Ale książki będą na półkach, prawdziwe istoty...


Książki na półkach - Libraria, Collegium Maius, Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego

I wiersz Miłosza:
 Ale książki będą na półkach, prawdziwe istoty...

Libraria, Collegium Maius




Ale książki będą na półkach, prawdziwe istoty
Które zjawiły się raz, świeże, jeszcze wilgotne,
Niby lśniące kasztany pod drzewem w jesieni,
I dotykane, pieszczone, trwać zaczęły
Mimo łun na horyzoncie, zamków wylatujących w powietrze,
Plemion w pochodzie, planet w ruchu.
Jesteśmy - mówiły, nawet kiedy wydzierano z nich karty
Albo litery zlizywał buzujący płomień.
O ileż trwalsze od nas, których ułomne ciepło
Stygnie razem z pamięcią, rozprasza się, ginie.
Wyobrażam sobie ziemię kiedy mnie nie będzie
I nic, żadnego ubytku, dalej dziwowisko,
Suknie kobiet, mokry jaśmin, pieśń w dolinie.
Ale książki będą na półkach, dobrze urodzone,
Z ludzi, choć też z jasności, wysokości.

Czesław Miłosz

Książki na półkach - Libraria, Collegium Maius, Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego

Libraria, Collegium Maius

Libraria, Collegium Maius

Libraria, Collegium Maius

Libraria, Collegium Maius

Libraria, Collegium Maius

Libraria, Collegium Maius

Libraria, Collegium Maius

Libraria, Collegium Maius

Libraria, Collegium Maius

Libraria, Collegium Maius


Pamiętam, jak wiosną słuchałam wykładów w Collegium Novum na konferencji poświęconej Miłoszowi - pamiętam też spotkania z jego tłumaczami, przyjaciółmi, wydawcami i szacownym gronem "badaczów owadzich nogów", multimedialny gwar, zaduch festiwalowego namiotu, powietrze gorące od świecącej, nagłaśniającej i szumiącej aparatury, dialog prowadzony w tylu językach, Miłoszowa Wieża Babel: mieszały się ze sobą głosy arabskie i szwedzkie, głosy poetów z Litwy, Białorusi, San Francisco, Moskwy. Przywoływano wileńską młodość, sprzeczano się zaciekle i z pasją o wojnę i politykę, dyskutowano nad ukąszeniem heglowskim i manicheizmem, rozważano francuskie dylematy, amerykański czas pracy naukowej, przełom noblowski i krakowski zmierzch. Zapamiętałam też wykład amerykańskiego (?) młodego uczonego... wygłoszony brawurowo w języku polskim i bardzo rewolucyjnie brzmiący w szacownych murach Auli Collegium Novum, bo dotykał (to chyba właściwe słowo) kobiet w Miłoszowej poezji, kobiecości, mrocznych archetypów, księżycowych i niejasnych sił, archeologii buduarowych wspomnień. Przywołał kuzynki, ciotki, pojawiła się piękna Gabriela z Kunatów, duszny i słodki zapach niedopowiedzeń i sekretów, tylekroć powracający obraz kobiet rozczesujących włosy przed lustrem w mrocznej sypialni, gdzie tylko świeca, spoglądających w oczy, w lustrzane odbicie, w niejasność poetyckich planów, przenikających się czasów, w tym odbiciu, w tym spojrzeniu - odnajdywał się także on, poeta, po latach, po wiekach, tożsamość wykraczająca ponad to, co męskie/kobiece, ponad dawne i przeżyte przed chwilą, doświadczone i wyobrażone. Ciemna materia. Ciemna akademia.

Skąd to wspomnienie dziś, po tylu miesiącach? Nigdy nie przestanie mnie dziwić Przypadek i jego splątane, na wzór pajęczych sieci, ścieżki. Po nitce do kłębka, nawet imię mojej patronki od labiryntu podobne, labirynt znaczeń i obrazów. Jest listopad, który zabiera wszystkie siły i chęć do pisania, może tylko zdjęcia zamieścić, kilka słów, tak by milczenie nie zajęło znów tego miejsca. Więc zdjęcia. Zdjęcia z Librarii - poszukiwanie wiersza Ale książki... - odnalezienie tej strony (Archipelag Pogranicza) artykułu poświęconego... też pewnemu przypadkowi, łączącego się z historią rodziny Kunatów, właścicieli majątku Krasnogrudy, gdzie przyjeżdżał na wakacje w swoich latach gimnazjalnych i studenckich Miłosz. I oto piękna Gabriela, o której czytałam, słuchałam okazuje się być znów blisko (a mam przeczucie niemożliwe do udowodnienia, że jest jeszcze bliższa) jak wtedy, na wiosnę w Auli Collegium Novum, gdy młody uczony przedzierał się odważnie przez gąszcze polszczyzny i czytał te wiersze i mówił o nich w odważnej interpretacji.

Zapewne to wszystko brzmi niespójnie... Trudno jest zapisać wrażenie, cień przypadku, oczywistość przewidywalnego obiektywnego przypadku. Dla mnie połączyły się tutaj w jedno obrazy sprzed lat, sprzed kilku miesięcy, wyobrażone, przeżyte i tylko wymyślone, wyciągnięte z pożółkłych kartek. Głosy umarłych, nigdy nie widziane twarze tak bliskie, bo przed zapomnieniem chroni jak zwykle - Poezja.

A zatem - niech to będzie listopadowy wieczór poezji Miłosza.
W podziwie dla mocy wspomnień, mocy poezji, mocy przypadku.
I mocy kobiet - też, tej mądrej i świadomej.

Fragmenty wierszy cytuję z wydanego w 1989 r. przez WL w "Hymn o perle", z IV części zatytułowanej "Osobny zeszyt 1977-1979)

Tej kobiecie na imię Gabriela. Mógłbym pokazać ją
w białej sukience z marynarskim kołnierzem
albo jako staruchę z wystającymi, bez dziąseł, zębami.
Tutaj stoi oliwno-złota, czarnowłosa

***

Portret Schopenhauera sąsiaduje, nie wiadomo czemu, z portretem Eli, która, przybrana przez malarza w renesansowy kapelusz noszony przez niektóre pasażerki Titanika, uśmiecha się enigmatycznie...

***

Te imiona są prawdziwe i przez to sprawują kontrolę. Gdyby je zmienić, natychmiast otworzyłoby się tamę zmyśleniom. Im bardziej jednak stara się o dokładność, tym wyraźniej widzie, że wikła się w sposobach ludzkiej mowy. I wystarczyło że, zupełnie samowolnie, postawił tych troje obok siebie, a zostało wzmocnione co jest w nich nie-do-opowiedzenia i zaczęło układać się w samoczynną opowieść. Choć tak, rzeczywiście kiedyś stali na fotografii razem, nie sami, z innymi, przed gankiem w Krasnogrudzie i każde przebywało w myślach drugiego. [...] Co do Gabrieli, to jej obecność jest prawie tak intensywna jak rzeki nad którą się urodził i nad którą, trzyletni, zobaczył ją, wtedy dorastającą panienkę, po raz pierwszy. Złota siatka na ultramarynie albo zieleni, zieleni Veronese, czy cierpka słodycz miodowych plastrów przyniesionych w glinianej misie, czy gryf szyi jak gryf muzycznych instrumentów - nigdy nie przypuszczała, że będzie dla niego tym wszystkim ciągle, uratowana, wyłączona z czasu.

***

Materiał ten, kosmaty, prawie wojłok,
W ciągu całego stulecia używany był na szlafroki,
Więc nie rozróżnisz, koniec to czy początek dwudziestego wieku,
Jeżeli siedząca przed lustrem jego płat odchyla
Jaskrawożółty nad różo-brązem jej piersi.
Ani szczotka w jej ręku nie zmieniła kształtu
I rama okienna może być kiedykolwiek,
Jak i widok na wiatrem zginane jesiony.
I kto jest ona, w tym jednym ciele
Przebywająca, i w jedynej chwili?
Przez kogo tutaj naprawdę widziana
Kiedy odjęte jest nawet jej imię?
Jej skóra dla nikogo w trzeciej osobie,
Jej najgładszej skóry nie ma w trzeciej osobie.
A oto i obłok nadbiega zza drzew
Obrzeżony miedzianym blaskiem i to wszystko
Nieruchomieje, stęża się, wstępuje w światło.

***

A na koniec jeszcze słowa z tego samego zbioru poezji, z tych samych stron, tuż obok wspomnień i cieni, obok Gabrieli Kunat, obok wspomnień Krasnogrudy, obok cieni luster, świec, pięknych kobiet czeszących włosy przed lustrem (jakże inna będzie/była ta z Trzech zim!) obok ultramaryny, zieleni, obok rzeki... będą słowa, które nigdy, nawet w najgorszy listopadowy dzień, nie pozostawiają obojętnym. Dają gorzką nadzieję - jedyny rodzaj nadziei, jaki wydaje mi się prawdziwy.

O piękno, błogosławieństwo: was tylko zebrałemZ życia, które było gorzkie i pomylone,Takie w którym poznaje się swoje i cudze zło.Zachwyt porażał mnie i tylko zachwyt pamiętam.Wschody słońca w nieobjętym listowiu,Kwiaty otwarte po nocy, trawy bezbrzeżne,Niebieski zarys gór dla krzyku hosanna.Ile razy mówiłem: nie to jest prawda ziemi.Od przekleństw i zawodzeń skąd tutaj do hymnów?Dlaczego chcę udawać, kiedy wiem tak dużo?Ale usta same wychwalały, nogi same biegły,Serce mocno biło i język rozgłaszał wielbienie.

Trawy bezbrzeżne. Zachwyt. Pola "obrzeżone miedzianym blaskiem". I tak... od ksiąg z Librarii, przez archeologię Miłoszowych wspomnień, poprzez Hasard Objectif aż tutaj kończy się to wszystko - lub tylko zatrzymuje - wśród bezbrzeżnych traw. Jest to również jakiś sposób na listopad - eskapizm i chaos jako alternatywa milczenia. Kraków na razie został daleko stąd, gdzieś na drugim, na trzecim planie (gdyby to była perspektywa powietrzna, to pewnie malowany byłby bardzo jasnym, eterycznym błękitem, co zresztą pasuje mu, jak myślę, w błękicie te wszystkie wieże wyglądają pięknie, rozmywa się brzydota szczegółów, nawet smog byłby piękny, i zimno, i szarość). Z ostatnich dni w Krakowie nie przywiozłam nawet jednego zdjęcia. Tylko wspomnienia, jakieś drobiazgi, zapachy. Ale wystarczy, że zamknę oczy... i widzę świat doskonały, świat wymyślony Turnera. Nie wiem, czy uda mi się o tym napisać, więc już teraz to, co najważniejsze: to koniecznie trzeba zobaczyć! Ja wybieram się jeszcze raz... Zachwyt!

Post Scriptum

Nutto, dziękuję za biograficzną wskazówkę! Wszystkich, którzy chcieliby poczytać więcej o Gabrieli muszę odesłać na razie do biografii Miłosza autorstwa Andrzeja Franaszka. Tymczasem znalazłam takie, niewesołe - bo i jakież mogło by być - zamknięcie tej historii:

Gdy w roku 1962 Gabriela Kunat umiera w Sopocie, Czesław Miłosz żegna ją "Elegią dla N.N.":


Winy twoje i moje? Nieduże winy.
Sekrety twoje i moje? Drobne sekrety.
Kiedy podwiązują chustką szczękę, w palce wkładają krzyżyk
I gdzieś tam szczeka pies, i błyszczy gwiazda.
Nie, to nie dlatego że daleko
Nie odwiedziłaś mnie tamtego dnia czy nocy.
Z roku na rok w nas dojrzewa, aż ogarnie,
Tak jak ty ją zrozumiałem: obojętność.

Komentarze

  1. W nostalgiczną podróż zabrałaś nas, swoich czytelników, tym razem. Od starych ksiąg, w których zapisana jest mądrość, tęsknoty i marzenia - a wydaje się, że są wieczne, choć narażone na przemoc fizyczną i intelektualną, uwięzienie w czasie - poprzez Miłoszowe zauroczenia na otwartą przestrzeń pełną jesiennych barw i światła.
    Zajrzałam do biografii Miłosza Andrzeja Franaszka. Rozdział "Rosyjska ruletka" kończy "Elegia dla N.N":
    Winy twoje i moje? Nieduże winy.
    Sekrety twoje i moje? Drobne sekrety. (...)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. el - dziękuję! A początkowo miał być taki: "nie mam o czym pisać" ;)

    Nutto - biografia Miłosza to takie dzieło iście XIX-wieczne dla mnie, wtedy pisano z takim rozmachem. Jeszcze jej nie znam, przyznaję, tyle książek jeszcze czeka... Tam pewnie będzie rozwiązana tajemnica Gabrieli - tego też boję się trochę w biografiach.

    W artykule, do którego podałam link, jest właśnie taka historia ilustrująca niezwykłe losy książki - ocalonej ze zgliszczy.

    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak Ty to robisz, że w Twoich zdjęciach jest tyle światła? I to takiego ciepłego, kojącego. Wiersz Miłosza o książkach zachwycający, nie znałam go- dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moniko - ja poznałam ten wiersz dopiero na wiosnę, na festiwalu Miłosza - nie pamiętam już, czy to był odczyt, czy wieczorne spotkanie, a może Andrzej Seweryn go czytał? Ale ktoś czytał go pięknie i zapadł mi w pamięć.
    A nawet na ostatnich Targach Książki miał być spontanicznie (?) deklamowany/odczytywany w ramach (piękne słowo) flash mobu ;)) I pewnie był, ale oczywiście reklamy i zapowiedzi słychać było sto razy głośniej od wierszy...

    Światło w Librarii - cudem złapane! Chyba jeden z ostatnich słonecznych dni w Krakowie.
    A światło wśród pól - to czerwiec, prawie Solsticjum... Przywołałam te stare zdjęcia teraz, żeby jakoś odgonić ten listopad :)

    OdpowiedzUsuń
  5. I udało Ci się:) w Warszawie listopad przypomniał sobie, że trzeba wracać do pracy;)
    Co tu jeszcze robić, żeby odgonić te ciemności?

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystkie zdjęcia są cudowne - pełne niepowtarzalnego klimatu i tęsknoty (za latem i za chwilą wytchnienia z ulubionymi książkami).
    Pozdrowienia:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ależ cudne zdjęia traw! A światło w Librarii nadzwyczajne! Co za piękna podróż - i jak tu nie lubić listopada:)
    A na Turnera przyjadę na pewno, wszak to jeden z moich ukochanych twórców!
    Serdeczności ślę:)
    j.

    OdpowiedzUsuń
  8. Moniko - a tutaj halny wieje kolejny dzień i noc, ciemności i wiatr, i skrzypiący dom na odludziu ;) na nic te moje antylistopadowe wystąpienia ;)

    crocrodyl - dziękuję! Ostatnio moje chwile wytchnienia z książkami zmieniają się w przeczekiwanie/przeczytywanie listopada.

    Joo dziękuję :) Tylko nie wiem, jak z tym lubieniem listopada u mnie będzie. Na razie najbardziej lubię w nim to, że... się kończy ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzięki takiemu blaskowi, który bije zarówno z książek, jak i z traw, z natury i kultury, łatwiej przetrzymać bezlistny miesiąc. Dzięki za ten wpis! jest pomocą, radością i opamiętaniem, że tyle piękna na tym świecie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Maju - dziękuję za piękną interpretację :) Gdy wczoraj wieczorem czytałam Twój ostatni wpis, to pomyślałam, że ten wiersz Miłosza niesie odpowiedź, potwierdza Twoje argumenty.

    I tak, dychotomia natury i kultury chwilowo zrównoważona i roztopiona w świetle!

    OdpowiedzUsuń
  11. wschody urokliwe - obiecujące jak każdy poranek nieograniczoną wprost feerię możliwości.

    Natomiast zdjęcia z biblioteki to okrucieństwo - jest to jedno z tych miejsc z których w zasadzie mógł bym nie wychodzić - a oglądnie ich na zdjęciach jest niczym książka kucharska wręczona głodującemu.

    na szczęście niedługo mikołajki, potem moje urodziny i imieniny i ... już czuje ten zapach książek które otrzymam w postaci prezentów.

    OdpowiedzUsuń
  12. Piękne są te trawy, znakomite światło. Wspaniały post!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. Makroman - nie ma chyba piękniejszych prezentów niż książki!
    Te książkowe apetyty, zapowiedzi zaostrzające smak, zapach książek - farby drukarskiej tych najnowszych, historii i czegoś tajemniczego tych dawnych, książki czytane przed snem, książki czytane (o zgrozo!) przy jedzeniu, w podróży, ukradkiem, otwarcie, książki smakowane tygodniami i książki pożerane w kilka godzin...

    Zbyszku - dziękuję! Szkoda, że to wszystko już takie odległe - takie światło, takie trawy i zboża....

    OdpowiedzUsuń
  14. Podobno jak się czyta przy jedzeniu to się będzie miało głupiego współmałżonka - mi "papu" nie smakuje jak nie mam przed sobą nic do czytania, a za żonę mam naprawdę cholernie mądrą dziewczynę - znaczy się zabobon to był ;-)

    a propos książek - to naprawdę ciężka praca - przy przeprowadzce z naszego 4 pietra jak obliczyłem ilość schodów to wyszło mi że z samymi pudłami książek zrobiłem trasę na szczyt WTC i z powrotem ;-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ado,
    wyrwałam się dzisiaj z jesiennej zadumy i zaczęłam od Twojego bloga. Piękny i również zadumany Twój post. Zanim przejdę do wcześniejszych, w tym podajesz mi lekarstwo na melancholię - poezję i światło ;-)
    Światło w bibliotece i światło wśród traw. Jak Ty to potrafisz pięknie połączyć z wierszami!
    Ja również odganiam listopadowe ciemności książkami. Ale czytam teraz "Śmierć Wergilego" H.Brocha, której daleko od światłości, ale pochłania na długie godziny.
    Pozdrawiam bardzo serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
  16. Anito,

    ogromnie się cieszę, że znów Cię tu widzę :) Może nie upłynęło dużo czasu, a może więcej - w listopadzie czas mija inaczej... I jest jak w wierszu Harasymowicza, który przywołujesz.
    Lekarstwo na melancholię? Ja ostatnio stosuję zalecenia Paracelsusa - podobne leczę podobnym ;) Efekty? Lepiej nie mówić ;)

    I czytam sobie "A Song of Ice and Fire", choć może nie ma powodów, żeby się jakoś tym chwalić ;) A jednak to dobra książka na jesień, no i pocieszam się, że odświeżam przy tym mój angielski.

    OdpowiedzUsuń
  17. Makroman - czegóż to ludzie nie wymyślą, to jakiś spisek przeciwko książkom! ;)
    Czytanie jest jak najlepsza przyprawa!
    Zdarza się, że dobra książka ratuje nieudaną potrawę. A jakie wykwintne danie mogłoby uratować złą książkę? Żadne! I oto wyższość czytania nad jedzeniem udowodniona pospiesznie i (być może) a-logicznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Nutto - dopiero TERAZ odczytałam biograficzną wskazówkę, jaką zawarłaś (ukryłaś :) w Twoim komentarzu.
    Bardzo Ci za nią dziękuję!

    I w najbliższym czasie zabieram się za lekturę Franaszka. Będę miała zimę Miłosza. Albo - "trzy zimy".

    OdpowiedzUsuń
  19. A mnie te zdjęcia przypomniały magiczne chwile, ba, godziny, spędzone w Jagiellonce...

    Mój ojciec prowadził w czasach mojego dzieciństwa księgarnię, z działem papierniczym - nie da się zapomnieć tamtych zapachów!
    a po maturze pracowałam przez rok w bibliotece na jednej z krakowskich uczelni - do dziś żałuję, że nie poszłam na bibliotekoznawstwo...

    OdpowiedzUsuń
  20. To ja też sięgnę po tego Franaszka ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. no to skoro Ikroopka pisze takie zwierzenia, to ja wam się przyznam że przez wiele lat umawiałem się wyłącznie z bibliotekarkami - autentycznie.

    OdpowiedzUsuń
  22. o matko, jak pięknie na duszy się rozbiło...

    OdpowiedzUsuń
  23. a Franaszka mam, polecam bardzo! czyta się szybko wbrew temu jak książka objętościowo wygląda:)

    OdpowiedzUsuń
  24. No i gdzie się znowu podziałaś?
    Serdeczności:)
    j.

    OdpowiedzUsuń
  25. Przepraszam za milczenie, jestem beznadziejną blogerką... Żebyż to tylko blogerką ;)
    Dziękuję Wam za dobre słowa, za wspomnienia, wrażenia. Bardzo ważne dla mnie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz