Łapacz snów

Łapacz snów, łapacz słów, łapacz słońca.

Słońca.

 


To są pierwsze słowa, jakie piszę tutaj w tym roku, po długiej przerwie, w miejscu, które kiedyś stworzyłam i które na mnie czekało. Nie, żebym jakoś specjalnie zważała na sztuczne cezury, ale Słońce ma przecież swój bieg i od niego to wszystko zależy. I pierwsze słowa będą ku niemu. Moja pogańska dusza od lat cieszy się zimowym przesileniem, bez żadnych rytuałów, bez potrzeby sztucznego odtwarzania słowiańskich, prasłowiańskich obrządków, czymkolwiek byłyby te pojęcia, niewiele przecież w gruncie rzeczy wiemy o ich znaczeniu, o tym, jakie to były kultury i jacy ludzie je tworzyli. Kiedyś ta wiedza była prostsza, jak zresztą każda, gdy poprzestaje się tylko na powierzchownych stwierdzeniach, utartych ścieżkach, tezach nigdy nie udowodnionych, ale tak często powtarzanych, że uchodzą za prawdę. Oto pierwsza dygresja z serii niepotrzebnych, widać nie zmieniłam się aż tak bardzo, jak się obawiałam. To dobrze.

To dobrze, gdyż to pisanie ma pewną celowość i - oprócz terapeutycznych i eskapistycznych - może przynieść też jakieś wartości poznawcze. Może rozpoznam siebie w pisaniu. Kim jest to ja, które pisze? Czy jest tożsame z tym, które trzyma się przy życiu, walczy z przeciwnościami, troszczy się, poddaje, załamuje, rozpacza, podnosi. Obserwuje, czyta, myśli (czasem). Czy jest tożsame z tym codziennym? Czy może z tym, które pisało tu niegdyś? Czy powinno mi zależeć na tej spójności, czy raczej pogodzić się z entropią, rozproszeniem, rozbiciem na atomy świadomości, które dopiero razem może coś tworzą w jakichś ulotnych konstelacjach jak świetliki pod ścianą lasu w czerwcowy wieczór, jak drobne muszki kołyszące się w jednym punkcie wielką chmarą w słońcu.

W słońcu. W Słońcu to wszystko wygląda inaczej. Mój dobry zegar odmierzają słoneczne godziny. Tutaj pokażę jedną z nich. To była ta ostatnia, niezwykła, najpiękniejsza listopadowa zima, która otworzyła przede mną całe okoliczne zimowe przestrzenie. Śnieg zasypał pola, przykrył błoto, szarość, brzydkość tej późnej, ciemnej jesieni. I nie było nikogo i mogłam chodzić kilometrami nie spotykając nikogo, bo też i nikt normalny w tym wiejskim świecie nie poświęca swojej energii na sprawy niepotrzebne i bezcelowe przechadzki. Praca albo jej pozory, tak. Więc to wszystko było dla mnie i tylko dla mnie. Wielki śnieżny płaskowyż podzielony gęsto miedzami, pozszywany tropami saren, podzielony dolinkami, z niewielką rzeczką w dole i gęstą zabudową wsi tam nisko, skąd popołudniami szedł żółty dym rozpalanych pieców. Ale tutaj wysoko powietrze było przejrzyste, mroźne, krystaliczne. Śnieg skrzypiał pod butami. Nie był wcale biały, nigdy nie był. Kolor śniegu jest funkcją Słońca, słonecznych fal, kąta ich padania, gęstości powietrza, całej tej zimowej słonecznej alchemii.

Raz był srebrzysto platynowy, iskrzył się milionami ostrych iskier, kryształów, krawędzi drobnych brylantów, mienił się, rozbłyskiwał tęczowo, lodowaty. Kiedyś, gdy śnieżyca łączyła ziemię z niebem i można było stracić poczucie kierunku tak wszystko było jednakowe, pozbawione struktur, punktów odniesień, niebo w kolorze ziemi i ziemia w kolorze nieba, nieprzejrzyste i miękkie, wtedy nawet nie był biały, tylko pozbawiony koloru i właściwości. Albo innego wieczoru przy silnym mrozie, roziskrzone gwiazdami niebo, szafir, kobalt, ostre i głębokie.

A tamtego popołudnia był złoty. Złoty i turkusowy, złoty i kobaltowy. Ziarnisty i sypki jak piasek na pustyni, kwarc. Fotografowałam nie wiedząc nawet czy to się dzieje naprawdę, czy to śnieg, czy światło, czy piasek, czy jest mi zimno, co znaczy mnie. Fotografowanie łączy ze światem i oddziela człowieka od siebie, od ja. Jest się z przedmiotem, w nasłuchu, w wypatrywaniu przedmiotu, w połączeniu z przedmiotem, tam. Całkowite wyciszenie podmiotowości, natarczywych myśli, introspekcji, nie ma tego, jest cisza.

W ciszy nie myśli się, to znaczy ja nie myślę, tylko coś mnie myśli, są impulsy, jest jakaś podskórna wola, pomysł działania. I tak powstał mój Łapacz Słońca. Łapacz snów. Łapacz słów.

A teraz gdy o tym myślę i wspominam, i analizuję może niepotrzebnie, to widzę tutaj, że dobrze, że wybrałam te zdjęcia na początek tego pisania w nowym miejscu, które kiedyś stworzyłam a które czekało na mnie tyle lat. Bo na tych zdjęciach wiele się łączy, tak jak nitki wełny łączą się w chustę a ściegi sarnich tropów w wielką pajęczynę. Czego to obraz i symbol? Jest na nich to, co dla mnie najważniejsze: jest Słońce, jest moja ziemia. Jest moja zima, która wtedy była mi dana i która otworzyła przede mną wielkie a złudne przestrzenie wolności. Jest moja chusta, a splatanie wełnianych nici, żeby z niczego powstało coś, to jedna z moich ulubionych czynności-przyjemności. Jest pomysł na zdjęcie - a fotografowanie jest dla mnie czymś, czego nie podejmuję się na razie dokładniej opisać. Więc mam tu ważne punkty mojego świata, który teraz, taki mam zamysł, chcę utrzymać ze wszystkich sił, żeby trwał albo żeby chociaż coś po nim zostało. Dlatego piszę. Łapacz słów.

A potem  był już tylko zwykły zachód Słońca.


















Komentarze

  1. Wspaniałe prezentuje się chusta w tym świetle, w tych kolorach. Tylko Ty potrafisz tak pisać, z głębią i pasją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Światło było łaskawe, to była najbardziej złota ze złotych godzin, jakie widziałam. Dobrze jest doświadczać takich godzin. I dobrze mieć takich czytelników. Mam takie wrażenie, jakby wszystko wracało na swoje miejsce.

      Usuń
  2. Jakże mi bliska ta chęć zawłaszczenia tylko dla siebie kawałka świata w ciszy, aby mi nikt nie mącił zbędną paplaniną myśli, które ulotne i nieuchwytne na chwilę sobie przysiadają i dają się oswoić. I jest dobrze, tylko ja i niezmierzony bezkres świata w jego fragmentarycznym urywku. Tak bardzo tęsknimy za obecnością drugiego człowieka, a jednocześnie tak nam brak tej ciszy, która pozwala nam się spotkać z samym sobą. Paradoks. Czy człowiek jest bardziej samotny otoczony gromadą ludzi, czy pozostawiony sam sobie. Ja znam odpowiedź, albo wydaje mi się, że ją znam. Słońce to światło, ciepło i poczucie bezpieczeństwa, to także radość, uśmiech. Życie. A jednak o wiele bardziej lubię zachód niż wschód słońca. Może ze względu na jego widowiskowość, spektakularność, bogactwo koloru.
    Wielu takich pięknych chwil Ci życzę. I sobie także.
    Piękny początek na roku początek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka przestrzeń jest na wagę złota. Ja najczęściej wymyślam ją sobie, ale też moje miejsce tutaj na ziemi temu sprzyja, ten mój kawałek świata, troszkę na uboczu, może niedaleko cywilizacji, ale jednak osobny. A już zima i śniegi - to wszystko zmienia.
      I tak, dwoistość natury, nieokreśloność naszych pragnień. Najbardziej potrafię cieszyć się pustką i samotnością, gdy mam świadomość, że gdzieś tam są bliscy sercu ludzie, nawet jeśli fizycznie nieobecni. Tak jak ci, dla których piszę. A tłum obcych zapewne wzmaga poczucie samotności, gdy jest się osamotnionym.
      Słońce to moje najważniejsze źródło wszystkiego. Jestem kompletnie areligijna, ale mogę sobie wyobrazić, że kiedyś tam mogłam wyznawać kult Słońca ;)
      Dziękuję. I Tobie, jak najwięcej!

      Usuń
  3. Jakie piękne, uspokajające słowa. I jak dobrze, że jest takie miejsce, do którego można zajrzeć w oczekiwaniu na kolejną zimę, która przykryje wszystko białym puchem i świat znowu będzie lepszy wolniejszy, chociaż przez chwilę.
    (Kamila :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyśliłam się, że to Ty zanim przeczytałam Twój podpis :)
      Kamilo miła, zaglądaj, proszę. To jest takie anachroniczne i archaiczne miejsce, zapis mojego dawnego życia, dawnych fascynacji, spacerów po Krakowie, wędrówek po bezdrożach. Byłam trochę kimś innym, ale jednak nadal trochę się w tym rozpoznaję. Taka spokojna przestrzeń, gdzie można odpocząć od zgiełku - tak to sobie wyobrażam. Chyba tak samo lubimy zimę :)

      Usuń
  4. No, i wzruszyłam się. Dziękuję za to, że jesteś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I cóż, ja też. Kiedyś musiał przyjść taki czas i właśnie przyszedł. Czuję to trochę tak, jakbym wróciła do domu. Miałam nadzieję, że ta decyzja będzie dobra a teraz już wiem, że tak jest. Dziękuję, że zawsze mnie wspierasz.

      Usuń
  5. Dobrze, że jesteś. Dobrze, że możemy poznać Twoje piękne i mądre postrzeganie świata. W słowie i obrazie. Uściski i serdeczności na 2024!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniko, a ile tutaj naszych rozmów, zdarzeń, wspomnień... Czytam to sobie jak książkę o kimś innym, trochę się rozpoznaję. Pamiętam ten wawelski wpis i mury pokryte kolorowym winobluszczem, początek naszych rozmów i długiej historii. A wiesz, ile jeszcze wpisów mam w archiwach - tylko straciły zdjęcia w różnych zawirowaniach i muszę je zilustrować znajdując te albo podobne obrazy gdzieś w czeluściach dysków z szuflady? Jeśli będziesz mieć czas, nastrój - to przyjdź i będziemy podróżować w czasie.
      Dziękuję. Niech będzie dobry pomimo wszystko, dla Ciebie, dla mnie.

      Usuń
  6. Ależ mnie nie trzeba zachęcać. Będę tu stałym gościem. Ogromnie się cieszę, że blog wrócił. Ogromnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pisałam ja, Monika.

      Usuń
    2. I może jeszcze kiedyś będzie nawet coś o Krakowie ;)))) Rozważam zmianę tytułu ;)

      Usuń
    3. A tak troszkę z innej beczki. Bo pod wpisem z 31.12 tak dla mnie miłym też zostawiłam komentarz. Ale pojawił się komunikat, że czeka na zatwierdzenie.

      Usuń
    4. Ach, bo ja się tego wszystkiego muszę uczyć na nowo... Włączyłam moderację do wpisów starszych niż dwa dni, żeby w ogóle wiedzieć, że ktoś coś napisał. No, ale w tym celu trzeba by mieć włączoną pocztę. Już Cię wyciągam z Tartaru :)

      Usuń
  7. Ado, łezka mi się zakręciła, ale to była łza wzruszenia i radości, że dane mi było to przeczytać. Masz rację, największa samotność to ta w tłumie, ja też jej doświadczałam, kiedy mokry jesienny wieczór zaskakiwał mnie w Mediolanie, nigdy nie czułam tak dojmującego smutku, jak wśród ludzi na ruchliwej ulicy...Jednak samotność w pojedynkę ma zupełnie inny wymiar - w górach, nad jeziorem, czy na ośnieżonym polu jesteśmy sami z wyboru, towarzyszą nam nasze myśli i emocje na widok rzeczy może zwyczajnych, ale które karmią naszą duszę, więc rozkwitamy wewnętrznie. Ważne jest to, żeby samotność nie była jak wilk, który nas kąsa bezlitośnie, niech będzie jak kot, który się ociera o nasz nogi ... Czego Tobie i sobie życzę z całego serca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja to przeżyłam, smutne doświadczenie, patrzysz na mijających cię ludzi, spieszących (do kogoś), rozmawiających (z kimś) i to jest takie nierzeczywiste. Ale mija. A w przyrodzie naprawdę inaczej odczuwa się samotność. Jest się obserwatorem, fotografem, uważnym świadkiem, jest się w tym wszystkim, choć trochę osobno, ale czasem zacierają się granice. Przyroda pozwala wzrosnąć, to prawda, i tyle nam daje.
      Absolutnie przepiękne życzenia i biorę je sobie do serca :)

      Usuń
  8. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo tęskniłam i cieszę się, że Jesteś. Przeczuwam, że w swoim życiu coś smutnego doświadczyłaś. Wiem, że obcowanie z przyrodą sprawi, że wróci równowaga. To przyroda uczy nas, że niezależnie od tego, co się w naszym życiu dzieje i jakich sytuacji doświadczamy – wszystko toczy się dalej i wszystko ma sens. Czasem po prostu potrzeba więcej czasu. Uważam, że kontakt z przyrodą daje nam nadzieję, że może być dobrze.
    Przesyłam moc uścisków i serdecznych pozdrowień:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łucjo, dziękuję za Twoją życzliwość, empatię i zrozumienie. Przyroda jest wielką nauczycielką, to prawda, dodaje otuchy w ciężkich chwilach, pozwala o nich trochę zapomnieć a w dłuższej perspektywie - zaakceptować. Wielkie, powtarzalne koło przyrody. Obserwacje uczą uważności, która jest jakąś formą medytacji. A drugie wielkie pole - to Sztuka. O nich dwóch będę się starała tutaj pisać.
      Najserdeczniej Cię pozdrawiam i dziękuję za wszystkie dobre słowa.

      Usuń
  9. Tyle jest poezji w tym, co piszesz. A nuta filozofii tylko to pogłębia. Zazdroszczę Ci, że jesteś tak blisko natury - i z taką wrażliwością potrafisz ją odbierać. Twierdzisz, że nie jesteś religijna, ale właśnie Twój stosunek do natury jak najbardziej potwierdza, że jesteś najbliższa temu pierwotnemu znaczeniu słów "religere/religare" - związać się z czymś, głęboko coś rozważyć.
    Serdeczności,
    S.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz