Krajowidoki, zabytki, przedwiośnie. Jeden dzień w drodze. Jeszcze teraz, gdy myślę o
niedzielnej wycieczce do Lanckorony, przed oczami (
in my mind's eyes) przesuwają się kolejne obrazy, kadry zdjęć - tych zrobionych i tych tylko pomyślanych, detale, chmury na błękitnym niebie, kamień przydrożnych kapliczek i kamień ruin zamkowych, drewno gotyckiego kościoła, drewno budowanych na zrąb, niebiesko bielonych domów, szare wody Wisły, szary stalowy most, z szarego piaskowca chrzcielnice, nitka drogi wijącej się daleko w dole i wąska wstążka drogi przed nami. Jak opisać to wszystko?
Jak opisać drogę, która zaczęła się w zimny, deszczowy, paskudnie szary poranek, prowadziła falistą linią szosy wzdłuż meandrów rzeki, pod stalowym niebem w kolorze wody, pod niebem w kolorze stalowego mostu, w bezkolorze szarej mgły, w pejzażu bez koloru, bez odległości, bez właściwości - i nagle jakoś tak koło południa przeszła na słoneczną stronę, jeszcze zanim przebyliśmy przełęcz, i wiodła pod błękitnym niebem w cieniu pędzących chmur, pod niebem w kolorze chat bielonych wapnem z błękitną farbką; drogę prawie podniebną, która poprowadziła przez słoneczne wzgórza i doliny aby potem skończyć się tak jak zaczęła, chłodem, zimnem, deszczem. Jeden dzień, setki obrazów w jednym dniu, tylko przedwiośnie tak potrafi, bawi się (z) nami jak średniowieczny kuglarz.
Zapiszę teraz trasę, dopóki ją pamiętam. Zamiast gonitwy niejasnych obrazów z pamięci, które robią sobie z mojej głowy jakiś kalejdoskop, będzie przestrzeń konkretna, zapis punktów, etapów podróży. Najważniejsze zilustrowane będą zdjęciami. Zbiór zdjęć zaprzeczający idei harmonii! Nie ma w nim nic spójnego - powie ktoś - wszystko je różni między sobą, są tak dziwne i nie pasujące do siebie. A ja powiem, że to wyglądało właśnie tak, tak było, tak widziałam i te niespójne zdjęcia najlepiej opisują ten jeden niekończący się dzień w podróży. Jest tylko jeden wspólny mianownik: droga i oko, które patrzy.
Trasa, najważniejsze punkty, moja "prosta droga" do Lanckorony i z powrotem wyglądała tak:
dom - Wysocice - Skała - Giebułtów - (granica państw tzn. granica zaborów, tu stoi dawny odwach austriacki i dziwnie jest sobie wyobrazić, że łatwiej było się dostać z Krakowa do Triestu, pociągiem, bez przekraczania żadnych granic niż z Krakowa w moje strony) - Modlnica - Szczyglice - Piekary (z widokiem na Tyniec) - Piekary (neogotycki pałacyk Pokutyńskiego) - Ściejowice - Jeziorzany - Czernichów - Wołowice - Łączany (most) - Półwieś - Tłuczań - Marcyporęba - przełęcz Zapusta - Stanisław Górny - Stanisław Dolny - Kalwaria Zebrzydowska - Lanckorona (zabytkowa zabudowa przy rynku) - Lanckorona (ruiny zamku) - Lanckorona (kapliczka konfederatów barskich) - Jastrzębia - szlak bursztynowy, malownicza dolina rzeczki Jastrząbki - Izdebnik (zabytkowa poczta) - Podchybie (zagubiona droga) - Wola Radziszowska (drewniany kościół gotycki) - Radziszów - Skawina - Tyniec (opactwo, spacer nad Wisłą) - Sczyglice - Modlnica - granica państw czyli pożegnanie z Galicją) - Giebułtów - Skała - Wysocice - dom.
Tak to wyglądało. Wyjazd o siódmej rano, powrót przed wieczorem. Poziom szczęścia mniej więcej równy zmęczeniu!
Postaram się zapisać wrażenia z najważniejszych punktów czy etapów tej podróży (zmęczenie i nadmiar wrażeń nie pozwala mi nazywać jej wycieczką) Gdy już powstaną kolejne fragmenty relacji, odpowiednie nazwy powyżej będą do nich odsyłać; na razie to tylko zwykła lista, punkty na mapie pięknej Ziemi Krakowskiej. Podobne linki połączą kiedyś z odpowiednimi opowieściami podróżnymi te poniżej zamieszczone zdjęcia, które ilustrują najważniejsze etapy wędrówki. Czy to nie dziwne, że jeden dzień może w sobie mieścić tak różne obrazy? To potrafi tylko przedwiośnie, pora przełomu. A w Tyńcu widziałam pierwsze przebiśniegi i tak to się wszystko dla mnie łączy: krajowidoki, zabytki, przedwiośnie, czas przebiśniegów.
Kawałki, wycinki, niedookreślenia - takie nieoczywiste zdjęcia wybrałam dla zilustrowania etapów tej trasy, najlepiej oddają moje wrażeniowe widzenie, moją fragmentary road. Niech będą zapowiedzią większej całości.
|
W Piekarach. Widok zza Wisły na opactwo w Tyńcu. |
|
Piekary. Wejście do neogotyckiego pałacu. Sic transit gloria mundi. |
|
Jedna z kapliczek nad Wisłą między Czernichowem a mostem w Łączanach. Le plat pays... |
|
Most na Wiśle w Łączanach. Stopień wodny. Woda, niebo i stalowe konstrukcje - wszystko w jednym kolorze. Tak było. |
|
Widok na Tłuczań i brak widoków na poprawę pogody. A tymczasem już niedługo... |
|
Drewniany kościół w Marcyporębie. Arcyciekawe nazwy na mojej trasie. I Słońce! Pierwsze promienie słońca tego dnia. |
|
Zabytkowa, drewniana zabudowa Lanckorony. Stary dom zostanie uratowany. Prace trwają. |
|
Lanckorona. Kapliczka konfederatów barskich. Powiew historii i niebo błękitne nade mną. |
|
Lanckorona, punkt widokowy nieopodal kapliczki konfederatów barskich. |
|
Ciekawy budynek starej poczty w Izdebniku. Koniec XVIII w. - poczta jak w powieściach z epoki, podróże dyliżansem. |
|
Podchybie. Jeden z moich ulubionych etapów. Wąska droga gdzieś wysoko. I zaginiona droga... ale o tym później. |
|
Najpiękniejszy punkt na całej trasie: drewniany, gotycki! kościół w Woli Radziszowskiej. Datowany na koniec XV w.! Słońce! |
|
I znów Tyniec. Klasztor na skale. |
|
Tyniec, przebiśniegi, przedwiośnie. |
Od czego by tu zacząć?
Zapowiada się wspaniała podróż :-) Ado, Twój post od razu odpowiedział na moje pytanie ;-) Tak, widzę, że u Ciebie też widać już pierwsze oznaki wiosny.
OdpowiedzUsuńJak pięknie się z Tobą podróżuje. Nazwy arcyciekawe i widoki. Czekam na ciąg dalszy.
Serdecznie pozdrawiam :-)
Tyniec majestatycznie piękny. Akurat miałam okazję być w salach (na warsztatach) od tej strony, którą prezentujesz na zdjęciu. Z tynieckich okien otwiera się wspaniała panorama na Wisłę...
OdpowiedzUsuńMiło Cię znów widzieć, cieszę się, że wracasz do zdrowia i cieszę się na wędrówki z Tobą po wrocławskich bliższych i dalszych okolicach! Tylko przebiśniegi z oznak wiosny czy przedwiośnia, ale jest już coś w powietrzu, czuje się zmianę.
OdpowiedzUsuńTe małopolskie nazwy są naprawdę arcyciekawe - nie mogę nie łączyć tego przymiotnika z Marcyporębą, bo jest to dla mnie etymologiczna czy toponomastyczna zagadka. Zapraszam :-) Już niedługo pałacyk w Piekarach, studium rozpadu...
Wyobrażam sobie... i jak pięknie muszą wyglądać zachody słońca. Raz tylko byłam w salach na piętrze (i to pewnie nie w tych), przy okazji zwiedzania muzeum kilka lat temu. Zwiedzanie z przewodnikiem obejmowało właśnie kilka miejsc niedostępnych na co dzień, oprócz zwykłej muzealnej ekspozycji w podziemiach (ach, te romańskie kapitele!). Kiedyś, w czasie tych moich pierwszych relacji tynieckich sprzed kilku lat, czytywała mnie regularnie dziewczyna, która często bywała na takich czy innych warsztatach tynieckich (chyba ilustratorskich albo kaligraficznych, już nie pamiętam).
OdpowiedzUsuńNota bene - czas przywrócić tamte dawne wpisy, choćby dla porównania.
Twój dzisiejszy post i następne będą wspaniałym przewodnikiem do wycieczki, którą planuję już niedługo. Dzisiaj mi się podobał Twój opis, zdjęcia i kawałeczek wiosny. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wycieczka będzie udana, a jeśli moje wpisy trochę pomogą w planowaniu trasy - będzie mi bardzo miło! To zawsze bardzo motywuje - świadomość, że to pisanie może się jeszcze komuś, poza mną, przydać. Serdeczności!
OdpowiedzUsuńDzięki szczególne za Izdebnik!!!!
OdpowiedzUsuńnieraz tamtędy przejeżdżałem (do rodziny w Cieszynie, lub na rajdy w Żywiecczyznę i nigdy nie było okazji się przy tym budynku zatrzymać, a zawsze mnie intrygował.
Piękna nasza Polska cała.....
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem całej Twojej niedzielnej trasy. Jak zwykle wspaniały post. Z niecierpliwością czekam na kolejne wrażenia z tej wycieczki.
OdpowiedzUsuńTynieckie przebiśniegi przecudne.
Z Lanckorony bardzo piękna trasa prowadzi do Skawinek. Jest tam ciekawy kościół drewniany. Byłam w Marcyporębie.
Niestety, kościółek był zamknięty. Proboszcz wyjechał na pielgrzymkę.
Pozdrawiam serdecznie:)
Ta stara poczta jest przepiękna! Żałuję tylko, że nie zdecydowałam się jeszcze poszukać w bliskiej okolicy zabytkowych budowli dawnej fabryki wódek i likworów arcyksięcia Rainera Habsburga. Ale nic to, może następnym razem... Inna sprawa, że tyle razy trzeba się było zatrzymywać w ostatniej chwili dla moich zdjęć - bo kapliczka, bo stara poczta, bo piękne światło... ta podróż trwała i trwała a gdyby ode mnie zależało, to mogłabym sobie tak jeździć cały miesiąc albo więcej :-)
OdpowiedzUsuńZupełnie to nieznane mi rejony. Pozostaję pod wrażeniem Twojej -jak to nazwać- żywotności- zapalczywości- determinacji w poznawaniu i przemierzaniu coraz to nowych ścieżek. Rozpiętość pogodowa równa tej krajobrazowej. Przebiśniegi- zauważyłam pierwsze dwa dni temu na moim osiedlu i zadziwiłam się, że to już wiosna, kiedy ja nie zauważyłam w tym roku zimy. Właściwie przez chwilę spotkałam ją w Krakowie, te Planty przyprószone śnieżynką i białe chochoły na Wawelu. Tegoroczna zima nosi dla mnie oblicze królewskiego grodu. Może i mnie uda się wyrwać na taką (nie taką samą, ale bogatą wrażeniami) wycieczkę jednodniową.
OdpowiedzUsuńPiękna :-) Lubię takie niespieszne podróże bez celu małymi dróżkami przez wsie i miasteczka, pola i lasy. Trzeba to fotografować, dokumentować, bo zmiany przychodzą zbyt szybko...
OdpowiedzUsuńTak, Skawinki - za późno o nich pomyślałam, ale i tak muszę jeszcze wrócić w tamte strony. Muszę? Chcę? Coś mnie tam ciągnie po prostu :-) Koniecznie chciałam zobaczyć wnętrza kościoła w Woli Radziszowskiej i troszkę Ci po cichu zazdroszczę :-) Podobno będzie otwarty od 15 kwietnia. Za to - jak ciekawie się złożyło - udało mi się zobaczyć kościół w Marcyporębie, to znaczy wejść do środka. Ludzie powoli schodzili się na mszę, idealnie trafiłam. Oczywiście z takiej krótkiej wizyty zostaje tylko jakieś ogólne wrażenie, widziałam tylko jeden z tych dwóch zabytkowych portali i zwróciłam uwagę na belkę tęczową - dobrze, że przed wyjazdem poczytałam opis kilku kościołów, bo ta trasa była trochę improwizowana.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam :-)
Będziesz poznawać je ze mną :-) Takie jednodniowe wycieczki to wspaniała sprawa, albo nawet wyrwać się na kilka godzin. Zawsze można zobaczyć, odkryć coś nowego nawet w najbliższej okolicy. Już od roku tak sobie podróżuję/ podróżujemy, ale to chyba pierwszy wyjazd w bardziej południowe strony (zwykle była północ i zachodnie okolice Krakowa).
OdpowiedzUsuńMówisz, że żywotność? Zobaczysz jak to będzie w siedemdziesiątej wiośnie życia :-) A poważnie - chciałabym móc zatrzymać tę ciekawość świata jak najdłużej, niezależnie od życiowych okoliczności. Oprócz wszystkiego - to wspaniała terapia, częściowe chociaż oderwanie od różnych życiowych problemów.
Zimę widziałam przez kilka dni w Ojcowie, takie miałam zimowe-świąteczne wakacje. I jeden dzień w Krakowie - podobny do tego Krakowa z Twoich zdjęć. A teraz jest pora niczyja i czekam na wiosnę. Takie oczekiwanie też można sobie skrócić taką niedużą wycieczką.
Świetnie trafiłaś w Marcyporębie. Skorzystam z tego pomysłu. W większości kościołów drewnianych belki tęczowe zasługują na szczególną uwagę. W tym terenie są jeszcze Woźniki. Tamtejsza belka tęczowa jest prawdziwym arcydziełem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
dlatego ja ciągle marzę o camperze - jadę gdzie chcę, a jak się zmęczę to staje i śpię. Ale to opłacalne dopiero na wysokiej (nie ZUS owskiej) emeryturze ;-).
OdpowiedzUsuńA propos - "krajowidoki" - rewelacyjne1
To mój sprawdzony sposób, w ten sposób nie przeszkadzam nikomu i mogę w spokoju pooglądać wnętrza. Tylko muszę się następnym razem lepiej przygotować - zdobyć godziny otwarcia etc., tym razem to był łut szczęścia, po prostu.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wskazówkę, Woźniki już sobie zapisuję!
Ja nie sięgam tak daleko w przyszłość, biorę sobie to moje "tu i teraz" i wyciskam z niego ile mogę. Ale sam pomysł świetny - przypomina mi kiedyś czytaną przeze mnie książkę Johna Steinbecka "Podróże z Charleyem" (Ch. to pies, z którym J.S. tak sobie właśnie przemierza Amerykę :-)
OdpowiedzUsuń"Krajowidoki" niestety nie moje... Znalazłam to słowo w dawnych publikacjach o Krakowie i okolicach, bodajże nadworny malarz króla Stanisława Augusta nazwiskiem Vogel przygotował serię drzeworytów czy innych -rytów, a może to były akwarele? - w każdym razie były to pejzaże z okolic Krakowa, które cieszyły się ogromną popularnością. Ta nazwa już chyba wtedy funkcjonowała - myślę, że etymologicznie jest bliska francuskiemu "paysage" - gdzie "pays" to kraj. Może się łączyć z włoskimi "vedute" - widokami (są genialne "Vedute di Roma" Piranesiego, które zapoczątkowały cały nurt w malarstwie) - ale ten wyraz był chętnie spolszczany i mówiono weduty, raczej w odniesieniu do widoków miejskich, budowli, perspektyw, etc.. Wobec czego należało wykuć słowo na potrzeby podmiejskich, bardzo popularnych wtedy widoków (eksploracje na gruncie jeszcze romantycznego zachwytu przyrodą, sielskim życiem chłopów połączone z patriotycznym kultem ojczyzny). Strasznie się rozpisałam, ale uwielbiam takie etymologiczne smaczki i dawno zapomniane w zasadzie słowa.
Mieszkam w Skawinie, więc Wola Radziszowska i Tyniec to moje rejony, zresztą opactwo w Tyńcu uwielbiam, piękny kościół, piękne ceremonie ślubne i bardzo sympatyczni opaci, tacy naprawdę z powołania i do ludzi:)
OdpowiedzUsuńU nas zupełnie jak garncu, śnieg na zamianę ze słońcem, ale listki na krzewach coraz odważniejsze :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję za zaproszenie, choć nie potrzebuję go, żeby tu powracać ;-)
U mnie dziś pierwsze listki krokusów :-) A w sobotę zobaczę, jak tam wiosna w Ojcowie, czy może wysłała już jakieś forpoczty!
OdpowiedzUsuńNo w sumie nie wiem, co ja tak kurtuazyjnie z tym "zapraszam" - przecież wiadomo, że możesz o każdej porze, od frontu, od ogrodu, kuchennymi drzwiami a nawet przez okno :-)
Dzięki - tak głęboko moja wiedza nie sięgała, ale zapamiętam, bo warto. Słowo piękne i myślę że przy odrobinie zapału, uda się je zaszczepić blogowej społeczności, apotem ani się spostrzeżemy, jak stanie się powszechnie stosowane.
OdpowiedzUsuńJa też nie sięgam, to było raczej takie westchnienie, swoisty "akt strzelisty" czy mi się uda jej dożyć, a na niej samej choć po części zrealizować, to czego nie zrealizowałem za młodu... ;-)
Oj, bardzo przepraszam - przeoczyłam Twój komentarz! Mieszkasz w bardzo ciekawych okolicach, ja właściwie dopiero ostatnio podczas tej wycieczki miałam okazję poznać je troszkę bliżej. To znaczy Tyniec oczywiście znałam wcześniej i dość często odwiedzałam - bo to nie wymagało przygotowań, wyjazdów, ot, autobusem miejskim z Rynku Dębnickiego, wspaniała trasa zresztą i dobre połączenie.
OdpowiedzUsuńNajbardziej z tych nieznanych zachwycił mnie kościół w Woli Radziszowskiej. Wielu rzeczy spodziewałam się oglądając architekturę drewnianą w podkrakowskich wsiach i miasteczkach, ale nie przygotowałam się na późnogotycki kościół tak świetnie zachowany (nie czytałam o nim wcześniej, bo trasa tej mojej wycieczki była trochę improwizowana). Koniecznie muszę tam wrócić, żeby zobaczyć wnętrza - tym razem przygotuję się lepiej :-)
Dziękuję za odwiedziny i oczywiście zapraszam, niedługo będzie coś więcej o Tyńcu i zdjęcia z Woli Radziszowskiej.
W takim razie będę pracować nad tym, by renesans słowa "krajowidoki" stał się rzeczywistością :-)
OdpowiedzUsuń