Woda, wiosna, Wisła
Nie pisałam, nie było mnie tutaj, zaplątałam się tam w niedzielne popołudnie i już zostałam. Czy muszę pisać, gdzie leży "tam"? We wspomnieniach, w wyobraźni. Może jest taki Kraków a może nie, a przecież będę o nim pisać. Wiosna nad Wisłą, wody wiosenne, wodne odbicia - to było do przewidzenia.
I nie, powyższe zdjęcie nie oznacza, że zamieszkałam pod mostem Dębnickim. Patrzyłam na wodę, na wiosnę, widziałam jak mury i wieże Wawelu topią swoje odbicia w wodzie, już w bezpiecznej odległości od wielkich tłumów, które wyległy na nadbrzeża rzeki.
Było słoneczne popołudnie, dzień patrona paralityków oraz cierpiących na szlachetne petit mal et grand mal, nieszczęśników tańczących st. Vitus dance oraz innych, tych co śpiewają "La Chanson du Mal-aimé". Apollinaire, widzę go jak z zabandażowaną głową, już po operacji, siedzi przy stoliku jakiejś paryskiej kafejki, przyjmuje defilady znanych i mniej znanych, zapatrzonych w niego, jakoś zaczarowanych, a obok przemijają epoki, nadchodzi koniec znanego świata, kończy się wojna, która miała być ostatnią.
Było słoneczne popołudnie, dzień patrona paralityków oraz cierpiących na szlachetne petit mal et grand mal, nieszczęśników tańczących st. Vitus dance oraz innych, tych co śpiewają "La Chanson du Mal-aimé". Apollinaire, widzę go jak z zabandażowaną głową, już po operacji, siedzi przy stoliku jakiejś paryskiej kafejki, przyjmuje defilady znanych i mniej znanych, zapatrzonych w niego, jakoś zaczarowanych, a obok przemijają epoki, nadchodzi koniec znanego świata, kończy się wojna, która miała być ostatnią.
Mon beau navire ô ma mémoire
Avons-nous assez navigué
Dans une onde mauvaise à boire
Avons-nous assez divagué
De la belle aube au triste soir
Mój piękny statku, o, ma pamięci! Czyśmy nie dość już żeglowali/ po wodach przykrych i niepięknych/ czyśmy nie dość się już błąkali/ ku złym wieczorom od jutrzenki? (to tylko żart, lecz oto Piosenka niekochanego w stokroć lepszym przekładzie Ważyka).
Najsmutniejszy może widok to pary defilujące poważnie z obowiązkową czerwoną różą o imponującej długości. Młodości, gdzież twoja niechęć do konwenansów, gdzie pola wyobraźni, gdzie podziała się ta, o której pisał Breton: "l'amour sera convulsif ou ne sera pas"?
Zresztą, nie po to znalazłam się w Krakowie, by oddawać się socjologicznym obserwacjom. O wiele bardziej lubię choćby... ornitologiczne. Oto impresjonistyczna, malarska i niezupełnie poważna seria ptasich zdjęć; miłośnicy Krakowa mogą ewentualnie podziwiać ze znawstwem zieleń mostu Dębnickiego i ochrę austriackich murów wawelskiej twierdzy, czasem nawet jakaś baszta trafi się tu i tam w formie niepewnej i płynnej. Oto proszę, bajecznie kolorowa - Wisła pod Wawelem.
Wreszcie trzeba było zostawić ptasie towarzystwo i ruszyć w dalszą drogę. Celem miał być kopiec Kościuszki, jednakowoż oblężony mocno przez zwiedzających, nie wydał mi się zachęcający. Do tego jeszcze nie było porządnego zachodu słońca tylko jakieś dziwne a efemeryczne Zjawiska:
Niebo zachmurzyło się prawie całkiem i niestety nie ujrzałam wyraźnie tego, po co z takim trudem spieszyłam zobaczyć, a co widziałam przed zjazdem do Krakowa z wysokości zabudowanych koszmarną architekturą północnych przedmieść i warszawskiej drogi. Tatry. Gdy dotarliśmy już po dłuższej drodze aż prawie do podnóża kopca Kościuszki, to z górnej części alei Waszyngtona rozpościerał się taki oto widok - w dużym a beznadziejnym zbliżeniu:
Oto dwa zdjęcia nie podobne zgoła do niczego (a już na pewno nie do tych pięknych wedut krakowskich z Tatrami w tle, jakie się widzi u dobrych fotografów), niestety! Są przecież jednak moje i niech tutaj zostaną, ot, takie wspomnienie i widok jakby trochę surrealistyczny.
A potem? Potem był jeszcze spacer w stronę kopca Piłsudskiego dawną drogą rokadową, którą tak lubiłam niegdyś chodzić. Trudno zawrócić. To taka wstążka drogi, która wije się przed tobą i ucieka, prowadzi wciąż dalej i dalej, aż zapominasz, że trzeba by wrócić, że zmrok już zapada a ty jesteś gdzieś tutaj pośrodku niczego, pośrodku wielkiej łąki wśród lasów i zarośli, drugi kopiec majaczy w oddali niezdobyty, pierwszy już też zbyt daleko, trzeba by znaleźć jakąś drogę powrotną przez te lasy, ku Woli Justowskiej (bo przecież nie wracamy tą samą drogą, taka jest zasada) a tu już słońce zaszło, wieże kamedułów na Bielanach zbliżyły się jakoś dziwnie i właściwie to trzeba by wreszcie zatrzymać się. Znaleźć point de non-retour, taki punkt spoza którego wrócić już nie będzie się dało. To tutaj:
Ponad godzinę później, bezpieczne i oswojone terytoria, bolące nogi, zabłocone buty, zmarznięte ręce i jakoś tak ciepło na sercu. Nie ma już kaczek, kolorów, kiczowatych kwiatów, nie ma nawet krawędzi nadbrzeża, jest ciemno i nie widać dobrze, gdzie kończy się brzeg. Przed nami Wawel i most, tuż obok płynie czarna rzeka.
Za Wisły kolory najbardziej dziękuję...
OdpowiedzUsuńBajecznie kolorowa, nie mogłam się powstrzymać :)
UsuńNic nie napiszę o zdjęciach, tekście (skopiuj sobie z moich poprzednich komentarzy;)). Dziś zadam pytanie fundamentalne: skąd tyle ludzi???:)
OdpowiedzUsuńKłaniam się repetytywnie ;)
UsuńNa zdjęciu wygląda na to, że z najwyższą uwagą przyglądają się temu, jak fotografuję kaczki. Jednakowoż nie mogę wykluczyć, że przyszli tu w innym celu
(patron rytualnych spacerów z różą/ pierwszy słoneczny dzień od tygodnia/ niedzielne popołudnie)
wystarczyło odejść jakieś pięć czy sześć kilometrów i już było ok ;)
Kaczki w zbliżeniu wyglądają wspaniale i rzeczywiście wiosennie ;)
OdpowiedzUsuńPrawda? Miały w słońcu takie wiosenne kolory i do tego te wszystkie wodne odbicia. Wiadomo było, że nie przejdę obojętnie ;)
UsuńAleż pięknie, a kaczuchy po prostu zachwycają:)
OdpowiedzUsuńLubię takie dni nad Wisłą :)
UsuńCudne są te kaczki.
OdpowiedzUsuńTak tam pięknie, aż chciałoby się być nad Wisłą.
Pozdrawiam:)*
Chętnie przeniosłabym się w czasie znów w tamto popołudnie :)
UsuńPiekni impresjonisci;) wieje smutkiem z Twego pieknego jednak postu.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoże trochę, rzeczywiście. Te krakowskie godziny są zawsze takie trochę gorzkie - takie wykradzione chwile ze świadomością, że czas zaraz się skończy.
UsuńImpresjonizm jak najbardziej :) Pozdrawiam!
Niesamowite. Mam wrażenie, że woda w Wiśle przybrała kolory cymofanu, szmaragdu. Czy to za sprawą rzęsy powstają na wodzie takie zjawiska? hmm, kaczuszki w ubrankach godowych wyglądają prześliczne.
OdpowiedzUsuńGratuluję! przy zachmurzonym niebie udało Ci się ściągnąć Tatry.
Serdecznie pozdrawiam:)
Dziękuję Łucjo :) Te bajkowe kolory to po prostu wodne odbicia ceglastych murów Wawelu, zielonego mostu Dębnickiego - tak układają się na wodzie, gdy mam światło za plecami, tutaj popołudniowe, ciepłe, lekki zoom i już.
UsuńPozdrawiam serdecznie :)
Bajecznie wyglądają ptaki na tak kolorowej Wiśle. Ty widzisz, przy sprzyjającej pogodzie, Tatry, a ja Beskidy. Wawel oświetlony i w rzece jest wspaniały :)
OdpowiedzUsuńTo był piękny spektakl, to prawda, mogłabym się im przyglądać jeszcze długo :)
UsuńBeskidy, Tatry - tak się czasem przybliżają. Przedtem nawet z moich wiejskich okolic (na północ od Krk) można było bardzo często oglądać Tatry, ale niestety - zanieczyszczenie powietrza, "dobrodziejstwa cywilizacji" i to już teraz bardzo rzadki widok.
Wszystkie zdjęcia piękne, ale chyba najbardziej podoba mi się Wawel skąpany w Wiśle, bo przecież nie utopiony. Na pierwszy rzut oka świetlne punkciki, a gdy się przyjrzeć to prawie nocturn Pankiewicza- nieco uwspółcześniony.
OdpowiedzUsuńO, jakie piękne odczytanie, jak miło :) Mam słabość do tych wodnych nieoczywistych odbić, refleksów. Zdecydowanie urodziłam się za późno, z drugiej strony jednak impresjonizm jest już tak bardzo passé, że niebawem stanie się awangardą ;))
UsuńJeszcze raz dziękuję wszystkim za komentarze, dziękuję, że zaglądacie, mimo że ewidentnie mało się tu ostatnio dzieje. Dziś wyjeżdżam na kilka dni, jak zawsze "analogowo" czyli bez dostępu do internetu, dlatego na jakiś czas włączę moderację komentarzy. Weekend zapowiada się przecudnej urody - na razie jest regularna ulewa, ma być śnieg i mróz, trudno. Miłego wypoczynku dla Was i "do przeczytania" w poniedziałek!
OdpowiedzUsuńZdjęcia z kaczkami cudne.....kolorystyka ich mnie urzekła....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie...
Dziękuję :)
UsuńAleż kolor ma ta Wisła! No i góry upolowałaś bez smoka:)
OdpowiedzUsuńUdało mi się :)
UsuńUwielbiam to zakole Wisły! ♥ Te Twoje ujęcia - bajeczne po prostu. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)
UsuńUwielbiam to zakole, a ujęcia po prostu bajeczne! ♥ Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńCiekawe, gdzie się wybrałaś :) O tej porze najpiękniej jest w górach - zimowa bajka. Wróciłam naładowana energią!
OdpowiedzUsuńTrochę bliżej, niestety. Ale w Ojcowie też było pięknie - szczególnie w sobotę, wielki i niespodziewany powrót zimy i zaiste zimowa baśń :)
Usuń