Dachy Krakowa, mosty na Wiśle, spleen i książka czytana nocą
Śni mi się błękitne niebo, jakieś miasto. Dni nie są warte wspomnienia.
Może poza jednym.
W niedzielę, 31 stycznia. Kraków na kilka godzin, popołudniowy, w szarościach. Jakiś niepokój w powietrzu, wielka niestałość atmosferycznych frontów, silny i jakby sztormowy wiatr a na niebie iście młodopolskie spektakle. Tu szare i przygaszone nieba, tam nagle jaskrawe i turkusowe w nagłym prześwicie, tam znów granatowe i ciężkie od śniegu chmury, przez które filtruje się dziwne żółte światło. Był Wawel i długi spacer nad Wisłą na Kazimierz.
Nie jestem pewna, czy wzgórze wawelskie to dobre schronienie przed silnym wiatrem i deszczem; gdy się patrzyło z wysokich murów na szarą Wisłę, można się było poczuć trochę jak w bocianim gnieździe na maszcie wielkiego statku. Trochę zaciszniej na zamkowym dziedzińcu, ale czemu liczyłam na to, że będzie pusty? Tak czy inaczej udało mi się zrobić kilka bezludnych zdjęć:
Prawie bezludne. I tak, cztery powyższe zdjęcia to kadry widziane z dziedzińca Wawelu. Już kiedyś odkryłam tamten punkt i chciałam wrócić tam jeszcze raz, żeby powtórzyć kilka ujęć. Technicznie są tragiczne, ale myślę, że samo miejsce jest ciekawe i to, co stamtąd widać.
Lubię odnajdywać punkty, z których można spojrzeć na coś, co jest znane tak, jakby się to widziało po raz pierwszy. Tyczy się to zdarzeń, ludzkich relacji, krajobrazów i miejskich widoków. Zostawiam te pierwsze, drugie i trzecie, dziś będzie miasto. Dachy Krakowa, wieże kościołów, każdy element z osobna może i znany, lecz nagle ujrzane z nowego miejsca, dziwne i piękne, jakby odkryte na nowo.
A zatem patrzymy sobie z dziedzińca wawelskiego w stronę kopca Krakusa, a kto jeszcze nie rozpoznał dokładnie tego punktu obserwacyjnego, oto proszę niech spojrzy na zdjęcie poniżej, które wykonane jest, że tak się wyrażę, w odwrotnym kierunku, to jest z kopca Krakusa ku Wawelowi. Mój punkt widokowy widoczny jest tu jak na dłoni. Można się pobawić w odnajdywanie wieżyc i dachów, liczenie sygnaturek, krenelaży i pięter oczywiście jeśli ktoś tak samo lubi czytać to miasto jak ja. Jeśli nie, to wyobrażam sobie, jak musisz się teraz nudzić...
A tutaj będzie prawie to samo, jakkolwiek z innego już widziane miejsca:
Tym razem nie zdradzę, jaki to punkt widokowy, powiem jedynie, że jak na warunki niezbyt sprzyjające fotografowaniu efekt jest dla mnie bardzo satysfakcjonujący - a już gdy zobaczyłam pierwszy plan i równą linię czterech apostołów (zawsze mylą mi się dwa seminaria, ale na pewno pamiętam, kto jest twórcą tych rzeźb - a ty?) muszę przyznać, że przez chwilę byłam z siebie dumna. Jak na zupełnie improwizowany kadr widok jest zdecydowanie interesujący. I jaka pewność ręki. Cóż, trzeba mieć jakieś drobne radości.
Tymczasem chwilami pojawiało się zza chmur słońce a czasem wszystko ginęło w jakimś dziwnym, szarym świetle.
Stali czytelnicy niewątpliwie poznają. Na zdjęciach powyżej kilka bliżej nieokreślonych budowli stanowi tło dla pewnych drzew, które odwiedzam sobie co wiosnę. Tutaj jeszcze czarna koronka gałęzi i wielkie, szorstkie pąki.
Inne drzewo i kamienica pod Wawelem w jakimś efemerycznym przebłysku słońca, przez chwilę wielki błękit. A potem spacer nad samą Wisłą i wiatr, który chciał zerwać mi płaszcz i rzucić go na ten czy inny most, a górą latały wielkie stada czarnych ptaków jak nad ogniskiem czasem unoszące się skrawki spalonych kartek. Na wodzie biedne, wygłodniałe łabędzie, mewy i kaczki, cała nadwodna menażeria. Szliśmy powoli ku mostom.
Wycinki koła.
i trójkąty wpisane w mosty.
Niebieski w błękitach. Ale za plecami powstawały już nowe dekoracje (cóż za rozrzutność) i oto jest sceneria "Pieśni Maldorora". Albo krakowskiego spleenu. Albo... i tu już proszę sobie dopisać coś ze swojej listy mrocznych lektur.
I byłby mnie ogarnął spleen już całkowicie (dopiero dziś udało mi się tutaj napisać parę nieskładnych zdań, chociaż chciałam coś wcześniej), gdyby nie książki, gdyby nie myśl, która znajduje inny, wielki nurt myśli.
Czytam długo w noc, wracam do pewnej książki po wielu latach i jest to bez wątpienia jedna z lektur, które w jakiś sposób mnie ukształtowały, poprowadziły. Dziś, jak sądzę, rozumiem z niej więcej, a przecież pamiętam tamto pierwsze olśnienie, choć wtedy nie znałam ani połowy ze wspomnianych w niej pisarzy, artystów, nie wspominając już o problemach i ścieżkach myśli. Im więcej dziś z niej pojmuję, tym większy mam szacunek do tego niezwykłego umysłu i jednocześnie dojmujące poczucie własnych braków i jakiejś straty, co wcale nie przeszkadza temu, że czytając czuje się przede wszystkim jakąś trudną do sprecyzowania radość, może rodzaj harmonii, pewnego współbrzmienia myśli; tajemnica współuczestniczenia. Czytam "Dzienniki" André Gide'a.
Czuły ironista, mądry obserwator świata, immoralista bezwzględnie ceniący sprawiedliwość; wielki umysł wiecznie ciekawy świata, nieustannie w ruchu, w napięciu, spalający się w żarze intelektualnej pracy i w miłości do piękna (niech miłość tu będzie rozumiana jak najszerzej i błogosławione niech będą jej pokarmy ziemskie). Przyjaciel wielkich tego świata i ludzi prostych, których los zawsze miał na sercu, wielki miłośnik przyrody. Świadek kilku epok, wykraczający zawsze poza czas, w którym przyszło mu żyć, niestrudzony rozmówca, idealny czytelnik. Mędrzec, który nie znał pychy. Znam "Dzienniki" jedynie w tych fragmentach, które ukazały się w polskim przekładzie, marzę, żeby zdobyć je w całości. Nie napiszę o nich teraz nic więcej, ani czas na to nie pozwala, ani brak dystansu - który, jak wiadomo, jest niezbędny, by właściwie określić przedmiot, ani chyba miejsce też nie jest odpowiednie, nie mówiąc już o "piórze" (to nie jest fałszywa skromność, raczej obawa przed pisaniem o czymś, co zbyt bliskie, to za bardzo odkrywa) niech tu zostanie kilka niewielkich, wybranych trochę przypadkowo fragmentów na pamiątkę nieprzespanych nocy:
Czuły ironista, mądry obserwator świata, immoralista bezwzględnie ceniący sprawiedliwość; wielki umysł wiecznie ciekawy świata, nieustannie w ruchu, w napięciu, spalający się w żarze intelektualnej pracy i w miłości do piękna (niech miłość tu będzie rozumiana jak najszerzej i błogosławione niech będą jej pokarmy ziemskie). Przyjaciel wielkich tego świata i ludzi prostych, których los zawsze miał na sercu, wielki miłośnik przyrody. Świadek kilku epok, wykraczający zawsze poza czas, w którym przyszło mu żyć, niestrudzony rozmówca, idealny czytelnik. Mędrzec, który nie znał pychy. Znam "Dzienniki" jedynie w tych fragmentach, które ukazały się w polskim przekładzie, marzę, żeby zdobyć je w całości. Nie napiszę o nich teraz nic więcej, ani czas na to nie pozwala, ani brak dystansu - który, jak wiadomo, jest niezbędny, by właściwie określić przedmiot, ani chyba miejsce też nie jest odpowiednie, nie mówiąc już o "piórze" (to nie jest fałszywa skromność, raczej obawa przed pisaniem o czymś, co zbyt bliskie, to za bardzo odkrywa) niech tu zostanie kilka niewielkich, wybranych trochę przypadkowo fragmentów na pamiątkę nieprzespanych nocy:
Są takie dni, takie chwile, kiedy zupełnie tracę poczucie rzeczywistości. Wydaje mi się, że przy najmniejszym fałszywym kroku znajdę się po drugiej stronie dekoracji.
Nie ma głupszej manii niż niemożność brania ludzi i faktów takimi, jakimi są. Życzyć Ingresowi cieplejszej palety a Delacroix poprawniejszego rysunku: tego dziś już się nie robi, wystarczy aż nadto dwie poprzednie generacje. Co najwyżej można powtórzyć za Monteskiuszem: "Turenne nie miał przywar, gdyby je miał, może bardziej rozwinąłby swoje cnoty."
Nic nie naruszało jego wiary w samego siebie: nie miał oka dla czegokolwiek innego.
Skończyłem czytać po raz trzeci Sonnets Szekspira. Każdy sonet czytałem kolejno dwa razy. Wiele z nich mnie zniechęca; ale są i takie, których słodycz objawia się dopiero po dalszej lekturze. Na pewno je podziwiam, ale podziwiam też siebie, że doszedłem do tego podziwu (Niektóre czytałem po dwanaście razy).
Dziwny artykuł Barresa w "Nouvelles Littéraires": Przesłanie do młodych pisarzy. Czytam: "Kochajcie złoto, lazur i płomień". Mam odrazę do tego rodzaju pisania, do tego rodzaju myślenia. Zirytowałoby tak samo Stendhala jak Flauberta. Zalatuje tenorem i odaliską. Ani to ma nerw, ani mięśnie; łopocące, nieokreślone i wzdęte jak chorągiew.
Młody komunista czeski, który jest u mnie z wizytą, gratuluje mi pewnych stronic z Pretekstów; powiada, że "są nasycone duchem marksizmu". Niech i tak będzie. Ale proszę, jeśli jestem marksistą, pozwólcie mi nim być bezwiednie.
Najkrótsza noc w roku. Ostatnie cztery dni były niewypowiedzianie piękne; piękniejsze niż mogę znieść. Wezwanie do szczęścia, w którym uczestniczy cała przyroda u szczytu miłości i radości (...) Pójść spać samemu, co mimo wszystko muszę zrobić, wydaje mi się postępkiem bezbożnym.
Czytając Valéry'ego człowiek zdobywa tę mądrość, że czuje się trochę głupszy niż był przedtem.
Ogromnie postarzałem się w ostatnich czasach. Jakbym oddalał się od samego siebie. Och, bez smutku! I zdaje mi się, że porzucę siebie bez żalu.
Powyższe cytaty pochodzą z polskiego wydania "Dzienników" z 1992 r. (wybór, tłumaczenie i objaśnienia Joanna Guze). Bardzo jestem ciekawa, kto z was, nieocenieni czytelnicy tych nieskoordynowanych blogowych opowieści, czytał Gide'a. I co czytał. I jakże się to podobało. I czy nie miało się ochoty rzucić wszystkiego i pojechać w jakąś podróż (w idealnie skrojonym garniturze, z paczką najdroższych papierosów, z kompletem lektur i nieodłącznym zeszytem do zapisywania wrażeń, przemyśleń i myśli ulotnych).
Proszę również darować, że niewiele uczestniczę ostatnio w blogowych rozmowach - często czytam, ale nic sensownego nie udaje mi się napisać. A bezsensownie pisać trochę mi wstyd.
Nie czytałam Gide'a (chyba Iwaszkiewicz pisał o nim w swoich Dziennikach...?). Ale, wiesz, ja wczoraj byłam na Kordianie w Teatrze Narodowym. I to naprawdę był błysk w ciemnościach mojej duszy i ciemnościach tej zimy, która (jak cała rzeczywistość ostatnio) też jest w tym roku jakaś oszukana. Zima udaje zimę, ludzie udają, że są przyjaciółmi, że im zależy, że jesteś dla nich ważna/ważny. A Kordian...cóż ja jestem misiem o bardzo małym rozumku (nie tacy jak ja interpretowali w końcu Kordiana;), ale siedziałam wbita w fotel (dawno coś takiego mi się nie przydarzyło). Naprawdę doświadczyłam, że w Teatrze można dotknąć...no, ja już tu nie bardzo chciałabym popadać w patos, więc napiszę skromnie...uczuć wyższych. Cóż to za inscenizacja (reżyseria Jan Englert), cóż za aktorzy (Stenka, Radziwiłowicz, Wiśniewska),a monolog Kordiana na Mont Blanc (Marcin Hycnar)- zapamiętam na długo. Trudno pisać, zwłaszcza, że prawie nie spałam po takich emocjach (jak pensjonarka;). No to tyle tym razem w temacie Krakowa;) Przepraszam:)
OdpowiedzUsuńTo znowu ja, bo emocje wciąż mną targają;) I już sama sobie odpowiadam;) Nie wiem na czym to polega, ale człowiek często żyje w zawieszeniu, pustce, uśpieniu i trzyma się tego kurczowo. I nagle pojawia się impuls. Zwalniamy blokady i wtedy zdarzenia układają się w jakiś ciąg, jedno wydarzenie prowadzi do drugiego i (na chwilę) chwytamy Sens. I wszystko tak się pięknie splata. Wczoraj byłam na Kordianie, dziś idę na Pana Tadeusza (odwieczni rywale:))), teraz czytam Pilcha (uwielbiam!), i on mówi, że Mickiewicz to dla niego największy polski pisarz. I cytuje: "Samotności! do ciebie biegnę jak do wody
UsuńZ codziennych życia upałów;
Z jakąż rozkoszą padam w jasno-czyste chłody
Twych niezgłębionych kryształów!"
Uch! Co ja mogę dodać:)
Naprawdę nie wiem jak to się ma do Krakowa, Gide'a i magnolii:)
Sensowniej napiszę dopiero wieczorem, ale, primo: bardzo są dla mnie ważne Twoje spostrzeżenia, wykraczają zawsze dalej, są rozmową taką, jakie cenię sobie najbardziej.
UsuńNawet jeśli (secundo) związek z treścią tego krakowskiego (?) wpisu może Ci się wydawać hmmm... nieoczywisty, to zapewniam Cię, że dla mnie - której przypadłością jest widzenie związków wszystkiego ze wszystkim - ten związek jest jak najbardziej realny. Tylko nie potrafię teraz znaleźć szybko odpowiednich cytatów u Gide'a, ale poczekaj! Ileż stron poświęcił zmaganiom z Bogiem. A samotność? Przez swoją oddzielność, przez to, jak wykraczał poza epokę, jak łamał drobnomieszczańskie konwenanse, jak chętnie przebywał wśród książek i muzyki - to pewne, że smakowanie samotności było dla niego istotne.
I jeszcze tertio, przeczytałam najpierw u Ciebie "Nie czytałam Gide'a, ale byłam wczoraj na Korydonie..." A to przecież jedno z bardzo ważnych dzieł Gide'a. Tak ważnych, że środowiska katolickie wystosowały do niego delegację, by w trosce o... swoją duszę! zaniechał publikacji tejże sztuki. I co Ty na to? :) Więcej wieczorem, przepraszam.
Ja na to, że ja też tak lubię najbardziej- dalej i poza, ale na motywach;)
UsuńJa na to, że uwielbiam Twoją mądrość podszytą ironią. A zdanie "...zapewniam Cię, że dla mnie - której przypadłością jest widzenie związków wszystkiego ze wszystkim..."- cudne!
Czy dziś Kraków?
TAK! Już za chwilę :))
UsuńAle zanim całkiem spłonę (ze wstydu) patrz niżej - napiszę dziękuję do Moniki. Od dawna poszukuję teatralnej sztuki, która sprawi, że człowiek się w niej zatraci, że go poruszy, a nawet przeczołga, że zapomni uczestnicząc w niej o całym świecie wokół, o twardych siedzeniach, o drapaniu w gardle, o rozpierającym się na siedzeniu obok sąsiedzie. Uwielbiam takie emocjonalne odbieranie sztuki, każde inne jest według mnie stratą czasu. Tak mi się skojarzyło z cytatem z filmu O północy w Paryżu, kiedy kochasz naprawdę to nie boisz się śmierci. Kiedy jesteś częścią przedstawienia to nie boisz się niczego i na wszystko jesteś gotów. Tak rzadko zdarzają się ostatnio bardzo dobre i poruszające przedstawienia, że chętnie wybiorę się nawet do innego miasta. Ostatnio to dobrze czułam się na Idiocie z Teatru Soho granym w Teatrze Szekspirowskim.
Usuń:))) polecam serdecznie. Bilety trzeba kupować z dużym wyprzedzeniem, teraz już jest prowadzona sprzedaż na kwiecień (nie wiem, czy jeszcze są wolne miejsca, a jeśli tak, to jakie). Gdybym nie bała się wyjść na kabotyna, to napisałabym, że naprawdę przeżyłam katharsis. Ale...może u Ady mogę sobie na to pozwolić? Wszak spotykają się tu osoby wrażliwe:)
UsuńNie wyjdziesz, ja do teatru chadzam po owe katharsis właśnie. Wydaje mi się, że sztuki które oglądałam lata temu spełniały swą oczyszczającą rolę, teraz dzieje się to coraz rzadziej. A może to kwestia wieku, oczekiwań, a może wszystko tak jakoś się zdewaluowało, spsiało. Pamiętam, jak dawniej zasiadałam na widowni i kiedy gasły światła miałam wrażenie, że uczestniczę w jakimś misterium, że staję się lepsza, mądrzejsza, że te wrażenie, jakie stają się moim udziałem pozostaną na zawsze (jeśli nie w treści sztuki to w jego klimacie), takie poczucie zjednoczenia widowni ze sceną, widza z autorem, aktorami. Dzisiaj odczuwam to na niektórych musicalach i koncertach i coraz rzadziej w teatrze. I choć wiele mądrych osób o tym mówi; aktorzy, reżyserzy, pisarze to nadal większość przedstawień jest miałkich i płaskich, zaledwie poprawnych, bądź jak na mój gust przekombinowanych (aby zaszokować widza- dla samego szokowania). Zaraz zajrzę na stronę teatru. A u Ady łatwiej mi się otworzyć, niż u siebie :)
UsuńZaraz wychodzę na wspomnianego Pana Tadeusza, ale jeszcze szybciutko napiszę. Dla mnie symbolem upadku naszych czasów jest to, że wczoraj podczas wspaniałego monologu Pana Jerzego Radziwiłowicza...zadzwonił komuś telefon...
UsuńWłaśnie zakupiłam bilet :) na koniec kwietnia - już się cieszę.
UsuńWspaniale!:) Koniecznie napisz jakie wrażenia:)
UsuńWraca sobie człowiek ledwie żyw z Krakowa a tu proszę! Blog żyje, łączy ludzi, są rozmowy, ars longa - vita brevis etc! Ogromnie i niewypowiedzianie mnie to cieszy!
UsuńOraz umieram ze zmęczenia i być może piszę nieskładnie (czasownik taki: lampartować, jakoś mi się przypomniał ;) Z wyczynów - zdobycie kopca Krakusa w 1h20 min spod Politechniki. O intelektualnych chwilowo nie napiszę nic, niech no tylko zbiorę myśli :)
Tak to jest, spuść na chwilę z oka, a tu ci się szarogęszą czytelniczki:) Też to lubię, kiedy tak sobie bez mojej zachęty rozmawiają moi goście. Monika stała się takim impulsem, który sprawił, iż dokonałam zakupu biletu nie wiele się zastanawiając. I cieszę się z tego powodu, będzie pretekst, aby wyrwać się do Warszawy, a przy okazji coś jeszcze zobaczyć.
Usuń"Dwa na słońcach swych przeciwnych - bogi"... innymi słowy bardzo jestem ciekawa, jakie też "Pan Tadeusz" pozostawił wrażenia.
UsuńI ja też zaczęłam przeglądać repertuar krakowskich teatrów (nie wiem, przez kogo ;) ale cóż, kiedy nie znajduję jeszcze nic takiego właśnie... wyjątkowego.
Pan Tadeusz był księgą XI;) A tak serio. To było roczne czytanie Pana Tadeusza. Ja się załapałam właśnie na Rok 1812. A wrażenia? No właśnie. Na scenie były krzesła i paprotka. Fortepian, wiolonczela i akordeon. AKTORZY!!! Seniuk, Gajos, Radziwiłowicz, Wiśniewska, Englert i inni młodzi znakomici. Odczytali strofy Pana Tadeusza. Owacja była na stojąco, ja się nie mogę pozbierać do dzisiaj. Można? Można! No i naprawdę nie wiem, który z nich był większy? Pan Adam chyba...
UsuńMogę napisać, że zazdroszczę? Wiem, to trochę niemądre... ale już nie pamiętam kiedy ostatnio zdarzyło mi się doświadczyć czegoś podobnego. Może "Siedem bram Jerozolimy" w kościele św. Katarzyny i Trela, który pojawił się, deus ex machina, bodajże na ambonie? :) O, albo w kościele Bożego Ciała czytanie wierszy gdy był festiwal Miłosza, wtedy Krynicki... i po raz ostatni widziałam Szymborską. A jeszcze z młodości mam takie "katarktyczne" wspomnienia z teatru Witkacego, Doktor Faustus. I chyba tam jakoś najbardziej mnie ciągnie teraz...
UsuńZdecydowanie podejmuję postanowienie, by iść za Twym przykładem!
To jeden z bardzo nielicznych moich przykładów za którym warto iść;)
UsuńHa! A ja dziś sobie pożyczyłam książkę o Treli (bo i Wy Pani fajnych aktorów w tym Krakowie macie;) i wspomnienia Rusinka o Szymborskiej. No i jak tu nie widzieć związku wszystkiego ze wszystkim?:)
No właśnie? Jakże można tego nie widzieć, tudzież adequatio makro i mikrokosmosu? ;)
UsuńDon Uzeda, kabalista, byłby z nas dumny!
:)))
UsuńCzy most Piłsudskiego za nagłówka zostanie z nami na dłużej?:)
Najdłużej jak tylko uda mi się powściągnąć chęć zmian... Miałam już serdecznie dość tego zimowego drzewa a most wydaje mi się być ponadczasowy ;) A jest to zdjęcie z ostatniej niedzieli, dziś wieczorem będzie o tym więcej. Mam nadzieję, że ta kładka na pierwszym planie nie wywołuje złych wspomnień? ;)
UsuńPiękne zdjęcie:) I już czekam na więcej:)
UsuńNo skąd! Na czworakach bo na czworakach, ale w końcu z niej zeszłam;)
Krzewy-drzewa, które odwiedzasz zawsze wiosną, malownicze, niczym z bajki różowo baśniowe, wprost nierealne niekiedy w swym pięknie MAGNOLIE...
OdpowiedzUsuńJuż niedługo.
Pokazałaś je jeszcze uśpione, jeszcze w pąkach, ale przyroda już budzi się. Kto wie, może wiosna przyjdzie szybciej?
A Kraków marzy mi się, mam nadzieję znaleźć czas w ostatnim tygodniu lutego. Jeden dzień krakowskiej przechadzki...
Tak, to właśnie te najpiękniejsze, wawelskie. Pamiętam, że Ty też lubisz je odwiedzać i pamiętam tamte zdjęcia :) Musiałam je zaliczyć w poczet drzew, trudno. Z wieku i urzędu...
UsuńKoniec lutego to też wspaniała pora na Kraków, myślę, że może być już wiosna w powietrzu...
Cudne są te krakowskie krajobrazy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam niedzielnie:)*
Dziękuję i wzajemnie, miłej niedzieli dla Ciebie :)
UsuńDawno temu czytałam "Lochy Watykanu". Pamiętam tę książkę jak przez mgłę, ale wówczas byłam pod wrażeniem. Żałuję, że nie znam nic więcej i myślę, że czas to nadrobić. Pani fotografie Krakowa zawsze budzą we mnie dziwną tęsknotę, żeby natychmiast rzucić wszystko i chociaż na dzień jechać do Krakowa. Niestety, rzadko bywam spontaniczna. Dlatego tak cenię podróże, które odbywam dzięki Pani.
OdpowiedzUsuń"Lochy Watykanu" pamiętam też sprzed lat, trudno mi zapomnieć o Lafcadiu, ale mam wielką chęć przypomnieć sobie znów tę książkę, podobna jest pewnie do tych istotnych lektur, które po latach odczytuje się na nowo, zawsze trochę inaczej. Może największe wrażenie zrobiły na mnie "Nourritures terrestres" i "Immoraliste", ale nic nie może się równać z "Dziennikami" Gide'a, bardzo Panią do nich zachęcam, tym bardziej, że przekład Joanny Guze po prostu świetny.
UsuńDziękuję i cieszy mnie, że mogę trochę przybliżyć Kraków.
Dzisiaj od rana układam w komputerze zdjęcia. Układam i widzę po kilkanaście ujęć tego samego miejsca. Z góry, z dołu, z boku, z jakiegoś dachu, wewnątrz…. Układam i czuję jakieś ciepło na sercu, bo niemal każde przywołuje wspomnienie chwili, niepowtarzalnej, jedynej i tych wzruszeń, kiedy przyciskałam migawkę aparatu. Dzisiaj układam zdjęcia innego, a jakże drogiego sercu miasta. Jest tam cała seria zdjęć zatytułowana Nad dachami…. Co to jest, co nas gna wyżej i wyżej, wspinamy się pod góry, pokonujemy dziesiątki schodków, aby zobaczyć więcej i więcej. Tak te same ujęcia robione po kilkanaście (dziesiąt) razy, a potem wielokrotnie częściej oglądane. Nawet te nieudane, rozmyte, dla nadania sensu tym technicznie słabym nazywam je impresjonistycznymi.
OdpowiedzUsuńDlatego ja mogę oglądać wciąż i wciąż te same miejsca, te same widoki, oczywiście o ile są one bliskie sercu i duchowi. Kilka nieokreślonych budowli to radość dla moich oczu.
Łabędzie, mewy i inne ptactwo zapewne to samo, które utrwaliłam na moich zdjęciach kilka dni wcześniej, tak sobie myślę, że ptaki też mają swoje przyzwyczajenia, swoje ulubione miejsca. Te zapewne są wielbicielami Wawelskiego Wzgórza.
Nie czytałam nic Gde`a. Zacytowane fragmenty wskazują na mądrego i pełnego autoironii człowieka, a takich uwielbiam. A jeszcze, jak w czyich słowach odnajduje się swoje myśli to czegóż trzeba więcej.
Czytam i znowu buzia mi się śmieje.
Na pewno je podziwiam, ale podziwiam też siebie, że doszedłem do tego podziwu (Niektóre czytałem po dwanaście razy). Świetne.
I trawestując napiszę, czytając Adę zdobywam (mam nadzieję) tę mądrość, że czuję się trochę głupsza niż byłam przedtem. Jakie to mądre stwierdzenie i jakie pochlebne dla tego, kto nas tak ogłupia
A ochotę rzucić wszystko i pojechać gdzieś przed siebie mam nawet bez czytania Gide`a, nawet bez czytania kogokolwiek. Ta ochota drzemie we mnie permanentnie i wystarczy iskra, aby zamieniła się w działanie. No tylko ta scenografia podróży nieco inna, choć zeszyt, notesik lub laptop nieodmiennie towarzyszą każdej podróży.
A ponieważ tak raczej bezsensownie napisałam to teraz idę spłonąć ze wstydu
Dziś właśnie wieczorem, nota bene w Singerze - nie wiem, czy znasz, ale ja mam ogromny sentyment do tego miejsca, które było na Kazimierzu "od zawsze" - opowiadałam komuś bliskiemu o blogu i o tym, jaką jest dla mnie... radością. Po prostu. Pisanie i odnajdywanie dzięki tym słowom rzucanym w jakąś abstrakcyjną przestrzeń osób, z którymi tak dobrze mi się rozmawia. O jakimś porozumieniu pomimo wszystkich różnic. Innymi słowy - dziękuję za piękny komentarz, który tylko potwierdza moją teorię - że warto, że powinnam pisać, pomimo wszystko.
UsuńZdjęcia. Bo przecież nie po to je robimy, żeby pokazać to czy inne miejsce (obiektywnie) komuś, kto tych miejsc nie zna. Wygląda na to, że obiektywna warstwa znaczeniowa jest w tych naszych zdjęciach chyba najmniej istotna - dla mnie liczy się moment, wrażenia, skojarzenia, czyjaś obecność, utrwalenie ulotnej chwili i cały nieuchwytny kontekst.
Poczytaj Gide'a kiedyś, najlepiej właśnie Dzienniki. Owszem, będzie tam mnóstwo nazwisk, które mogą być obce, ale to nie ma znaczenia. Niezwykle ciekawe są jego wzmianki o (Twoim :) Hugo, pewnie Cię to trochę zirytuje, ale znów w innym miejscu zachwyca się "Les Orientales" i czyta je przed snem, żeby odgrodzić się od potworności jakiegoś dnia, z zachwytem dla kunsztu poetyckiego.
Moje podróże są takie całkiem niewielkie (ale posiłkuję się wyobraźnią i książkami).
Dziękuję raz jeszcze! Nie płoń (się) !
Singera nie znam, ale notuję, dobrych adresów nigdy dość. Gide`a Dzienniki nie wiem, czy na skutek twojej notki, czy też zbiegiem okoliczności (nawiasem miłym zbiegiem, że ktoś w ogóle jeszcze czyta klasykę) zostały chyba wczoraj wypożyczone (bowiem termin zwrotu-7.03:) Ten Hugo mnie zaintrygował. Zdaję sobie sprawę, że osób tak zakręconych, tak szaleńczo zakochanych w Hugo nie ma wiele, zwłaszcza dziś. Generalnie styl pisania nieco rozwlekły i drobiazgowy może nudzić, ale zakochanej kobiecie nikt nie wyperswaduje tej miłości, choćby się miała w niej spalić, a że ten ogień rozgrzewa moje serce, a nie niszczy mi duszy więc będę mu wierna do końca. Natomiast miło mi, gdy słyszę, że ktoś lubi pisarza. W chwili, gdy usłyszałam, że pewien pan przeczytał wszystko co napisał Hugo, a sporą część poezji zna na pamięć już go polubiłam nie widząc na oczy. Może nie widząc łatwiej, bo jakbym tak np usłyszała to samo o osobniku z towarzystwa, które było pewnego razu impulsem przełamania twojego introwertyzmu - to nawet miłość do Hugo by mu nie pomogła. :) A czy podróże są wielkie czy nie to też rzecz względna, dla osoby która nie wyściubia nosa z domu twoje są przeogromne, a dla prawdziwego podróżnika moje są drobnostką, najważniejsze czym są dla nas. Całym światem. Nie spłoniłam się, bowiem wyszłam przed chwilą spod ręcznika, gdzie zażywałam inhalacji w stylu naszych babć, więc nie widzę różnicy, czy gęba czerwona od pary, czy z jakowyś innych powodów.
UsuńTo by dopiero było ciekawe, gdyby mój wpis był przyczyną tego zniknięcia Dzienników!
UsuńCo ciekawe Gide ma dość podobne spojrzenie na twórczość Hugo do tego, jak ja kiedyś go odczytywałam (a to już jest jednak zbieg okoliczności, bo gdzie mi się równać z tym oczytaniem i precyzją myśli). Mój sąd jest całkiem powierzchowny i mogę go w wielkim skrócie przedstawić tak, że o wiele bardziej cenię sobie Hugo-poetę niż prozaika, zachwyca mnie jego kunszt (onomatopeje w Les Orientales, kompozycja, budowanie nastroju). Jego proza mnie przytłacza w opisach, przeraża szczegółowością opisów i pozostawia niedosyt w kwestiach - jakby to wyrazić - ciężaru myślowego, intelektualnego. Błagam - nie irytuj się :) Bo po prawdzie powinnam sobie Hugo przypomnieć i poczytać go więcej zanim zacznę wypisywać takie herezje i to jeszcze do kogo... zakochanej znawczyni twórczości. To się może źle skończyć ;)
Nie mogę wymagać, aby i inni patrzyli na Wiktora oczami zakochanej kobiety, które jak wiadomo mgłą uwielbienia są zasnute, tu nie dojrzą, tam przymkną oko. To jak z miłością, kochsz mimo, iż widzisz niedoskonałości. I może i dobrze, że inne patrzą inaczej, bo wtedy jest ci on więcej MÓJ.
UsuńTutaj się zgadzam bezdyskusyjnie!
UsuńA że dyskusja trochę literacka w kontekstach, to przywołam Pascala:
Le cœur a ses raisons que la raison ne connaît point.
które dość trudno przetłumaczyć, bo opiera się na wieloznaczności francuskiego słowa "raison", ale zwykle oddaje je się tak: "serce ma swoje racje, których rozum nie zna".
Ado, czytam z uwagą w przerwach pisania i pracy nad doktoratem. Rzadko mam czas na komentarz, ale jestem i cieszę się, że jesteś i Ty, że wrócił Twój Kraków i okolice. Konteksty.
OdpowiedzUsuńMaju, zawsze jesteś mile widzianym gościem i tym bardziej doceniam, że pomyślałaś o mnie i napisałaś - choć wyobrażam sobie, że czas jest teraz towarem luksusowym. Ogromnie podziwiam i nieodmiennie kibicuję Twojej naukowej drodze!
UsuńWidać, że uwielbiasz Kraków, tak jak ja. Piękne ujęcia. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Kraków jest z pewnością takim wyjątkowym dla mnie miejscem. Czy uwielbiam? nie wiem. Pewnie trochę go sobie idealizuję, to pewne. Pozdrowienia!
UsuńPodziwiam Cię, że przy takiej niezbyt miłej pogodzie zrobiłaś długi spacer po Krakowie i pokazałaś go nam z różnych miejsc i bardzo ciekawie. Chyba wiem skąd robiłaś od drugiego do piątego zdjęcia. Sprawdzę to jak będę na Wawelu. Ja też czekam na kwitnące magnolie na zamkowym dziedzińcu.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPonoć pogoda jest zawsze dobra, tylko strój bywa nieodpowiedni ;) Trochę doświadczyłam tego wczoraj, bo wybrałam się znów na wiadomy punkt widokowy i do dziś pamiętam ten straszliwy wiatr (oczywiście nie miałam czapki, bo przedwiośnie przecież ;) Więc gdy będziesz sprawdzać, to zalecam zabranie nakrycia głowy! Pozdrowienia :)
UsuńDla mnie Kraków jest magiczny, lubię go widzieć okiem innym...ładnie go pokazałaś, można rzec, że z zupełnie innej strony. Oj też nie mogę się doczekać magnolii na Wawelu, będzie pięknie!
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie najciekawsze, że każdy patrzy na Kraków trochę inaczej, te same kadry bywają całkiem inne, inne wrażenia. I to lubię :)
UsuńWawelskie magnolie odwiedzam co roku, to taka moja prywatna tradycja...
Ado, pięknie u Ciebie jak zwykle. Życie toczy się pod dachami, ale dopiero patrząc z góry człowiek może nabrać trochę dystansu do siebie i do miejsca, w którym się znajduje. Jakże inaczej wygląda miasto z takiego punktu widokowego i jakie to świetne ćwiczenie dla umysłu rozpoznawać budynki i miejsca, które zazwyczaj ogląda się z dołu.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak wielka jest we mnie ta ochota rzucenia wszystkiego i wyruszenia w podróż bez tych technologicznych wspomagaczy, a jedynie z notatnikiem! I nie wiem czemu ciągle w tę podróż nie wyruszam...
"Dzienniki Gide'a kiedyś czytałam, ale tak dawno, że już nie pamiętam swoich wrażeń i odczuć. A szkoda.
Cieszę się, że Ty też czerpiesz przyjemność z czytania dawnych lektur. Bo niektórzy uważają to za wstyd i marnowanie czasu, rządzi konieczność nadążania za nowościami.
Serdecznie Cię pozdrawiam i dziękuję za każde Twoje słowo i zdjęcia.
Anito, dziękuję! Tak, uwielbiam ten dystans i geometrię przestrzeni miasta, która jakże inaczej wygląda z wysoka.
UsuńA że wyjechać tak by się czasem chciało... Pewnie. Cyniczny racjonalista (mój głos wewnętrzny) szepce mi teraz, że nie byłoby to takie trudne mając roczny dochód Gide'a ;) Ale z drugiej strony - kto powiedział, że trzeba jechać na miesiąc do Florencji, można na pół dnia do Krakowa :)
Moje czytanie to historia wielu powrotów. Bo przecież jak mogłabym zostawić te bliskie mi książki? To kwestia priorytetów, i na pewno jest jakaś cena, którą się za to płaci - i tak o wszystkich modnych nowościach nie wiem zgoła nic. Może coś tracę, może nie. I tak czasu jest za mało, trzeba wybierać a ja jednak jestem zdecydowanie po stronie moich "klasyków".
To ja dziękuję, to dla mnie zawsze radość gościć Cię tutaj!
Zdjęcie z Kopca Krakusa na Wawel jest niesamowite:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Wawel był wtedy oświetlony takim wspaniałym światłem, właściwie punktowo. To miało coś z teatralnej dekoracji.
UsuńMogę patrzeć w nieskończoność!
OdpowiedzUsuńJa na Kraków też :) Dziękuję!
UsuńAdo,
OdpowiedzUsuńgdy czytam Twoje posty i oglądam niezwykłe zdjęcia od razu pragnę znaleźć się w Krakowie.
Coś w tym jest. Lubię podziwiać miasta z góry i patrzeć na dachy domów, wieże kościelne. Ileż jest piękna w tych starych dachówkach, średniowiecznych włoskich tegolach albo francuskich omszałych tuilach.
Napisanie tego komentarza trwało całe wieki. Pisałam go palcem lewej ręki. Kilka dni temu w Małym Lasku zahaczyłam o korzeń, upadłam i złamałam palec e prawej ręce. Było już ciemnawo a mnie pokusiło by dla saren naciąć gałązek sosnowych.
Serdecznie pozdrawiam.
Droga Łucjo, jaka przykra wiadomość... bardzo współczuję, wiem, że teraz takie codzienne funkcjonowanie jest trudne. Życzę jak najszybszego powrotu do zdrowia!
UsuńCiekawe, które widoki czy jakie punkty widokowe wspominasz najlepiej spośród tych, które poznałaś w czasie swoich podróży? Napisz o tym kiedyś koniecznie :)
Serdecznie Cię pozdrawiam
Bardzo dziękuję.
OdpowiedzUsuńPunkty widokowe, wieże ratuszowe, kościelne to moje lekkie skrzywienie.
Jeżeli mam tylko taką okazję, zawsze z tego korzystam. Nigdy nie liczy się ilość schodów.
Pozdrawiam:)
"Lubię odnajdywać punkty, z których można spojrzeć na coś, co jest znane tak, jakby się to widziało po raz pierwszy" - piona :)
OdpowiedzUsuńp.s. piękne zdjęcia
Dziękuję za p.s. :)
UsuńNigdzie nie znalazłam tyle ciekawych i nieoczywistych krakowskich miejsc jak właśnie u Ciebie!