Magnolie na Wawelu. Katedra wawelska zza magnoliowych kwiatów czyli krótki kurs wawelskiej architektury.
Jeśli mogłabym odwiedzić Wawel tylko jeden, jedyny raz w roku - wybrałabym kwiecień i porę kwitnienia magnolii. To spektakl jedyny w swoim rodzaju, trochę barokowy, bo magnolie w swoim nieumiarkowaniu są jedną wielką kwietną hiperbolą, całe są nadmiarem. Lubię obserwować to, co pojawia się w prześwitach między magnoliowymi kwiatami, Wawel nieoczywisty, katedrę w kawałkach. Dobrze znane fragmenty wawelskiej architektury pokazują się wtedy z innej strony, trochę egzotyczne może, niejednoznaczne. A jeśli jeszcze niebo przyjmie ten - jakże rzadki w Krakowie - odcień błękitu, jaki kojarzy się bardziej z włoskim niż naszym niebem, wtedy cały ten spektakl można oglądać bez końca.
To wszystko zresztą zaczyna się bardzo niewinnie, właściwie nic nie zapowiada takiej barokowej magnoliowej exageracji. Już czasem w marcu otwierają się nieco wielkie, skórzaste, oliwkowo zielone pąki i widać trochę koloru. Już wtedy magnoliowe drzewa wyglądają, jakby przysiadło na nich stado jakichś egzotycznych ptaszydeł, a to dopiero początek.
Czasem myślę, że właśnie takie magnolie lubię najbardziej. Czy dlatego, że - jak w wierszu Julii Hartwig - "najpiękniejsze jest to, co jeszcze nieskończone", czy może dlatego, że w prześwitach pomiędzy magnoliowymi pąkami widać więcej?
Na przykład charakterystyczny ostrosłupowy dach Wieży Srebrnych Dzwonów:
tak różny od zwieńczenia innych wawelskich wieżyc:
I tę najważniejszą, najpiękniejszą ze wszystkich kaplicę, którą nazwano "perłą Renesansu na północ od Alp", do której magnolie pasują jak żadne inne kwiaty, bo i na italskiej ziemi spotykają się często - renesansowe budowle i dziesiątki odmian egzotycznych magnolii, podobnych do znanych nam i całkiem odmiennych, egzotycznych, pachnących, ciepłolubnych piękności, które nie przeżyłyby ani jednego sezonu na wawelskim wzgórzu. O nich pisała Elżbieta w magnoliowej opowieści, a cały jej blog - Sukienka w kropki - jest najlepszym znanym mi przewodnikiem po Italii, pisanym ze znawstwem i erudycją, pamiętnikiem z włoskich podróży pisanym piękną polszczyzną i sercem. Oto punkt, nie jedyny w Krakowie, ale może najważniejszy, gdzie krzyżują się polskie i italskie ścieżki - dzieło Bartłomieja Berecciego (i kompanii) jedyna i niepodobna do innych Kaplica Zygmuntowska, w szczególe delikatnie zarysowanej w najdalszym tle złotej kopuły i wieńczącej ją latarni:
i w kaskadach magnoliowych kwiatów:
i znów wśród bardziej zdyscyplinowanych i wczesnych magnolii* w ogólnym ujęciu na tle całej katedry wawelskiej:
Tuż obok niej, po drugiej stronie gotyckiego szczytu transeptu katedry bliźniacza z pozoru siostrzyca - kaplica Wazów. Tyleż późniejsza a nawiązująca formą do poprzedniczki jak do ideału, do wzorca sevrskiego idealnej kaplicy - a może bardziej chodziło o symetrię? już nie wiem właściwie - bo czy barok w architekturze uwzględnia poczucie symetrii? Tym razem nie powiem "mniejsza o barok, którego nie znoszę" (bo jednak staram się go zrozumieć i rozumowo pojąć barokowe założenia) i kwestię barokowego zamiłowania (lub nie) do symetrii pozostawię otwartą, a nuż ktoś mnie oświeci. Tak czy inaczej, kaplica Wazów, choć z zewnętrznej formy wiernie naśladuje Zygmuntowską, wnętrza ma zgoła inne i już bezsprzecznie barokowe w upodobaniu do marmurów i wanitatywnych symboli. Róż magnolii i niepohamowana obfitość kwiecia mogłyby idealnie pasować do barokowej architektury, to kwintesencja baroku w botanice, wielka kwietna hiperbola. Oto zatem kaplica Wazów z nowym pokryciem kopuły i tym samym pozbawiona niestety! wiekowej patyny. Ile musi upłynąć czasu, żebym przyzwyczaiła się do niej - takiej, jaką jest teraz? Na szczęście mój pierwszy magnoliowy wpis pokazuje ją jeszcze z zielenią patyny:
Prawda, jak bardzo się zmieniła? Nie masz stałości na tym świecie...
Oto kaplica Wazów w eferwescencji i exuberancji barokowo-magnoliowego kwiecia:
Ale zostawmy te blogowe wykopaliska, zostawmy też kaplicę Wazów i z czasu baroku powróćmy do form, które utworzył dojrzały renesans, form, które powstały z pewnego wykroczenia poza jasność i harmonię renesansowych konstrukcji a może były efektem zerwania z ograniczającym kanonem i przejawem nieskrępowanej wyobraźni. Manieryzm nie jest najszczęśliwszą nazwą i niesie sporo negatywnych konotacji. A ja, trochę na przekór, będę głosić pochwałę manieryzmu - a w każdym razie jego wawelskiego exemplum, którym jest kaplica bpa Padniewskiego, którą stworzył Jan Michałowicz z Urzędowa. Wielkiej skromności artysta nazywający się (sam siebie, a jakże!) polskim Praksytelesem. Mam do niego słabość i tak samo lubię jego dezynwolturę w przełamywaniu zastanych obowiązujących w sztuce norm, jak - może nieco wybujałe - poczucie własnej wartości. Joannes Michalovicz Urzendoviensis, Praxiteles Polonicus. A tutaj jego wawelskie dzieło (to znaczy jedno z bodajże dwóch realizacji) kaplica Padniewskiego, we wczesnomagnoliowym detalu:
a za chwilę będzie w powodzi magnoliowych kwiatów tworzących piękną ramę, w której widać doskonale to, co decyduje o przesunięciu akcentów z prawideł renesansowej harmonii i statyki ku manierystycznemu efektowi zadziwienia, dynamiki - oto tambur kaplicy złożony z dwóch części, niższa opasana rzędem kolumn, wyższą zdobią spływy wolutowe wspierające dach kopuły. Ale cóż! Elementy górne nie odpowiadają dolnym, są przesunięte, ale tylko trochę, nie są regularnie pośrodku interkolumniów - a raczej z boku, tak trochę w lekkim przesunięciu, jakby jakaś ogromna dłoń przekręciła wielkie pudło tamburu kaplicy i to nie w połowie a nieco powyżej. To wszystko sprawia, że w oczach patrzącego górna i dolna część zaczynają się poruszać, tak! powstaje złudzenie wirowego ruchu. Oto wielkie wawelskie perpetuum mobile Michałowicza z Urzędowa:
a tu znów proszę - w kontekście całej prawie katedry, tak, byście mogli następnym razem odnaleźć łatwo ową kaplicę i przyjrzeć się jej z uwagą, na jaką zasługuje, wspominając przy tym "polskiego Praksytelesa" i jego wierną, niżej podpisaną, obrończynię:
Skoro zaś wyżej pomieniona kaplica przytula się na zdjęciu do najpiękniejszej i najstarszej z wawelskich wieżyc - na zdjęciu widać fragment białej romańskiej kostki, co niechybnie świadczy o dawnym rodowodzie tego fragmentu wawelskiego palimpsestu - poszukam teraz zdjęć magnoliowo-architektonicznych, które mogłyby zilustrować to, co bodaj najpiękniejsze - niebosiężne wieże.
Voilà, oto problem wież wawelskich rysuje się jak czubek góry lodowej:
Konia z rzędem temu, kto rozpoznał na zdjęciu powyżej, która to z wieżyc katedry wawelskiej właśnie zatonęła w powodzi magnoliowych kwiatów. Mam na szczęście zdjęcia, które problemat wież traktują bardziej explicite:
Oto po lewej monumentalna Wieża Zegarowa z imponującym hełmem a po prawej jej skromna towarzyszka o romańskim rodowodzie, wyżej gotycka, lecz w białej romańskiej sukience sięgającej jeszcze dziś kilkunastu metrów wysokości - Wieża Srebrnych Dzwonów. I też same z przewagą magnolii:
Te dwie tworzą potężny Westwerk, zachodni masyw wieżowy katedry (nie wiem, czy do wawelskiej katedry da się odnieść to określenie, zatem niech będzie, że to moja licentia poetica, cóż, kiedy lubię to słowo i obrazy jakichś dalekich germańskich katedr. Tu zaś do dwóch wspomnianych wież dołączy trójkątny szczyt transeptu katedry a po prawej wyłoni się zza katedralnego dachu niższa, lecz nie mniej ważna Wieża Zygmuntowska.
a oto hełm Wieży Zygmuntowskiej:
i jego najwyższy punkt, gratte-ciel wawelski, konik herbowej Pogoni drapiący tę niewiarygodnie lazurową powłokę nieba, jakby z niedowierzaniem, że taki kolor w Krakowie jest możliwy:
Ja też nie wierzyłam.
Czasem myślę, czy to jednak nie jest rzeczywiście "najlepszy z możliwych światów". Nawet jeśli nie, nawet jeżeli ta idea jest wielką i szkodliwą złudą, to takie miejsca jak Wawel kwietniową porą, gdy kwitną magnolie, gdy mogę czytać w wielkiej księdze architektury i ciągle się jej uczyć, gdy jest z kim dzielić to wszystko, choćby przez chwilę na kruchym terytorium "tu i teraz" - takie miejsca...
***
I jeszcze mały przypis:
* "wczesne i zdyscyplinowane" magnolie w pąkach - takie zdanie napisało mi się całkiem bezrefleksyjnie, a to przecież może być całkiem dobra analogia do różnych architektonicznych stylów i nurtów, które w swej wczesnej formie zazwyczaj są bardziej właśnie... zdyscyplinowane i "suche" a potem rozkwitają. Aż do przesady. Czy to nie ciekawa metafora? Nawet barok, ten pierwszy - z kościoła Piotra i Pawła - i to jak się zmienia, jak osiąga pełnię rozkwitu w kościele św. Anny a potem dojrzewa, przejrzewa, przekwita i daje formy rozbuchane a przy tym pozbawione świeżości (bez przykładów, niech każdy sobie to zilustruje jak wola). A w przypadku magnolii wygląda to tak - barok wczesny:
dojrzały:
i późny:
Wawelskie magnolie odwiedzam i fotografuję co roku, to taka moja prywatna tradycja. Wszystko zaczęło się w kwietniu 2009 roku i jest w pewien sposób potwierdzeniem uporczywości moich przywiązań, zamiłowania do rytuałów, predylekcji do powrotów w te same miejsca i tego typu nieoczywistych i niekoniecznie zdrowych cech charakteru. W zakładce krakowski szlak magnolii można znaleźć wszystkie wpisy, jakie poświęciłam magnoliom - wawelskim i nie tylko - i jakie można znaleźć w archiwach blogu Kraków i okolice. Na prawej szpalcie blogu znajduje się tymczasowo, w ramach wiosennego tygodnia magnolii, kilka linków do moich innych wpisów, a jednak... Ze skromnością, jakiej nie powstydziłby się sam Jan Michałowicz z Urzędowa, Praxiteles Polonicus, powiem, że zdjęcia, które pokazują dzisiaj są najlepsze.
Tak! Myślę, że nigdy nie udało mi się i już nigdy nie uda się zgromadzić takiego zestawu magnoliowych zdjęć z Wawelu. Było wszystko: czas na trzy albo cztery kolejne wizyty, by przyglądać się magnoliom w różnym stopniu rozkwitu, była przepiękna pogoda, niewyobrażalna wręcz w Krakowie, z niebem, które bywa może we Florencji i to nie zawsze. Była też wcześniej łagodna, prawie nieistniejąca zima, więc kwiaty magnolii nieskazitelne, nie uszkodzone zimowym mrozem czy przedwiosennymi przymrozkami. Była czasem dobra samotność a czasem miły compagnon de voyage i wtedy było całe ulotne piękno dzielone na pół, czyli mnożone. Wszystkie zdjęcia można znaleźć w moim albumie "Magnolie na Wawelu". Nieskromnie polecam się Państwa uwadze, wasz Praxit... no dobrze, tak naprawdę będzie mi miło, jeśli spośród milionów profesjonalnych zdjęć robionych profesjonalnym sprzętem przez ludzi, którzy są naprawdę dobrzy w swoim fachu - jeśli w natłoku całej tej doskonałości znajdziecie chwilę, żeby przejrzeć moją amatorską magnoliową kolekcję i przeczytać ten tekst, nad którym spędziłam pół nocy (wolę nawet nie analizować, czego to dowodzi - poza bezsennością).
***
O magnoliach - nie tylko krakowskich - piszą:
- Elżbieta na blogu Sukienka w kropki - o której już wyżej wspominałam, ale nigdy dość, bo cały blog jest fenomenalny i jeśli kiedyś wybiorę się wreszcie do Italii, to nie chcę mieć innego przewodnika;
- Magdalena Jastrzębska - o wawelskich magnoliach i o tych w Pszczynie opowiada odrywając się na chwilę od pisania biografii pięknych i inteligentych "dam minionego czasu";
- Łucja na blogu "Szkiełkiem okiem i sercem" pokazuje aktualne zdjęcia wawelskich magnolii dosłownie sprzed kilku dni, a pewnie w blogowych archiwach trzyma całe kufry magnolii zgromadzone w czasie licznych podróży;
- Basia na blogu "Pięć pór roku" pokazuje magnacką rezydencję w Baranowie Sandomierskim. Zamek zwany "małym Wawelem" w otoczeniu kwitnących magnolii wygląda przepięknie.
oraz...
skromnością ustępująca może jedynie samemu J.M.U.:
- Ada i jej krakowski szlak magnolii czyli magnoliowa seria zdjęć i wpisów na blogu "Kraków i okolice" a szczególnie - bo z wieku i urzędu miejsce poczesne mu się należy - wyżej opisany Wawel cały w magnoliach i cała seria wpisów MAGNOLIE NA WAWELU
Jeśli kogoś pominęłam, to tylko z niewiedzy, absolutnie nie ze złej woli! Kto ma chęć dołączyć do świętowania magnoliowego tygodnia, proszę sygnalizować i dopisywać się w komentarzach.
Nie będę powtarzać swojego komentarza zamieszczonego u trzech w/w koleżanek tyczącego kwitnienia magnolii. Mogę tylko dodać, iż moja jedyna, skromna magnolia osiedlowa, pozostająca jeszcze w stadium wczesnego gotyku nie może poszczycić się architektonicznym kompanem współgrającym stylem, bowiem za jej plecami, a może przed jej facjatą stoi XX wieczny blok mieszkalny (zwykłe pudełko koloru brudnego różu), ale i tak cieszy oko i napawa ciepłem pod sercem, kiedy się pomyśli, że tak królewskie drzewko/krzak zabłąkało się i przycupnęło na swoją drogą całkiem ładnym (jak na dzisiejsze czasy) osiedlu.
OdpowiedzUsuńAdriano,
OdpowiedzUsuńmuszę się przyznać, że magnolie z wawelskiego wzgórza urzekły mnie spektakularnymi kolorami. Na Twoich zdjęciach wyraźnie widać pąki w różnych odcieniach purpury, różu i białe. Te rośliny wyglądają zjawiskowo, zarówno w pąkach jak i w barokowym rozkwicie. Tylko przez moment zastanawiałam się jakie odmiany zdobią wawelskie wzgórze. Być może to magnolie Soulange'a? Z resztą czy to jest aż takie ważne? Mam cichą nadzieję, że i ja będę w kolejnych latach przystawać w zachwycie przed kwitnącymi magnoliami aż stanie się to i moją tradycją.
Życzę Ci miłej, spokojnej i ciepłej niedzieli.
Pozdrawiam serdecznie:)*
Poczekaj! ja Ci pokażę warszawską magnolię, to dopiero zobaczysz cudo! Skromna, pojedyncza, na szarym tle socjalistycznego osiedla. O, przepraszam, palce same ułożyły się na klawiaturze w ten złośliwy tekst;) to wszystko z zazdrości. Ado, wspaniały tekst, piękna lekcja historii architektury, no i te zdjęcia...! Spełniasz moje (jak się okazuje niemożliwe do zrealizowania) marzenie o podziwianiu Wawelu w magnoliowej szacie.
OdpowiedzUsuńWłaśnie, mnie też to intryguje - jakie to mogą być odmiany? Tym bardziej, że już kolejny raz ktoś trafia na mojego bloga z takim zapytaniem. Niestety - botanik ze mnie żaden i pozostaje mieć nadzieję, że ktoś bardziej biegły w przyrodniczych naukach zauważy to pytanie i coś podpowie.
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej są piękne i dla mnie zupełnie wyjątkowe właśnie przez to, że mogę przez nie/ zza nich oglądać Wawel taki, jaki bywa tylko raz do roku, szczególnie katedrę i jej architektoniczne detale, właśnie to połączenie przyrody i architektury fascynuje mnie najbardziej.
Miłej i słonecznej niedzieli również dla Ciebie!
Pewnie, że magnolie zawsze cieszą oko, niezależnie od entourage'u. Mój ogród niestety leży w jakieś dziwnej strefie klimatycznej, która nie ma nic wspólnego z klimatem umiarkowanym, raczej z borealnym (może to przez położenie na wyżynie) i niestety o magnoliach mogę tylko marzyć. Albo odwiedzać te krakowskie :-)
OdpowiedzUsuńA już parędziesiąt kilometrów na wschód, w stronę Doliny Nidy - tam, gdzie byłam w ubiegłą niedzielę - magnolie w wiejskich ogródkach w pełni rozkwitu! Co prawda te gwiaździste, najwcześniejsze, ale jednak. U mnie tylko pospolite forsycje... i taki mamy klimat ;-)
Ha, nie mów tak, bo jeszcze wystąpię w obronie warszawskich magnolii ;-) Ja co roku obiecuję sobie odwiedzić Stawisko wiosenną porą... i tyleż z moich planów, co z magnolii w ich "późnobarokowej" fazie. Trudno, może ktoś odwiedzi je za mnie ;-) Nie wiem dlaczego, wyobrażam sobie tam wielki i piękny ogród, który właśnie wiosną wygląda malowniczo, trochę jak tamten ogród w Tymoszówce Szymanowskich tarasami schodzący nad wodę. To pewnie lepiej nie jechać, żeby się nie rozczarować. Ty przynajmniej nie ryzykujesz rozczarowań przyjeżdżając do wawelskich magnolii i jestem przekonana, że kiedyś się uda - początek kwietnia to najlepsza pora na urlop (a może połowa? - wszystko zależy od pogody).
OdpowiedzUsuńI dziękuję za właściwe odczytanie - tak naprawdę to nie jest tekst o magnoliach, mimo wszystko ;-)
Jeśli wynikiem bezsenności są takie teksty, to poproszę pigułkę na "niespanie". Ja z tych, co jak nakrywają się kołderką, to już nie pamiętam, że gaszę światło, bo już śpię... :)
OdpowiedzUsuńFestiwal magnolii w pełnej krasie. Już pisałyśmy o tym, że wawelskie magnolie powinny być wpisane na listę zabytków. One same i ich otoczenie sprawiają, że ludzie stają w zachwycie. Gdy zobaczyłam je po raz pierwszy w pełnej krasie, cudnym różowym rozkwicie byłam prawie oszołomiona odkryciem.
Śpieszyłam się wtedy do archiwum, bo czekały na mnie materiały do kolejnej książki, a czasu wiele nie miałam. Tymczasem stare dokumenty musiały zaczekać. Nie było rady. Obok takich magnolii nie przechodzi się w pośpiechu. Ich piękno każe się zatrzymać...
Oglądać Wawel i jego poszczególne kaplice, to jest już duże przeżycie. Patrzeć na nie poprzez przepiękne kwiaty magnolii to jest już rozkosz dla oczu. Spektakl z kwitnącymi magnoliami to cudowny wiosenny widok. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPopieram! Koniecznie trzeba wpisać wawelskie magnolie na listę zabytków, stworzyć magnoliowy rezerwat i zastrzec cały ten entourage znakiem firmowym - jest to coraz bardziej rozpoznawalny fragment wawelskiego pejzażu. I ten zachwyt, który podzielają wszyscy - nie ma turysty, który by się nie zatrzymał! I tak magnolie łączą ludzi :-)
OdpowiedzUsuńZwykle zasypiam o przyzwoitych porach, szczególnie ostatnio, gdy jestem strasznie zmęczona tymi wszystkimi pracami, ale może to ten zimny front pogodowy, może coś innego. Fakt, że w nocy pisze mi się najlepiej.
Zapraszam na magnolie "baranowskie" do www.5porroku.blogspot.com
OdpowiedzUsuńU Ciebie jest to, co kocham...
No Stawisko i przede mną cały czas (ktoś za Ciebie, powiadasz? ;)) ...ale teraz najważniejsze, że już za dwa tygodnie KRAKÓW!!!
OdpowiedzUsuńMagnolie w Baranowie pięknie się wpisują w ten mariage kultury i natury, architektury i przyrody, jaki i na Wawelu najbardziej mi się podoba. Dziękuję i już dopisuję do listy!
OdpowiedzUsuńTo prawda, że najpiękniejszy jest ten stop historii, architektury i przyrody, wyjątkowy spektakl dostępny tylko raz w roku. Dopisz i Twoje magnolie do naszej listy, wawelskie lub inne, na pewno masz ich wiele w blogowych archiwach :-)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia, miłej niedzieli!
Ktoś, wiadomo kto ;-) Marzy mi się garść zdjęć opisanych przez Ciebie i Twoich wrażeń z wizyty w Stawisku, już niekoniecznie muszą tam być magnolie...
OdpowiedzUsuńZa dwa tygodnie?! Wspaniała nowina! Dziś znów zimowo, to znaczy straszliwie zimno, ale są pewne szanse, że za dwa tygodnie przyjdzie może dla odmiany jakaś wiosna.
Bzy na Retoryka, kasztany na Plantach... albo jeszcze forsycje - nie wiadomo czego można się w tym roku spodziewać. Cieszę się bardzo :-)
No i widzisz jak to jest...w pewnym sensie cieszę się, że nie mieszkam w Krakowie. Bo dokąd bym uciekała, gdy już wszystko zawiedzie? No i może byłoby jak ze Stawiskiem. Niby blisko, ochota na zobaczenie-ogromna...i nie jadę. Ot, przewrotność charakteru;)
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem. Za chwilę właśnie uciekam do Krakowa, chociaż pogoda wcale nie zachęca i będzie może zimowy spacer :-)
OdpowiedzUsuńA i tak mam nadzieję zobaczyć kiedyś Stawisko - albo na własne oczy albo w Twojej relacji!
Znikam zobaczyć, co słychać w prawie zimowym Krakowie. Próbowałam trochę wpłynąć na klimat tymi nieprzyzwoicie kolorowymi magnoliowymi zdjęciami, ale dzień tak szary i zimny jak wczoraj, trudno. Kraków i tak jest zawsze piękny.
OdpowiedzUsuńMiłej niedzieli wszystkim!
Nie mam postu, gdzie głównym tematem są magnolie. Są one tylko dodatkiem w innym temacie :(
OdpowiedzUsuńAdo, wpis przeczytałam dziś rano ale ponieważ wybierałam się na ranny dyżur nie miałam czasu pisać więc teraz to nadrabiam. Jestem Ci winna podwójne podziękowania: po pierwsze za wszystkie ciepłe słowa na temat mojej radosnej twórczości ( radosnej z pewnością, bo w końcu piszę con amore, obiecuję też, że będę się jeszcze bardziej starać, żeby stanąć na wysokości zadania), a po drugie, za ten wspanialy magnoliowy post. Jestem naprawdę w kłopocie co mam bardziej podziwiać, architekturę, przepiękny kwiatowy spektakl czy Twój komentarz do zdjęć, jakie nam zaprezentowałaś? W sumie wszystkie te elementy splatają się w niezrównaną całość, tym bardziej, że magnolie, jakie tu pokazałaś mogą śmiało iść w paragon z włoskimi siostrami, a lazur naszego nieba jest przecudnym tłem dla różowych kwiatów i sylwetek wawelskich wież. (Jestem w kłopocie, bo każda z nich jest inna, a wszystkie piękne). Trochę Ci zazdroszczę bliskości Krakowa, byłam tam kilka razy, chciałabym też mieć okazję do częstszych odwiedzin, jednak na to się raczej nie zanosi...Obejrzałam Twoje zdjęcia i poszłam magnoliowym szlakiem a także zajrzałam na blogi które polecasz. Wyszła z tego wspaniała magnoliowa historia albo festiwal, jaki nam się niedawno zamarzył. Szkoda, że nieliczne ostródzkie magnolie w tym roku chyba sobie nie poradzą z przeciwnościami pogody...
OdpowiedzUsuńElu, cała przyjemność po mojej stronie - takie blogi jak Twój zasługują na jak najszersze propagowanie. I tylko szkoda, że do Italii tak mi daleko, bo najchętniej wybierałabym się często Twoim śladem - pozostają mi wirtualne podróże, zawsze przecież wartościowe poznawczo i jako szkoła wyobraźni.
OdpowiedzUsuńLazurowe niebo w Krakowie! Takie jak na zdjęciach zdarza się nieczęsto, miałam szczęście. Wczoraj było stalowe, prawie bezbarwne a i same magnolie przypominały - by kontynuować barokową metaforę - barok prowincjonalny i bardzo schyłkowy. I tak to zawsze szybko co roku przemija. Za to wzdłuż alejek całe dywany wiosennych kwiatów i oszałamiający zapach hiacyntów.
Odmiana pośrednia/ Soulange'a - zapamiętam! Wreszcie mój zachwyt dla wawelskich magnolii będzie miał też odrobinę konkretnej wiedzy. Dobry akcent na koniec naszego magnoliowego festiwalu. Dziękuję :-)
Magnolie są piękne...Dołączam do zachwytu nad nimi...Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję i pozdrawiam wiosennie :-)
OdpowiedzUsuńPięknie! Uwielbiam magnolie!!!
OdpowiedzUsuń------------------------
http://travelingrockhopper.com
To była uczta, prawdziwa uczta nie tylko dla oczu.
OdpowiedzUsuńDziękuję, miło mi!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
OdpowiedzUsuńMam prośbę: następnym razem umieść link do swojej strony w profilu disqusa, nie w stopce.
Nie przypominam sobie, żebym widziała kiedykolwiek Wawel w takim 'anturażu', szkoda, bo zdjęcia oddają piękno, ale zapachu nie... Ale od czego wyobraźnia;)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, dawno nie byłam 'na komnatach', muszę się wybrać.
Ado, wydawało mi się, że pisałam, ale nie widzę - pomożesz mi w osadzeniu 'okienka z fb' na blogu? Coś mi nie wychodzi.
Znalazłam w sieci, dokładniej na fb:
OdpowiedzUsuńhttp://efkakrak.flog.pl/wpis/9771312#w
zerknij:)
Ewo, strasznie Cię przepraszam, porwało mnie życie (tzn praca) i dwa intensywne dni - Kraków i Ponidzie i jakoś nawet nie logowałam się tutaj ani na pocztę, dopiero teraz czytam Twój komentarz.
OdpowiedzUsuńWięc jeśli jeszcze nie zamieściłaś ramki, to służę instrukcją. W sumie już trochę zapomniałam, jak sobie poradziłam (pewnie jak zawsze na wyczucie ;-) więc powtórzyłam to jeszcze raz - efekt jest taki, jak widzisz na prawym marginesie - poprzedni wygląd w sensie jakiejś wtyczki (plugin) ma być niedostępny od czerwca, więc stworzyłam nową ramkę. Korzystałam ze strony:
https://developers.facebook.com/docs/plugins/page-plugin
Masz tam do uzupełnienia kilka pól - przede wszystkim adres Twojej strony na fb, szerokość i wysokość gadżetu, wybierasz czy chcesz pokazywać twarze znajomych i czy chcesz pokazywać ostatnie wpisy na fb. Po czym, gdy już wszystko ustalisz, klikasz Get Code
Otrzymany kod wklejasz na blog w tym miejscu, gdzie chcesz, by pojawiła się ramka.
Zrobiłam to za pomocą: układ strony -> dodaj gadget -> Java script
Gdybyś miała jakieś pytania - pisz!
Kiedyś na podparyskim targu widziałam bardzo piękne sztuczne kwiaty wykonane miłą panią Chinkę z jakiegoś materiału - atłasu czy aksamitu. Tysiąc razy piękniejsze od żywych.
OdpowiedzUsuńTrochę szyfrem, ale chyba się rozumiemy :-)
Przyznam, że mi z lekka ulżyło, bo choć, oczywiście, doceniam urodę (i technologię na najwyższym poziomie)... sztucznych kwiatów, to jednak wolę te prawdziwe, nawet 'najprostsze' stokrotki -:)
OdpowiedzUsuńDzięki, popróbuję, jakby co - wrócę ;)
OdpowiedzUsuńOtóż to! Stokrotki :-) A jeszcze lubię zielska wszelkie leśne, chwasty przydrożne i takie tam bodiaki. Można oczywiście twierdzić, że przemawia przeze mnie zazdrość, bo nie potrafię hodować... orchidei ;-)
OdpowiedzUsuńHa, tez nie mam ręki do orchidei..
OdpowiedzUsuńNawiasem, czytałaś może "Dag, córkę Kasi"?
lektura jeszcze z podstawówki, choć na pewno nie dla dziecka - ta orchidea chodziła za mna lata całe, żeby wreszcie objawić się, nieco jednak bardziej, przyznasz, pospolitym, storczykiem...;)
Nie znam a brzmi ciekawie, lubię wracać do książek z tamtych lat, więc pewnie jej poszukam. No, storczyk - wiadomo, to już inna bajka. Nota bene nigdy nie widziałam tych rosnących dziko, muszę ich poszukać tej wiosny, mam kilka stanowisk w nie bardzo odległej okolicy (podobno).
OdpowiedzUsuńProszę bardzo, polecam się :-) Mam nadzieję, że się uda pomimo niespecjalnie fachowej instrukcji!
OdpowiedzUsuńWawel skąpany w magnoliach - miałem okazje na żywo kilka lat temu, w sumie magnolie to tam całkiem niedawne (w skali wieku miejsca) nasadzenia, ale z gustem i rozmysłem. "Eseiki" na temat kaplic - prima sort!
OdpowiedzUsuńWybaczcie dziewczyny że się wtrącam - a ja mam fioła na punkcie fiołków, zwłaszcza tych dzikich polnych - masę razy usiłowałem je przesadzić sobie do ogródka i nic a tu nagle od dwóch lat... same się przyniosły... ale radość!
OdpowiedzUsuńMam też polne maki i miodunki i ziarnopłony, a poza tym maniacko strzegę wszelkich wilczomleczy.
Maciej, ja jestem wielką miłośniczką wszystkich polnych, leśnych, łąkowych, nadrzecznych kwiatów. I tych "chwastów", które tak pięknie rosną w zbożach czy na miedzach: maki, chabry, rumianki, nawet kąkole jeszcze pamiętam z dzieciństwa. Mogę się im przyglądać bez końca i godzinami rozmawiać o tych i innych "bodiakach". Albo o tym, jak wyobrażam sobie ogród idealny - jak najbardziej zbliżony do naturalnego. I jak cierpię widząc współczesne ogródki, nawet (a może zwłaszcza) te wiejskie. Introdukcję fiołków pochwalam bardzo! Proszę, ode mnie fragment fiołkowego dywanu z mojego modrzewiowego lasu:
OdpowiedzUsuńTak, ten kto wymyślił ten magnoliowy zagajnik (jest ich tam raptem chyba pięć już całkiem sporych drzewek - zasługuje na medal / pomnik / fontannę albo chociaż jubileusz, jak to w Krakowie wypada. A ja nawet nie znam nazwiska pomysłodawcy, tylko tak go sobie co roku, bezimiennego, wychwalam.
OdpowiedzUsuńTe magnolie to już całkiem duże drzewa, więc pewnie "stare", choć oczywiście w porównaniu z romańską częścią Wieży Srebrnych Dzwonów, ta "starość" jest mocno dyskusyjna ;-)
I bardzo dziękuję! Uwielbiam takie architektoniczne szczegóły.
Piękne!
OdpowiedzUsuńA z tą wsią to masz całkowitą rację, pamiętam swoje pierwsze rajdy z harcerstwa, gdzieś po Pogórzu Ciężkowickim, mnóstwo malw, a teraz... no chyba więcej ich rośnie na moim "mieszczańskim" osiedlu, niż po wsiach okolicznych.