Jesienna wyprawa do Tyńca
Cudowny Czwartek, w Krakowie piękne październikowe słońce, ciepły a wręcz upalny jak na tę porę roku dzień i dobre wieści - czy potrzeba czegoś więcej, żeby taki dzień na długo został w pamięci? Może jeszcze tylko długi spacer albo wyprawa. Jesienna wyprawa do Tyńca.
Prawda, jak pięknie wygląda Wawel w jesiennym słońcu? Wyprawa do Tyńca, z której relacja zaczyna się pod Wawelem, może być uznana za długą i nużącą... Cóż, nie zaprzeczę! Po prostu nie mogłam się oprzeć dziś, kiedy za oknem szaro, ponuro i deszczowo, pokusie zamieszczenia kilku słonecznych zdjęć. Zawsze jakoś cieplej wtedy. A problem polega na tym, że gdy już dotarłam do Tyńca, to niebo zachmurzyło się, kolory wyblakły, jesień podniosła się mgłą znad Wisły. Dlatego teraz jeszcze jedno słoneczne zdjęcie z Krakowa, a potem już bardzo jesienny Tyniec. Tutaj patrzę sobie z Mostu Grunwaldzkiego na Wawel i Wisłę (przede mną, kilkanaście kilometrów dalej i nieco w lewo, niewidoczny Tyniec).
Czy Wy także lubicie mosty? Spinają, łączą, unoszą się nad wodą, symbolizują dla mnie przyciąganie dwóch różnych rzeczywistości. Stalowe nici porozumienia. A także - taki świat pomiędzy, ciągle w ruchu, dążeniu. Były takie miasta, w których spacerowanie mostami wspominam szczególnie - na pewno Paryż. Mogłam tam chodzić godzinami - drewniane, kamienne, złocone, stalowe i najstarszy, najpiękniejszy le Pont Neuf (czyli... Nowy Most - nowy, bo pierwszy z kamienia, nowoczesny, poprzednie były drewniane, nie zachowały się do naszych czasów i ten najstarszy pozostał ze swoją a-chronologiczną nazwą). A ile literackich tropów wiedzie mostami! Chętnie dowiedziałabym się, jakie to książki, opowiadania, filmy czy piosenki kojarzą się Wam z mostami.
Obawiam się jednak, że zeszłam na bardzo dygresyjne manowce. Poprawiam się zatem i już prowadzę szybko do Tyńca. Jak może niektórzy z Was pamiętają, relacja z wyprawy wiosennej do Tyńca pojawiła się już na moim blogu. Dla przypomnienia: relacja z kwietniowej wyprawy do Tyńca część 1 i Tyniec widziany wiosną, cz. 2. I wreszcie tyniecka studnia. Może ktoś ma chęć na małą podróż w czasie?
Teraz wersja jesienna. Lubię wracać w znane, ulubione miejsca o różnych porach, przyglądać się, jak się zmieniają. Obserwować, co jest ich stałym, a co zmiennym pierwiastkiem.
Droga do opactwa w ostatnich promieniach słońca:
Tyniec cały jest historią, czas zamknięty w kamieniu. Kamienne bramy, cieniste i mroczne, piękne sklepienia. Nieregularny wątek murów opowiada historię sprzed wieków, bramy, portyki, furty, drzwi - tajemne rytuały przejścia.
I wnętrza kościoła, piękna ambona w kształcie łodzi (znam tylko trzy takie i ta jest jedną z nich)
Historia Tyńca to nie tylko kamień, romańskie kapitele i portale, cegła murów i bramnych portali, nie tylko złoto i przepych baroku i pergamin starych, pięknie zdobionych inkunabułów - ale też przepiękne drewno. Kto był w Tyńcu ten na pewno pamięta piękną drewnianą studnię. I o niej pisałam już wcześniej - TYNIECKA STUDNIA - ale chyba warto dodać kilka nowych zdjęć. Dla mnie to fascynujące miejsce/przedmiot/urządzenie. Przypomnę tylko, że studnię wykuto w 1620 roku, jej szyb ma 40 m głębokości i sięga lustra Wisły.
Fascynująca maszyneria:
Drewno, kamień i... drzewo:
Sklepienie oktagonalnej altany, która osłania samą studnię, widziane od wewnątrz:
Czas, przemijanie:
A potem był długi spacer nadwiślańskim wałem. Słońce odeszło już w inne szczęśliwe strony, szlak ku Grodzisku prowadził przez jesienne uroczyska. W takim szarym świetle nie potrafię robić zdjęć - białe niebo, głębokie cienie. Dwa następne obrazy to nie zdjęcia (w moim rozumieniu fotografii amatorskiej, nie poddawanej obróbce), lecz raczej zapis wrażeń, czy jesienne impresje. Ot, dla zabawy:
I spojrzenie z oddali na opactwo w Tyńcu:
Ciągle mam w pamięci słoneczny Tyniec i wspaniałe wapienne skały nad Wisłą pod intensywnym błękitem nieba z mojej kwietniowej, primaaprilisowej wyprawy do Tyńca. A jesienią to całkiem inne miejsce - intensywnie czerwone pnącza oplatają białe skały, budynki opactwa kryją się za jesiennymi liśćmi.
A w lesie przy Grodzisku rosną piękne muchomory. Czy uwierzycie, że po raz pierwszy widzę taki okaz "na żywo"? I tym kolorowym (może trochę niebezpiecznym) akcentem zakończę opis mojej jesiennej tynieckiej wyprawy.
Czy mogę mieć nadzieję, że nie znudził Was ten baaaardzo długi spacer? Chciałam opisać ten dzień i tyniecką wyprawę jako jedną całość - wyszła dość długa opowieść - ale może umili Wam jesienny niedzielny wieczór. Miłej lektury :-)
***
Oglądając po latach te dawne zdjęcia, których szukałam gdzieś w otchłaniach dysku, znalazłam dwa ciekawe, choć technicznie bardzo słabe ujęcia:
Tak wygląda pałacyk w Piekarach położony po przeciwnej stronie Wisły, widziany z tynieckich murów. Wtedy nie miałam o tym pojęcia - nie znałam nawet nazwy tej miejscowości, nie wiedziałam, co to za budynek ani czyjego projektu. Wiedziałam, że muszę zobaczyć go z bliska. I wtem! - chciało by się powiedzieć. Nie minęło nawet sześć lat ;-) i oto proszę, udało mi się przeprawić przez Wisłę (no dobrze, nie przeprawić promem z Tyńca, bo promu wciąż jak nie było tak nie ma) tylko pojechać specjalnie właśnie tam, obejrzeć z bliska pałacyk w Piekarach zmieniający się powoli w smutną ruinę, spojrzeć zza Wisły na Tyniec, zrobić spore kółko po małopolskich drogach, zobaczyć Lanckoronę, dwa drewniane kościoły, kilka przydrożnych kapliczek i... tego samego dnia zjawić się w Tyńcu, by popatrzeć na Piekary z drugiej (a może z pierwszej, bo to już wszystko staje się skomplikowane) strony Wisły. Innymi słowy: "długo myśl, prędko czyń" - jak głosi sentencja na jednej z krakowskich kamienic projektu mojego ulubionego Teodora Talowskiego.
Tutaj można znaleźć wszystkie moje relacje z Tyńca - wracam tam często, nic na to nie da się poradzić. To takie miejsce, gdzie dobrze jest wracać.
Ależ nie, nie znudziłaś! Pogoda za oknem szara w złote kropki liści i mglisto mokra, trzeba szukać jakiegoś błysku słońca, choćby daleko, w Tyńcu! W moim lesie (w którym dziś ostatni dzień przed powrotem "do ciepłych krajów" - czyli do Warszawy) wiatr i deszcz zniszczyły nawet "czas" i zatrzymały przemijanie, choć ono i tak trwa. Więc z radością jeszcze raz spojrzę na purpurowe bluszcze na tynieckiej skale!
OdpowiedzUsuńWieki całe nie byłem w Tyńcu :/ Obiecuję sobie z każdym nowym urlopem, że pójdę, a raczej pojadę... a może popłynę?;)
OdpowiedzUsuńJak zawsze piękne zdjęcia. Nie wiem czy kiedyś pisłem ale lubię Cię również czytać.
Pozdrawiam :)
tartuffe
Elżbieto - dziękuję za wspólny spacer :) Oglądam te zdjęcia i trudno mi uwierzyć, że to było zaledwie przed trzema dniami - za oknem ponuro i pochmurno, nie zdziwię się, jeśli spadnie śnieg (słychać bażanty i przyleciały sikorki).
OdpowiedzUsuńRozumiem, że już wracasz do cywilizowanych 'ciepłych krajów' na zimę? Trochę szkoda, ale na pewno zima w miejskich warunkach jest łatwiejsza. Coś o tym wiem :(
Tartuffe - bardzo mi miło to słyszeć :)
Ja też tak wiele sobie czasem obiecuję... a potem brak czasu, obowiązki. Ale z wycieczką do Tyńca nie czekaj na urlop - autobusem z Rynku Dębnickiego dojedziesz tam błyskawicznie, sama byłam zdziwiona. Możesz jechać rano i wrócisz jeszcze przed niedzielnym obiadem ;) Albo - możecie się skusić na benedyktyńską kuchnię tam na miejscu. Co prawda dla mnie nie ma tam prawie wyboru, ale w sumie nie oczekiwałam, żeby mnisi podawali postne, wegetariańskie jadło ;))
Serdecznie pozdrawiam :)
Przyznam się, że w Tyńcu nigdy jesienią nie byłem. Zawsze latem albo zimą. Tak więc dzięki Tobie miałem okazję się tam "wirtualnie" przenieść:) I wcale nie męczą mnie takie długie wpisy, powiedziałbym inaczej - Twoje potrafią dowartościować człowieka i wnieść nową wiedzę:) A tej nigdy dość!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
P.S. Wiesz, że ponoć śnieg ma sypać od środy? W Beskidach jest całkiem realne, że się on na trochę dłużej zadomowi... Okropność:)
Artur - bardzo się cieszę, że spodobała Ci się i nie znużyła Cię tyniecka wyprawa :)
OdpowiedzUsuńA wiesz, ja znam tylko wiosenny i jesienny Tyniec, kiedyś dawno byłam jeszcze latem, ale wspomnienia się zatarły. Już się nie mogę doczekać zimowego wyjazdu i zimowych zdjęć! Hmm.. ja przecież nie lubiłam zimy ;)
No i śnieg, pewnie masz rację, dziś niebo takie właśnie, jakby niebawem miał spaść pierwszy śnieg. To trochę za wcześnie jednak...
Serdecznie pozdrawiam :)
Tyniec jesienią jest czarujący, nie znam go od tej strony, jedynie od letniej:)
OdpowiedzUsuńAż się ciepło robi w ten chłodny dzień :) Świetna wyprawa, bardzo lubię Tyniec.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ada.... niech sobie usiądę.
OdpowiedzUsuńUwierzysz, że właśnie wróciłam z Tyńca??
Spędziłam tam cały weekend na warsztatach kaligrafii i na pewno przyjadę jeszcze raz. Może też dasz się namówić? :)
Niestety, pogoda nie dopisała, dopisały za to wszelkie inne okoliczności. Przemili ludzie, fantastyczne zajęcia i cisza, cisza, cisza... Tego mi było trzeba i jutro z zapałem (hehe) wracam do pracy.
P.S.
Bardzo, bardzo się ciesze, że wszystko OK.
Ściskam :)
Most kojarzy mi się najbardziej z pięknym wierszem Wisławy Szymborskiej "Ludzie na moście", także wspomnianym w samym utworze Hiroshige Utagawą, Vincentem van Goghem, który wspomnianym inspirował się w obrazie "Ulewa nad mostem". To symboliczne znaczenie mostu zostało w wierszu trafnie uchwycone.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia. Cieszy mnie Twój optymizm :)
mimo - Tyniec widziany od jesiennej strony to rzeczywiście niezapomniane wrażenia. Jeśli powróci słoneczna jesień, to na pewno jeszcze raz się tam wybiorę :)
OdpowiedzUsuńczara - miło mi, że moje tynieckie zdjęcia przyniosły trochę słońca i ciepła w szary dzień :)
Serdecznie pozdrawiam!
Ado, wędrówek po Tyńcu i Krakowie nigdy dość, zwłaszcza tak pięknych jak te z Tobą - a mosty, dla mnie cała długa opowieść, ale to już chyba na inną okazję:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Joo
Fio! niesamowita historia! Czyli byłam tam na dzień przed Twoim przyjazdem - jeśli warsztaty zaczęły się w piątek. Ah, gdy byłam tu w kwietniu, to wymarzyłam sobie udział właśnie w warsztatach kaligraficznych - ale cóż, całkiem inaczej potoczyły się sprawy tego roku. Myślę jednak, że nic straconego :)
OdpowiedzUsuńP.S. Dziękuję :))
Nutto - jak miło Cię tu widzieć. I proszę - wiedziałam, że ktoś wreszcie spróbuje sił w zabawie w literackie skojarzenia. Nie dziwi mnie, że to Ty :) Mnie najpierw przychodzą na myśl słowa "Sur le pont d'Avignon" i w polskiej wersji pięknej piosenki śpiewanej przez Demarczyk. Druga karta z wierzchołka skojarzeniowej talii to Camus i "La chute". Więcej na razie nie odkryję kart - może jeszcze ktoś się przyłączy?
Nutto - dziękuję i pozdrawiam :)
Joo - tak mnie jakoś Tyniec przyciąga.. Może to też trochę lenistwa - że tak blisko i taki dostępny ;) Cieszę się, że spodobał Ci się jesienny spacer.
OdpowiedzUsuńA mosty? Będą miały osobną kategorię na moim blogu, już wkrótce - i wtedy już nieodwołalnie podzielisz się, choćby małym fragmentem, Twoich opowieści :)
Serdecznie pozdrawiam
Rewelacyjny spacer.
OdpowiedzUsuńZazdroszcze takich pieknych, jesiennych klimatow.
Piękne zdjęcia! Kraków jest niezwykle malowniczy (i mówię tak, nie tylko dlatego, że jestem Krakuską z urodzenia. Niech ktoś popatrzy na te fotografie i spróbuje zaprzeczyć ;)
OdpowiedzUsuńTwoja relacja zdecydowanie umiliła mi dzisiejszy poranek. Taka dawka optymizmu i słońca była mi niezwykle potrzebna (nie dość, że pada to i poniedziałek ;)
Moc pozdrowień!
Cześć Ado! Świetnie się taki spacer ogląda, szczególnie w taki dzień jak dziś. Deszcz, deszcz, deszcz. A mosty? Już o nim wspomniałaś: dla mnie to przede wszystkim właśnie most w Anignonie Baczyńskiego i Demarczyk. I jeszcze "Nie Brookliński Most" Stachury i "Lulu on the Bridge". Ten ostatni oglądałam daaawno temu. Ciekawe jak dziś bym go odebrała? Pozdrawiam i czekam na kolejny piękny spacer. Beata
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Tyniec. To miejsce ma w sobie coś takiego, że od razu po wyjeździe chcę tam wracac ... Z ogromną przyjemnością (i wzbudzoną tęsknotą) przeczytałam piękną relację ze spaceru i napatrzyłam się na Twoje zdjęcia. Cóż, chyba nie pozostaje nic innego tylko spakowac plecak i aparat i jechac ... i to koniecznie w czwartek :) Pozdrawiam! Ewa
To pierwsze ze zdjęć, którego się 'wypierasz', jest rzeczywiście nie zdjęciem, a obrazem, w dosłownym, najlepszym tego słowa znaczeniu;
OdpowiedzUsuńpiękne, naprawdę.
Ciekawa wycieczka i prześliczne zdjęcia , pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPiękna , inspirująca i wciągająca jak dobra lektura wycieczka a zdjecia tak cudownie malarskie .. Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńTyniec w tych brązach p i ę k n y
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam Wszystkim za wspólną wycieczkę - bardzo się cieszę, że wybraliście się ze mną, choćby wirtualnie :)
OdpowiedzUsuńtribudragon - tak, dopiero teraz uświadomiłam sobie, że przecież tam u Ciebie nie ma jesieni. W takim razie posyłam moc jesiennych pozdrowień :)
Annie - dziękuję :) Taki sobie właśnie postawiłam cel - wnieść trochę optymizmu i koloru, oderwania od codziennej rutyny. Dziękuję za miłe słowa :)
Beato - Wspominając 'Nie Brookliński Most' odkryłaś moją kolejną, trzecią kartę - jaki wspaniały zbieg okoliczności :)
W takim razie ja wspomnę słowa, z którymi Stachura polemizuje - czyli 'Brookliński Most' Majakowskiego.
"Lulu na moście" nie znam - tylko ta fraza uporczywie powraca w pamięci. Muszę zobaczyć!
MEA - myślę, że Tyniec rzeczywiście niektórych przyciąga bardziej :) Twoje zimowe zdjęcia to majstersztyk - niesamowita historia.. Obiecałam sobie Tyniec zimą, odkąd je zobaczyłam. Ale pewnie jeszcze wcześniej się tam wybiorę - gdy drzewa zgubią już liście widok na nadwiślańskie skały będzie przepiękny późną jesienią.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam :)
Ikroopko - wypieram się w imię fotograficznej ścisłości, ale czuję do tego zdjęcia duży sentyment :) Wcale nie jestem przekonana, że od-twarzanie rzeczywistości jest ważniejsze od jej prze-twarzania.
Dziękuję :)
koand - dziękuję, miło mi, że nie znudził Cię Tyniec po raz już kolejny tu prezentowany.
Serdecznie pozdrawiam
Nettiko - dziękuję za miłe słowa - jak dobrze mieć takich czytelników :)
ebe - słysząc to właśnie od Ciebie zasiadam niniejszym na laurach ;) Dziękuję!!
Ech czekam na tą opowieść o mostach. Lubię mosty. gdzieś w mojej podświadomości mosty dają mi oparcie - bo z jednej strony są drogą, ale i posiadają barierę która chroni mnie przed wodą i przed wysokością - przed tym co budzi we mnie lęk. Mam też taki ulubiony rzeczywisty most - Menai w Walii, piękny stary, kamienny...
OdpowiedzUsuńA wiesz że byłaś blisko tego miejsca o którym chciałam Ci opowiedzieć?
Ale pssst... lubisz zagadki ;)
POZDRAWIAM
Damqelle - prawda, jak głęboka i niejednoznaczna jest symbolika mostów?
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie, jak piękny jest ten walijski...
A co do tajemniczego miejsca - masz rację, uwielbiam zagadki :) Poza tym ćwiczę się ostatnimi czasy w cnocie cierpliwości - więc albo się domyślę... albo będę ćwiczyć dalej ;)
Serdecznie pozdrawiam!
Ado, z braku nowych postów przeglądam jeszcze raz Twoje starsze wpisy. Piękna relacja z Tyńca.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na kolejne zdjęcia.
Pozdrawiam i życzę miłego weekendu.
Anita.
Anito, bardzo się cieszę, że wybrałaś się na wirtualną wyprawę do Tyńca! Jak miło, że znalazłaś czas na przeglądanie zakurzonych archiwalnych wpisów i przemierzanie dawnych ścieżek, dziękuję :)
OdpowiedzUsuńJuż pomału wracam do zdrowia, więc i nowości będzie znów trochę.
Serdecznie pozdrawiam :)