Kraków w czerni i bieli

Gdy przypominam sobie tamten dzień, piątek przed moim wyjazdem do O. i przywołuję w pamięci obrazy, przemierzone kilometry, przeczekane godziny, zmęczenie po bezsennej nocy, piasek pod powiekami, przenikliwe zimno, to widzę, jak ten dzień rozpada się wyraźnie na dwie części, ciemną i jasną. Może niezbyt stosownie jest przykładać manichejską miarę do zwykłego spaceru po Krakowie, ale cóż poradzę, jeśli poranek upłynął pod znakiem ciemnego zimna, czarnego słońca, gotyckich rzeźb zawieszonych wysoko pod gzymsem, i tych w kluczach okien, figur piekielnych i niebiańskich, załomów murów i kamiennych bramnych portali, opuszczonych siedzib, umierających teatrów. Potem, po kilku godzinach spędzonych nad książkami, ponownie wyszłam na spacer i zobaczyłam przemienione miasto: pełne słońca, złota, błękitu, pierwszych kwiatów i zielonej trawy, chmur szybko pędzących po zimnym, błękitnym niebie. Pierwsza część musi być w czerni i bieli, nie miałam wyboru, imperatyw.

Nie wybiła jeszcze siódma rano, wiał silny, przenikliwy wiatr i poranek zapowiadał się zgoła cudownie:



Tak było naprawdę; nie mam pojęcia, jakie ptaszysko przelatywało nad dachem św. Andrzeja i kierowało się prosto w stronę słońca. Pejzaż romański w czerni i bieli:




Po romańskim - gotycki. Idę na Plac Mariacki, gdzie ongiś pewien artysta wyglądał z okna na piękny, średniowieczny carrefour pod Panną Marią, a w okno zaglądał mu płonący gotyk. Tamtego ranka, qui était noir et blanc, a nie płomienisty od płonącej w słońcu gotyckiej cegły, wszystko wyglądało inaczej. (W opowieści ukrytej pod powyższym linkiem piszę więcej o gotyckich rzeźbach z prezbiterium kościoła NPM).


Oglądam znów figury na konsolach po gzymsem gotyckiego prezbiterium i te w kluczach okien. Widzę demoniczne postaci jak z obrazów Hieronimusa, widzę niebiański Veraicon w kluczu najważniejszego okna, tego, które zwrócone jest na wschód, widzę wreszcie Filis i Arystotelesa. Prawda, jak inaczej wyglądają w ten dzień czarny i biały?






Wracam na Kanoniczą, fotografuję renesansowe bramy. Jak to się układa w chronologiczną całość - romański kościół, gotyckie rzeźby, renesansowe portale - dopiero teraz to dostrzegam, nie planowałam tego wcale. Nie ma piękniejszych portali jak te, które prowadzą do domów przy platea Canonicorum:




Tak, teatr jest żywy i nie powinien umrzeć. Czy jednak powinno się o tym informować bazgrząc na renesansowej kamieniarce?

Co było dalej? Tramwaj w czerni i bieli. A potem przeraźliwie zimny wiatr nad Wisłą i spacer w stronę ulicy Retoryka (po raz sto dwudziesty drugi, czy coś takiego). Po drodze ruina Kossakówki wpisywała się idealnie w nastrój tego uroczego poranka. Serce boli patrząc na taki obraz zniszczenia i opuszczenia. I nawet Retoryka, i nawet domy Talowskiego, i nawet książki na Rajskiej ani perspektywa wyjazdu - nic nie potrafiło tego zmienić. Dopiero później, dużo później. Na razie nie minęła jeszcze ósma rano.




Sic transit gloria mundi, mówiły mury Kossakówki.



Ars longa, vita brevis, odpowiedział Talowski.

***

I tak wyglądał początek tamtego dnia, jego pierwsza, ciemna połowa. Czy zdążę opisać tamtą drugą, kolorową i jasną? Wawel-prawie-wiosenny? I pokazać jakieś podkrakowskie obrazki, jurajskie skały w pełnym słońcu na tle najbardziej błękitnego nieba, jakie może istnieć? Bo tak było. Na razie mogę jeszcze o tym pisać w paru wykradzionych chwilach, więc piszę jak najwięcej - ta dzisiejsza paskudna pogoda dała mi trochę swobody, trochę czasu. 

W tym miejscu jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za zrozumienie i wszystko, o czym czytam w komentarzach pod poprzednim wpisem. Mam najlepszych czytelników na świecie! Wszystko, o czym pisałam, pozostaje jak najbardziej aktualne, jednak razie moja przymusowa hibernacja trochę się odroczyła - jeszcze chwilę pomęczę Was częstymi blogowymi wpisami, dopóki pogoda sprzyja pisaniu a nie innym pracom. A zatem w najbliższym czasie - Wawel słoneczny a potem relacja z moich weekendowych wycieczek. 


Komentarze

  1. Prawdę mówiąc, chciałoby się powiedzieć: Niechaj brzydka pogoda trwa i trwa. Dzięki temu mam kolejny post.
    Zaciekawił mnie Dworek Kossakówki. To dziwne, że do tej pory nie zainteresowały się nim władze miasta.
    Muszę go zobaczyć.Teraz już wiem gdzie jest położony. Blisko, kiedy przyjeżdżam do Krakowa, zatrzymuję się na parkingu za kinem Kijów.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Łucjo, nie mów tak ;-))
    Kossakówka... naprawdę żal. Tak, to blisko, będziesz ją mogła następnym razem dokładnie zobaczyć. Ale jak się domyślasz, to bardzo niewesoły widok. Z coraz większym rozgoryczeniem patrzę na Kraków, naprawdę.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  3. Wczoraj krótko byłam na blogu i nie zauważyłam Twojego wpisu :(. Dzisiaj czytam więc dwa. Twój poranny spacer po Krakowie przy niezbyt miłej pogodzie pokazał mi między innym, że są nie tylko piękne miejsca, ale i smutne, zapomniane i niszczące się. Szkoda, że tak się dzieje. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kossakówka podobno w tym roku doczeka się dotacji na remont, to taki news sprzed paru dni. Ciekawa jestem w co zamieni się ta willa.

    OdpowiedzUsuń
  5. O, proszę, nie wiedziałam.
    U mnie ciekawość pomieszana jest "z przeczuciem złowieszczem" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda, to prawda. Już daleka jestem od idealizowania Krakowa, choć przecież i tak wybieram miejsca, które - nawet jeśli brzydkie - to w jakiś sposób w tej brzydocie są ciekawe albo ważne dla mnie, na pewno nie trywialne. To nie jest taki prawdziwy portret miasta.
    Na pewno żal niszczejących zabytków, ale w tym względzie wiele zmienia się na lepsze. Uczciwie muszę przyznać, że nie zawsze podoba mi się kierunek tych zmian: te idealne bruki, landrynkowo-kolorowe fasady.
    Pozdrawiam i zapraszam na następny wpis, który już będzie bardziej kolorowy.

    OdpowiedzUsuń
  7. O! Mam WIELKĄ nadzieję, że słowa Smoczycy ziszczą się:) dla mnie, za każdym razem, widok Kossakówki to cios w samo serce. Przepraszam za patos, ale mam bardzo emocjonalny stosunek do tego miejsca. Choć teraz dotarło do mnie złowieszcze echo ostatniego zdania...;)o którym i Ty piszesz... w co zamieni się ta willa?;) no...obok jest Jubilat, więc chyba sklep spożywczy i bieliźniarski nas ominie...;)))
    Czy ja się w końcu, w tym roku, załapię na te magnolie pod Wawelem???

    OdpowiedzUsuń
  8. A mnie się podoba taki Kraków, może dlatego, że przecież "wyrosłam" na fotografii czarno-białej...i dzisiaj stwierdzam czasem, że tamte, które z sentymentem oglądam są nawet może bardziej interesujące niż te kolorowe.....
    Czekam jednak na tę drugą część ...na Kraków, który widziałaś znów w wielu barwach.....
    Zostawiam ciepełko chociaż cały czas czekam aż dom się ogrzeje bo mąż zapali już w centralnym.....

    OdpowiedzUsuń
  9. Śliczny jest Kraków przedstawiony na twoich zdjęciach...Taki metafizyczny...Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Moniko, i ja bardzo chciałabym, żeby to był jakiś przełom w losie Kossakówki. Tymczasem poczytałam więcej i okazuje się, że dotacja, jaką teraz otrzymali właściciele to jest niewielki ułamek sumy, jaka naprawdę jest potrzebna na generalny remont, to jest po prostu próba uratowania budynku przed katastrofą budowlaną:

    "Prywatny właściciel – rozpoczęcie remontu willi „Kossakówka” przy pl. Kossaka – zdegradowanej, zagrożonej katastrofą budowlaną siedziby kilku pokoleń rodziny Kossaków, niegdyś jednego z centrów życia towarzyskiego i artystycznego Krakowa, dziś w zasadzie rudery; proponuje się wspomóc właścicieli w I etapie naprawie fundamentów budynku, w którym pękają ściany nośne; na generalny remont obiektu z pracami konstrukcyjnymi, dachem, elewacjami itd. potrzeba około 2,3 mln zł (157 tys.)"

    podaję za: http://www.radiokrakow.pl/wiadomosci/krakow/13-krakowskich-zabytkow-z-dotacjami-od-skozk-u/

    Gdzie indziej przeczytałam, że jeszcze nie wiadomo, jaką funkcję ma pełnić dwór po remoncie, Leszek Mazan ma pomysł (podobny do mojego, powiem nieskromnie), żeby utworzyć tam muzeum Kossaków. Myślę jednak, że na etapie, kiedy potrzeba takich sum i kiedy grozi katastrofa budowlana, kwestie późniejszych funkcji budynku to sprawa całkiem drugorzędna. Dobrze, że coś się dzieje, ale czemu tak późno?!

    OdpowiedzUsuń
  11. Na pierwszym zdjęciu nawet trochę makabryczny ;-)
    Dziękuję za miłe słowa, pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  12. Właśnie, mam bardzo podobne odczucia, wspomnienia. Poza tym niedościgli mistrzowie czarno-białej fotografii miasta - Hermanowicz, Bułhak; to się jakoś koduje nawet nieświadomie.
    Chociaż ostatnio dostałam album "Autochromy", to rzecz o pierwszej w historii fotografii kolorowej, prace fotografa Tadeusza Rzący - i ten Kraków, jaki na nich widzę, w tych niesamowitych barwnych plamach jest bardzo intrygujący. Ale jest to, jak sądzę, całkiem inny rodzaj fotografii.
    Dziękuję i serdecznie pozdrawiam, wiosennie - mimo wszystko :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. A wiesz, że podobny spacer odbyłam jesienią?
    tylko bez aparatu, szłam z przyjaciółką i całą drogę gadałysmy:)
    Czasem celowo nie biore aparatu, zeby móc patrzeć tylko, bez przymusu robienia zdjęc - bo jest ten mus, wewnetrzny, prawda?
    :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Czy jest wewnętrzny przymus? No, ba! Ale dlaczego zawsze najlepsze światło jest wtedy, kiedy nie wzięłam aparatu? I czemu wtedy zawsze widzę coś ciekawego? Dlatego staram się jednak brać aparat jak najczęściej, ale nie zawsze fotografuję, jest po prostu na wszelki wypadek. Czy to już uzależnienie? Obawiam się, że tak ;-))

    OdpowiedzUsuń
  15. Dziękuję, Ado, za te informacje. No cóż. W tym przypadku mądrość ludowa, że lepszy rydz niż nic jest jak najbardziej słuszna. Oj, marzyłoby mi się muzeum Kossaków. No i miejsce byłoby cudowne...

    OdpowiedzUsuń
  16. I gdyby jeszcze wyburzyć Jubilat i odtworzyć Plac Latarnia takim, jaki był kiedyś, i powiększyć ogród, i organizować koncerty w ogrodzie w majowe wieczory :-)
    Tworzenie utopii to moja specjalność...

    OdpowiedzUsuń
  17. O daj Boże:))) tylko ciekawe, co po tych Kossakach pozostało...

    OdpowiedzUsuń
  18. Nawet jeśli niewiele, to na pewno genius loci...
    A co pozostało na miejscu z oryginalnego wyposażenia Wawelu, gdy rozpoczynano odbudowę i przebudowę koszar i odtwarzanie królewskiej rezydencji? Nikt by się nie domyślił, patrząc na stare zdjęcia, że powstanie Wawel, jaki dziś znamy. Wszystko jest możliwe (no, prawie).

    OdpowiedzUsuń
  19. Notatnik Kaye13 marca 2015 20:19

    Cudowna opowieść o pewnym dniu magicznym w swej zwykłości. Uwielbiam tu zaglądać!

    OdpowiedzUsuń
  20. Bardzo miło to czytać! Lubię widzieć zwykłe rzeczy w tych niezwykłych; i odwrotnie.

    OdpowiedzUsuń
  21. tak wiem nie wyrzekniesz się koloru...
    ale od czasu do czasu pracuj w czerni i bieli.

    OdpowiedzUsuń
  22. Na pewno będę. To jest ta druga strona, której również nie mogłabym się nigdy wyrzec (może dla równowagi).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz