Szafirowa i złota

Szafirowa pracownia. Szafirowa i złota zima. Kolory: kobaltowy, turkusowy i błękitny, indygo i fiolet. Cytrynowy, ochra, oranż, sjena palona i węgiel i inne, których nazw nie potrafię wymienić, takich użył kolorów, bo tak widział w słońcu, przez okno. Pastele, w pośpiechu, gorączkowo, ale precyzyjnie, uchwycenie chwili - nieopisanie barwnej tonacji zimowego dnia o złotej godzinie przed zachodem Słońca. Cała ulotność i cała jaskrawość. To jedno z moich ulubionych przedstawień zimy, jeden z widoków z okna artysty na Kopiec Kościuszki.


 

Spacerowałam dziś długo wieczorem błotnistą drogą nad rzeką. To właściwie rzeczka, strumień, ale od dawna jest dla mnie właśnie Rzeką. W lesie nawoływały się sowy. Od dalekich świateł i od zmierzchu niebo było jeszcze granatowe, grafitowe i widać było drzewa. Czarne gałęzie czarnej olchy rysowane jak czarną kredką, nieruchome, niespokojne, nerwy drzewa. Myślałam o tym, jak bardzo skurczył się mój świat. 

Kiedyś wędrowałam ciągle i ciągle nadbrzeżami zielonej Sekwany, uliczkami białej i ceglastej Moguncji, zaułkami Apt, Orange i Arles - te mają dla mnie kolor terakoty. Szłam bez końca plażą w Biarritz i wysokim brzegiem w normandzkim Etretat - seledynowy ocean, błękit morza. Szłam z Aubervilliers do Saint-Denis, drogą kolorową i straszną jak koniec pewnej cywilizacji, biel bazyliki, światła cudowne witraży - jeszcze trwała na powierzchni. Szło się z Doliny Pięciu Stawów przez Krzyżne do Czarnego Stawu Gąsienicowego i potem przez Zawrat z powrotem do Piątki - pawiookie stawy. Przemierzyłam Kraków, ulubione wzdłuż Wisły wędrówki, mostami i dalej na kopce i z powrotem, godzinami, ulicami, Plantami, kilometrami. Teraz mam błotnistą drogę nad rzeką, pod lasem, gdzie nawołują się sowy. Mam pole pod lasem, odpowiedzialności, niekończące się prace, pole i ogród i czasem wielkie zimowe przestrzenie, kiedy da się iść wyżej i dalej. To wciąż więcej niż widok z okna, być może. Ćwiczenia z utraty. Można uchwycić się uważności, można przyglądać się najuważniej. Przyrodzie, barwnym tonacjom, zmienności i powtarzalności, kolorom zimy śnieżnej i bezśnieżnej, roztopom, zadymkom, zawiejom i słonecznym przedwieczornym godzinom. Kiedy śnieg jest w słońcu szafirowy i złoty.

Był grudzień 1904 roku, kiedy Wyspiański rozpoczął cykl widoków z okna pracowni i luty, gdy skończył. Pierwsze powstały w grudniu. W styczniu nowa seria, którą nazwał Kronika kilku dni. Tak piszę z pamięci, zresztą to znana  historia i nie ma sensu jej tu przepisywać. Feliks "Manggha" Jasieński, przyjaciel artystów, mecenas i kolekcjoner dzieł sztuki, krytyk, miłośnik i znawca sztuki japońskiej, był inspiratorem i "ojcem chrzestnym" kilku serii pejzaży, które przedstawiają jeden i ten sam, ale zawsze inny widok z okna pracowni. Bo czasem zostaje już tylko widok z okna na cały głód życia i tworzenia.

Ponoć Jasieński namówił chorego i niewychodzącego z domu artystę do namalowania tego, co dostępne, serii zaokiennych widoków. Czy przywołał przykład Claude'a Moneta i jego widzeń katedry w Rouen, malowanych światłem, niepodobnych do siebie przedstawień tej samej budowli ujętej w różnym świetle, o różnych porach dnia, przy różnej pogodzie, czy przywołał serię drzeworytów 36 widoków góry Fudżi Hokusaia? Prawdopodobne. Krakowską górą Fudżi został Kopiec Kościuszki. Jeden motyw, jedno miejsce, jedno okno pracowni i nieskończony talent.

Istnieją interpretacje, że Kopiec Kościuszki jako symbol narodowych zrywów... etc. etc. Że "święta miłości kochanej Ojczyzny". Wiadomo, że ten temat płynie podziemnym nurtem przez całą twórczość Wyspiańskiego, poświęcił mu swój wizjonerski talent plastyczny i moc słowa i tyle dzieł. Nie potrafię pisać o patriotyzmie, nawet i to zostało mi odebrane, więc tylko tak: jego miłość do ojczyzny nigdy nie była bezkrytyczna, miał intelekt ostry jak brzytwa, jego widzenie Polski i Polaków wcale nie było ckliwe ani nawet romantyczne. Dostrzegał tragedię historii, ironię historii, wielki teatr zaprzepaszczonych szans, wielkie albo nędzne role protagonistów. Poświęcił tej wizji całe twórcze życie, pozwólcie mu rysować widoki z okna pracowni nie dla amor patriae, lecz po prostu dlatego, że cierpiał z zamknięcia i z choroby i z poczucia nieuniknionego końca. I dla pieniędzy. I dla pasji tworzenia.

Czy obrazów było czterdzieści? Czy zniszczył niektóre? Ile ich pozostało? Nie wiem, nie wiem. Widziałam ich kilka, nie pamiętam ile. W Krakowie na kilku wystawach - mogły przecież się zmieniać, często pastele wystawia się na krótko i zastępuje innym. Może w Warszawie, tak dawno, że zatarła się pamięć tamtej wizyty i tamtych obrazów. Jest jeden niepodobny do reszty serii. I to mój ulubiony wizerunek zimy, ale tamte cenię i wielbię, i nawet czasem o nich śnię.

Widok jest ten sam. Widok zawsze jest inny. Horyzont jest wyżej lub niżej, z sylwetą kopca Fudżi. Linia kolejowa, droga, drzewa, wydeptane w śniegu ścieżki, plamy śniegu i błota, iskrzącego się w słońcu śniegu, śniegu padającego w nieprzejrzystym, chłodnym zimowym powietrzu, drzewa rysowane czarną kreską, nieruchome, niespokojne, nerwy drzew. I nagle złote światło nad kobaltowo-turkusowym grzbietem wzgórza.

Linia nasypu kolei cyrkumwalencyjnej i wzdłuż niej prowadząca droga lekkim łukiem zakręcają gdzieś w lewo - to dzisiejsze Aleje Trzech Wieszczów, choć może trudno w to uwierzyć, gdy się patrzy na puste przestrzenie tych rysunków, jakieś nieokreślone pustki, podmiejskie łąki, bezdroża, bezludzia, ale tak właśnie było - miasto kończyło się właśnie tutaj, zresztą nie miasto nawet a Festung Krakau a Austriacy mieli swoją bardzo konkretną politykę i ze względów strategicznych, batalistycznych i obronnych istniał zakaz rozbudowy miasta poza linię fortyfikacji, a budowle, które by wzniesiono, na podstawie tzw. "rewersów demolacyjnych" miały być poddane natychmiastowej rozbiórce w razie wojskowej potrzeby, w dodatku na koszt właściciela. Można sobie wyobrazić, że było to pewną niedogodnością dla ówczesnych developerów a Kraków przełomu XIX i XX wieku dusił się i ściskał w średniowiecznych ramach, ciasnocie i duchocie nie tylko dosłownych zresztą.

Ale jeśli z pracowni trzy okna wychodzą na świat i jeszcze widok ten ma przestrzeń, powietrze i oddech, to nie jest tak bardzo źle. Można uchwycić się uważności, można malować portrety światła, codzienną poezję zmienności natury, przyrodniczych zjawisk, natężenia światła. Poezję odwilży, padającego śniegu, zadymki, mroźnego poranka, chmurnego południa, złotego i szafirowego zachodu Słońca.

1904
8 grudnia: Rysuję pejzaż (deszcz)
9 grudnia: Rysuję pejzaż (śnieg spadł w nocy)
10 grudnia: Rysuję pejzaż (po południu)
11 grudnia: Rysuję pejzaż (rano)
12 grudnia: Rysuję pejzaż (po południu)
13 grudnia: Rysuję pejzaż "Słońce”
14 grudnia: Rysuję pejzaż

1905
25 stycznia: Rysuję pejzaż z okna
26 stycznia: Rysuję pejzaż
27 stycznia: Rysuję pejzaż z okna
28 stycznia: Rysuję pejzaż z okna

 

Stanisław Wyspiański "Widok z okna pracowni na Kopiec Kościuszki" 1904
 

Stanisław Wyspiański "Widok z okna pracowni na Kopiec Kościuszki"


Stanisław Wyspiański "Widok z okna pracowni na Kopiec Kościuszki"


Z dawnej wystawy "Zawsze Młoda. Sztuka Polska około 1900" - dwa widoki

 
Wyspiański i inni. "Zawsze Młoda. Polska Sztuka około 1900". Niezapomniana wystawa.

***

Ale żeby nie było tak smutno, to opowiem, jaki miałam sen. Otóż wczoraj wieczorem zaczęłam czytać o Widokach z okna pracowni, oglądać je, przypominać. Mam dwie albo trzy książki, albumy, jest internet. Te reprodukcje są tak... idealne, gładkie, nierzeczywiste. A przecież to są pastele na papierze albo na tekturze. Wyobrażałam sobie, jaka musi być faktura, tekstura, detale z bliska. I potem śniło mi się, że byłam na poddaszu i przygotowywałam wielką skrzynię z desek i styropianu. Bo przecież pastele trzeba chronić przed światłem i teraz będą bezpieczne! Więc może nie wiadomo dokładnie nawet najlepszym badaczom, ile dokładnie było tych obrazów a ile ich zostało... Jedno jest pewne - mam je wszystkie i są tylko moje, my precioussss!

***

Napisałam tak: "Horyzont jest wyżej lub niżej, z sylwetą kopca Fudżi."

Jak mogłam myśleć, że jestem taka oryginalna? Wszystko zostało już napisane i powiedziane, ale to dobrze, bo można rozplątywać nitki, wątki, słowa, iść ścieżkami kogoś bliskiego, kto przechodził tędy dawno, marzył, że wróci albo tylko o tym śnił.

I kiedyż mi powrócisz i staniesz przed oknem
Kopcu Kościuszki,
Zewsząd widna krakowska Fudżijamo?

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Miasto

Hokusai, rzeka Tama w prowincji Musashi, jeden z 36 widoków góry Fuji. Źródło: Wikipedia

 

I jest to też jedna z tych rzeczy, które najbardziej lubię w pisaniu bloga. Że jest rozmową, że jest mój, ale nie tylko, że sam nie daje rady istnieć albo istnieje trochę na niby, w ukryciu. Pisanie i czytanie, otrzymane słowa, kręgi na wodzie. To miłe.

PS

Pierwszy dla przyjaciół.

Drugi dla Słońca, zimy i ziemi.

Trzeci dla Sztuki i Wyspiańskiego. I słońca i zimy też.


Komentarze

  1. To piękne co napisałaś, sen jest bardzo symboliczny, nie będę go analizować, choć urodziłam się jako czytaczka (nie czytelniczka, bo to nie to samo) snów, ale myślę, że Tobie nie muszę nic tłumaczyć. Twoje rozważania na temat wędrówki, sztuki i poszukiwania sensu w codzienności są tak sugestywne, że miałam wrażenie, iż razem z Tobą idę drogami Francji i tatrzańskimi ścieżkami a później patrzę na bezlistne drzewa na podkrakowskich polach i słucham pohukiwania sowy. Myślę też, że obydwie dostałyśmy wielki dar, ponieważ mamy tak piękne wspomnienia, Ty z Francji a ja z Włoch. Być może, w pewnym sensie determinują one nasze życie i pozwalają trwać, kiedy coć idzie nie po naszej myśli. Jednak to, co przeżyłyśmy mimo iż odległe, nadal jest w nas i sprawia, że człowiek oglądając się za siebie wie, że jednak zostało nam dane, wzbogaciło nas niewyobrażalnie i zostanie z nami na zawsze. Skrzynia naszej pamięci to nie trumna, gdzie wspomnienia tych dni zostały pogrzebane, ale miejsce, gdzie są na bezpieczne, nie rozsypią się i nie zblakną. Mam nadzieję, że mimo wszystko przed nami jest jeszcze wiele pięknych i poruszających chwil, choć Ty ciężko pracujesz a ja spędzam kolejne dni siedząc w fotelu, bo nawet przejście do innego pomieszczenia sprawia mi ból a nawet nie mam okna, z którego widziałabym szerokie przestrzenie...Za to mam widok na niebo, gdzie szybują stada wrzeszczących kawek, okno sąsiada po drugiej stronie ulicy, gdzie teraz zapalają się kolorowe lampki, więc cieszę się, że on to zrobił w pewnym sensie dla mnie, tak ja ja i Marta ozdobiłyśmy swoje okienka, bo pomyślałyśmy, że jemu będzie przyjemnie, kiedy będzie na nie patrzył. Mam jeszcze widok na korony starych lip, które są piękne o każdej porze roku i zupełnie niezwykły budynek dawnych koszar z fasadą tak harmonijną, że zawsze napawa mnie spokojem. Ty za to masz swoje przestrzenie, te fizyczne i te wewnętrzne i myślę sobie, że nawet ta melancholia, którą się odczuwa, to przejaw życia niosącego nadzieję, że bezlistne drzewa znów okryją się zielenią a sowę zastąpi skowronek. Myślę też o tym, co mógł czuć Wyspiański, jeszcze taki młody, lecz schorowany i kresu życia, który miał tylko widok za oknem, czy była to rozpacz, że jeszcze chwila i to wszystko zniknie razem z nim? A może to pozwalało mu choć na chwilę zapomnieć? Dodam jeszcze, że złoty i szafirowy pejzaż Wyspiańskiego zawsze mi się kojarzy z pejzażami Van Gogha, choć absolutnie nie są do siebie podobne. Jest w nich podobny ładunek emocji, z jednej strony obezwładniająca melancholia, tęsknota i dystans a z drugiej kompulsywne dążenie do wyobrażenia tego co niewyobrażalne, wewnętrzny ogień, uniesienie i pragnienie wchłonięcia tego, co widzi oko.
    Pozdrawiam serdecznie, za moim okienkiem jest błękitne niebo, lśni śnieg na dachu, więc zbieram się w sobie i będę ćwiczyć, choć wszystko boli...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miła Czytaczko Snów! Dziękuję Ci za piękną i wielowątkową wypowiedź, prawdziwą i niosącą otuchę. Rzeczywiście przeszłość może być źródłem skarbów, widzę ją często jako grunt czy może jako residua ziemi, gleby, na których zasiały się jakieś ziarna, część ich przeżyła, część może jest w uśpieniu, część dała plony a wszystkie są ważne.
      Sen o skrzyni pewnie ogólnie nie ma pozytywnej wykładni (ale ja nie jestem czytaczką snów) przeczuwam jednak, że wpłynęła na niego bezpośrednia lektura, oglądanie pasteli, moja niska żądza posiadania. Kocham piękne przedmioty, mam ich niewiele, marzę o niektórych. Wiem, że to materialistyczne, płaskie i dziecinne właściwie. Naprawdę wystarczyłoby mi zobaczyć je z bliska - pastele Wyspiańskiego choćby - pobyć z nimi chwilę, nie oglądać przez szybę. Ale we śnie chciałam je mieć, miałam i ukryłam - przed światłem oczywiście, ale może i przed światem. Mało wiem o snach.
      I cieszę się z tego, że Ty masz Italię a ja trochę mam Francję. Zapisujesz swoje wspomnienia tak, że można by pomyśleć, że byłaś tam wczoraj albo zeszłej jesieni.
      Piękne widoki masz za oknem, to taki kojący obraz, światła przeglądające się w oknach, znaki. Chciałabym, żeby Twoja rehabilitacja przebiegała jak najlepiej a ból stopniowo odpuszczał i poszedł precz.
      I nadzieja, tak, ona zawsze. Nie opuszczała mnie w najczarniejszych godzinach i dalej jest, uporczywa, pomimo wszystko.
      Wyspiański, tak sądzę, czerpał siłę z "duchowego wzmożenia sił twórczych" tym silniejszego, im bardziej opuszczały go te fizyczne, chciał jak najwięcej stworzyć jeszcze, zapisać jak najwięcej ze swoich pomysłów czy wizji. Tak to rozumiem, ale mogę się mylić, cóż w końcu wiemy tak naprawdę o drugim człowieku. Patrzę na niego z podziwem, na artystę o tylu talentach, niezwykle twórczego, nieprzystającego do epoki, genialnego, ale całe życie mierzącego się z przeciwnościami i nie znajdującego ani podobnych umysłów, ani zrozumienia. Nie wiem, czy był szczęśliwy albo czy miał poczucie spełnienia. Chciałabym sobie wyobrażać, że poczuł wreszcie spokój.
      Bardzo Ci dziękuję, za wszystko i życzę, by powrót do zdrowia przyszedł jak najszybciej. Uściski i serdeczności posyłam.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
    3. Dziękuję Ci. Komentarz odczytałam i zapisałam w bezpiecznym miejscu. Masz naprawdę dar, trudno to nazwać inaczej. Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz - niech się to wiedzie jak najlepiej.

      Usuń
  2. "I kiedyż mi powrócisz i staniesz przed oknem
    Kopcu Kościuszki,
    Zewsząd widna krakowska Fudżijamo?" Tak pisała Pawlikowska -Jasnorzewska. Bardzo osobiście odebrałam Twój piękny tekst. W mojej obecnej sytuacji codziennie towarzyszy mi myśl o możliwości utraty widoku z okna. A okazuje się, że to jest prawdziwy skarb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniko, uzupełniłam mój tekst i bardzo Ci dziękuję. Jak zawsze Twój głos przynosi coś nowego, coś, co koresponduje i dopełnia. To jest taka wspaniała strona pisania tutaj - rozmowy, dyskusje, każdy dopisuje coś od siebie i powstaje coś więcej niż zwykła suma składników.
      Twój widok z okna i miejsce na ziemi niech będą zawsze.

      Usuń
    2. Dobrze, że wróciłaś do bloga. Uwielbiam te nasze rozmowy (także z innymi komentatorami, bo czytam wszystko). Pożywka dla duszy:)

      Usuń
    3. Blogowanie w takim towarzystwie, Madame, to prawdziwa przyjemność :) A rozmowy są zawsze wyjątkowe. Przez ostatnie dni miałam mniej czasu a więcej stresów, ale teraz będę mogła znów poświęcić im tyle czasu, na ile zasługują.

      Usuń
  3. Szafirowy, złoty, kobaltowy, turkus-jakże pięknie brzmią te nazwy, wystarczyłoby wymienić parę kolorów, aby zrobiło się poetycznie. Bardzo urokliwy jest widok z okna pracowni Wyspiańskiego. Choć do tej pory raczej oglądałam widoki jesienne czy może letnie, zimowy musiał mi umknąć, co dziwne, bo lubię bardzo zimowe krajobrazy (Bruegel, Avercamp, Monet). Ale uświadomiłam sobie ze wstydem, że zupełnie inaczej je odczytywałam. Znam oczywiście biografię Wyspiańskiego, wiedziałam, że żył krótko, cierpiał przed odejściem, przywiązywano deseczki do rąk, aby mógł malować, ale nie pomyślałam, co przecież logiczne, że malował widoki z okna z konieczności, bo nie mógł malować nic innego, to było mu jedynie dostępne. I myślę sobie, że im mniej się ma tym więcej można dostrzec. Ja będąc szczęściarą w tej chwili mając duże możliwości poznawcze zapewne nie dostrzegam nawet małej cząstki tego, co dostrzegał w jednym za oknem widoku artysta. Bardzo lubię widoki z okna pracowni (Wyspiańskiego, Boznańskiej, Wyczółkowskiego), a też widoki z oknem. Dziewczyna w oknie Dalego ten niebieski strój, niebieskie morze i niebo też niebieskie - czy to kolor który bardzo lubię, czy romantyczny nastrój, czy sytuacja mnie tak zauroczyła, że mimo, iż to Dali, którego raczej nie bardzo lubię to reprodukcję powiesiłam sobie na ścianie. A wracając do tych widoków z okna to ze wstydem myślę, że odczytywałam je patrząc z innego punktu widzenia, jako spoglądanie na piękno świata, który jest za oknem, kiedy my jesteśmy bezpieczni z drugiej strony szyby, bo świat jest piękny ale też bywa okrutny i zły, a będąc tu w domu jesteśmy bezpieczni nie grożą nam niebezpieczeństwa tego świata. Zupełnie abstrahując od tego, że niebezpieczeństwo może tkwić w nas samych, w naszych duszach i ciałach. Rozumiem twoje egoistyczne pragnienie, aby posiąść na własność piękne rzeczy i nie chodzi mi o nabycie obrazu, który musiałabym trzymać w sejfie, ale o możliwość znalezienia się sam na sam z obrazami w galerii sztuki, np. w dzień kiedy muzeum jest zamknięte. I nawet kiedyś miałam taką możliwość pracując w muzeum narodowym w Gdańsku, tyle, że życie jest przewrotne, wówczas, jako 19 letnia dziewczyna nie doceniałam tego, jak doceniłabym dziś, choć spacery przez krużgankowe korytarze w ciemności pogrążone na godzinę przed otwarciem muzeum mam nadal w pamięci, jako miłe wspomnienia. Wystawę o której piszesz pamiętam doskonale, bo jak już ci wspominałam dzięki tobie odwiedziłam ją i to aż dwukrotnie, co na mieszkankę północy kraju wcale niemało. Pamiętam, że zachwycałaś się wówczas, a może tylko pisałaś o Chochołach i od tamtej pory, ilekroć je widzę najczęściej w Narodowym w Warszawie myślę o Tobie, Krakowie, Tamtej wystawie, Wyspiańskim i o Weselu. Tak jakoś wszystko mi się splata. Miałam też przyjemność obejrzeć wystawę Hokusai w Warszawie (a to dzięki innej blogerce). To bardzo miłe, że tyle sobie wzajemnie zawdzięczamy, czasami nawet o tym nie wiedząc. A bogactwo wspomnień uważam podobnie jak sukienka może nas zabezpieczać na przyszłość, na czas, kiedy nasz świat skurczy się do jednego pokoju. Mam nadzieję, że i wówczas będę umiała się cieszyć tu i teraz, ale oczywiście pewności mieć nie mogę. Któraś z blogerek napisała mi kiedyś, życzę ci abyś w chwili ostatniego ze światem rozrachunku mogła wspominać ukochane utwory z twoich ulubionych musicali i to były piękne życzenia, bo gdyby można wyreżyserować własne pożegnanie to tak pragnęłabym je widzieć- być w takim cudownym uniesieniu, w jakim bywam słuchając ulubionych musicalowych utworów. A co do patriotyzmu miejmy nadzieję, że słowo to odzyska właściwy wydźwięk i przestanie straszyć. Miły początek roku trwa- Ada nadaje- ups..pisze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu, dziękuję i przepraszam, bo dopiero dziś znajduję spokojny czas, żeby odpowiedzieć na Twój komentarz a właściwie list. Listy o sztuce! Blogi to wspaniały wynalazek tej preakpokaliptycznej cywilizacji.
      Wyspiański rzeczywiście wykonał tę serię (czy raczej te serie) widoków jednej zimy, kiedy stan zdrowia nie pozwalał mu już opuszczać pracowni a właściwie lekarze odradzili mu to zdecydowanie. Wcale nie jestem przekonana, że to była dobra decyzja, tak jak i w przypadku wyjazdu na wieś dla poratowania zdrowia, kiedy zabroniono mu właściwie tworzyć, by mógł ukoić skołatane nerwy. Tak to bywa, gdy medycy burżuazyjnego światka leczą artystę... To nie była jego ostatnia zima i rok, który nadchodził był dla niego pełen przeróżnych aktywności, tak jakby sam chciał zrekompensować sobie te miesiące przymusowego zamknięcia, działał w Radzie Miasta, czynił starania związane z Teatrem, wdawał się w spory i walczył z mieszczańskim światem, co oczywiście nie wyszło mu na dobre ani trochę, inna rzecz, że jego choroba była przecież nieuleczalna i miał świadomość końca, stąd prawdopodobnie niewiarygodny przypływ życiowych i artystycznych sił i przedsięwzięć. Jego życiem można by obdzielić kilku ludzi, a talentem, to już w ogóle... Więc w jakiś sposób mnie pociesza, że to nie była jego ostatnia zima.
      Widoki z okna to jest w ogóle fascynujący temat i można by się pokusić o przygotowanie takiego wyboru obrazów. Lubię tematyczne serie (pewnie wprowadzają trochę wyimaginowanego porządku w moje chaotyczne życie). Okno to znany i stary symbol. Tak jak piszesz - bezpiecznego wnętrza, domu i nieznanego świata, taka granica pomiędzy nimi. Ale często - i mogę to zrozumieć, bo to przeżyłam - między duszącym, ciasnym, opresyjnym światem tu i bezkresnymi przestrzeniami wolności. Także: rama kadrująca widzenie, wybór jakby trochę narzucony, świat widziany z innej perspektywy niż z ulicy czy ogrodu, rama nadaje porządek i odcina resztę. I jeszcze: okno jako symbol niejasnej przestrzeni pomiędzy wnętrzem człowieka, wewnętrzną przestrzenią i zewnętrzem, duchem i materią, myślą a przedmiotem, tak też może być. Temat do rozwinięcia. I zilustrowania.
      Praca w muzeum to jest coś, co jest moim wielkim marzeniem. I lepiej niech nim pozostanie, bo mogłoby się okazać, że rzeczywistość wcale nie jest taka wspaniała... Ale masz piękne wspomnienia!
      Wrażenia, obrazy, podróże, czerpanie z życia, rzeczy piękne - tak, lubię myśleć, że to z nami zostanie i będzie ogrzewało kiedyś.
      Za myśli z wystawy - dziękuję. To takie kojące uczucie, że gdzieś tam daleko są ludzie, którzy wysyłają w moją stronę dobre myśli, że jakoś się to wszystko splata, że jestem jakoś obecna. Dzięki temu mogę godzinami spacerować w samotności i nie czuję się samotna.
      Co do amor patriae - niech! Niech się spełni, bo nie chciałam tego tracić.
      I będzie nadawać, taki jest plan :)

      Usuń
    2. Dziękuję za wyjaśnienia dotyczące życiorysu S.W. Jak wspomniałam nieco znałam biografię, ale tylko nieco. Myślałam, że poznam ją lepiej, dzięki listom do Rydla, ale tam znalazłam jedynie refleksje dotyczące sztuki. Być może to był wybór listów czy ich treści pod tym kątem- zmagań ze sztuką i zmagań w obronie sztuki, a może Wyspiański uważał, że pisanie o sprawach tak przyziemnych, jak małżeństwo, czy dzieci, albo stan zdrowia to nic ciekawego. Muszę w końcu sięgnąć po dobrą biografię. Wróć - nie muszę, ale chcę. Twoja wielość odczytań symbolu okna w obrazie znowuż mnie zawstydza ale i wzbogaca. A przecież to oczywiste. No i nie pomyślałam, że wnętrze może być też odczytane jako więzienie i to nie tylko z powodu braku fizycznych czy zdrowotnych możliwości jego opuszczenia, ale także z innych powodów - ludzi w nim przebywających, a powinnam to skojarzyć, oj powinnam, bo doskonale znam to uczucie. A jeśli popełnisz kiedyś taki wpis to okaże się, że tych odczytań jest dużo, dużo więcej. Mnie również marzy się taki tematyczny porównawczy wpis na temat obrazów w malarstwie. Wstrzymuje mnie moja zbyt mała wiedza i to, że analiza będzie za mało wnikliwa. Ale z drugiej strony myślę sobie, że takie sygnalizowanie, zachęcanie do przemyśleń, wywoływanie skojarzeń też jest coś warte. Praca w muzeum- dziś wspominam ją sympatycznie, pierwsza praca w życiu i miłe starsze panie koleżanki i to otoczenie. Nawet, jeśli wówczas nie ceniłam tak sztuki jak dziś to miło mi było wśród niej przebywać. Uwielbiałam wówczas (i do dziś) oglądać piękną porcelanę, więc często wchodziłam w wolnej chwilce na salkę z przeszklonymi gablotami pełnymi cudownie kolorowych, delikatnych cudeniek. Lubiłam też martwą naturę, więc sala z malarstwem holenderskim też była chętnie odwiedzana. No i obrazy Gdańska, patrzenie na te wnętrza kościołów, dwór Artusa, ulice z przedprożami. O Memlingu nie muszę wspominać. Natomiast średniowieczne rzeźby, czy wczesne malarstwo religijne jakoś mnie wówczas zupełnie nie interesowało. Tak to był przyjemny okres, ale też był przejściowy, wiedziałam, że to praca na chwilę, a to też zmienia optykę widzenia. Teraz chodzę -chodziłam jesienią (bo się skończyły) na wykłady o sztuce odbywające się w krużgankach.
      Ciepłe myśli będę wysyłać - możesz być pewna.
      Amor patrie - wczorajsze wydarzenia- szok niepojęty, choć myślałam, że już mało co mnie zdziwi, ale nie brnijmy w to- niech się spełni.
      I bardzo się cieszę, że plan na nadawanie jest :) Miłego dnia

      Usuń
    3. Oj, znowu się rozpisałam. Ja nie wiem, kiedy skończyć :) Jestem postrachem koleżanek, bo one nie zdążą napisać maila, a ja już wysyłam odpowiedź.

      Usuń
    4. Nie rozpisałaś się a nasze rozmowy nigdy się nie kończą i to jest naprawdę wspaniałe! Mogą być przerwy, pauzy, jakieś przeszkody a później wraca się do rozpoczętych wątków. A często wszystko się ze sobą łączy, jakieś wspomnienia przywołują następne, przechodzi się między nimi jak między salami wystawy, pomiędzy obrazami. Wszystko się łączy. Dobrej nocy, na razie tylko, bom zmęczona jak albo nawet bardziej :)

      Usuń
  4. Droga Ado!
    Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że piszesz znowu swoje przepiękne poetyckie posty. Dają mi tyle do przemyślenia, zastanowienia. Widziałam wystawę w Muzeum Narodowym w Krakowie! To olbrzymia kolekcja prac Wyspiańskiego. Doskonale pamiętam Poranek pod Wawelem (Planty o świcie), 1894 r. Zatrzymałam się, popatrzyłam w skupieniu, próbowałam zapamiętać myśli, emocje jakie się wtedy pojawiały.
    A jeden z Widoków z okna pracowni na Kopiec Kościuszki oglądałam w Muzeum Śląskim w Katowicach. Namalował tych widoków wiele ale wielka szkoda, że przetrwało do czasów nam współczesnych, tak niewiele.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łucjo! Bardzo Ci dziękuję, to naprawdę dobra rzecz, gdy słowo napisane jest też odczytanym i jeszcze komuś sprawia radość, przywołuje jakieś wspomnienia. Nie mogę odżałować, że nie widziałam Wyspiańskiego w Muzeum Narodowym, tak się życie czasem układa... No ale cóż, mam wspomnienia innych wystaw, gdzie też bywał obecny. A największym moim skarbem jest kilkugodzinne zwiedzanie wystawy prac S.W. w kamienicy Szołayskich, jeszcze kilka dobrych lat przed "Zawsze Młodą". Oprowadzała nas Marta Romanowska i to był po prostu majstersztyk. Cudowna osoba i człowiek o ogromnej wiedzy, pasji, wewnętrznym ogniu. Wyspiański byłby zachwycony widząc, jaką opiekunkę miały przez pewien czas jego dzieła.
      Planty o świcie to obraz dla mnie mistyczny. Nie-do-opisania.
      Muzeum Śląskie też byłoby dobrze odwiedzić. Zobaczymy, co czas przyniesie.
      Serdeczności wielkie :)

      Usuń

Prześlij komentarz