Tajemnicza wyprawa. Fotograficzna zagadka.
Czyli historia pewnego spaceru. Niedawno, może przed tygodniem, przyszedł dzień, kiedy od rana było jasne, że trzeba się wybrać na wyprawę. Taki imperatyw. Trudno z tym walczyć i przeciwstawiać logiczne argumenty... Trzeba dopić ostatni łyk kawy, wstać z wygodnego fotela i wyruszyć w drogę.
Droga wiedzie ulicami aż do rzeki, potem przez most, potem schodami w górę, dalej jest park i stroma uliczka, która niespodziewanie się kończy i oto jesteśmy w bardzo dziwnym miejscu. Jest pusto, chociaż wokół wszędzie miasto. Tutaj trawa, krzewy, drzewa, wertepy i manowce. Nad drzewami unosi się wieża, jak zjawa senna:
Po drugiej stronie dziwnej łąki - ogrodzenie z drutu kolczastego wokół groźnej budowli:
Po lewej - najpiękniejsza budowla. Wygląda surrealistycznie w tym otoczeniu, relikt z innych czasów. Znowu drzwi - zamknięte:
A potem jest jeszcze ciekawiej - curiouser and curiouser, said Alice. Trzeba przedzierać się przez zarośla, przechodzić kładką nad jednym z najbrzydszych miejsc, jakie dotąd dane mi było widzieć w Krakowie:
A potem w górę i w górę, kończy się ścieżka.
Można rozglądnąć się wokół i liczyć wieże kościołów i kominy, rozpoznawać znane miejsca widziane z nowej perspektywy:
Dla mieszkańców Krakowa to pewnie zwykłe, codzienne miejsca; dla mnie - tajemnicza wyprawa. Miło, że mi w niej towarzyszyliście teraz. Jeśli ktoś ma ochotę rozszyfrować kolejne etapy tego spaceru - bardzo proszę! To chyba nietrudna zagadka... Inne pytanie - jakie kościoły widać na ostatnim miejscu? Ja rozpoznaję tylko dwa...
A następnym razem pokażę więcej zdjęć tej najpiękniejszej dla mnie budowli - tej o zamkniętych drzwiach. Miłośnicy fortów muszą liczyć na lepszego fotografa - najlepiej zresztą wybrać się tam listopadową albo zimową porą, wtedy fort odsłoni się w całości a i nastrój będzie odpowiednio przygnębiający...
Wybrane kategorie:
KRAKÓW Z WYSOKA
PS
Ojej, teraz dopiero widzę, że ten archiwalny wpis opublikował mi się omyłkowo z dzisiejszą datą! I dziwię się, że są komentarze ;-) No, przepraszam... Ale dobrze wyszło, zobaczcie ile przywołałam wspomnień! Tak naprawdę wszystko działo się 10 września... 2009 roku. Ale historia...Właśnie przywracam teraz w wolnych chwilach zakurzone archiwa, dopasowuję zdjęcia z dysku zewnętrznego do dawnych wpisów, które zachowały mi się bez fotografii. Archiwalne wpisy zamieszczam oczywiście z oryginalną datą wsteczną, rok 2009 jest już w połowie gotowy, co można sprawdzić w blogowym spisie treści. A tutaj "tajemnicza wyprawa" pojawiła się w iście tajemniczy sposób. Ale jeśli dzięki temu czytam takie komentarze - to będę mylić się częściej ;-)
Gdy się powiedziało A, trzeba powiedzieć B, czyli ciąg dalszy komedii pomyłek - to znaczy ciąg dalszy tajemniczej wyprawy z Kazimierza na Podgórze! Zapraszam :-)
******
PS
Ojej, teraz dopiero widzę, że ten archiwalny wpis opublikował mi się omyłkowo z dzisiejszą datą! I dziwię się, że są komentarze ;-) No, przepraszam... Ale dobrze wyszło, zobaczcie ile przywołałam wspomnień! Tak naprawdę wszystko działo się 10 września... 2009 roku. Ale historia...Właśnie przywracam teraz w wolnych chwilach zakurzone archiwa, dopasowuję zdjęcia z dysku zewnętrznego do dawnych wpisów, które zachowały mi się bez fotografii. Archiwalne wpisy zamieszczam oczywiście z oryginalną datą wsteczną, rok 2009 jest już w połowie gotowy, co można sprawdzić w blogowym spisie treści. A tutaj "tajemnicza wyprawa" pojawiła się w iście tajemniczy sposób. Ale jeśli dzięki temu czytam takie komentarze - to będę mylić się częściej ;-)
Gdy się powiedziało A, trzeba powiedzieć B, czyli ciąg dalszy komedii pomyłek - to znaczy ciąg dalszy tajemniczej wyprawy z Kazimierza na Podgórze! Zapraszam :-)
Nie wiem co podają w tej kafejce, ale ja chcę to samo, co ta pani ;-))
OdpowiedzUsuńFio - czy uwierzysz, że myślałam o Tobie, gdy wybierałam to zdjęcie? I o Twoim wspaniałym kawowym blogu :)
OdpowiedzUsuńmoże tutaj lepiej widać, co podają ;)
Stara szafa już jest - jeszcze Lew i Czarownica... ;-)
OdpowiedzUsuńNie - nie biorę udziału w konkursie. Kraków kocham... nieświadomie. Ale bardzo chętnie wzbogacę świadomość!
Ale mnie zazdrość gryzie:) I tęsknota za ukochanym Krakowem i w ogóle Polską. Fajnie to opowiedziałaś. Nie jest łatwo dostrzec magię w codzienności.
OdpowiedzUsuńGdybym wygrał milion, to kupiłbym małe mieszkanko, na poddaszu, gdzieś przy Rynku. I tak bym chodził, myślał, pisał, szukał dziwnych ścieżek.
Bez watpienia, Krakow nadaje sie na tajemnicze spacery.
OdpowiedzUsuńDla mnie taki wirtualny spacer jest jak najbardziej inspirujacy.
Ostatnio czytalem o Krakowie w ksiazce J.L.Stephens " Incidents of Travel in Greece, Turkey, Russia and Poland " z roku 1838 ;)
Ada, a te pierwsze drzwi - to gdzie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :)
Elżbieto, druga droga prowadziła przez lustro. Czarownica, powiadasz? Też była ;))
OdpowiedzUsuńCo do świadomości - jeszcze tydzień temu też chyba nie rozwiązałabym tej zagadki. Zresztą na razie jeszcze nie ma odpowiedzi - jutro zaglądnie może Przewodnik po Krakowie :) Albo ktoś z Krakowa. A może wcześniej ktoś zgadnie, na jakie manowce zawiodła mnie ścieżka.
Marcinsen - cieszę się, że wybrałeś się z nami na krakowską włóczęgę :) A wiesz jak ja zazdrościłabym komuś, kto ma mieszkanie na poddaszu i codziennie schodzi sobie prosto w Kraków? Eh... marzenie.
Tribudragon, a to musi być fascynująca lektura! Nie znam i pierwsze słyszę a już zazdroszczę :)
Ah te opisy podróży z epoki..
Ja znam tylko Francuzów i boleję nad moim fatalnym angielskim - czytania w oryginale z niczym się nie da porównać.
Małgosiu jak miło, że zaglądasz :) Na Twoje pytanie odpowiem na Lustrze - może jeszcze ktoś tu odgadnie.
I ja pozdrawiam - zaglądałam do Ciebie często, wspaniała terapia na poprawę nastroju :)
fotka za mgłą wyszła ślicznie , pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKolejne etapy, powiadasz? No to skoro już się rozejrzeliśmy po świecie z kopca (rzucając okiem również w drugą stronę, na kamieniołom Libana), możemy zajrzeć na cmentarz podgórski, gdzie między drzewami ujrzymy piękny widok... na odwiedzony wcześniej kopiec :)
OdpowiedzUsuńMożemy wybrać szlak martyrologiczny i przespacerować się po terenie dawnego obozu w Płaszowie, dochodząc aż do rezerwatu Bonarka. Jeśli nogi jeszcze nie rozbolały, możemy strawersować ruchliwą ulicę i sprawdzić, co powstaje na miejscu dawnych zakładów chemicznych.
Możemy zajrzeć nawet do Łagiewnik, ale... ale chyba już słońce kładzie się za horyzontem i czas wracać do domu :)
Tak mi się skojarzyło z tym właśnie rejonem Podgórza... tylko ta kładka, hm... W każdym razie musi to być niedaleko cmentarza Podgórskiego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
tartuffe
Mnie też te drzwi zaintrygowały - jak rozumiem, w jakimś muzeum...?
OdpowiedzUsuńWitaj Ado! Wspaniały blog prowadzisz:) Czytam go od samego początku, ale ( dziwna sprawa) gdy próbowałam dodać komentarz- stronka się zamykała. A teraz działa, funkcjonuje i dlatego pozwalam sobie napisać kilka słów. Miejsce, którze opisujesz odwiedzam codziennie, dwa razy dziennie:). Na stromej Parkowej ulicy jest przedszkole, do którego chodzi mój synek. Po przedszkolu obowiązkowo spacer do Parku Bednarskiego albo w okolice fortu Św.Benedykta ( tudzież kościółka). Jednak wyjątkowo musi się nam chcieć, aby przeprawić się na drugą stronę ul.Powstańców Śląskich i zdobyć Kopiec Krakusa. Takie wyprawy urządzamy raczej w sobotnie przedpołudnia. Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluję bloga!
OdpowiedzUsuńKoand - dziękuję :) Nie wiem, czy to mgła, czy krakowski smog a może krakowski spleen..
OdpowiedzUsuńPrzewodniku - jesteś nieoceniona :) Odpowiesz nawet na nieprecyzyjnie zadane pytanie. I zgadłaś, jaki był mój wariant powrotny - przez Cmentarz Podgórski, to znaczy obok. Na szlak martyrologii nie mogę się jakoś zdobyć - im więcej czytam, tym mniej mam siły, żeby to zobaczyć. Ale trzeba, to rzecz pewna. Do Łagiewnik natomiast raczej się nie wybiorę powtórnie ;) a już na pewno nie na nogach!
Tartuffe - no tak, ja nie znam tamtej okolicy, więc pobłądziłam trochę. Może jest łatwiejszy sposób, żeby się dostać na kopiec niż tą kładką nad aleją Powstańców Śl. Ale wrażenia - niezapomniane ;)
Ikroopko - drzwi na pierwszym zdjęciu prowadzą w Alchemii przez szafę do drugiej sali (jeśli się nie pobłądzi ;) A te drewniane - to kościół św. Benedykta.
Beato - jesteś bardzo mile widzianym gościem :) Bardzo się cieszę, że udało się (ale jak?) rozwiązać problem z dodawaniem komentarzy.
Gratuluję rozwiązania zagadki!!
W każdym razie przez te piękne drwi od Starej Szafy można spokojnie - dzięki Alchemii - wejść do Narnii i spotkać Lwa i Czarownicę :-)
OdpowiedzUsuńCo ja bym dała, żeby otworzyć te zamknięte drzwi! Ale już sam kształt tej budowli mnie fascynuje. No i pociesz mnie, proszę- nie rozsypie się do końca, nie runie z tego urwiska? Za każdym razem, gdy jestem przy tym kościółku naprawdę ogarnia mnie żal, że taki samiutki i opuszczony. Czy myślisz, że potrzebny już jest mi lekarz?;)))
OdpowiedzUsuńO, o, jak ja lubię tam bywać! Ostatnio w styczniu, i mogę potwierdzić, że styczniowa, paskudna sobota, godzina ósma rano, to gwarancja samotności i odpowiednio melancholijnego nastroju, w którym można się rozsmakowywać, idąc od strony starego cmentarza... i który oczywiście pryska, kiedy zaczyna się obchodzić kościół i entuzjastycznie zaglądać do dziur, wykopanych podczas prac archeologicznych. Niestety - dziury były ogrodzone (więc nie dało się wleźć i dotknąć fundamentów!) i nie trafił się żaden archeolog (ale co by tam robił zimą, w sobotę, o ósmej rano?), którego można by pozanudzać pytaniami ;-)
OdpowiedzUsuńA schodząc z kopca w stronę ulicy Wielickiej przechodzi się przez plac Przystanek. Niezbyt ładne miejsce, ale romantyczne, bo znajdujące się tuż obok, no właśnie, przystanku kolejowego Kraków - Krzemionki. A małe stacje kolejowe to jedna z najromantyczniejszych rzeczy, jakie mogą być. I sama nazwa - plac Przystanek!!! Coś pięknego, chociaż przypuszczam, że kiedy mieszka się koło torów, to mniej docenia się ten romantyzm...
I to jest to, czego brakuje mi w miejscu, w którym mieszkam - chęci poznawania, zwiedzania, odkrywania, utrwalania.
OdpowiedzUsuńWrocław jest miastem, w którym mieszkam, czyli śpię, pracuję, robię zakupy, krótko mówiąc - funkcjonuję na co dzień, bez uniesień. Wystarczy, ze o Krakowie pomysle, a budzi się we mnie chęć wzięcia aparatu do ręki, wyjścia w miasto, w plener.
Nie poradzę.
Nawiasem - byłas kiedyś w Muzeum Fotografii?
Teraz napiszę tylko bardzo krótko: jak dobrze przywracać te stare archiwa! Tym zajmuję się ostatnio nocami.
OdpowiedzUsuńStrasznie się cieszę widząc Was tutaj!
Więcej wieczorem :-)
Zapomniałam o stadionie Korony. Tam dla odmiany trzeba iść w środku lata, w upalny dzień. Przysiąść sobie z książką i butelką wody po spacerze przez Podgórze. Czasem podnosić oczy znad książki i widzieć "plażowiczów" na trybunach, i psy szalejące na boisku, i ledwo odrosłe od ziemi maluchy, strzelające pierwszego w życiu gola do PRAWDZIWEJ bramki... Życie. Cudowne i uśmiechnięte.
OdpowiedzUsuńOoo, przyjemnie opisane. Posiadasz swoją stronę o Krk? Bo czuję, że mogłabym się zaczytywać :)
OdpowiedzUsuńMoje ulubione miejsca w Krakowie - co ja się tam przeszwendałem. Widoki znam dokładnie te same - zamknięte drzwi to bodajże św. Małgorzata na wzgórzu Lasoty, oczywiście fort Benedykt (W zasadzioe wieża artyleryjska, ale nie ma co zaciemniać). tyle - net mi rwie niesamowicie, nawet nie wiem czy to uda sie zamieścić.
OdpowiedzUsuńOjej, teraz dopiero widzę, że ten archiwalny wpis opublikował mi się omyłkowo z dzisiejszą datą! I dziwię się, że są komentarze ;-) No, przepraszam... Ale dobrze wyszło, zobaczcie ile przywołałam wspomnień!
OdpowiedzUsuńTak naprawdę wszystko działo się 10 września... 2009 roku. Ale historia...
Witaj Adrianno :)
OdpowiedzUsuńDopiero wczoraj dołączyłam do obserwatorów Twojego bloga (znalazłam go dzięki wpisom u Natanny).
Kraków to miasto, które lubię z daleka - byłam kilka razy, ale to było wiele lat temu.
Tym bardziej chętnie poczytam i pooglądam takie wycieczkowe posty.
Pozdrawiam serdecznie :)
Ada, o starych komentarzach blogger przecież informuje, wysyłając powiadomienia na pocztę.
OdpowiedzUsuńA to ci dopiero :-)))
OdpowiedzUsuńGryzę się w piętę za to, że zupełnie mnie nie zastanowiła ta soczysta zieleń na zdjęciach. A gdybyś tak w środku lata dała notkę z zimowymi zdjęciami... Tak, wtedy na pewno zauważyłabym, że coś nie tak! W każdym razie chcę tak myśleć :-D
Otóż właśnie - nie otwierałam bloga, otwarłam pocztę, zobaczyłam, że dostałam powiadomienia (disqus też wysyła, jak najbardziej) i zdziwiłam się, że ktoś - i to kilka osób - komentuje wpis, który leży sobie spokojnie w archiwach od sześciu lat! Nie wiedziałam, że blogspot opublikował go jakoś omyłkowo z dzisiejszą datą zamiast z archiwalną. Wszystkie archiwalne wpisy, jakie teraz uzupełniam zdjęciami i przywracam, publikuję z datą wsteczną, żeby były na miejscu.
OdpowiedzUsuńCzyli jednak rację ma Brodski w tym fragmencie, który tak lubię cytować: "Miłość jest uczuciem bezinteresownym, jednokierunkową ulicą. To dlatego można kochać miasta, architekturę samą w sobie..."
OdpowiedzUsuńTo jest irracjonalne, ale jakie prawdziwe i to, co piszesz o innym mieście - przecież obiektywnie pięknym i porównywalnym z Krakowem - to właśnie dowodzi, że naszych przywiązań nie da się zracjonalizować, ani z nimi walczyć.
Byłam w muzeum przy Józefitów, tak! Już chyba dwa lata miną, ale doskonale pamiętam. Jeśli ktoś jest jednocześnie pasjonatem fotografii/ starej fotografii / oraz Krakowa - to znajdzie się w takim niewielkim raju.
Była wtedy czasowa wystawa fotografii Beksińskiego, ale dużo bardziej zainteresowała mnie stała ekspozycja. Zresztą - tam trzeba by spędzić dużo więcej czasu, niż wtedy miałam do dyspozycji.
A Ty, Ewo, znasz krakowskie Muzeum Fotografii?
To jeden z najpiękniejszych komplementów, jakimi mnie kiedykolwiek obdarzono! Jestem tylko skromną wielbicielką tego, co napiszą inni :-)
OdpowiedzUsuńEl, bardzo mi miło Cię powitać! Wszyscy nowi goście, którzy się tutaj odzywają, są zawsze mile widziani! Ci milczący też, ale jednak blog to dla mnie rozmowy, wymiana - i tym bardziej zawsze cieszę się z nowego rozmówcy.
OdpowiedzUsuńZapraszam - oglądaj, przypominaj sobie może jakieś obrazy i miejsca, które widziałaś kiedyś, a może moje wpisy skłonią Cię kiedyś do ponownej wizyty.
Pozdrawiam :-)
To ja najpierw podpiszę się pod Smoczycą. Ja też chcę czytać więcej Allegry! O Krakowie i nie tylko - bo tej wędrówki przez pusty las i tego myszołowa długo nie zapomnę. I rozpoznałaś z krótkiej wzmianki mój romański kościół w Wysociach... Zdradź, gdzie można Cię czytać :-)
OdpowiedzUsuńPisałyśmy jak widzę jednocześnie :-)
OdpowiedzUsuńTo wielka szkoda, bo czyta się Ciebie wspaniale... Pozostaje mi cieszyć się, że się skrzyżowały nasze ścieżki i niniejszym otwieram przed Tobą jak najszerzej przestrzeń komentarzy, bo sama widzisz, że to nie tylko moja opinia!
A wiesz, że jeszcze do tej pory nie zaglądałam do środka? Tyle lat już to sobie obiecuję, że się przemogę, i nic to, że tłumy... Najpierw mija mi nie wiadomo kiedy dzień patrona a potem w Rękawkę, no nie wiem, nie lubię tłumów, nie lubię jarmarków, odpustów et consortes.
OdpowiedzUsuńTeż chciałabym wierzyć, że nie spadnie - od południa wygląda stabilnie i dopiero gdy zajrzy się "za kulisy" a tam stromizny. Myślę, że korzenie drzew też wzmacniają skarpę - a przynajmniej tak się pocieszam. Ale teraz Allegra coś pisze o wykopaliskach archeologicznych - rzeczywiście coś czytałam o badaniach, ciekawe kiedy były/ czy jeszcze są, muszę poczytać.
Jeśli znajdziesz lekarza, który to leczy, to już nie będziesz mogła mnie czytać ;-)))
Widać wszyscy tu sobie mitologizują Kraków i lekce sobie ważą prawa przyrody ;-)
OdpowiedzUsuńTaka mityczna przestrzeń poza porami roku...
A wiesz, to było moje pierwsze spotkanie z Benedyktem (jednym i drugim) pierwszy raz zobaczyłam tę niesamowitą łąkę w środku miasta, jakiś taki teren bezludny, niewiarygodny.
Odtąd co jakiś czas wracam, na pewno jeszcze odkopię jakieś archiwalne wpisy. Bo to jedno z Tych Miejsc i już.
Ach, więc to w styczniu widziałaś te odkrywki archeologiczne... Ja ostatnio byłam tam niespełna rok temu, w czerwcu ubiegłego roku. Wcześniej: w grudniu 2013 i we wrześniu 2013 i jeszcze może trzy razy wcześniej. Ten wpis tutaj to moja pierwsza wizyta, odkrycie i olśnienie.
OdpowiedzUsuńPowiedz, czy ten nowy dach choć trochę się już wpasował w otoczenie? Byłam w szoku, gdy zobaczyłam to jaskrawe pokrycie dachu... Dobrze, że mam te stare zdjęcia :-)
Pasję do stacji kolejowych podzielam! Najlepiej takich niewielkich, prawie że na bocznicy Czasu. Chwasty rosnące na nieużywanych torach, stare betonowe kwietniki-misy, ten charakterystyczny "żelazny" zapach. A po peronie mojej małej wiejskiej stacyjki chodziła sobie kiedyś sarna... Ale teraz już zrobiono nowe perony, nowe zadaszenia i wszystko jest inne.
Nigdy nie przestanę Cię czytać!!! Zwłaszcza, że jak sama widzisz- mnie tam obojętne marzec, czy maj, czy co tam innego- OBY O KRAKOWIE;)))
OdpowiedzUsuńTo ja teraz podpiszę się pod Adą: jeśli można gdzieś Cię czytać to też chcę namiar :)
OdpowiedzUsuńNo pewnie, któżby się takimi drobiazgami przejmował ;-) I mam nadzieję, że nie przestaniesz - w końcu ten blog został po latach reaktywowany tak naprawdę dla jednej czytelniczki, której byłam pewna (że tu będzie zaglądać)
OdpowiedzUsuń:-))
Ależ to prawdziwa szczęściara z tej czytelniczki;)
OdpowiedzUsuńArtyleryjska w sensie dosłownym - stad miały strzelać działa.
OdpowiedzUsuńTrafiłem z tymi drzwiami?
Tak jest! Drzwi prowadzą jak najbardziej do kościoła św. Benedykta, w bliskim sąsiedztwie fortu/ wieży artyleryjskiej vel baszty maksymiliańskiej.
OdpowiedzUsuńTe drzwi są wspaniałe, mam nadzieję, że pozostały po tej ostatniej renowacji (wymiana pokrycia dachu, nowy gont, nowe drewniane rynny, ech, trudno mi się było przyzwyczaić).
Wow! Tajemnicza wyprawa. Fotograficzna zagadka.
OdpowiedzUsuńJuż sam tytuł posta sprawił, że pojawił się rumieniec na mojej twarzy. A potem z każdym zdaniem i oglądanym zdjęciem miałam ogromne rumieńce. Dlaczego tak zareagowałam? bo to dla mnie dziewicze tereny (virgin territory).
Będę to ciągle powtarzać: Adrianno, tak się cieszę, że wróciłaś i po stokroć dziękuję. Pokazujesz nam Kraków z miejsc znanych i mniej znanych regionów...
Pozdrawiam serdecznie:)
Łucjo, to wspaniale słyszeć! Naprawdę cieszę się, jeśli kogoś te moje wędrówki i spacery zachęcą do wybrania się moim śladem :-)
OdpowiedzUsuńI cieszę się, że wróciłam i mogę tym wszystkim się dzielić.
Tym bardziej mając takich czytelników :-)
Do dachu nie mam zastrzeżeń, ma wygląd dyskretny, godny i bardzo na miejscu :-) Trochę zbijają z tropu świeżutko odmalowane ściany kościoła, który przez to wygląda, jakby wzniesiono go wczoraj, ale myślę, że krakowskie powietrze szybko sobie poradzi z tym kłopotem ;-)
OdpowiedzUsuńTak w ogóle to o ile pamiętam, ten kościół to część dużo starszego założenia typu Palatio, byłże wtedy siedzibą ludzką a kaplica zajmowała jedna z nisz? Tam zdaje się jest takie ciekawe rozwiązanie z fundamentami, które są wkute w wapienną skałę podłoża? Ale mogłem coś pokręcić, bo już chwilę jak się tym zajmowałem.
OdpowiedzUsuńJa też muszę doczytać, parę dobrych lat minęło a pamięć, wiadomo, fragilis.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że tam była wyłącznie rotunda i to jeszcze przedromańska, jednoabsydowa. Później romańska i w ogóle nieprzerwanie - świętość miejsca, nowe budowle, zmiany, ale miejsce to samo, tradycje. Spora budowla w typie Palatium była z całą pewnością na Wawelu, natomiast kościół św. Benedykta byłby chyba rotundą. Z fundamentami rzecz wielce możliwa, z uwagi na posadowienie na skale. Poczytam, odświeżę, dam znać!
A ja przeżyłam szok poznawczy, gdy zawitałam u Benedykta w grudniu 2013 i zobaczyłam ten lśniący nowością gont... Oczywiście, że pasuje i wykonany jest starannie, tylko tak mnie zaskoczyły te nowe szaty Benedykta ;-) Ostatnio przeglądałam też moje archiwalne zdjęcia z 2010 r. i szkoda mi trochę tamtego kościoła, przykrytego szarym, starym gontowym dachem i otoczonego wieńcem mniejszych i większych krzewów, cały w zieleni!
OdpowiedzUsuńPewnie Czas/ krakowskie powietrze szybko pokryje go patyną.
A propos patyny - w moich archiwach znalazłam zdjęcie kaplicy Wazów sprzed remontu... nostalgia ;-)
A ostatnio ze zgrozą zobaczyłam drzwi katedry, bogowie, co się z nimi stało?!