Wodny wzorzec albo zachód Słońca nad Wisłą

Gdyby świat miał zostać zaliczony do gatunków literackich, jego głównym chwytem stylistycznym byłaby bez wątpienia woda. Jeśli tak się nie staje, to albo dlatego, że Wszechmogący też, jak się zdaje, nie ma zbyt wielu możliwości do wyboru, albo ponieważ sama myśl zawiera w sobie wodny wzorzec. Tak samo jest z charakterem pisma; tak samo z emocjami, tak samo z krwią.

To oczywiście Brodski i "Znak wodny".

Wisła wieczorem i "Watermark". To było w dzień złotych liści, aleja Waszyngtona, kopiec i powrót nad Wisłą od Norbertanek na Wawel i dalej już w wieczorne miasto. Słońce zmieniało wodę w roztopiony metal. Ktoś może powiedzieć - kicz! No tak... są nawet łabędzie i ta baszta pałacyku na Dębnikach z jakże malowniczym krenelażem. Ale dla mnie to zapis ostatnich dobrych chwil w Krakowie. Przede mną był wieczór poezji, za mną dzień fotografowania złotej jesieni, w głowie dużo niejasnych i dziwnie optymistycznych planów na jesień i zimę i tyle słów.
Słowa? Woda?



Wiadomo:

Ani nam witać się ani żegnać żyjemy na archipelagach
A ta woda te słowa cóż mogą cóż mogą książę 

Zostaje milczenie i kilka zdjęć - niech będzie, że to kicz.











Gdybym miała kiedykolwiek jeszcze zamieszkać w Krakowie, to chciałabym wrócić znów na Dębniki albo gdzieś niedaleko, nad Wisłę. Tak, żeby móc znowu przechodzić mostami, przyglądać się statkom, przemierzać codziennie kilometry tym czy tamtym brzegiem, wiatr, mewy, klasztor norbertanek i dalej w stronę Tyńca. Nie ma piękniejszego miejsca, nie potrafię zapomnieć o tamtych dniach i właściwie nie powinnam o tym pisać. Powrót nigdy nie jest przecież możliwy (Heraklit, rzeka), powinnam była wiedzieć.

Przepraszam za długie milczenie. Jakoś ta jesień, czy to "przedzimie" dają mi się we znaki.
Trzeba by to wszystko wymyślić na nowo.

Wszystkie spacery nad Wisłą tworzą na blogu specjalną kategorię, jest także wodny wzorzec, bez nich Kraków nie byłby mój.


Komentarze

  1. Tak, wilka tesknota na Twoich zpieknych zdjeciach. Ale nie powinno sie wracac.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja przepraszam za takie pisanie - nie mam dosc swiatla i wyraznie nie trafiam. Zycze pieknego tygodnia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ściągnęłam Cię myślami. Dobrze, że znów jesteś.No właśnie, to jest ciekawe, że namalowane takie złocistości byłyby nieznośnym kiczem a w naturze zachwycają. Bo o zachwycie nad światłem w Twoich zdjęciach, to ja już nie będę pisać.
    Ado, mogę mieć prośbę? Napisz coś o Dębnikach. Już kiedyś o tym pisałam- to dzielnica prawie mi nieznana, a jednak jakoś przyciągająca. Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepiekne zdjęcia - Wisła wygląda jak roztopione stare złoto!
    Powroty sa trudne, bardzo trudne, ale przeciez nie niemozliwe. Wszystko jest możliwe - ja w to wierzę.
    Życzę Ci pięknego tygodnia i spełnienia marzenia (wiesz którego)!
    Ściskam
    J.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudne zdjęcia, nastrój i pogoda podobna do dzisiejszej w Krakowie - słońce przedziera się przez chmury. I ostatnie zdjęcie z historyjką - to para? kłócą się? bawią się skacząc wzdłuż ścieżki rowerowej, a może tańczą :) Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję Wam za dobre słowa :)

    Marias Teater - tęsknota - masz rację... A czy nie powinno się wracać - tutaj ciągle rozważam. Z jednej strony Heraklit a z drugiej... mit wiecznego powrotu.
    Dziękuję i wzajemnie - miłego tygodnia życzę.

    Moniko - otóż to! Natura nie wie co to "kicz". Pojęcie kiczu wydaje się być jedną z tych bezpiecznych zasłon, jakimi człowiek oddziela się od "żywiołowego" (czyli w tym ujęciu naturalnego, gwałtownego, niezapośredniczonego) postrzegania natury.

    Dębniki - tam właśnie mieszkałam. Jest coś z tym przyciąganiem :) I jak na ironię - stamtąd mam najmniej zdjęć a najwięcej zapisanych w pamięci obrazów, pod powiekami. Obrazy, zapachy, pierwsze forsycje, magnolie w małych ogródkach, padające skosem światło w brudnej uliczce, deszczowy maj, który zmienił się w powódź. Mieszkałam prawie w geometrycznym centrum tego półwyspu (cypel dębnicki kiedyś jeszcze mocniej wcinał się w Wisłę) i gdy wychodziłam z domu, to na najbliższym skrzyżowaniu mogłam wybrać dowolną z trzech dróg i każda z nich prowadziła nad Wisłę...
    To chyba napiszę :) Może właśnie podsuwasz mi sposób na odczarowanie mojego rozczarowania ;) Może będę mogła o tym mówić i pisać bez smutku, a wtedy wszystko się odmieni?

    Serdeczności dla Ciebie :)

    Joo - właśnie takie miałam skojarzenie! Tamten dzień był cały złoty właśnie - najpierw liście, potem Wisła, potem poezja Hartwig :)

    I... dziękuję :) Wierzę w takie znaki-obrazy.

    Elenuke - bardzo lubię właśnie taki czas, kiedy woda, słońce, chmury stapiają się w całość.

    A zdjęcie z historyjką? Twoje odczytanie bardzo mi się podoba :) A naprawdę było tak: łabędzie pozowały do zdjęć, pewien starszy pan podszedł na skraj nadbrzeża, żeby na nie popatrzeć, ale piesek, którego prowadził na smyczy zaczął odciągać go w drugą stronę. A w tle - ktoś całkiem inny, z innej historii. I ja, niewidoczna tutaj. Wszyscy osobni.

    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  7. To przepraszam jeśli trąciłam czułą strunę. Ja już o tym pisałam, gdy miałam zaszczyt wybrać sobie nagrodę w wygranym konkursie:) Dębniki znam tylko z drogi do Tyńca. Chyba nigdy tam dłużej nie spacerowałam.No i jak to wyjaśnić, że jednocześnie czuję, że mogłabym tam zamieszkać.Gdyby oczywiście jakiś święty Mikołaj zechciał mi podarować własny domek lub większą kwotę gotówki;)

    OdpowiedzUsuń
  8. W wodzie można się zapatrzyć, bo siła przyciągania jest niezwykła, gdy słońce igra po tafli lekko wzburzonej albo tylko dającej świadectwo tego, że płynie. W wierszu poeta pisał o pawiookich barwach. Na jednym z Twoich zdjęć widzę je wyraźnie.
    Jakąś dziwnie malowniczą porę mamy, bo "przedzimie" również jest fotogeniczne i mąci pogodny nastrój czymś nieodgadnionym, niewydobytym.
    Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Moniko - ale to właśnie bardzo dobrze - gdy coś "uwiera" to najgorzej, gdy się o tym milczy. Dla mnie cały Kraków jest ostatnio taką "czułą struną", a im więcej o nim milczę, tym trudniej mi z tym. I właśnie bardzo pozytywnie odebrałam tę możliwość "odczarowania rozczarowania", może jako dobry krok ku przyszłości.

    I to naprawdę wspaniałe miejsce, by tam zamieszkać. Z rzeką, która otacza z trzech stron, z widokiem na... Akropolis, z chaosem i spokojem przedmieścia. To idealne miejsce - gdybym była, dajmy na to, młodym awangardowym malarzem, takim w dawnym stylu, przymierającym głodem, to żadnego innego miejsca nie wybrałabym na pracownię ;) A najlepiej - coś w rodzaju "commune", wspólnoty niedopasowanych do tzw. "nowoczesnego Krakowa". Tak że zwracam się do świętego Mikołaja z takim samym zuchwale-realistycznym życzeniem ;))

    OdpowiedzUsuń
  10. Nutto - a ja właśnie czytam sobie wczesnego Iwaszkiewicza jako antidotum na "przedzimie" i przed chwilą w szkicu "Zima" znalazłam takie oto coś (w całym opowiadaniu jest echo tego o czym piszesz - jest "nieodgadnione i niewydobyte", w zawieszeniu między wspomnieniem, marzeniem, smutnym "dziś" i niezwykłą przyszłością):

    "Powiadają mi 'ciepła zima' - i cieszą się. Ale ja się nie cieszę wcale. Kiedy nastaje szare, mgliste ogniwo czasu, sprzęgające noc bez dna i bez gwiazd z dniem rozcieplonym, skroplonym na wargach, na szybach, na liściach, na pąkach w ciepłe krople przejrzystej wody, kiedy bezsenny czekam, aż o świtaniu odezwą się hejnały kogutów, kiedy na pół śnię, na pół marzę i w głowie się mieszają obrazy najrozmaitszych, bardzo dawnych i wczorajszych dni, nagle przychodzi myśl biała i spokojna, mrożąca chłodem serce, weseląca radością - myśl o śniegu."

    Ładnie :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ado, miło, że znowu jesteś!
    Ja tu nie widzę żadnego kiczu. Zdjęcia są piękne.
    Ja też kocham rzeki i cieszę się, że blisko jednej z nich mieszkam. Właściwie we Wrocławiu ma się wrażenie, że jest się nad kilkoma rzekami, z racji dużej ilości kanałów, które przecinają miasto.

    Nie mogę się napatrzeć na to słońce odbijające się w Wiśle!

    A propos zdjęć dedykuję Ci pewien cytat:
    “Fotografowanie - podobnie, jak stosowanie wszelkich innych środków wyrazu - nie jest wymyślaniem, lecz odkrywaniem. Fotografia, to możliwość krzyku, wyzwolenia, a nie próba udowodnienia własnej oryginalności. To sposób życia.”
    Henri Cartier-Bresson

    Miłego dnia :-))

    OdpowiedzUsuń
  12. Ado,z Twoich wpisów, parafrazując Hegla epatuje "Duch Krakowa". Piszesz z wyobraźnią, wrażliwością, empatią. Każdy twój post jest "krakowski" nie tylko w tematyce, ale także w wymowie, w takim naszym stereotypowym (pozytywnie) myśleniu, o tym, jaką rzeczywistością jest Kraków. I może to właśnie ten dystans, tęsknota i radość ze spotkania z miastem - oddalenie, w jakim jesteś od pewnego czasu daje Ci tak wspaniałą perspektywę?

    OdpowiedzUsuń
  13. Dla mnie Kraków to okolice Rynku, Alej, Park Krakowski, Park Jordana,Błonia aż po Kopiec, bo to rejony dzieciństwa, wciąż obecne we wspomnieniach.
    Od trzydziestu niemal lat mieszkam blisko Odry, 3 minuty spacerkiem?
    a i tak kiedy mówię 'rzeka' widzę Wisłę.
    Ale ostatnio też Bug, nad którego rozlewiskami w końcu i tak nie byłam, a które mi się marzą od kiedy zobaczyłam je na zdjęciach i filmach.

    OdpowiedzUsuń
  14. Anito - ja myślę, że Wrocław musi mieć jakieś tajemne połączenie z Wenecją Brodskiego!

    Dziękuję za piękne słowa Cartier-Bressona! Bardzo, bardzo dobrze wpisują się w moje ostatnie rozmyślania. Jak się żyje pod czarnym słońcem, to chciało by się znaleźć czasem sposób, żeby choć trochę znaleźć ... światła. I dla mnie fotografia jest właśnie jakąś drogą... na razie możliwością drogi. Na pewno przynosi spokój, a to już bezcenne, o wyzwoleniu nawet jeszcze nie marzę. Muszę poczytać więcej o tym, znaleźć jakieś książki H. C.-B., nie miałam o nim pojęcia w mojej ignorancji, tzn. tak, jako wielkie nazwisko, ale jakoś nie szukałam więcej. Dziękuję :)

    Maju - nawet nie wiesz, jak się cieszę mogąc przeczytać taką interpretację mojego blogowego-krakowskiego projektu (który zresztą ciągle wymyka mi się z rąk). Masz rację, i ja myślę, że zasadniczy sens tego pisania i jego - jeśli taką czasem posiada - wartość stanowi właśnie napięcie związane z brakiem, niekompletnością, oddaleniem i oddzieleniem.

    Gdybym już mieszkała w Krakowie, ale tak "poważnie", własne mieszkanie i takie tam burżuazyjne uwikłania, to pewnie byłabym jak "straszni mieszczanie" ;)) Obiady, mycie okien, aspidistrie, koronkowe serwetki, palenie w węglowej kuchni i pamiętać, żeby Hesia i Mela miały odrobione lekcje i wyprasowane sukienki ;) Czy coś w tym rodzaju ;)

    ikroopko - pięknie to napisałaś, prosto w serce. I ja też gdy myślę 'rzeka' to widzę właśnie ją. Żadną inną.
    I też Kraków: ten najstarszy. Wawel, dawny Okół, Rynek. I potem coraz szerzej, jakby rozchodziły się kręgi na wodzie. Aleje, Planty Dietlowskie, ulica Kopernika i to osiedle willowe przy Beliny-Prażmowskiego, Błonia, kopiec, Dębniki, Tyniec. Trochę Kazimierz, trochę Podgórze - ale blisko Wisły. To pierwsze skojarzenia, takie chaotyczne. Bo moich krakowskich adresów (mniej czy bardziej tymczasowych) było chyba 15, albo i więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ado, mam nadzieję, że Wrocław ma jakieś połączenie z Wenecją Brodskiego ;-)
    Jeśli chodzi o Cartier-Bressona to znam go tylko jako fotografa, znam jego zdjęcia, a nie znam słowa pisanego. Cytat gdzieś mi kiedyś wpadł w oko. Może trzeba rzeczywiście zobaczyć, czy można coś więcej jego poczytać. Tobie z racji znajomości francuskiego będzie zapewne łatwiej ;-)
    Serdeczne pozdrowienia :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz