W drodze. Fotograficzna zagadka z wycieczki po Małopolsce.

Może się wydawać, że pierwsze i ostatnie zdjęcie dzieli jedynie odległość równa szerokości Wisły, ale tak naprawdę oddziela je osiem godzin czasu i ponad 200 kilometrów przestrzeni. Dzieli je przestrzeń długo przemierzanej drogi, pierwszy raz odkrywanych deszczowych, mglistych, słonecznych i znów pochmurnych krajobrazów, nieoczekiwanych perspektyw, eksploracji nowego i powrotów w znane miejsca,  zagubień i odnalezień, zachwytów i rozczarowań. Dzieli je również niestety przestrzeń migrenowego bólu głowy, pewnie z niewyspania i z tego przeklętego, przepięknego przedwiośnia - dlatego dziś zostawiam tylko taki szkic, kilka zdjęć. Można na razie potraktować ten enigmatyczny wpis jako zagadkę i kto chce, może pobawić się w rozpoznawanie etapów podróży - dokładną trasę podam jutro, zanim zapomnę. Na razie dziesiątki nazw mam w głowie, splatają się nitki szosy, meandry Rzeki i mniejszych wód, rzeka Cedron, potok Jastrząbka, leśne ścieżki, krzywe uliczki, droga, która nagle zniknęła, widoki z przełęczy, ciepły zapach starego, drewnianego kościoła i chłodny, wilgotny - opuszczonego pałacu. I jeszcze wiatr na wysokiej drodze, i spiętrzone wody przy elektrowni, wieże kościołów na horyzoncie, wiadukty. Ogromny klucz dzikich gęsi, lecące nisko nad wodą łabędzie. A także wspomnienie konfederatów barskich, cmentarz z widokiem, kościelna klamka w kształcie ryby, ruina zamku na wzgórzu. Piękny był gotycki, drewniany kościół. Ale najpiękniejsza była sama droga.
Początek: 



i koniec:


Całodniowa trasa pięknie zapleciona w pętlę albo - dla ładniejszych skojarzeń - w sznur korali. Kolejne widoki, dwory, kapliczki, pałace, kościoły nakładały się kolejno na nici aż ostatni prawie połączył się z pierwszym. Brakowało tylko spinki, w roli zapięcia musi wystąpić nieistniejący prom na Wiśle.
I pomiędzy nimi:




... i jeszcze jakaś setka zdjęć. 

Jutro dopiszę tutaj dokładny przebieg trasy, tak dla pamięci. I potem pewnie przez tydzień będę starała się pokazać zdjęcia, zapisać wrażenia, zanim to wszystko uleci i zniknie. Dawno nie miałam tak udanej niedzieli, takiej wyprawy trochę w nieznane, trochę zaplanowanej a bardziej improwizowanej. Właściwy towarzysz podróży to dobro bezcenne - Marai pisał o tym chyba w "Księdze ziół", ale teraz nie mam już siły szukać cytatu, przeklęta migrena. 

To proszę bardzo, zagadka: ktoś rozpoznaje może te miejsca ze zdjęć lub inne z tekstu? 


Komentarze

  1. Zdjęcia piękne i droga niedzielna musiała być wspaniałą. Szkoda tylko tej głowy dla migreny. Oby szybko minęła. Z niecierpliwością oczekuję na szczegółową relację.dobrej nocy

    OdpowiedzUsuń
  2. Magdalena Jastrzębska1 marca 2015 22:59

    :) Pięknie podróżujesz... Opactwo benedyktynów otwierało i kończyło Twoją wspaniałą trasę. Tyniec to magiczne miejsce!
    Po drodze jeszcze pałacyk w Piekarach i chyba Lanckorona? Resztę zagadki pozostawiam dociekliwym :) No dobrze, przyznaję się, nie wiem. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O widzę, że zaplanowana Lanckorona już odhaczona! Ciekawa jestem trójki i piątki, jeśli to "po drodze" do Lanckorony to o gupia ja! Dlaczego omijam takie perełki?!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oczywiście Tyniec, Lanckorona (no to poznałaś cokolwiek klimat Spiszu) ale zastanawia mnie ten pałacyk - dość klasyczny neogotyk, ale nie kojarzę lokacji.

    OdpowiedzUsuń
  5. O, Widzę, że plany lanckorońskie zostały zrealizowanie, cieszę się bardzo i mam nadzieję, że się nie rozczarowałaś? I że kawę w Cafe Arka piłaś?
    :)

    OdpowiedzUsuń
  6. allegra_walker2 marca 2015 10:14

    W pierwszej chwili sądziłam, że zrobiłaś sobie pieszą wycieczkę z Krakowa do Tyńca, ale dalsze zdjęcia pokazały mi, że chyba nie... a może? Po trzech godzinach marszu stanąć pod opactwem, a dalsza trasa już - za przeproszeniem - samochodem ;-) To mogłoby być ładne.

    OdpowiedzUsuń
  7. A ten pałacyk, to Piekary? Nie byłam, widziałam tylko na zdjęciach, mogę się mylić.

    OdpowiedzUsuń
  8. Łucja-Maria2 marca 2015 16:50

    Pierwsze zdjęcie oczywiście Tyniec od strony Piekar.
    drugie, również Tyniec,
    trzecie, pałacyk w Piekarach,
    czwarte, Lanckorona...
    Na ostatnim zdjęciu zabytkowy drewniany kościół w Woli Radziszowskiej.
    Latem był otwarty. Byłam wewnątrz świątyni.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeżeli to są miejsca, o których piszą w komentarzach koleżanki blogowe, to niestety tam nie byłam, są dopiero w moich planach. Tyniec znam tylko ze zdjęć:(. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Beata (Szczur w antykwariacie)2 marca 2015 17:36

    Wszystkie miejsca zwiedziłam swego czasu, oprócz Piekar, którymi mnie zaintrygowałaś (trzeba się tam wybrać). Do Tyńca zaś wracam wielokrotnie.jego urok za każdym razem zachwyca.

    Widzę, że nie jestem odosobniona, jeśli chodzi o migreny:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Łucja-Maria2 marca 2015 18:28

    Piekary odwiedziłam 8 czerwca w Zielone Świątki.
    Na tutejszych łąkach w pobliżu polskich wierzb zrobiliśmy sobie świąteczny piknik.
    Było cudownie.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  12. To była piękna wyprawa! I nawet pogoda się udała... to znaczy dziś było dużo gorzej (co poniekąd tłumaczy migrenę).
    Relacja już niebawem, jak zwykle nie mam pojęcia od czego zacząć... może by tak od początku, dla odmiany ;-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Tyniec jest przepiękny o każdej porze roku, nawet takie nieciekawe przedwiośnie mu niestraszne. Wracam tam dość często...
    I gratulacje - poza drewnianym kościołem wszystkie etapy rozpoznane :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. "Po drodze" to u mnie pojęcie względne ;-) Myślę, że nikomu nie przyszłoby do głowy jechać do Lanckorony przez Piekary, Czernichów, Łączany, Marcyporębę... etc. etc. a z powrotem przez Izdebnik i Wolę Radziszewską. Piekary znasz na pewno, niemożliwe, żebyś nie znała! A kościół w Woli Radziszewskiej to jest po prostu arcydzieło, nie mogę tego inaczej określić. Koniecznie trzeba zobaczyć! Najlepiej też w środku, co niestety mi się nie udało, ale to nic - i tak tam wrócę :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Wszystko się zgadza, Tyniec, Lanckorona... a pałacyk znajduje się w Piekarach, dosłownie na przeciwko Tyńca - z opactwa można zobaczyć pałacową wieżę wśród drzew.
    A propos spiskich klimatów - przypomniało mi się, że ja przecież byłam kiedyś w zamierzchłych czasach w Starej Lubovni! Tylko na pół dnia, taka wycieczka jeszcze z czasów gdy mieszkałam w Tarnowie :-) Środek zimy i śnieżyca. Ale i tak było świetnie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Tak jest, Piekary. Pierwszy raz w życiu tam byłam, wiele razy widziałam z Tyńca - taki bliski a daleki. Szkoda, że już nie ma promu w Tyńcu, naprawdę.
    Lanckorona odwiedzona, ale tak dużo ludzi... nie spodziewałam się, przecież jeszcze przed sezonem. Powinnam chyba była poczekać do wiosny, albo zdecydować się wcześniej - zimą, bo te pory przejściowe są takie mało fotogeniczne. Albo tak z 20 lat wcześniej - bo podejrzewam, że to w tym czasie dokonały się wszystkie zmiany, które zniszczyły klimat tego na pewno uroczego kiedyś miejsca. Fragmenty, szczegóły - piękne, ale na całość przedstawia dla mnie smutny widok. Serca mi nie skradła - z żalem przyznaję.

    OdpowiedzUsuń
  17. Oj nie, niestety. To mógłby być świetny plan, tylko najpierw musiałabym i tak dotrzeć do Krakowa samochodem (za przeproszeniem ;-)) potem iść pieszo, potem odzyskać samochód... bardzo podstępny plan, muszę coś takiego wymyślić następnym razem, wtedy nikt (poza Tobą) nie odgadnie!
    Trochę też nie przekonuje mnie marsz do Tyńca, za duży ruch. Bardzo lubię chodzić, ale po takich bezdrożach, pustych szlakach - to niedługo będzie luksus znaleźć dla siebie trochę pustej przestrzeni. Takie mam wnioski po wczorajszej wycieczce.

    OdpowiedzUsuń
  18. Łucjo, proszę na podium :-)
    Gratulacje, wszystkie pięć miejsc odgadłaś bezbłędnie! Często zachwycamy się zabytkami i krajobrazami europejskich czy dalszych krajów, a nie znamy tego, co bliskie. Ty potrafisz łączyć bliższe i dalsze podróże, to mi się podoba :-)
    Kościół w Woli Radziszewskiej to jeden z najpiękniejszych punktów wczorajszej wycieczki i jestem szczęśliwa, że mogłam go zobaczyć - niestety tylko z zewnątrz. Muszę koniecznie zorientować się, kiedy bywa otwarty, widziałam zdjęcia wnętrz - to robi wrażenie. Ale chyba w przypadku architektury najbardziej przemawia do mnie bryła, kształt, proporcje, detale, więc wczoraj byłam zachwycona nawet nie widząc wnętrz. Ta przepiękna wieża!
    Gratulacje i serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  19. I to są piękne plany, wszystkie miejsca są naprawdę godne zobaczenia. Na Tyniec warto poświęcić nawet cały dzień - warto zwiedzić muzeum, msza też będzie czymś wyjątkowym, na pewno spacer wałami nad Wisłą i dalej na Grodzisko i z powrotem lasami (pięknie będzie już niedługo, gdy w lasach zakwitną zawilce), można zjeść obiad, można wypić kawę na tarasie patrząc na Wisłę... Czasem bywają koncerty. Tyniec jest piękny - choć dość tłumnie odwiedzany, uprzedzam, szczególnie w niedziele.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  20. Przeoczyłem widok z Tyńca, mea culpa. Do nadrobienia, bomi tak miałem mom latoroslom Tyniec pokazać.
    Stara Lubovna - no jasne jedna z pereł w dobrach Lubomirskich. Piękne miejsce. Śniezyce to straszą mnie na pooskich szosach, u Słowaków jest zdecydowanie spokojniej. Ale w czasie snieżycy to zbyt dalekich widoków z zamku nie miałaś.
    Mieszkałas w Tarnowie? A gdzie?

    OdpowiedzUsuń
  21. Koniecznie wybierz się do Piekar, ale najlepiej w jakiś słoneczny, wiosenny dzień, uprzedzam - ten przedwiosenny czas a szczególnie w dni pochmurne i mgliste daje wyjątkowy klimat, niekoniecznie uroczy ;-) Co pokażę na zdjęciach.
    Wycieczkę do Piekar (czyli pałacyk w założeniu parkowym - opuszczony i dość mocno zdewastowany, niestety), potem widok na Tyniec z dawnej przystani promowej, można połączyć z wypadem np. do Czernichowa albo dalej w stronę Łuczan i Kamienia (to jest raj dla miłośników ornitologii). Koniecznie muszę się tam znów wybrać... przy trochę bardziej wiosennej i ciepłej pogodzie.
    Migrena to zło w postaci czystej. Zawsze wiem, kiedy zmieni się pogoda...

    OdpowiedzUsuń
  22. To było w początkach moich studenckich lat, był - i pewnie ciągle jest - taki akademik (nie pamiętam nazwy ulicy), niedaleko tego pięknego parku z magnoliami i mauzoleum generała Bema. Do tej pory magnolie i ten staw kojarzą mi się z uczeniem na pamięć Bescherelle'a (takie tablice koniugacyjne czasowników).

    OdpowiedzUsuń
  23. Łucja-Maria2 marca 2015 21:15

    Tyniec o tej porze roku wspaniale się prezentuje. Jest wyeksponowany. Latem niemal ukryty wśród drzew.
    A tak wyglądał czerwcową porą: http://czarownyswiat.blogspot.com/2014/06/opactwo-u-wrot-krakowa.html
    A pałacyk w Piekarach: http://czarownyswiat.blogspot.com/2014/06/zniszczona-pereka-paac-w-piekarach.html

    A co do wieży w Woli Radziszewskiej? sądzę, że jest jedyna i niepowtarzalna.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  24. Aha, to takie "po drodze"! Czuję,że obie w tym samym aucie mogłybyśmy się bardzo dobrze dogadać;)
    Pałacyku nigdy nie odwiedziłam, ale ostatnio szukałam pałaców i dworów i jest w moich planach.

    Szkoda, że trafiłaś na taką tłoczną niedzielę w Lanckoronie. Ja byłam tam w połowie miesiąca i sytuacja dokładnie taka sama. Czułam się trochę jak w skansenie.

    OdpowiedzUsuń
  25. Przepraszam, Twój komentarz utknął na chwilę w spamie - to ze względu na linki, Disqus tak ma. Oczywiście bardzo za niego dziękuję i wszystkich zachęcam, żeby spojrzeli, jak pięknie może wyglądać Tyniec i pałacyk w Piekarach, czysta sielanka (pominąwszy problem niszczejącego zabytku). Już niedługo zobaczycie, jak wygląda w smutny, wczesno-przedwiosenny dzień. I to dopiero będzie dysonans poznawczy ;-)
    Łucjo, dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  26. Mam naturę dygresyjną, co widać po moich wpisach i trasach ;-))
    Jest tyle wspaniałych miejsc po tamtej stronie Krakowa (ja znam w zasadzie najlepiej północne okolice, a i to bardzo wybiórczo), że ta krótka wyprawa to było dla mnie olśnienie. Trzeba to wszystko odwiedzać, fotografować, dokumentować - tyle zabytków niszczeje, tyle miejsc zmienia się nie do poznania.


    Lanckorona... moje marzenie. Żeby ją zobaczyć tak, jak sobie wyobraziłam, musiałabym się cofnąć w czasie.

    OdpowiedzUsuń
  27. Ja odwrotnie, bliższe jest mi południe, góry.

    OdpowiedzUsuń
  28. Ulica Słowackiego, akademik kolegium nauczycielskiego, obok Parku Strzeleckiego. Ostatnio wyremontowwno am neogotycki pałacyk gdzie była strzelnica bractwa kurkowego, nawet niedawno zrobiłem serię zdjęć nocną porą, niedługo wrzucę na bloga.

    OdpowiedzUsuń
  29. A to tak bywa, jak człowiek sobie zbyt wiele obiecuje;(
    Ja mam to szczęście, że nigdy żadnych tłumów w Lanckoronie nie widziałam, a byłam latem lub jesienią - zwłaszcza jesienią jest pięknie, bo są mgiełki i kolory. Jeśli poszłaś w moim wpisie za linkami, to mogłaś przeczytać, że ubolewam bardzo nad brakiem zakazów i nakazów dotyczących zasad odnawiania domów w Lanckoronie, nie wiem, dlaczego konserwator zabytków pozwala na budowlaną samowolkę;(

    OdpowiedzUsuń
  30. Ewo, Twój wpis (a właściwie wpisy) był jednym z nielicznych obiektywnych opisów Lanckorony, jakie znalazłam w internecie i dzięki temu byłam jednak przygotowana na rzeczywisty obraz. Nie otwierałam linków, ale Twój przekaz był całkiem jasny: nie wszystko zmierza tam w dobrym kierunku. A że sobie oczywiście w tym oczekiwaniu i planowaniu trochę to podkoloryzowałam, że są też inne zdjęcia, niekoniecznie cukierkowe, ale jednak przez swoją fragmentaryczność bardzo piękne, to miałam dysonans poznawczy ;-) Wiadomo, że nikt nie chce mieszkać w skansenie, że życie trwa i ma swoje prawa. Będzie ta nieszczęsna blachodachówka, samowola budowlana, będą domy takie jak wszędzie, będą nieestetyczne szyldy reklamowe, brak troski o wspólną przestrzeń, etc. Tak jest wszędzie u nas, duch czasów...

    OdpowiedzUsuń
  31. Właśnie - nie wiem, czemu zapomniałam te nazwy, nawet niedawno przecież wspominałam sobie tamten czas i planowałam jakiś powrót po latach i podróż sentymentalną ;-) Chociaż takie powroty to najczęściej nie jest dobry pomysł. Mam nadzieję, że Park Strzelecki nie ucierpiał i nadal jest taki piękny jak pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  32. Ado, jesteś wspaniałym podróżnikiem. W obecnych czasach taka uważność to rzadkość. Każdy pędzi ze smartfonami i innymi wynalazkami, żeby tylko było czym się pochwalić przed znajomymi. A u Ciebie powoli, dużo zdjęć, ale każde przemyślane i widać, że przeżyte.
    Współczuję migreny. Ja wychodzę też właśnie z chorowania i mam nadzieję na wiele wiosennych wycieczek, które postawią mnie na nogi.
    A.

    OdpowiedzUsuń
  33. Uświadomiłam sobie, że dla większości ludzi taka "podróż" jak ta moja nie byłaby nawet warta wzmianki. W moim monotonnym życiu, w którym niewiele dzieje się "na powierzchni", a większość podróży dzieje się w książkach, wspomnieniach i wyobraźni - to było prawdziwe wydarzenie. I jak najbardziej się nim chwalę ;-) Czy raczej - utrwalam, zapisuję, chcę pamiętać. I miło mi, że dla kogoś ta nudna w sumie wycieczka, może okazać się na tyle ciekawa, że chce ze mną o tym porozmawiać. Bo jednak są pasjonaci takich "mikropodróży", takiego wyjścia "za miedzę".
    Zdrowiej szybko, niech rekonwalescencja odbywa się pod znakiem wiosny i wiosennych wypraw mniejszych i większych :-)

    OdpowiedzUsuń
  34. Mnie też bliższe są góry, bliższe sercu, że tak to górnolotnie ujmę. Ale bliższe geograficznie i stąd łatwiej dostępne na co dzień są te północne rejony. Zresztą wszystko się tak zmienia i już nawet Tatry jest mi trudno odnaleźć takimi, jak pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  35. Tyniec widziałam tylko z daleka....
    Ja niestety niewiele widziałam, bo też i niewiele podróżowałam i dlatego z duzym zainteresowaniem podróżuję teraz z blogowymi znajomymi....i teraz z Tobą również...

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  36. Bardzo mi miło i nieodmiennie zapraszam. Ja też nie jestem wielkim podróżnikiem, ani nawet średnim... ba, ja w ogóle nie jestem niestety podróżnikiem. Dobrze mi wychodzą podróże palcem po mapie, w wyobraźni i w czytanych książkach. Ale takie mikro-podróże? Czemu nie, to wspaniała sprawa!

    OdpowiedzUsuń
  37. Kris Beskidzki3 marca 2015 21:09

    Oj kursował prom z Piekar do Tyńca.

    OdpowiedzUsuń
  38. Kiedyś tak... A dziś tylko w wyobraźni :-) Szkoda, bo w tym miejscu naprawdę byłby przydatny.

    OdpowiedzUsuń
  39. allegra_walker4 marca 2015 12:34

    Racja! Co prawda wędrowiec idący do Tyńca będzie prawdopodobnie jedynym pieszym na tej trasie, ale za to obok niego co chwila będą śmigać rowery. I te pobłażliwe spojrzenia rowerzystów: "My już dojechaliśmy do Tyńca, i z powrotem do Krakowa, i znowu jedziemy do Tyńca - a ty ciągle jeszcze tu, nieszczęśnico?" ;-)
    A co do pustych szlaków. Pamiętam sprzed kilku lat taką krótką trasę po małych górkach, z Myślenic do Palczy. Początek wiosny, drzewa w kwiatach, sobota, piękna pogoda, a na trasie oprócz mnie tylko jeden turysta (zresztą szedł w przeciwną stronę, więc tylko minęliśmy się w drodze). I jeszcze lis, zagapiony na środku ścieżki. I jeszcze (domniemany) myszołów, który całkiem blisko wyprysnął spomiędzy gałęzi. Po spotkaniu z myszołowem już właściwie byłam pewna, że niezauważalnie przeszłam ze zwykłej w jakąś bajeczną rzeczywistość. Świecie, jakiś ty śliczny :-)

    OdpowiedzUsuń
  40. Masz rację, że dla większości "mikropodróże" nie są ciekawe, ale to dobrze, bo nie lubię należeć do większości ;-)
    Cieszę się, że odnajdujemy się w tym wielkim świecie.
    Dziękuję za dobre słowo. Serdecznie Cię pozdrawiam, Ado :-)

    OdpowiedzUsuń
  41. Jaka piękna historia :-) Lis, myszołów, to całkiem się zaczynało jak jakaś średniowieczna, starofrancuska legenda.
    I pomyśleć, że kiedyś, jeszcze wcale nie tak dawno przyroda była w zasięgu ręki, zwykła wycieczka na przedmieścia, spacer miedzami tuż za wsią i już, nie mówiąc o górskich szlakach. A teraz muszę wyszukiwać "brzydkie" pory roku, "nieciekawe" szlaki, niemodne miejsca, żeby przez chwilę chociaż pobyć ze światem sam na sam. Najbardziej mi może żal tatrzańskich szlaków, letniej górskiej włóczęgi - są jeszcze jakieś miejsca po polskiej stronie, żeby nie czuć się jak na Krupówkach? Może niepotrzebnie się upieram, że to ma być polska strona - ale mam wspomnienia, chciałabym wrócić w ulubione miejsca i jest z tym wielki problem, gdy się nie jest ekstrawertycznym entuzjastą tłumów...

    OdpowiedzUsuń
  42. Niekiedy nie trzeba pamiętać osobiście - wystarczy że pamiętają inni (lub wiedzą gdzie szukać), ludzka pamięć to nie jest segregator, to żywa migocząco majacząca masa obrazów, - szkoda jej pakować w ścisłe paczki nazw i dat.

    Park raczej nic nie stracił, nawet bym powiedział że ostatnio co nieco wyładniał - na pewno wyładniała architektura. Jeśli by mnie kto pytał, to oczywiście dorzucił bym swoje trzy grosze, głównie pretensje mając do braku nowych nasadzeń (a stare wyrosły, i mamy wielka ilość gołych pni do oglądania...). Reszty nie musimy się wstydzić.

    W kwestii powrotu... nie doradzę, nie wiem, nie znam... to zawsze musi być osobista decyzja. A przede wszystkim trzeba sobie szczerze odpowiedzieć na pytanie... czego się szuka?

    OdpowiedzUsuń
  43. allegra_walker10 marca 2015 14:14

    Dlatego właśnie lubię (i polecam) Beskid Myślenicki - najbliższy Krakowa i pod względem turystycznym praktycznie pusty. Zaludniony jest dość gęsto, dużo terenów zajętych pod uprawę - a jednocześnie na leśnej ścieżce potrafi panować taka cisza, że człowiek może poczuć się nieswojo, chociaż wie, że do najbliższej wsi dotarłby zaledwie w dwadzieścia minut.
    Z Tatrami to już zupełnie inna sprawa... Ludzie, którzy znają się na rzeczy, na pytanie o najmniej uczęszczane szlaki, odpowiadali chórem "Dolina Lejowa i Hala Stoły", ale odkładałam te wycieczki, odkładałam, i cóż - przyszedł halny, połamał drzewa, szlaki zamknięto na nie wiadomo jak długo. Co zostało? Może tylko Dolina Olczyska, bo leży trochę na uboczu. Ale to tylko na wyczucie - byłam w niej co prawda, ale dawno, dawno temu. Więc może po prostu trzeba od czasu do czasu zrezygnować z Tatr i powędrować przez Podtatrze, o którym tak pięknie opowiada autorka bloga "Subiektywny przewodnik po górach".

    OdpowiedzUsuń
  44. Pamiętam Halę Stoły sprzed może czterech czy pięciu lat. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak to teraz, po tej katastrofie wygląda...
    Moja strategia z Ojcowem: wybierać "brzydkie" pory roku, a jeśli zdarzy się ładny dzień - wychodzić na szlak jak najwcześniej, wybierać mniej uczęszczane miejsca.


    Subiektywny przewodnik po górach - znam, świetne miejsce i bardzo bliski mi sposób patrzenia.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz