Jarosław Iwaszkiewicz - Petersburg. Ze wspomnień.

Mało mam ostatnio czasu na myślenie, na sensowe pisanie - nie sprzyjają okoliczności - ale ten dzień, 20 lutego, nie mógł minąć bez śladu. Tego dnia ("przeszłość jest to dziś, tylko cokolwiek dalej") urodził się on - "Mistrz mego rzemiosła" - jest piękny wiersz Miłosza o tym właśnie tytule poświęcony pamięci Iwaszkiewicza, który przeczytałam po raz pierwszy w książce "Portret podwójny" zawierającej korespondencję tych oto dwóch poetów, dzieje ich obopólnej fascynacji, relacji mistrz-uczeń, która z wielu powodów nie mogła utrzymać się w tym schemacie, trudnej przyjaźni - nieprzyjaźni, kompleksów i rozczarowań, wreszcie rozejścia się dróg na długie lata i w końcu ostatecznego - pomimo wszystko - pogodzenia. W tym wierszu spotykają się dwaj z trzech najważniejszych dla mnie polskich poetów - jednak to wiersz o śmierci i umieraniu, a ja dziś chcę świętować narodziny. Narodziny Poety. Zamiast wiersza Miłosza będzie zatem pewien tekst z szuflady, z blogowych archiwów, które kiedyś tutaj w całości powrócą. Nie dlatego, by miał jakąkolwiek wartość (poza sentymentalną - dla mnie), lecz dlatego, że w pewien sposób te moje wrażenia z lektury pewnej niewielkiej książeczki dają po trosze świadectwo niezwykłej jednak witalności starego poety, jego niesłabnącej - pomimo wszystkie zniechęcenia - miłości do sztuki i poezji, jego dionizyjskiego rysu, nawet jeśli nieodmiennie towarzyszyło mu czarne słońce. Może właśnie przez to wybrałam go, by świętować dzień narodzin, święto życia. Mimo wszystko.
Bon anniversaire...

"Jest świeża i pachnąca ta woda, i czysta, ma smak górskich źródeł. Przed chwilą piłem tę wodę, wprost z rozbitego dzbana."


Jarosław Iwaszkiewicz, wielki podróżnik i wielki mistrz słowa, "poeta wspanialec" - jak nazywał go Waldorff - podróżował po Europie ze swobodą (chciałabym napisać dezynwolturą, bo dla mnie to słowo nie ma pejoratywnego wydźwięku) właściwą obywatelom ponadnarodowego świata kultury. Przemierzał ścieżki europejskiej cywilizacji, rozpinał niewidzialne mosty między San Gimignano i Sandomierzem, Paryżem i Mięguszowiecką Przełęczą, Wenecją i Petersburgiem. Wiele o jego podróżach przeczytać można w autobiograficznej "Książce moich wspomnień", inny zbiór nosi wiele mówiący tytuł "Podróże do Polski" (to niewielkie słówko "do" jest tu niezwykle znaczące). Poeta podróżuje od najmłodszych lat i lubię wyobrażać sobie, jak z wiekiem narastała stratygrafia podróży, krzyżujących się szlaków, wyjazdów, powrotów - wewnętrzne itinerarium, perpetuum mobile umysłu o niezgłębionej ciekawości świata. A przecież z tymi realnymi splatały się także podróże wyobrażone, związane z literackimi wrażeniami i emocjami. Te wyobrażenia (twarzy, miejsc, miast, o których się czyta) są niejako bezcielesne, ulotne i niezakorzenione - można je skonkretyzować w jeden tylko sposób: widząc. Podróżując do miejsca, o którym tyle się czytało, splatając to, co realne z tworami wyobraźni. I wtedy łączą się fragmenty układanki:
Teraz to zobaczyłem. I jak w jakiej grze zręcznościowej czy jak w japońskim bilardzie, wszystkie te rzeczy, które miałem w pamięci, które tkwiły w wyobraźni, które istniały w ramach wyimaginowanych, poczęły trafiać do swoich łuz; nagle znajdowały się na swoim z dawna przygotowanym miejscu, w im przynależnej przestrzeni, znajdowały swoje miejsce na ziemi. A znajdując je zabarwiały się odpowiednio i, powiedziawszy to z ręką na sercu, stawały się prawdziwe.
Zatrzymuję się nad tym dłużej przez pamięć na moje bardzo podobne odczucie (nie o Iwaszkiewiczu to będzie, lecz i tak dziwnie blisko) kiedy przechodziłam pokojami Atmy, widziałam fortepian i biurko, i fotografie, i książki. Dokładnie tak, jak za jego życia, odtworzone w szczegółach. Otomanę w kącie, nad nią fotografie. Na jednej z nich - Szymanowski, jak zwykle nienagannie ubrany, zmęczone, niezwykle przenikliwe spojrzenie. Nastąpiło coś takiego, co opisuje Iwaszkiewicz - konkretyzacja, uobecnienie. Konkret i bycie-w-prawdzie.

"Petersburg" Iwaszkiewicza to książka, która opowiada o tejże właśnie konkretyzacji wyobrażeń, o nadawaniu im realnego kolorytu, o umieszczaniu ich w realnym doświadczeniu - tutaj: w realnej tkance miasta. Miasta przemianowanego (niezapomniany "Przewodnik po przemianowanym mieście" Brodskiego), miasta tak przetworzonego przez nowożytną, tragiczną historię. A przecież pomimo wszelkie wysiłki "człowieka radzieckiego" i sowieckiego systemu, pod maską Leningradu żył nieustannie Petersburg. Miasto - fantasmagoria. Eseje Iwaszkiewicza to zapis archeologicznych badań, w których spod warstw nowego miasta wyłania się miasto wyczytane i wyobrażone - to mistrzostwo archeologii wspomnień i unaocznień. I nie tylko zapis wzruszeń, ale przekonania, że z tego spojenia się wyobrażeń i rzeczywistości powstaje poczucie "wagi i prawdy spraw, które zbyt często traktujemy jak efemerydy". Nie jest efemerydą potęga wyobraźni, ani obrazy, jakie stworzyliśmy czytając ulubionych poetów, najważniejsze powieści. Nie jest efemerydą miasto, które stało się dla nich tłem. Jeśli spojrzeć tak, jak to dane jest Iwaszkiewiczowi, to świat wyobrażony i realny stapiają się w jeden, krystalicznie prawdziwy świat.
Raz tylko w życiu miałem podobne przeżycie. Kiedy jeszcze jako młody człowiek przyjechałem pierwszy raz do Krakowa i kiedy wszystkie krakowskie sprawy znane z opowiadań od najwcześniejszego dzieciństwa tak samo nagle kładły się na swoje miejsca. Gdy na przykład Bóg Ojciec Wyspiańskiego okazywał się zupełnie taki, jak go opisywała pewna starsza dama na ganku domku stojącego w samym środku Białocerkiewszczyzny. Odnajdywało się i ten nastrój, i te słowa opisu, które do dziś pamiętam.
Nie spodziewałem się, że mogę przeżyć coś podobnego jeszcze raz w tak późnym wieku.
Iwaszkiewicz wyruszył w podróż do Petersburga mając siedemdziesiąt siedem lat. Albo - nie mogę się powstrzymać - w siedemdziesiątej siódmej wiośnie życia. Takie wyrażenie jakoś bardziej oddaje ducha prozy Wielkiego Jarosława! Czy nie macie czasem wrażenia, że jest w jego pismach coś absolutnie i niezależnie od wieku - coś do głębi młodzieńczego? Jak ta scenka opisana w jednym z esejów, kiedy stary poeta spaceruje po ogrodach Carskiego Sioła, w parku przed budynkiem szkoły, gdzie nauki pobierał Puszkin, zatrzymuje się przed fontanną, którą zresztą ten rosyjski poeta opisywał, a wiele lat później także Achmatowa. Fontanna ma kształt posągu młodej, ślicznej dziewczyny klęczącej nad rozbitym dzbanem, panna płacze, a woda wypływa z dzbana. "Jest świeża i pachnąca ta woda, i czysta, ma smak górskich źródeł. Przed chwilą piłem tę wodę, wprost z rozbitego dzbana." Próbuję wyobrazić sobie w takiej scenie znanych mi szacownych profesorów i innych uczonych mężów, nawet dużo młodszych... i nic z tego! Powaga i przytłaczające poczucie własnej godności, które opina jak pancerz. O, bogowie eleuzyjskich misteriów, znów dygresja! Puszkin jest dopiero trzeci!

Radiszczew, Mickiewicz, Puszkin, Dostojewski, Błok, Witkacy - to oni oprowadzają Iwaszkiewicza po petersburskich kręgach... może nie piekielnych, ale często tragicznych, fantasmagorycznych. Czasem po ścieżkach rozjaśnionych uśmiechem, jasnym wspomnieniem.

"Radiszczew" czyli opowieść o człowieku, który ośmielił się sprzeciwić Katarzynie Wielkiej i opisać (w książce, która dzięki niewinnemu tytułowi "Podróż z Petersburga do Moskwy" przeszła przez cenzurę) jaki kraj skrywa się naprawdę za fasadą wykwintnych pałaców, przepysznego dworskiego decorum. Kraj w XVIII stuleciu po śmierci Piotra Wielkiego, rządzony właściwie kobiecą ręką, iście wschodni przepych dworu. Osiemnaście tysięcy sukien cesarzowej Anny Pietrowny, niezliczone kosztowności. "Baby stroiły się nie tylko w klejnoty. [...] Stroiły się baby nie tylko w adamaszki i brylanty, ale także w pałace, za co oczywiście należy im się chwała" - ironizuje troszkę Iwaszkiewicz i opisuje dalej wykwintną architekturę tworzoną przez Rastrellego, "zruszczonego Włocha", architekturę podobną do swojego twórcy - włoskie klasycystyczne wzory zatopione we wschodnim przepychu. Za taką fasadą krył się inny świat (i zresztą dotąd kryje) - skrajnej nędzy, głodu, ludzi skazanych na niewolniczą pracę, co absolutnie nie jest retoryczną figurą, wystarczy przeczytać ogłoszenia prasowe z tamtych lat: sprzedawanych wraz z majątkiem ludzi. Rzeczy to właściwie znane i trochę niezręcznie pisać o oczywistościach. Jedna rzecz podobała mi się szczególnie - uwagi Iwaszkiewicza o cenzurze, oczywiście o cenzurze, przeciwko której z całą pasją zwracał się Radiszczew i nawet pisał historię cenzury (choć zdołał rozpatrzyć jej dzieje jedynie w starożytności). Wszystko pięknie... pamiętać trzeba tylko, że to książka o podróży Iwaszkiewicza do Leningradu, Anno Domini 1971! Iwaszkiewicz, jak gdyby nigdy nic, kończy rozdział cytatem z Radiszczewa: "A Rosja?... Jak stoi sprawa z cenzurą w Rosji, dowiecie się innym razem. A teraz, nie cenzurując koni pocztowych, ruszamy czym prędzej w dalej..." Czy to uchodzi tak żartować sobie z poważnego cenzora?!

A dalej jest Mickiewicz w Petersburgu i piękna Maria Szymanowska. Erudyta Iwaszkiewicz rozpoczyna ten rozdział uwagą o Siemiradzkim (jeszcze jeden krakowski ślad), by zestawić we wspaniały dwugłos poezję Mickiewicza i Puszkina. Mickiewicz w Petersburgu - to jeden z jaśniejszych obrazów tej książki. Rozbawiła mnie cytowana przez Iwaszkiewicza opinie, że pan Adam po francusku mówił biegle, jakkolwiek z fatalnym nowogródzkim akcentem! A przecież nie dał się omamić przepychowi Petersburga, nie dał się zwieść splendorowi tej szczególnej rosyjskiej skali wielkości, która cała jest nadmiarem. "Nic mu nie imponuje", nie dał się - jak kuriozalnie stwierdza Iwaszkiewicz - "upupić".

Puszkin i Nathalie, historie miłosne, intrygi dworskie, Jeździec Miedziany jako metafora... czego? Smutna i piękna historia, nawet jeśli znana, to Iwaszkiewicz doskonale ją opowiada.

Dostojewski. Kto wie, czy nie najlepszy spośród wszystkich esejów, które składają się na "Petersburg". O tym, co dla mnie w nim najważniejsze, nie dam rady napisać wprost. "Dom był wielki, dwupiętrowy, ponury, bezstylowy, brudnozielony w kolorze" - to jak wywoływanie duchów. Pogrzebałam już w niepamięci opowieść, która dzieje się w tym "brudnozielonym w kolorze" domu, taką przynajmniej miałam nadzieję. Esej Iwaszkiewicza przywołał ją na nowo. Jeden z najpiękniejszych, najbardziej przerażających i tajemniczych obrazów w literaturze... w moim przekonaniu, oczywiście. Duchy zostały przywołane, a na pocieszenie zostaje świadomość, że dla Iwaszkiewicza ta scena jest równie ważna: "Ta wielka scena, wstrząsająca, którą czyta się z niesamowitym dreszczem, ma w sobie coś z finału operowego, coś z tragicznego teatru." Tak. Niepamięć jest zbyt łatwym, zbyt tchórzliwym rozwiązaniem. "Podobno od stworzenia tej ostatniej sceny zaczął Dostojewski pisać całą powieść. Cała powieść jak rzeka, jak Newa, zdążała do tej sceny, wszystko jest w niej tej scenie podporządkowane - ona jest momentem zbiorczym". A ten dom petersburski, "brudnozielony w kolorze", jest zapowiedzią tego nadzwyczajnego osiągnięcia. Zapowiedzią strasznego szczęścia." I dość już o tym i dość o książce, przez którą odeszłam od literatury na długo, by zająć się czytaniem cracovianów.

A dla pamięci zapiszę jeszcze tylko, że grobowiec Dostojewskiego na cmentarzu nieopodal Ławry Aleksandra Newskiego. Obok spoczywają wielcy muzycy - Musorgski, Rimski-Korsakow, Rubinstein, Czajkowski. W kamieniu wyryte słowa: "Zaprawdę, zaprawdę mówię wam: jeśli ziarno pszeniczne wpadłszy w ziemię nie obumrze, samo zostawa; lecz jeśli obumrze, wielki owoc przynosi" (Joan. XII. 24). I jeszcze drobiazg, ale z takich, które bardzo lubię, a które odsłaniają w przypadkowych zbiegach okoliczności tajemnicze powiązania literatury i życie: w Pawłowsku, gdzie "wszyscy" jeździli latem, bo tam "i pięknie, i wzniośle, i zielono, i tanio, i muzykalnie" i gdzie pojechał też Iwaszkiewicz śladem literackich wspomnień, stanął w parku, w którym znajdował się opisany w powieści Dostojewskiego, o której tu ciągle mówię, "wogzal". Może jeszcze w powietrzu unosiła się bezdźwięczna pamięć dawnych koncertów... i przypomniał sobie wtedy, że przecież właśnie tutaj, w tym miejscu "co lata dyrygował orkiestrą Fitelberg, grał na skrzypcach Paweł Kochański". A te nazwiska przenoszą mnie w tej samej chwili gdzieś w przestrzeń między Tymoszówką, Elizawetgradem, Zakopanem i Paryżem - bo to dwaj wielcy przyjaciele Szymanowskiego. I tak wszystko się ze sobą łączy, jestem tym, co czytam, żyję w niemożliwych wspomnieniach i świat cieni jest mi bliższy niż.

Ominę tutaj historię Błoka, żeby jeszcze dwa słowa powiedzieć o Witkacym, zanim długość tej opowieści znuży nawet najcierpliwszych. Ale to wszystko dlatego, że książka musi wrócić do biblioteki (choć tam przez całe lata nikt jej nie przeczytał) a ja chciałabym jak najwięcej z niej zapamiętać. Ergo: zapisać. Esej o Witkacym o tyle jest ciekawy - dla mnie zaraz po Dostojewskim - że pozostawia wrażenie jakiejś optymistycznej lekkości. To nie pomyłka. Witkacy w swoim petersburskim, czy raczej rosyjskim epizodzie przeżył - zdaniem Iwaszkiewicza - rodzaj katharsis. To był wstrząs, moment przełomowy. Ze zgnębionego człowieka, który uciekał przed tragedią, jaka go dotknęła i przekonaniem o swojej absolutnej klęsce jako człowieka i artysty (o czym najlepiej może świadczą listy do ojca pisanego z wyprawy na Nową Gwineę podjętej wraz z Bronisławem Malinowskim, listu rozpaczliwego: "Ona tego nie widzi - a ja nie jestem artystą") Witkiewicz przemienia się. Petersburg jest świadkiem i może przyczyną tej metamorfozy. Iwaszkiewicz cytuje rodzinne listy (ciotki Jałowieckiej), które dają zapis owej przemiany. Listy rzecz jasna pisane po francusku i (przynajmniej w tym wydaniu) bez tłumaczenia na polski. Wszak każdy mówi po francusku, n'est-ce pas? Na wypadek, gdyby ktoś trafił na PIW-owskie wydanie esejów Iwaszkiewicza i zapałał chęcią poznania korespondencji ciotki Jałowieckiej, naszkicowałam bardzo dosłowne tłumaczenie fragmentów ze strony 55:
"Przybył tutaj pod koniec września i po wielu trudnościach został przyjęty do oficerskiej szkoły wojskowej, skąd wyjdzie za dwa miesiące w randze oficera, by udać się do armii..."

"Takim jak teraz - nie był nigdy. Spokojny, rzec można by nawet - radosny, trzyma się prosto, głowę nosi wysoko, całkowicie zatracił ów zasmucający wygląd, apatyczny i bezwolny, w jakim ujrzeliśmy go byli w momencie jego przyjazdu. Wspaniale przygotowuje się do egzaminów teoretycznych i doskonale znosi wojskowy porządek. Jest w doskonałym zdrowiu. W mundurze bardzo mu dobrze - ani ciężkie buty, ani gruby płaszcz, ani szabla w żaden sposób mu nie przeszkadzają..."
To taki mój minimalny przyczynek do tej niezwykle wartościowej opowieści, w której Iwaszkiewicz stara się rozjaśnić nieco tajemnicze itinerarium rosyjskich losów Witkacego. Bo - wbrew temu, co pisał Rytard - Witkacy wcale nie opowiadał o swoich losach w gwardii pawłowskiej, o życiu w Rosji podczas wojny i rewolucji. Iwaszkiewicz dementuje wersję Rytarda: "wszystkie [jego] opowiadania o petersburskich przygodach Stasia są dosyć mętne". I tak sprawa jest nadal niezwykle tajemnicza. Wydaje się, że są jeszcze nieopublikowane fragmenty dzienników Bronisława Malinowskiego, które mogłyby rzucić tu trochę światła. Choć może od tamtej pory już coś się zmieniło? Na półce czeka książka Błońskiego "Od Stasia do Witkacego" - a zatem już niedługo dowiem się więcej.

Gwoli ścisłości dodać należy, że ostatni rozdział "Poeci leningradzcy" poświęcił Iwaszkiewicz historii 1000-dniowej blokady Petersburga. Dziejom poezji w tych straszliwych dniach w zamkniętym mieście.

I jeszcze, tradycyjnie, książka jako przedmiot. Bardzo ciekawy format, zbliżony do kwadratu. W miękkiej okładce, z obwolutą. Strony tytułowe rozdziałów - białe litery na granatowym (czy może czarnym?) papierze. A najpiękniejsze są ilustracje - całkowita derealizacja miasta, graficzne odrealnienie. Miejskie pejzaże w czerni i błękicie. Miasto - fantasmagoria. Snowidienia, senne pejzaże, wyobrażenia filtrowane przez rzeczywistość.

"Nazywam moje przeżycie nad Newą widzeniem" - powiada Dostojewski.
"Teraz to zobaczyłem" - Iwaszkiewicz.


Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 1976
wydanie pierwsze
Drukarnia im. Rewolucji Październikowej w Warszawie [sic!]
Opracowanie graficzne - Ryszard Świętochłowski




Komentarze

  1. Magdalena Jastrzębska21 lutego 2015 09:57

    Erudycja i piękno języka, skojarzeń, analogii w pisarstwie Iwaszkiewicza jest próby najwyższej. Dawno, dawno temu... (kończąc studia) poświeciłam mu więcej czasu analizując tomik "Sny. Ogrody. Sérénité".
    Petersburg... :) Wspominam piękną wyprawę do tego zaczarowanego miasta (a było to... 15 lat temu) z nadzieją, że jeszcze kiedyś tam wrócę. To takie miasto-marzenie, gdzie rzeczywistość miesza się z literaturą, historią, postaciami autentycznymi i tymi wymyślonymi fantazją tylu znakomitych twórców... Długo można pisać... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak rzadko pisze się dziś o Jarosławie Iwaszkiewiczu! Stworzyła Pani przepiękny tekst i czytanie go sprawiło mi ogromną radość, zresztą z wielu powodów. Po pierwsze, od czasów studenckich jestem w twórczości tego pisarza niezmiennie zakochana. Szukałam wtedy autorów inspirujących się literaturą skandynawską, więc teksty Iwaszkiewicza, który przed wojną pracował w polskiej ambasadzie w Kopenhadze, były dla mnie czystą magią. Tak sensualnie opisywał w "Gnieździe łabędzi" Danię, że jego wędrówki po duńskiej prowincji stały się moimi. Po drugie, to mistrz polskiej prozy, mistrz języka, zwłaszcza metafory (czy jest coś wspanialszego niż "Oktostychy"?). Po trzecie, wątki petersburskie w jego biografii nie były mi znane, muszę więc to koniecznie nadrobić (choć czytałam opowiadania inspirowane literaturą rosyjską, na przykład Turgieniewem). Podczas studiów miałam seminarium magisterskie z profesorem Januszem Rohozińskim, autorem wielu monografii o Iwaszkiewiczu, niekwestionowanym znawcą twórczości tego pisarza; czytając Pani tekst, wróciłam na chwilę do tamtych czasów - bardzo dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając Twój tekst czuć fascynację Jarosławem Iwaszkiewiczem. Pięknie napisane i miło się czytało. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Maja Wąchała21 lutego 2015 16:38

    Ada, mój Syn też się urodził 20 lutego. Równo rok temu. Miły zbieg wydarzeń :). Tekst bardzo przemyślany, głęboki i dzięki tym niewypowiedzianym uczuciom, temu, co najważnejsze, a czego nie da się ująć w słowa, zyskuje subtelność. "Petersburg" wpisałam sobie na listę książkę, które koniecznie muszę pożyczyć w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  5. guciamal (małgosia)21 lutego 2015 16:46

    Nie znam na tyle dobrze pisarza, nie zdążyłam jeszcze (a wszystko przede mną, bo nie jestem nawet w sześćdziesiątej wiośnie życia:) ulec Twojej fascynacji, ale podzielam zachwyt pisarza wędrówkami swoich mistrzów. Czytałam (słuchałam) jego Podróże do Włoch i wspominam ich lekturę bardzo miło. Aż żałowałam, że nie mogę wypisać cytatów, bo odnalazłam wiele takich, które chciałabym przyjąć za swoje. Tak pięknie odkrywa się własne myśli, nawet te nie do końca uświadomione w książkach innego człowieka. Petersburg literacki to na razie dla mnie głównie Dyptyk petersburski Brodskiego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślałam o nim wczoraj:) mnie Iwaszkiewicz towarzyszy właściwie stale. Dzienniki- lektura coroczna (listopad bez lektury Dzienników- nie do przeżycia). Listy do żony- zawsze pod ręką. Podróże do Włoch, do Polski, Brzezina, Panny z Wilka (także film!)...zawsze na półce Ulubione.Lubię też czytać o nim. Często wracam do książki jego prawnuczki Ludwiki Włodek. Z niecierpliwością czekam na drugi tom ZNAKOMITEJ biografii Iwaszkiewicza autorstwa Radosława Romaniuka. Petersburg czytałam, ale "mój" Iwaszkiewicz to włosko-duńskie klimaty. A Stawisko wciąż czeka...

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję Wam za komentarze - dobrze jest przeczytać, jakie są Wasze drogi skojarzeń, gdy mowa o Iwaszkiewiczu. Wiedziałam i kolejny raz zyskałam potwierdzenie, że nasze literackie ścieżki niejednokrotnie się krzyżują.
    Przepraszam, że piszę to dopiero dziś i nie zdobyłam się wcześniej na odpowiedzi - takie jak dotąd - osobne dla każdego z czytających. To zawsze było dla mnie ważne - rozmowa - i przekonanie, że ktoś przeczytał mój tekst, poświęcił czas nie tylko na czytanie, ale też napisanie czegoś od siebie - dla mnie.
    Za kilka dni, może za tydzień wrócę tu na nowo, z pewnością.
    Czasem zdarzają się takie okoliczności życia, w których milczenie jest dobrą drogą. Nie są to sprawy, o których wypadałoby pisać na otwartym blogu, przynajmniej nie w konwencji, jaką moim zdaniem to pisanie powinno tutaj przyjmować. Czasem potrzeba ciszy.
    Proszę się nie niepokoić, wszystko jest w porządku :-) To tylko chwilowa nieobecność tutaj i na fb - gdzie zresztą nie mogę i tak się odnaleźć, więc pewnie zakończę ten eksperyment. Blog zostaje na pewno! W tym czasie może zrobię porządek z częścią archiwalnych wpisów, może przywrócę temu blogowi część jego historii. A za tydzień powrócę z nowymi opowieściami.

    OdpowiedzUsuń
  8. Doskonały post. U Ciebie Ado to normalność.
    Lubię Iwaszkiewicza. Czytałam jego Książkę o Sycylii, Panny z Wilka, Podróże do Włoch, Brzezinę (film).
    Podążałam też jego śladami. Poznałam wiele miast w których bywał. Czytając Książkę o Sycylii zachwyciło mnie San Gimignano oglądane jego oczami. Chciałam je zobaczyć i przekonać się czy jest tak fascynujące jak on go spostrzega. Jest tutaj tablica jemu poświęcona.
    Niestety, z błędną datą śmierci. Na tablicy jest 1975 r a powinno by 1980
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Niesamowity tekst Ado!
    Pozostaję pod wrażeniem.
    Tak, oczywiście, chyba jak wszyscy którzy Ciebie czytają, mam świadomość że podróżuje się ciałem ale i duchem, umysłem, wiedzą... ba ale co innego świadomość, a co innego tak wspaniałe opisanie podróży innych!
    I te spostrzeżenia, uwagi, dygresje, ot choćby uwaga o książce która musi wracać do biblioteki choć nikt jej tam nie przeczyta - czyż to nie rewelacyjna paralela z losami ludzi?
    A to spostrzeżenie o wiecznej młodości Iwaszkiewicza - wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale faktycznie, tak jest, teraz to wydaje się juz oczywiste i logiczne, ale wczesniej nie umiał bym tego nazwać.

    OdpowiedzUsuń
  10. Znakomity tekst. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego jak piszesz Ado. I Twojej erudycji.
    Czytając go uświadomiłam sobie, że na półce u mnie przecież stoją Dzieła Iwaszkiewicza i pobiegłam sprawdzić, czy mam "Petersburg" i mam w tomie "Podróże II".
    Zachęciłaś mnie ogromnie do sięgnięcia po obydwa tomy "Podróży".

    OdpowiedzUsuń
  11. "Sny. Ogrody. Sérénité"... jedne z moich ulubionych. Zresztą pisma Iwaszkiewicza są dla mnie nieustannie źródłem różnych odkryć i drobnych i większych radości. Pomimo całego smutku, melancholii, które są tak wplecione w jego pisanie, jak w życie.

    A ja nie mam petersburskich wspomnień poza tymi literackimi. Oprócz Iwaszkiewicza, czy raczej przede wszystkim: Josif Brodski.
    Miasto-marzenie, powiadasz... tak je sobie wyobrażam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziękuję za tak przychylne zdanie o tym moim wspomnieniu Iwaszkiewicza. Cieszę się, że mogłam tym tekstem przywołać dobre wspomnienia - jakkolwiek, by być uczciwą, trudno jest mi sobie wyobrazić, jak Dania może zachwycać. Przepraszam! Z góry przepraszam :-) Bo to, co napisałam przypomina zaiste zdanie z Listów Perskich Monteskiusza, gdzie padła ta pełna oburzenia kwestia: "Jak można być Persem?!" i wiem, że moja opinia o kraju Andersena jest równie powierzchowna. I nawet czytając Iwaszkiewicza czułam jakiś dysonans - tak, jakby odczuwał on wciąż jakiś wewnętrzny opór przed skandynawską, północną ziemią, literaturą, krajobrazem. Dla niego ten pobyt w Kopenhadze łączył się z przykrymi osobistymi doświadczeniami. A ja i tak widzę go pod włoskim niebem, chyba tam "pasuje mi" najbardziej.
    Dziękuję :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo Ci dziękuję za dobre słowa i czas poświęcony na czytanie! Rzeczywiście, jest to poeta/ człowiek, wobec którego trudno mi zachować obojętność czy powściągliwość sądów, co na pewno dało się wyczuć w tej nie-recenzji. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  14. Maju, odczytujesz jak zawsze to, co między wersami. Weź Petersburg, koniecznie - ciekawa a przy tym niewielka lektura, a przy tym podzielona na mniejsze części-eseje, dzięki czemu można ją przeczytać nawet przy napiętym harmonogramie domowym i zawodowym.
    Jeszcze raz wszystkiego dobrego dla Synka i dzielnej Mamy :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Dla mnie Petersburg to też Brodski, przede wszystkim. Niezrównane "W półtorej pokoju" i "Przewodnik po przemianowanym mieście", które odkrywałam kiedyś dawno, w którymś z numerów Zeszytów Literackich. I jeszcze film na podstawie tego pierwszego opowiadania, też ciekawy.


    Dla mnie Iwaszkiewicz przede wszystkim łączy się właśnie z kulturą Italii, widzę go pod włoskim niebem, na Hiszpańskich Schodach, w San Gimignano albo na Sycylii. Jego "Podróże do Włoch" to książka, do której uwielbiam wracać.

    OdpowiedzUsuń
  16. Biografię już tu sobie zapisuję (choć z zasady nie gustuję w biografiach, wolę listy, dzienniki - bezpośredni głos. Ale z takim poleceniem nie dyskutuje się po prostu :-)

    A Stawisko czeka na wiosnę. Nie ma chyba lepszej pory :-)

    A propos wiosny - mały prezent na drogę (albo po powrocie)

    http://krakowiokolice.blogspot.com/2012/05/deszcz-majowy-albo-czytanie-mertona.html

    OdpowiedzUsuń
  17. O widzisz, jesteś kolejną osobą, która mi poleca tę biografię - gdybym miała wątpliwości, to właśnie w tej chwili rozpłynęłyby się w jednej chwili :-) Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  18. Łucjo, bardzo dziękuję! I to podwójnie :-) Przede wszystkim za uzupełnienie i wzmiankę o San Gimignano, nie wiedziałam o tablicy. Dla mnie to miejsce na razie istnieje w wyobraźni. Ciekawe, czy naprawdę, w takim bezpośrednim oglądzie też jest takie piękne. I czy bardzo się zmieniło od czasu, gdy Iwaszkiewicz je widział po raz ostatni.
    Serdeczności :-)

    OdpowiedzUsuń
  19. Maciej, dziękuję! Warto pisać, gdy się ma takich czytelników, to pewne.
    Dobra paralela, to prawda. Do tej pory nie kupiłam sobie tej książki na własność, sama nie wiem czemu. Jest mi jakaś bliska przez tę swoją bezprzydatność (pozorną?).
    Wieczna młodość Iwaszkiewicza, tak. Choć przecież jego późne dzienniki wydają się pozornie temu przeczyć - melancholia, uskarżanie się na starość, niezrozumienie, samotność - a jednak, mimo wszystko ta niewyczerpalna energia życiowa i twórcza. Aż do ostatnich wierszy.

    OdpowiedzUsuń
  20. Natanno, dziękuję! I cieszę się, że zachęciłam do czytania i cóż... życzę udanych podróży przez "Podróże" :-) Najlepiej chyba dawkować je sobie w niewielkich odcinkach tematycznych, żeby taki ogrom miejsc, muzeów, czasów i ludzi nie przytłoczył. Tak mi się czasem zdarza.
    Serdeczności i miłej lektury :-)

    OdpowiedzUsuń
  21. Och, jak miło to czytać! Tyle wspomnień, literackich obrazów i jeszcze Petersburg widziany, nie tylko wyobrażony... pięknie.
    Pamiętam z którejś z naszych rozmów sprzed paru lat, że lubiłaś tę wczesną prozę Iwaszkiewicza, prozę jeszcze poetycką, jakieś jego iuvenilia, jakieś orientalne (jeśli mnie pamięć nie myli) opowiadania, z których maniery ja sobie troszeczkę dworowałam (te nieba cytrynowe i fiołkowe cienie minaretów, zmyślam teraz trochę, ale chodziło mi o ton). Ale tylko troszeczkę, bo to rzeczy pełne uroku. U kogoś tak młodzieńczego całe życie jak Iwaszkiewicz prawdziwa młodość musi być wyjątkowo intensywna! I tutaj przyznaję się jeszcze, że "Sławy i chwały" poza fragmentami nie zdołałam przeczytać - ale z doświadczenia wiem, że pewnie to nie był dobry czas wtedy, zwykle książki muszą u mnie wejść w zestrojenie, w jakąś harmonię z nastrojem, myślami, doświadczeniami i czasem wystarczy poczekać, zrobić drugą próbę.
    Z iuveniliów jeszcze czytałam "Hilarego", który nie należy może do ulubionych moich książek tego pisarza, ale jakoś zapadł mi w pamięć.
    Najbardziej może "Panny..." i "Brzezina" - najważniejsze dla mnie, przepiękne i zawsze do nich wracam.
    Udanej podróży sentymentalnej życzę i bardzo liczę na wrażenia ze Stawiska. Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
  22. To prawda....tak będę robić, by nie powstał zamęt w mojej głowie i wyobraźni....
    Przesyłam serdeczności z deszczowego dzisiaj Czchowa....

    OdpowiedzUsuń
  23. No już rano zajrzałam:) Ado, jesteś niezwykła! Dziękuję:))) komentarz umieściłam pod wczorajszym wpisem, ale jak wrócę do domu, to jeszcze na pewno napiszę mail...tyle emocji...

    OdpowiedzUsuń
  24. Ależ proszę, cała przyjemność po mojej stronie :-) Pamiętam, jak kiedyś właśnie o tamtym wpisie i tamtych zdjęciach mówiłyśmy.
    Na list z krakowskimi wrażeniami bardzo liczę, tylko że jak wrócisz do domu, to będzie znów praca, codzienność... ale o czym ja mówię! Pewnie teraz spacerujesz sobie krakowskimi ulicami, a może wspinasz po schodach do niewidzialnej szafirowej pracowni :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz