznę...
Piękne miejsce, czuć w nim czas, to pozwala nabrać dystansu do swojego życia.
OdpowiedzUsuńopustoszało... jak setki innych
u mnie na "mojej ziemi" tez bł gród - wielki, większy niż Tarnów, za Łokietka lokowany, teraz praktycznie uz nic tam nie ma, co nieco kryje ziemia, resztę już dawno rozorano, wały pozostały tylko w domyśle i wyobraźni - hic transit gloria mundi. Grody miasta i państwa powstają na zapotrzebowanie, to czysty utylitaryzm, czasami próbują stać sie "wartościami nadrzędnymi" wtedy mamy rózne rodzaje totalitaryzmów, ale gdy ludzie mogą swobodnie "glosować nogami" to przenoszą się tam gdzie im lepiej. Ot cała tajemnica pustoszejących grodów i miast. Czasami ta ostatnia warstwa spalenizny to nie ślad bitewnej zawieruchy, ale przypadkowy pożar, którego nikomu nie chciało się, lub nie było komu, gasić...
Piękny tekst o Stradowie...Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńKochana Ado, wpadam do Ciebie i od razu witają mnie takie piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo za życzenia i przepraszam, że nie odpowiedziałam. Nie zasługuję na odpuszczenie, choć długo mogłabym się wytłumaczyć ;-) Brakuje mi czasu dla siebie, nie mówiąc już o moim blogu.
Korzyścią z długiej nieobecności jest to, że teraz mogę czytać Twój blog jak najlepszą książkę.
Nie sądziłam, że wiosna może być tak piękna w czerni i bieli. Pejzaż odkryłaś naprawdę niespotykanej urody. Ponidzie jak z piosenki Wolnej Grupy Bukowiny ;-)
Serdecznie Cię pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za pamięć.
Anita
Nie ujęłabym tego lepiej, tak właśnie jest - takie miejsca sprzyjają refleksji nad czasem, naszym miejscem w życiu. To było niezapomniane i ważne przeżycie. Zresztą cały tamten dzień, czy tamto popołudnie - bardzo istotne. Może uda mi się to jakoś opisać.
OdpowiedzUsuńOstatnie wyjazdy w okolice Ojcowa i dolinek krakowskich ostatecznie zmęczyły mnie i zasmuciły. Widać zostaje mi tylko wczesne przedwiośnie i inne listopady, najlepiej deszczowe i mgliste, wtedy jeszcze jest trochę spokoju. Wielkanocny poniedziałek z padającym śniegiem też był dobrą opcją, ale potrzebowałam odmiany - i znalazłam! Widziałam, że zaglądasz do Stradoviusa (chyba w dwa dni przeczytałam cały blog) i jakoś to nie było dla mnie zaskoczeniem.
Dziękuję - jak zawsze mnie rozumiesz.
Miejsce niezwykłe i naprawdę mi wstyd, że dopiero teraz dowiaduję się o nim. Czytałam o grodach czerwieńskich - a tego co bliskie nie znałam.
OdpowiedzUsuńJa bardzo długo nie doceniałam mojej, dopiero w ostatnich latach zaszła zmiana.
Dziękuję :-)
Dziękuję, że znalazłaś czas, by przeczytać. Pozdrowienia :-)
OdpowiedzUsuńAleż, moja miła A., przecież wiem, że nie miałaś czasu na blogi - zresztą u mnie też ogromny deficyt czasu (sezon wiosenny, możesz się domyślać, jakie mam tutaj atrakcje, godne moich pańszczyźnianych przodków ;-) Tym bardziej miło mi i doceniam, że znalazłaś chwilkę, żeby zaglądnąć dziś. Ego te absolvo, czy jakoś tak ;-)
OdpowiedzUsuńPejzaż, który zapada w pamięć, łączy się z przeżyciem, odkryciem, jakąś wewnętrzną podróżą. Ileż tam pięknych miejsc, jak tam spokojnie... I dosłownie o krok od tej ziemi, którą mogę nazwać "krajem lat dziecinnych".
Lubię to, że możemy zaglądać do siebie raz na dłuższy czas, kiedy czas pozwala, nie pisać długo, wracać po latach - a to przecież niczego nie zmienia. Teraz też obmyślam jakiś sposób, żeby znaleźć więcej czasu na pisanie, muszę wymyślić jakąś blogową formułę, jakąś formę przetrwalnikową.
Anito, najserdeczniej pozdrawiam i życzę pięknych wiosennych dni (i czasu dla Ciebie oczywiście :-)
Maciej, jak zawsze trafiasz w sedno. Dla mnie to był jakby moment wyrwany z życia, tak poza czasem, zupełnie. Skąd przychodzimy, etc.
OdpowiedzUsuńSieć grodów na pewno była bardzo gęsta w początkach naszej państwowości - ile z nich przetrwało w fizycznej, choćby szczątkowej formie, ile tylko w zapisach kronikarzy, ile w domysłach a o ilu nic nie wiemy? Widziałam już w życiu kilka grodzisk, ale zwykle łączyło się z tym jakieś głupie rozczarowanie, że to "tylko" tyle, jakieś małe wzniesienie, koliste zagłębienia wokół, ledwo do odczytania w terenie. Tu jest zupełnie inaczej! I całkiem masz blisko, wybierz się kiedyś koniecznie z chłopcami!
Dla mnie te okolice to wielkie odkrycie ostatnich dni i mam wielką nadzieję, że czas pozwoli mi na dalsze poznawanie i przecieranie szlaków.
Z całą pewnością podstawowy jest ten pierwiastek utylitarny - łączenie się w "stada", żeby zapewnić byt i zwłaszcza bezpieczeństwo. W zmieniających się okolicznościach politycznych, gospodarczych - najazdy, powstające i zamierające szlaki handlowe, odkrycie takich czy innych bogactw naturalnych - sieć ludzkich skupisk zmienia się, coś nowego powstaje, coś zamiera i pamięć o tym ginie.
Może tylko będę polemizować z ostatnim punktem: wydaje mi się, że można odróżnić warstwę spalenizny związaną jedynie z naturalną klęską od tej, która wiąże się z najazdem, wymordowaniem obrońców grodu, z jakąś bitwą.
Tak czy inaczej w przypadku Stradowa życie płynęło tu sobie zwykłym nurtem, chociaż zmieniły się okoliczności i ziemie te znalazły się w państwie Piastów. Osada trwała długo, choć już nie w wymiarze takim "wielkogrodziskowym". I jakoś odebrałam to tak bardzo pozytywnie. Może dlatego, że tyle pól bitewnych jest na tej mojej ziemi, a tu wreszcie jakaś historia bez klęski i krwawego finału.
Nie byłam nigdy w tym miejscu, nie słyszałam. Fascynujące ukazanie piękna, a drogi wiją się tu niczym wstążki...
OdpowiedzUsuńA to i owszem, odróżnić zawsze można, ślady w spaleniźnie inne itd, ale efekt ten sam. Nam w ogóle trudno się pogodzić z opuszczeniem jakiegoś miejsca, to ta ułomność naszej natury, to postrzeganie naszego tu i teraz jako kresu i ukoronowania dziejów, tymczasem jest to jedynie krótki odcinek filmu kręconego pod tytułem "ludzkość, prawdziwe oblicze"... kilka klatek zaledwie. Nam wydaje się że nasze domy, miasta, ulice, trwać będą wiecznie - a jeśli opustoszeją to w wyniku kataklizmu dziejowego strasznego niczym najazd Hunów. Ale nie dostrzegamy całych opustoszałych kwartałów, całych dzielnic, nie widzimy początku ni końca, tak jak nie dostrzegamy wzrostu drzewa, czy wymywania przez rzekę kolejnego meandra. Ot ułomność, żyjemy zbyt krótko by dostrzec procesy w skali geologicznej czy historycznej, a zbyt długo by sobie tej ułomności nie uświadomić...
OdpowiedzUsuńPs - ten Stradów brzmi zachęcająco - spróbuję ich zmobilizować i tak mi się marzy powtórzyć Święty Krzyż i połazić po tych prastarych górach to w sumie miał bym prawie po drodze.
O c z a r o w a n a, po prostu..
OdpowiedzUsuńStradovius jest wspaniały! To od niego dowiedziałam się, kiedy należy odwiedzić Siewierz (na św. Jana), to jego obszerny opis Wiślicy wydrukowałam sobie, wybierając się tam na wycieczkę. No i oczywiście od niego dowiedziałam się o istnieniu Stradowa - i w końcu, zeszłej jesieni, udało się pojechać, i wbiegłam na oświetlone zachodzącym słońcem wały, brodząc po kolana w trawie... No, co tu pisać. Znasz to uczucie. A na horyzoncie niewyraźnie rysowało się coś, co - jak zgodziliśmy się z towarzyszem podróży - właściwie prawie na pewno mogło być Tatrami ;-)
OdpowiedzUsuńCzy byłaś już w Zagości i widziałaś smoka? :-)
Ty dowiedziałaś się o tym niesamowitym miejscu na kilka dni przed wyjazdem, ja poznałam to miejsce dzisiaj, dzięki Tobie. Czytałam u Ciebie, czytałam na blogu Stradoviusa i sporo teraz wiem. Oglądałam Twoje zdjęcia i moja wyobraźnia widziała tam życie. Pora się tam wybrać. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCóż za niezwykłe, poruszające fotografie! Krajobrazy niczym z czasów, gdy człowiek istniał obok natury, a cywilizacja z dala od nich, gdzieś na końcu świata. Kolor nie jest tu potrzebny; dzięki szarościom, czerniom i bieli zdjęcia te nie przypominają przesłodzonych widokówek; dużo w nich prawdy i nastroju. Piękne. :-)
OdpowiedzUsuńWidziałam kilka grodów ale o grodzisku w Stradowie nie miałam pojęcia. Miejsce wygląda niesamowicie. Może to za sprawą Twoich biało-czarnych zdjęć. Są jak zwykle doskonałe. Nie jestem zaskoczona, że to miejsce zrobiło na Tobie takie ogromne wrażenie. Faktycznie, jest niezwykłe. Do odwiedzenia tego miejsca zachęca cisza, spokój i całkowity brak ludzi. Mam nadzieję, że i mnie uda się poznać grodzisko w Stradowie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)*
Na ile mogę sądzić - będzie Ci się tam podobać. To fantastyczne miejsce i rzeczywiście wielkie pole dla wyobraźni.
OdpowiedzUsuńWarto zobaczyć również drewniany kościół w Stradowie.
Pozdrawiam!
Dziękuję! Bardzo mi zależało na tym, żeby pokazać to miejsce tak, jak na to zasługuje - żeby zostało jakieś pole dla tajemnicy i wyobraźni. Nie chcę tu wprowadzać jakiejś new-age'owskiej metafizyki, ale to miejsce ma moc, tutaj naprawdę czuje się przeszłość.
OdpowiedzUsuńAle chyba nie odmówię sobie pokazania moich kolorowych zdjęć z grodziska, mam nadzieję, że nie będą landrynkowe (no, może poza tą kwitnącą tarniną, ale nie mogłam się powstrzymać ;-) Będę ciekawa Pani opinii.
Myślę, że i Ty odnajdziesz w tym miejscu coś, co sprawia, że jest zupełnie wyjątkowe. Na pewno te czarno-białe zdjęcia są w pewnym sensie przekłamaniem, jakimś zaczarowaniem rzeczywistości. W następnym wpisie postaram się pokazać grodzisko w kolorze, takim, jakie było naprawdę (chociaż już sama nie jestem pewna, które spojrzenie jest bardziej uzasadnione i - właśnie - prawdziwe). Tak czy inaczej wybierz się koniecznie - to miejsce i cała ta kraina to prawdziwy raj dla niespiesznych i myślących podróżników.
OdpowiedzUsuńSerdeczności!
Ado, jestes poetką pejzażu:)
OdpowiedzUsuńZdjęcia sa przepiękne, zwłaszcza te z wijącą się wstążka drogi, a brak koloru dodaje im kolorów! Nie znam tego miejsca, opis mogłam widzieć u Stradoviusa, ale przepraszam, że to powiem - on pokazuje, a Ty ten pejzaż i jego urodę tworzysz!
Idę już czytać i oglądać nastepny wpis, kolorowy:)
I co tu powiedzieć na takie dictum? Po prostu - bardzo dziękuję! Muszę tu wyznać (choć pewnie się obruszysz), że jesteś dla mnie od samego początku autorytetem w dziedzinie fotografii. Wiele w międzyczasie widziałam fotograficznych mód (i aberracji) i nieodmiennie jestem zdania, że najważniejsza jest prostota. Nie zawsze jestem w stanie powściągnąć jakieś moje barokowe skłonności, ale zawsze po takich eksperymentach widzę, że najlepsze są najprostsze rozwiązania. I jakaś rzetelność, po prostu.
OdpowiedzUsuńBrakuje nam perspektywy. Nawet ktoś, kto posiada wystarczającą wiedzę o dziejach człowieka, dziejach Ziemi (historycznych i geologicznych) nie jest w stanie nieustannie patrzeć na świat z tej kosmicznej perspektywy. Ja mam od razu zawroty głowy, gdy stanę na takiej krawędzi Czasu ;-)
OdpowiedzUsuńWiesz, że ja nie odwiedzałam tych prastarych gór bodaj od szkolnych czasów? Wstyd! Ostatnio zakupiłam cały zestaw map i planuję całą serię mniejszych i większych wypraw na północ, północny wschód i wschód.
Pewnie, że się obruszam:) Ale i dziękuję, i jest mi miło;)
OdpowiedzUsuńCo do mód fotograficznych; we mnie tkwi cały czas ten pociąg do naturalizmu, o którym pisałam w 'kolorowym' wpisie, też do realizmu, takimi, jak je pojmowano w literaturze, stąd tendencja do pokazywania bez upiększeń, zwłaszcza hdr-owych, których nie znoszę.
Oczywiście, skutkuje to zwyczajnością zdjęć, ale też taki towarzyszy mi zamysł - pokazać, jak jest, a nie jak mogłoby być. No i nie mam ambicji artystycznych, co przy braku umiejętności jest raczej dość szczęśliwe;) Po namysle dodam, że to trochę jak z makijażem - nie stosuję, bo pokazywałby mnie nieprawdzwą, wystarczy mi więc tylko odrobina kredki na bladość ust, czasem, b. rzadko odrobina pudru;)
Hdry to dla mnie fotograficzny odpowiednik sztucznych kwiatków - niby nieszkodliwy, ale jednak trochę koszmar i w jakiś sposób wypacza gust. Ta fascynacja szczęśliwie mnie ominęła, od razy wyglądały dla mnie jak sceneria z jakichś gier komputerowych.
OdpowiedzUsuńUważam mimo wszystko, że nawet ta najbardziej realistyczna fotografia jest na swój sposób subiektywna. Właściwie to porównanie z powieścią XIXwiecznych realistów czy naturalistów jest bardzo nośne. "Germinal" i "L'Assommoir" - chyba dwie moje ulubione.
Podejście do makijażu - i d e n t y c z n e!
Owszem ale taki zawrót głowy, to wściekle inspirujące uczucie, podobnie jak stanie na krawędzi dachu czy urwiska.
OdpowiedzUsuńTo racja. I tak samo lubię to czuć w górach, jak doceniam, że potrafię odczuwać ten zawrót głowy na krawędzi czasu. Ostatnio przydarzyło mi się to znów na Ponidziu, gdy odczytywałam zatarte inskrypcje pątników na ścianach (niesamowicie pięknego!) kościoła w Młodzawach.
OdpowiedzUsuń