Wawel widziany z dębnickiego brzegu Wisły. I Księga ziół.

Brzeg Wisły w Dębnikach, zachód słońca - ten z ostatniego spaceru, gdy Salwator i klasztor Norbertanek i kopiec tonęły w złotym świetle - wtedy spojrzenie za siebie, przez ramię. Najpierw na chwilę i już dłużej, intensywniej - z niedowierzaniem. Na wschód, na Wawel, most Dębnicki, domy, kamienice, hotele, wieże kościołów. Nie dłużej jak dziesięć minut trwało to wszystko. Bulwary nad Wisłą były prawie puste i tylko kilka osób dziwiło się - bardziej mojemu zdziwieniu, zatrzymaniu i wpatrzeniu niż temu spektaklowi chmur i słońca. Mają to na codzień. Mają to za całkowicie naturalne (patrz: III wypis z Księgi ziół - O cudzie). Tak właśnie - o! cudzie! - myśleć będę o tamtym wieczorze, o tamtym spacerze.

Wisła, widok na Wawel o zachodzie słońca





Wisła, widok na Wawel o zachodzie słońca

Wisła, widok o zachodzie słońca

Wisła, widok na Wawel o zachodzie słońca

Wisła, widok na Wawel o zachodzie słońca

Wisła, widok na Wawel o zachodzie słońca

Wisła, widok na Wawel o zachodzie słońca



Żałuję, że nie mam lepszych zdjęć - stałam w cieniu, cały brzeg Wisły po stronie Dębnik pogrążony był w mocnym cieniu i wszystko działo się po drugiej stronie, dość daleko. Są zbliżenia, jest pewnie drżenie obrazu/ zmarzniętej ręki. Ale dla mnie te zdjęcia to po prostu wspomnienie ważnej chwili - całkowicie niespodziewanego piękna. I wspomnienia innych chwil, innych spacerów w tym właśnie miejscu nakładają się też na ostatnie wrażenia i tak, warstwa po warstwie, narastają wspomnienia, obrazy i słowa. 

Był spacer przed trzema laty w listopadzie, też bo nadbrzeżnych bulwarach właśnie tutaj, w Dębnikach, jeszcze zanim zamieszkałam całkiem niedaleko, było wiele innych, o każdej porze, a potem ten jeden, kiedy już wiedziałam, że muszę stąd wyjechać, bo przecież nasze plany i zamysły to mniej niż nic, to tylko igraszka Losu. Był upalny dzień, ołowiane niebo, pod nim rzeka jak z roztopionego metalu, były brudnożółte ściany klasztoru po drugiej stronie i bardziej jaskrawe kwiaty nawłoci, był sierpień, najgorszy ze wszystkich - siedziałam nad rzeką, czytałam "Księgę ziół". Marai, współczesny Marek Aureliusz, znalazł słowa, które były potrzebne. I wszystko - po tamtych godzinach zatrzymanego czasu, jakby powstrzymanego ruchu wahadła, cisza, zgrzyt mechanizmu i - potoczyło się dalej. Ale do dziś pamiętam tamte godziny pod ołowianym słońcem, Wawel widziany z oddali, nad mostem Dębnickim na drugim planie wielka bryła kościoła Piotra i Pawła i wieże Andrzeja tuż obok, takie niskie a wszystko w szarej mgle z gorącego powietrza i spalin, bardzo płaski obraz, jak litografia. I teraz, kiedy odważyłam się znów wrócić - na chwilę, jak ktoś obcy - na południowe nadbrzeża, żeby stawić czoło wspomnieniom i fiasku dawnych przedsięwzięć, świat pokazał się z tak pięknej strony. Może to dobry znak? (Żartowałam, Losie, nie słuchaj.) Więc nawet jeśli to było przypadkowe piękno, to teraz ten akcydentalny zachód słońca nałożył się na poprzednie wspomnienia. Tak jest lepiej.

"Księga ziół" - mały fragment. Nie te słowa, które czytałam wtedy nad Wisłą, inne - przypadkowe jak tamto zachodzące słońce.

O pokusie

Ilekroć zwątpisz w swoją pracę, ilekroć skusi cię zmęczenie, mdłości, dręczące uczucie utraty celu! - samooskarżenie, że to tylko próżność, mroczne pożądanie, że lepiej byłoby porzucić to wszystko, doprowadzić do końca jedynie działania najkonieczniejsze i samozachowawcze, a więc: czytać i żyć; żyć bez znaczenia i przeminąć bez śladu - wiedz, że to najcięższa pokusa, jaką ci podsunie życie. Wówczas musisz być silniejszy niż prawdziwi bohaterowie, kiedy stają oko w oko z niewykonalnym zadaniem. Wiedz, że do wszystkiego masz chyba większe prawo, aniżeli uciec przed pracą, jaką los wybrał dla ciebie.

O strachu
Nie upłynie wiele czasu, a świat zapomni całkowicie i bez reszty nie tylko twoje imię i twoją osobę, pył zapomnienia pokryje nie tylko pamięć o twoim dziele, lecz zbutwieje także materia twojego dzieła, zadrukowany papier i oprawa płócienna ulotnią się w nicości, nikt na świecie nie zobaczy już nigdy obrazów, jakie namalowałeś, rzeźby z marmuru - twoje prace czas zetrze na drobny pył. Wszystko to z całą pewnością nastąpi i w swoim czasie, i upłyną zaledwie sekundy na zegarze czasu, zanim w pełni i bez reszty ulegniesz zniszczeniu ty i wszystko, co w świecie znaczyłeś. Czego zatem boisz się w życiu? Co jest aż tak ważne lub niebezpieczne, lub godne zazdrości, abyś uciekał przed prawdą? Nie rozumiem cię.

O cudzie
Ty nie wierzysz w cud, negujesz go? Ale widzisz, nie mogę cię przekonać, ponieważ główną cechą cudu jest to, że jest cudowny - nie można go udowodnić, jak udowadnia się fakt życiowy, nie można sfotografować ani zawczasu wywróżyć i wyliczyć podług matematycznych reguł. Nigdy też nie jest łatwo postrzegać formy objawiania się cudu: nie zawsze chodzi na dwóch nogach, nie można go sfotografować, nie ma jego danych hipotecznych ani metrykalnych. Cud, całkiem po prostu, objawia się - i niekiedy dopiero znacznie później pojmujemy, co było cudem, w jaki sposób wmieszał się w nasze życie i co w tym wmieszaniu się było ponadnaturalnego i cudownego. Nie umiem zademonstrować ni udowodnić cudu. Ale pomyśl, jak bardzo niepochwytne i cudowne jest w prawdziwej rzeczywistości to wszystko, co uważasz za powszednie i naturalne: już sam fakt istnienia jakże jest cudowny! To, że się urodziłeś, żyjesz i pewnego dnia umrzesz! Wszystko to uważasz za "naturalne"? Wobec tego jesteś ślepy i głuchy jak pień. Już sama rzeczywistość jest cudowna, niepochwytna, ze wszystkimi swoimi naturalnymi rekwizytami, z materią także jest nadnaturalna! Bo też dlaczego cud miałby być bardziej niepojęty niż nieprawdopodobnie skomplikowana rzeczywistość? Cud jest duszą świata, która objawia się we wszystkim. Dlatego jestem jego wyznawcą: bowiem dusza świata jest obecna i we mnie, w każdym moim dniu powszednim, w moim smutnym i cichym losie.

A może wśród Waszych miejsc w Krakowie są takie, które kojarzą się ze Słowem? Z konkretną książką, wierszem, oderwanym cytatem? Dla mnie widok Wawelu z dębnickiego brzegu to właśnie jeden z "tych" obrazów, wedut miejskich, krakowskich ulubionych widoków. I żadna inna książka nie łączy się z tym tak bardzo jak "Księga ziół". Podzielicie się ze mną literackimi tropami? A może te moje dzisiejsze zdjęcia przywodzą na myśl jakąś książkę, jakieś słowa?

Wszystkie spacery nad Wisłą tworzą na blogu specjalną kategorię, jest także wodny wzorzec, bez nich Kraków nie byłby mój.

Komentarze

  1. Ahhhh te Twoje ujęcia o zachodzie słońca, coś pięknego :) Nie ma nic lepszego niż natura, która sprzyja robieniu pięknych zdjęć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki! Ale już niedługo będzie reportaż z Dębnik - tak dla zmiany nastroju, żeby nie było tak malowniczo ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Księga ziół to książka, której czytanie wpędza mnie w rozstrój nerwowy. Czytam, olśnienie, chcę zanotować fragment...a po jakimś czasie okazuje się, że przepisuję książkę. W kontekście Twojego tekstu cudem jest to zdjęcie ze światłem odbijającym się w oknie Hejnalicy. Zatrzymałaś boski odblask. Dla mnie mistyka...
    Mam mało czasu teraz, żeby napisać o moich literackich tropach w Krakowie(oj, było nie wywoływać tematu;))więc szybciutko tylko jeden.
    Upalny czerwiec, Planty(u wylotu Wiślnej) ja(już nie mam siły zrobić kroku więcej)i ...Łuk triumfalny. Niezbadane są ludzkie pragnienia. Pamiętam, że wtedy spacerując po Krakowie nagle poczułam przeogromną chęć, żeby po raz kolejny przeczytać Łuk triumfalny. I to natychmiast. A problemem mogło być to, że nie miałam tej książki;) i ostatkiem sił dowlokłam się do antykwariatu na Sławkowskiej(bo jakby nie dość było wymagań, wymarzyłam sobie wydanie Czytelnika z serii Nike). No ale w Krakowie cuda się zdarzają;) Było wymarzone wydanie.
    Ado, poruszyłaś lawinę skojarzeń:) Dobrego dnia:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piekny, złoty Kraków no i cudowne fragmenty z cudownej książki:)
    Pozdrawiam Cię Ado serdecznie i słonecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, więc i o zapomnienie osób, czynów łatwo. "Nic dwa razy się nie zdarza", przy innej okazji pisze poetka, bo i obraz, dźwięk, myśl w każdej chwili jest wyjątkowa. Zawsze to jest zaskoczenie,może i spektakl kolorów - "Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
    Anieli twoi w niebie rozpostarli". To też inne miejsce i inny czas.
    Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie taki Wawel uwielbiam. Do "Księgi ziół" muszę wrócić, koniecznie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Joo - dziękuję :) "Księga ziół" jest dobra na wszystko. Ostatnio testuję jej lecznicze właściwości... może zadziała (zastosowanie współczesnej wersji filozofii stoickiej w przypadku kontuzji kolana)

    Nutto - niejednokrotnie już to powtarzałam: masz literacki "siódmy zmysł"! I ten ostatni cytat pasuje idealnie, ostatnia strofa - ja "patrząca" wieki później, on, który to przewidział, ludzie, którzy za sto lat na taki sam zachód słońca "patrzący [będą] marli", mijające cienie i smutek.
    Dziękuję!

    Zbyszku - ja właściwie ciągle do niej wracam, to takie czytanie, które trwa i trwa, czasem jeden akapit, czasem kilka stron.

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj, Ado napytałaś mi kolejnej lektury ;). Nie znam "Księgi ziół" - będę czytać. We fragmentach, które przytoczyłaś kryje się cała "tragiczność" człowieka, w rozumieniu Tischnerowskim. Literackie konteksty Krakowa - Ado - wywołałaś temat rzekę. Poeci, prozaicy, dramaturdzy, filozofowie, historycy - będę musiała zrobić inwentaryzację powiązań miejsc z danym Mistrzem. Ostatnio dla mnie Miłosza wiersze wszystkie w okolicach Błoń, z mniej znanych Kazimierz w prozie Łukasza Orbitowskiego, oraz modernistyczne klimaty Urzędniczej z Pawłem Huelle, Tomaszem Mannem. Przestrzeń alei Słowackiego zagarnia od ośmiu już lat z hakiem, Marcel Proust. Na Prokocimiu rządzi Olga Tokarczuk, Virginia Woolf przemyka się w okolicy ul. Retoryka i Wenecji. Mogłabym tak bez końca...Wiesław Myśliwski - Bagry... Michael Foucault, Julia Hartwig - rety! w mojej pamięci oni wszyscy równi.

    OdpowiedzUsuń
  9. Moniko - tak, dla mnie właśnie tamta chwila (tamten kwadrans, kiedy stałam jak żona Lota wpatrując się w wody rzeki, niebo, most i dalekie budowle) były najlepszą ilustracją takiego cudu à la manière de Marai. Jak można uznawać to za "naturalne"?

    Twoja opowieść z Wiślnej: cudowna! Jak ja lubię takie historie, jak dobrze, że wywołałam literacko-krakowski temat, ciąg skojarzeń - uwielbiam takie obrazy! Opowiesz jeszcze kiedyś jakąś krakowską historię z książką? Jak znajdziesz więcej czasu? S'il te plait :) Taak, przechodzenie w największym upale przez cały Rynek na Sławkowską - czy może być lepsza ilustracja tajemniczego przymusu, impulsu? I ten mały cud i Nike :)

    Moje literackie tropy na razie są bardzo proste na zasadzie: miejsce - słowa. I tak, kamienna ławka na zewnętrznym dziedzińcu wawelskim, tuż obok śladów kościoła św. Jerzego - "Król mrówek" Herberta. Pierwszy listopada i puste krzesła wawelskiej kawiarni - Leibniz. Dziedziniec arkadowy, tuż obok tych wielkich pnączy - Teophile Gautier. Wawel sprzyja czytaniu :)

    Ale mam jeszcze jedno bardzo miłe wspomnienie - kiedyś w czasie Dni Tischnerowskich miał wykład Jean Delumeau, francuski historyk. Najpierw na Gołębiej a po południu miał opowiadać o Campanelli w auli Collegium Novum. Po pierwszym wykładzie porozmawiałam z nim chwilę - pod wrażeniem erudycji i stylu i błyskotliwości umysłu w dość poważnym przecież wieku (nikt nie podchodził do niego, nikt o nic nie pytał, było mi trochę wstyd za taką obojętność i stąd zebrałam jakieś pokłady odwagi). Nie miałam żadnej jego książki, by prosić o podpis i dopiero potem, w przerwie przed drugim wykładem pobiegłam... oczywiście :) do antykwariatu na Sławkowską. I mam piękną dedykację i tak zatrzymałam jakoś mocniej tamte wspomnienia.

    Moniko, ja myślę, że to ten sam antykwariat :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Maju - jaka wspaniała mapa literackiego Krakowa! Dziękuję :) Jaki się tutaj układa ciekawy wzór! Virginia Woolf pasuje do Retoryki, bez dwóch zdań. A Proust przy Alei Słowackiego? Teraz już na pewno będę o nim myśleć przejeżdżając tamtędy :)
    To ja dodam jeszcze Jasienicę do parku w Prokocimiu. A Park Strzelecki przy Lubicz - szczególnie wiosną, kiedy zakwitną te obłędnie różowe drzewa to dla mnie zawsze będą Patriarsze Prudy i zawsze kątem oka widzę tam cień wielkiego czarnego kota a w powietrzu czuje się zapach napoju morelowego (ciepłego).

    Świetna zabawa:)
    Może jeszcze ktoś dołączy?

    A "Księgę ziół" bardzo gorąco rekomenduję. A jeśli wspominasz Tischnera, to zacytuję z "Księgi..." coś takiego:

    O tym, że sam rozum to za mało, by zrozumieć

    Rozum nie wystarcza, byśmy zrozumieli siebie lub zjawiska świata: dla istotnego, nieomylnego zrozumienia i odczucia trzeba czegoś jeszcze, czegoś więcej niż rozumu. Trzeba i łaski, i pokory, jakiegoś szczególnie fortunnego działania naszego ciała i instynktów, także korzystnego usytuowania przedmiotu naszych badań, a może potrzebna jest też odpowiednia konfiguracja gwiazd, byśmy coś rozumieli na tej ziemi. Pomyśl o tym, kiedy rozpiera cię duma, bo zdaje ci się, że rozumiesz to czy tamto.

    OdpowiedzUsuń
  11. No jak ja kocham takie historie:)
    "Każdy przecież początek
    to tylko ciąg dalszy,
    a księga zdarzeń
    zawsze otwarta w połowie".
    A tak dla mnie osobiście literacki Kraków to oczywiście Wyspiański oraz Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec.Staroświecki wdzięk i melancholia. Może ktoś powie, że dziś ich utwory pachną naftaliną, że to żadna wielka literatura. Może i tak...nieważne. Wiersze Pawlikowskiej, wspomnienia Magdaleny dla mnie są ukochane od lat. I zawsze wzruszenie i żal gdy patrzę na Kossakówkę. I jakiś metafizyczny dreszcz, bo w jej ogrodzie stoi figurka Matki Bożej. Czy to ta sama, do której biegły małe dziewczynki Lilka i Madzia?

    OdpowiedzUsuń
  12. Tak, Kossakówka - wzruszenie i żal. W takich miejscach najmocniej odczuwam całkowitą nieprzystawalność dzisiejszego świata do moich-o-świecie wyobrażeń. W tamtej okolicy dawny Kraków został dosłownie starty z powierzchni ziemi - aż po Wawel, i to przecież nie tak dawno! To chyba boli najbardziej. Ale może jeszcze przyjdą nowe lata świetności dla Kossakówki - zobacz, przecież Atma też wydawała się skazana na powolne umieranie. A jednak!
    Sursum corda :)

    A Kraków Wyspiańskiego, w pierwszym, najmocniejszym skojarzeniu to będą dla mnie dwa miejsca:
    Wawel widziany z Plant (już nazywam ten odcinek - Plantami Wyspiańskiego)
    Kopiec z daleka, znad Błoń.
    Powinien być z Krowoderskiej, ale tu już zaszła zmiana... Te widoki kopca, całkiem nierzeczywiste, w błękicie i szafranie, znad linii nasypu kolei cyrkumwalencyjnej, są niesamowite - wdrukowałam je sobie we wspomnienia i pamięć. I w czasie mojego (niedługiego) etapu mieszkania w Warszawie, gdy tęskniłam za Krakowem co dzień bardziej, zobaczyłam jeden z nich na jakiejś wystawie (w MN?) i to przesądziło o powrocie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Podobnie myślę o Krakowie Wyspiańskiego.Dla mnie to też Wawel widziany z Plant. Obraz, który noszę ze sobą wszędzie. Metaforycznie i całkiem dosłownie: zawsze mam zdjęcie tego obrazu w telefonie.No i Chochoły na Plantach...stanąć dokładnie w tym miejscu, gdzie odbył się ich taniec.I kolejna moja myśl stale towarzysząca mi w Krakowie, a pisałam już, że mieszkam (może dokładniej pisząc nocuję)w pobliżu Krowoderskiej: jak bardzo Stanisław zdziwiłby się, gdyby zobaczył jaka tu zaszła zmiana. Co mógły namalować patrząc ze swojego balkonu? No i wychodzi na to, że wszystko i tak mi się z jednym kojarzy. Od czego nie zacznę, na Wyspiańskim kończę;)

    OdpowiedzUsuń
  14. :) Bo on jest duchem Krakowa!

    Zawsze smutno mi na myśl, że okno mieszkania przy Krowoderskiej całkowicie zastępowało mu już plener. A jednak - jakie arcydzieła.

    Wawel o świcie widziany z Plant - czy historia tego obrazu, to w jaki sposób przetrwał - czy to nie jest jeszcze jeden cud? Ponoć gdyby był malowany pastelami nie byłoby szans... a przecież ze swoją alergią Wyspiański tak rzadko tworzył olejne obrazy. Kolejny cud rodem z "Księgi ziół".

    OdpowiedzUsuń
  15. I to jest fantastyczne, że jakieś działanie, często wymuszone okolicznościami wydawałoby się niekorzystnymi, ma tak błogosławione skutki.
    Ale żeby nie było, że tylko Wyspiański mi w głowie;) to jeszcze dorzucę dwa skojarzenia literackie, różnego kalibru. Jerzy Pilch-oj dużo krakowskich smaczków, no i fantastyczny Spis cudzołożnic, zwłaszcza w wersji filmowej. I tu od razu dygresja i skojarzenia literackie będą jednak trzy;), ale pisząc o Spisie cudzołożnic, nie mogę nie przywołać wspomnień Jerzego Stuhra. Smakowita lektura!Rym niezamierzony. A trzecie skojarzenie. Jest taka książka Jana Antoniego Homy "Altowiolista". Uroczy kryminał z muzyką w tle. Miejsce akcji-Krakowice;) Dla mnie pachnie Krakowem na każdej stronie.

    OdpowiedzUsuń
  16. O, tak, Pilch zdecydowanie.
    A czy uwierzysz, że "Spis cudzołożnic" też oglądałam właśnie w Warszawie, tamtej bardzo mroźnej zimy, kiedy codziennie odkrywałam, jak daleko do Krakowa i zastanawiałam się, co też mnie podkusiło ;) Wracałam z kina do akademika przy Żwirki i Wigury nocnym autobusem i tęskniłam - Planty, tramwaje, Kraków. Miesiąc później już byłam z powrotem w Krakowie :)

    A trzeci trop literacki to dla mnie całkowite novum i już sobie notuję.
    Dziękuję :) Nie masz pojęcia, jak te literackie skojarzenia i tropy uratowały mój wieczór :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie piszę tego przez grzeczność,ale to dla mnie była przyjemność.I też jakoś tak na duszy lżej. No i gratuluję- wytrzymać aż miesiąc w akademiku przy Żwirki i Wigury. To prawdziwe bohaterstwo.Ja sama mam koszmarne skojarzenia z tego terenu. Tuż za tym akademikiem były ohydne baraki, do których za moich studenckich czasów chodziliśmy na w-f. Tu pozwolę sobie na bardzo osobiste wyznanie.Medyczne, choć z wątkiem mitologicznym;)tam właśnie zerwałam sobie ścięgno Achillesa.I z tym zerwanym ścięgnem (daję słowo!) pojechałam do Krakowa.

    OdpowiedzUsuń
  18. Więcej niż miesiąc - od października do stycznia!
    W tych obskurnych barakach ja też miałam w-f, uwierzysz? Jaki ten świat mały... I mieściła się tam jeszcze jakaś biblioteka naszego wydziału (archeologia) - tyle że nie śródziemnomorska a pradziejowa, czy jak to się tam wtedy zwało. W-f był okropny, w tym zaduchu i ciasnocie. Za to rano lubiłam biegać po parku po drugiej stronie ulicy. A w budynku nieopodal miałam zajęcia z geologii.

    Pewnie się mijałyśmy, wcale bym się nie zdziwiła :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Oglądam te zdjęcia i oglądam, trudno mi się skupić na tekście, bo tyle emocji i wspomnień wywołują!
    No i zwyczajnie - piękne są.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ikroopko, dziękuję :)
    A gdyby Ci się przypomniał jakiś krakowski trop literacki, jakieś skojarzenie: miejsce-książka, to zapraszam, podziel się z nami! Właśnie mamy taki improwizowany wieczór literackich topograficznych odwołań, wspomnień...

    PS - myślę, że podjęłaś trafną decyzję co do blogu. Blogger na pewno daje więcej możliwości. Gdybyś miała jakiekolwiek pytania - pisz śmiało. Nie żebym była ekspertem! Ale coś tam w ciągu tych paru lat na pewno udało mi się zrozumieć.
    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  21. No piękne:) To o tym mijaniu się skojarzyło mi się z jednym z moich ukochanych filmów, z Czerwonym Kieślowskiego...Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy itd.
    To już tak absolutnie na koniec, w nawiązaniu do myśli, że ten świat jest taki mały, wiersz Adama Zagajewskiego:"W lusterku samochodu zobaczyłem
    nagle bryłę katedry w Beauvais;
    rzeczy wielkie mieszkają w małych
    przez chwilę". Dobranoc:)

    OdpowiedzUsuń
  22. Moniko, dziękuję :)

    W takim razie na koniec inna katedra Zagajewskiego, ta lwowska:
    "Lecz katedra wznosi się,
    pamiętasz, tak pionowo, tak pionowo
    jak niedziela i serwetki białe i wiadro
    pełne malin stojące na podłodze i moje
    pragnienie, którego jeszcze nie było"

    Dobrej nocy :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Ado, Twoje zdjęcia kojarzą mi się obrazami przedstawiającymi Florencję. Te mosty, wieże kościołów, ozłocone słońcem domy. Może Krakowowi daleko do tego włoskiego miasta, ale dla mnie na tych zdjęciach ma coś z tego piękna.
    Cytaty niesamowite. Nie znam "Księgi ziół", ale to kolejna książka, do której przeczytania mnie zainspirowałaś.
    Utworem, który najbardziej kojarzy mi się z Krakowem jest "Zaczarowana dorożka" Gałczyńskiego. Ale też tomik wierszy Adama Zagajewskiego kupiony kiedyś w pośpiechu w jakiejś w księgarni na Kazimierzu, w trakcie przelotnej, ale magicznej wizyty w Krakowie.
    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
  24. Anito, i ja przez chwilę pomyślałam, że jest w tym coś z takiej Italii, jaką sobie wyobrażam, jakiś odprysk, odblask, ale przecież też piękny - niespodziewany. Pewnie to światło.

    "Księga ziół" - piękna bardzo i dobra, w takim greckim duchu kalokagathos. Pomaga przetrwać a nawet więcej.

    Zagajewski! Ogromnie lubię jego wiersze, zresztą jest w nim samym coś z krakowskiego ducha. Tomik kupiony na Kazimierzu - piękna historia! - i tu słyszę w tle słowa: "Często idę ulicą Józefa, wchodzę w sny Józefa, wciąż próbuję dociec, dokąd prowadzi ta przedziwna ulica..."

    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Wish you a Merry Christmas! Wonderful pictures!

    OdpowiedzUsuń
  26. Jak zwykle mistyczna opowieść. Tak dawno do Ciebie nie zaglądałam, miałam wymuszona przerwę, prawie miesięczną.

    Kochana Ado, przyjmij szczere życzenia wspaniałych i dobrych świąt Bożego Narodzenia. Niech spełnią się Twoje marzenia, niech rodzą się nowe. Niech szczęście nie opuszcza Cię. Nie dopuszczaj złych myśli do siebie, bądź zawsze radosna, a ludzie wokół Ciebie dobrzy i życzliwi.

    Monika Mota

    OdpowiedzUsuń
  27. Dziękuję Ci za piękne życzenia. Odwzajemniam i przesyłam świąteczne powinszowania :)
    I bardzo się cieszę, że wróciłaś do pisania!

    OdpowiedzUsuń
  28. Lasse - thanks a lot! Marry Christmas to you and yours :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Wiesz Ado, w mojej aktualnej lekturze znalazłam ślad antykwariatu na Sławkowskiej:)
    Czytam mianowicie "Książki i ludzie" Barbary N. Łopieńskiej. I cóż tam znajduję w rozmowie z panem Andrzejem Wajdą i panią Krystyną Zachwatowicz:
    "Jeśli dziś w Krakowie może pani kupić pierwsze wydanie Wesela, to znaczy, że to nie jest kraj książki.Z drugiej strony, ta krakowska stabilizacja antykwaryczna jest fantastyczna. Te książki krążą i są. Mamy na Sławkowskiej zaprzyjaźniony antykwariat, możemy zamówić książkę i ona zawsze się znajdzie. A poza tym, oni tam wszystko o tych książkach, które chcemy mieć, wiedzą".:)))

    OdpowiedzUsuń
  30. Moniko, świetny trop :) Antykwariat na Sławkowskiej ma z całą pewnością wielkie grono "wyznawców" ;) Zresztą, wydaje mi się i chyba sam właściciel tak kiedyś mówił - tam prawie nikt nie przychodzi ot tak, z ulicy. To przede wszystkim ludzie, którzy znają go sprzed lat i dla których to miejsce jest istotne (niezależnie od tego, w jakiej jest czy będzie lokalizacji).
    A poza tym veto - ja nie mogę kupić pierwszego wydania "Wesela" (albo źle szacuję rząd wielkości ;)

    OdpowiedzUsuń
  31. A to byłby rarytas:) czy wiesz, ile było egzemplarzy? Znalazałam informację, że ostatnie przedwojenne wydanie, z sierpnia 1939 roku, zostało sprzedane na aukcji bibliofilskiej za 120 zł. A istnieje ok.100 egzemplarzy. To drogo?

    OdpowiedzUsuń
  32. Nie wiem niestety ile było egzemplarzy pierwszego wydania, muszę poszukać, bo to ciekawa kwestia. Wiem, jak Wyspiański podchodził do kwestii edytorskich - wszystko dopracowane w jak najdrobniejszych szczegółach... Pierwsze wydanie na pewno będzie drogie. Ale to z 39 roku, pewnie, że niedrogo... to dla mnie też byłby rarytas - a w dodatku dostępny, w zasięgu ręki.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz