Czarno-biała zima i cmentarz choleryczny. Czytam cmentarze.
Nie pamiętam, kiedy to było. Nie ma to zresztą większego znaczenia w świecie, gdzie zimy są do siebie podobne w tym, jak ustępują miejsca, jak niepostrzeżenie cofają się przed nadchodzącym przedwiośniem, roztopami i początkiem niezmiennego rytmu polowych prac. Kończyła się zima, śniegu było jeszcze dużo, ale coraz więcej grząskiego błota i potem już - pamiętam - długo nie dało się wejść w pola, chodzić polnymi drogami, miedzami. W taki czas łatwo sobie wyobrazić, jak ludzie byli kiedyś odcięci od świata, gdy wiejskie drogi zamieniały się w strumienie pełne płynnego błota. Tutejsze drogi często są strome, wiodą głębokimi wąwozami o stromych, gliniastych zboczach. Nie będzie się pisać tej krótkiej historii w jakimś zamierzchłym czasie - największe drogi łączące ze sobą wsie i ta najważniejsza, która prowadzi do miasteczka, i tamta, którą jechało się na stację, ta do kościoła i nawet tamta na wysoką górę, gdzie zbudowano szkołę - one wszystkie już od dawna są asfaltowe i prawie nikt nie chodzi nimi pieszo - chociaż pamiętam wcale nie tak dawne czasy, kiedy w niedzielne przedpołudnia drogi były pełne ludzi idących do kościoła, a w powszednie dni konne wozy jechały na targ, do młyna i w pole; kare, siwki i kasztany miały czasem uprząż przystrojoną brzęczącymi ozdobami i kolorowymi chwostami, gospodarze zatrzymywali często wóz, żeby podwieźć dzieci wracające ze szkoły, a wspominając to wszystko czuję się, jakbym żyła już sto lat. Na moich oczach cały ten świat rozpadł się na drobne kawałki i powstało coś całkiem innego. Jednak historia, którą chcę tutaj opowiedzieć wcale nie zdarzyła się tak dawno - na asfaltowych drogach nie słychać już odgłosu końskich kopyt ani skrzypienia wozów, ale jeśli wybierze się polne drogi, to można zapomnieć, że gdzieś tam w dolinie jest jakieś cywilizowane życie, że zgiełk i szum samochodów, jeśli wybierze się polne drogi wysoko nad wsią, to na pewno nie spotka się nikogo w taki dzień na przełomie zimy i przedwiośnia, a już na pewno nie na drodze, która prowadzi na cmentarz choleryczny.
Droga prowadzi najpierw głęboko wciętym wąwozem nieopodal dworu, dalej wyprowadza na pierwsze wzniesienie, schodzi w dolinę, by po chwili wspiąć się mozolnie długim, esowatym jarem na najwyższy grzbiet. Potem idzie się, idzie i idzie... polna droga znikąd donikąd. Przy niej - przydrożny krzyż i drzewo. Monotonne pola, do znudzenia falistość pagórków. Nawet zimą to wygląda, jakby ktoś uniósł w górę pasiasty kilim i chciał go wytrzepać na wietrze - skrawki pól są wąskie, gęsto przedzielone miedzami, ubogie pola w biednych czasach dzielone przez starych między synów, coraz drobniejsze i węższe. Do tego porozdzielane siecią dróg i dróżek, lasów i zagajników, jarów i wąwozów, które tu nazywa się "dołami".
Moja ziemia. Noszę ten krajobraz w sobie, ze sobą, gdziekolwiek jestem.
Gdy już się idzie tą polną, wysoką drogą wystarczająco daleko na wschód, tuż przed brzozowym zagajnikiem rozdziela się i potem znów rozdwaja na węższe wstążki, ścieżki. Nigdy nie wiem, którą wybrać, zawsze trochę się tu gubię. Jedna z dróg prowadzi w dół i zbiegnie w dolinę, gdzie meandruje rzeczka i kolejowe tory, stamtąd już niedaleko do miasta - ale zawsze zatrzymuję się, zanim dotrę do pierwszych zabudowań. Lubię wyobrażać sobie ten krajobraz bezludnym. Inna droga będzie coraz węższa i węższa aż zniknie wśród pól jak strumień w upalne lato. Inna zaprowadzi na wysokie wzgórze o stromych, odkrytych, wapiennych zboczach - tam kiedyś też były uprawne pola, nawet na takiej stromiźnie, a podobno w czasie pierwszej wojny światowej były tam okopy, ale czy dobrze zapamiętałam tę historię, którą ktoś opowiadał mi w dzieciństwie? Tamtej drogi pośrodku nie wybieram prawie nigdy, bo myśliwska ambona przypomina mi szubienicę. Więc jak tam trafiłam? Jak znalazłam ten mały cmentarz wśród pól za wsią?
Dwa razy byłam tam dotąd. Kiedyś w maju i tamtego dnia, który teraz wspominam, gdy zima ustępowała pola przedwiośniu. Kilka metalowych krzyży, nowszych i starszych. Jeden duży głaz z wyrytym i starannie utrzymanym napisem, obok najstarszy drewniany krzyż, oparty o drzewo, podwiązany zwykłym sznurkiem, całkiem przeżarty przez czas. Wypalone lampki, sztuczne kwiaty - ktoś na pewno pamięta o tym miejscu. Nie wiem, jak datować ten cmentarz - może koniec XIX wieku - jak większość cholerycznych cmentarzy, które dotąd widziałam w Małopolsce? Może dowiem się kiedyś więcej. Na pewno jeden grób jest nowszy, jedyny, który nie jest bezimienny: jeden tylko człowiek wymieniony jest tutaj z nazwiska. Czytałam, że zginął zamordowany przez hitlerowców, jakaś straszna historia, jakich tutaj - i gdzie indziej - było wiele.
To taka niewielka przestrzeń, grupa drzew w szczerym polu - gdyby ktoś nie wiedział, łatwo ten cmentarz przeoczyć. W lecie wygląda jak nieduża zielona wyspa, w zimie drzewa odkrywają więcej. Położony ponad wsią, co zrozumiałe, jeśli pamiętać, że jest to cmentarz choleryczny. Jest w tym cała kruchość naszego życia. I myślę sobie, że to przymusowe oddalenie od kościoła, od przykościelnego cmentarza mogło być dotkliwą karą dla bliskich, którzy przeżyli. Ale może nie, przecież trzeba z żywymi iść - wieczna bieda, trzeba wykarmić dzieci, które przeżyły, urodzić nowe, trzeba zaorać, zasiać, zebrać zboże z tej lichej, falistej ziemi przedzielonej na tysiące wąskich skrawków, zwykły rytm wiejskiego życia. Cmentarz pozostał wśród pól, może w wiejskich opowieściach, w pamięci osób, które o niego dbają i w mojej niejasnej opowieści, która nie wiadomo skąd przyszła właśnie dziś, tej nocy, impuls, który każe długo szukać zdjęć z tamtego dnia, kiedy kończąca się zima ustępowała pola przedwiośniu.
Mam jeszcze zdjęcia kolorowe tego miejsca, ale dziś wybrałam (wybrały mnie) właśnie te. Historia jest prawdziwa, zresztą - jaka historia... najwyżej topografia mogła mi się trochę pomieszać, ale to nie takie ważne. To miejsce istnieje naprawdę, tu i teraz, ale nazwy nie są ważne - równie dobrze może być wszędzie; takie miejsce, jakich wiele. Zastanawiałam się, czy byłoby dobrze dla porównania pokazać to wszystko w kolorze (nie te same, ale inne, podobne kadry - nie obrabiam zdjęć, po prostu czasem odczuwam konieczność zrobienia jakichś w czerni i bieli, a większość powstaje w kolorze). Ale to już byłaby całkiem inna sceneria, inny nastrój... Inna historia.
Bardzo fajny klimat w b&w. Nie wyobrażam sobie tego wpisu w kolorze. Świetnie zrobiony post! Gratuluję i pozdrawiam :) kris.beskidzki@o2.pl
OdpowiedzUsuńKolejny już raz wędruję z Tobą po polnych miedzach. Na moment zatrzymuję się przy kępie niewielkich brzóz. Wracam myślami do Twojego dosyć dawnego zimowego postu. Pola skrzyły się w słońcu. I tak jak wtedy zabrałaś nas na wędrówkę miedzami, ścieżkami polnym dróżkami. Sądziłam, że przed oczyma mam najcudowniejsze, zimowe krajobrazy. Zdjęcia były kolorowe.
OdpowiedzUsuńDzisiejsze zdjęcia to artyzm. To Sztuka!!! Hmm, wbrew pozorom na zdjęciu czarno-białym mogłam zobaczyć to, czego nie widziałam w kolorze...
Wrócę tu jeszcze by nacieszyć swe oczy i duszę Twoim postem.
Pozdrawiam serdecznie:)
Kris Beskidzki robi również wspaniałe zdjęcia.
OdpowiedzUsuńJego namiary: http://szlakiibezdroza.blogspot.com/
Pozdrawiam:)
Łucjo, ja też właśnie przypominałam sobie tamten wpis, tamte kolorowe, zimowe zdjęcia. Dziwne, jak ten sam krajobraz może różnić się w odbiorze, gdy pozbawić go jaskrawych kolorów, jednak czarno-biała fotografia rządzi się całkiem innymi prawami. Dziękuję za miłe słowa (kiedyś zasłużę na taką opinię, a przynajmniej będę się starać ;-)
OdpowiedzUsuńMiłego dnia!
Znam, znam! Już dawno odwiedzałam, potem zgubiłam adres wraz z wszystkimi zakładkami i teraz blog Krzysztofa jest znów w moich ulubionych. Od wczoraj odkrywam na nowo :-)
OdpowiedzUsuńKrzysztof, dziękuję! Teraz kolorowe zdjęcia z tego miejsca wydają mi się nieznośnie jaskrawe i rzeczywiście pozostanę już tutaj przy b&w, kolor niesie całkiem inny rodzaj informacji o miejscu czy wrażeń. Dziękuję i oczywiście zapraszam :-)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Biało- czarne zdjęcia do tematu wg mnie najbardziej pasują. Widoki po drodze do cmentarza przygotowują mnie do zobaczenia celu wędrówki. Dobrze, że tam ktoś zagląda i nie jest to całkiem zapomniane miejsce. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPodobne miejsca, niestety nieoznakowane i funkcjonujące raczej w podaniach, ustnych przekazach, można znaleźć także na Mazowszu. Cmentarze choleryczne na piaskowych wzniesieniach, wśród sosen, na skraju wiosek - taki pejzaż i taką historię znam z dzieciństwa, miała wówczas dla mnie jakiś mityczny wymiar. Pani fotografie mają rzadką właściwość utrwalania klimatu, same także budują nastrój. W tym przypadku dobrze, że nie są kolorowe. :-)
OdpowiedzUsuńTak, jednak pamięć trwa, to jednak pocieszające. Zdecydowanie czarno-białe zdjęcia pasują do takich historii i miejsc, tym bardziej, że tutaj nakłada się kilka planów czasowych. Chciałam, żeby to był spójny ciąg zdjęć i cieszę się, że tak właśnie to odebrałaś. Pozdrawiam, miłego dnia!
OdpowiedzUsuńTo, o czym Pani pisze, te mazowieckie krajobrazy, przywodzi mi na myśl pejzaże z obrazów Gierymskiego (nigdy nie widziałam Mazowsza i za całe moje wrażenia musi wystarczyć to, co czytałam, książki, obrazy) i właśnie przypomniała mi się wystawa Gierymskiego (Maksymiliana, nie Aleksandra) w MN w Krakowie, którą widziałam w ubiegłym roku.
OdpowiedzUsuńTakie na wpół zapomniane cmentarze to przestrzeń trochę nierzeczywista, właśnie mityczna, jak słusznie Pani zauważa. Jest w moich okolicach inny cmentarz, stary, pełen wiekowych drzew, cmentarz zamknięty już i nie używany przez wiejską społeczność - na szczęście zachowany i dość zadbany. Jest tam, pośród innych starych grobów, mogiła powstańców z 1863 roku - zginęli w czasie potyczki przy okolicznym dworze. I to właśnie takie niezwykłe miejsce, jedno z moich ostatnich odkryć. Napiszę o nim niedługo.
Właśnie utworzyłam sobie katalog, gdzie będę przechowywać moje ulubione teksty od Ciebie. To jest mój klimat, zabieram i chowam. Może kiedyś zapytam o miejsce. Zdjęcia cudowne.
OdpowiedzUsuńTymi zdjęciami potwierdzasz opinie o wyższości fotografii biało-czarnej nad kolorową...:)
OdpowiedzUsuńJejku :-) Dobrze, że nie mam wglądu do tego katalogu, bo zajmowałabym się nieustanną korektą ;-) Miejsce "na żywo" pewnie rozczarowuje, może bardziej zwyczajne niż niezwykłe, ale kto to wie - wszystko zależy od tego, jak się na nie patrzy.
OdpowiedzUsuńDziękuję!
Nawiasem, zainteresowana tematem, znalazłam taką stronę, zerknij:
OdpowiedzUsuńhttp://www.mapakultury.pl/art,pl,szlaki,96139.html
Rewelacyjny jest mrok tego wpisu. Zdjęcia korespondują znakomicie z historią, która się tam zadziała. Cmentarze choleryków właśnie tak wyglądały - za rogatkami, symboliczny krzyż. Jedna z największych epidemii cholery przetoczyła się przez ziemie poslkei w okresie powstania listopadowego i wojny po powstaniowej. M.in. cholera zdziesiątkowała wtedy armię Dybicza. Nie wiem, czy ten z tamtych lat...
OdpowiedzUsuńPolne drogi...
OdpowiedzUsuńZnam je wszystkie na odległość 10 km od domu. Kiedyś wydeptane, przejrzyste prowadziły do lasu albo w pola, dziś zarośnięte, trudno znaleźć jakoś miedzę. Chodziłam nimi całe życie i dalej chodzę. każda droga to wspomnienie, pod kazdym przydroznym drzewem coś się wydarzyło. Jadno złamał wiatr, pod innym chowaliśmy się przed burzą. Moje polne drogi, drogi zadumy, nostalgii nad przemijaniem, wspomnie o tych co ze mną nimi chodzili i odeszli.
Maju, dziękuję. Taka przyszła do mnie opowieść w środku nocy i nie mogłam się przed nią bronić.
OdpowiedzUsuńW moich okolicach szczególnie Powstanie Styczniowe zapisało się mocno, może to być tamten czas, może nawet późniejszy - z końca XIXw - kilka nie tak dalekich miejscowości ma podobnie datowane cmentarze choleryczne, ale to niewystarczająca przesłanka. Musiałabym o tym poczytać, na razie tak zgaduję.
Rozumiesz mnie doskonale - widzę to i czuję, podobne doświadczenia, wspomnienia. Trzeba przejść takimi drogami, miedzami, trzeba mieć ten krajobraz "przeżyty" w sobie, żeby to tak odczytać. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńWyłącz kolor na stałe - jesteś mistrzynią światła i umiesz pokazać czernią i belą więcej niż inni w tysiącach odcieni.
OdpowiedzUsuńMiejsce frapujące, ale na twoich zdjęciach, zyskuje wielokroć.
Pomysł z wypróchniałym ramieniem krzyża - nadaje się na World Press Photo.
Czytam z przyjemnością Twoje słowa. Monochromatyczność zdjęć doskonale pasuje do miejsca.
OdpowiedzUsuńPorównuję Twoje wędrówki z moimi po Dolnym Śląsku i tak sobie myślę, że te miejsca tutaj ciągle takie nie nasze. Ty spotykasz ciągle polskie ślady, a ja niemieckie. Mam wrażenie, że czytam nie swoją historię, a Ty jednak czujesz się jej częścią, kontynuacją.
Takie przemyślenia mnie dopadły czytając ten post ;-)
Ada, tyle, że ja miałam na myśli powstanie listopadowe i wojnę z Rosją z lat 1830-31. Napisałam tak na marginesie, bo wtedy była potężna epidemia cholery. Takie luźne skojarzenia. :)
OdpowiedzUsuńTak Maju, - tak właśnie Cię zrozumiałam, tylko zastanawiałam się czy ten cmentarz będzie z tej epoki (powst. listopadowego), czy jednak późniejszej, bo w moich okolicach mało jest śladów z powstania listopadowego a więcej ze styczniowego, i nawet cmentarze choleryczne w okolicy są datowane właśnie raczej później, nie lata 30. a właśnie 60. czy 90. Ale to taka moja amatorska komparatystyka, poczytam coś więcej o tym.
OdpowiedzUsuńTo bardzo ciekawe spostrzeżenie. Mało znam Twoje tereny, ale z tygodniowego pobytu kiedyś przed paru laty w Jeleniej Górze i okolicach, zachowałam w pamięci to wrażenie całkowitej kulturowej odmienności tych terenów. Na "moich" cmentarzach nie tylko polskie nazwiska, ale wręcz te same od pokoleń. Kilka miesięcy temu "odkryłam" wiejski cmentarz z grobowcem kilkudziesięciu powstańców styczniowych, zresztą cała ta ziemia nosi ich ślady (nieszczęsna bitwa miechowska dosłownie o kilka kilometrów).
OdpowiedzUsuńA Ty odkrywasz ślady i cmentarze ludzi, których nie mogą odwiedzić ich "późne wnuki". Wielu ludzi urodzonych już na "ziemiach odzyskanych", w drugim czy nawet trzecim pokoleniu - nie ma jak dotrzeć do cmentarzy ich przodków. Dziwne są te losy, trwałość i nietrwałość pamięci, granice kreślone ręką polityków, wymazywanie historii. Dobrze, że dziś zaczyna się o tym mówić.
Nie, nie - nie dam rady pozbawić się koloru! Wiem, że te kolorowe zdjęcia są zwyczajne, czasem bardzo płaskie, mało wyraziste, po prostu anegdotyczne. Ale zdecydowanie potrzebne mi w ramach antydepresyjnej terapii kolorem ;-) I moje ulubione kiczowate zachody słońca, i kwiaty wszelkie, nic z tego, proszę pana ;-) Natomiast na pewno coraz bardziej przekonuję się do czarno-białej fotografii, która wcale nie jest łatwiejsza i muszę się jeszcze tyle uczyć, ale jej odbiór jest całkiem inny i lubię to, jak do mnie przemawia. A zatem na pewno dużo częściej niż dotychczas będzie się pojawiać b&w.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ado za odpowiedź i za Disqus ;-) Bardzo wygodne to rozwiązanie, tak łatwo się odnajduje te komentarze i na nie odpowiada.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mamy różne doświadczenia i że możemy je poznawać i porównywać.
Disqus jest świetny, naprawdę z przekonaniem to mówię. System komentarzy bloggera też pozwala na subskrybowanie komentarzy, ale bez wyjątku wszystkich, co jest mocno kłopotliwe. Tutaj jest wybór. I dużo innych opcji przydatnych dla administratora-autora bloga (np. biała i czarna lista, z których jeszcze nie korzystałam, ale na pewno to pomocna sprawa). Bardzo łatwo instaluje się Disqus na blogu na blogspocie. I można dodawać zdjęcia w komentarzach! Muszę wspomnieć o minusach, o których sama nie wiedziałam wcześniej:
OdpowiedzUsuń- komentarze blogspota sprzed momentu dodania Disqusa będą w przypadkowej kolejności pod postami (nie zachowa się blogspotowy system odpowiedzi)
- treść komentarzy nie jest indeksowana (chyba), więc nie trafi się do nich z wyszukiwarki.
Tyle jeśli chodzi reklamę, na wypadek gdybyś kiedyś myślała o wprowadzeniu Disqusa, moim zdaniem bardzo ułatwia komentarzowe rozmowy :-)