Grodzisko zimową porą
Grodzisko koło Skały, zespół sakralny położony wysoko na malowniczych skałach nad Doliną Prądnika, nieopodal Ojcowa. Tego właśnie miejsca dotyczyła niedawna zagadka z Olifantem. Już od dawna planowałam zamieszczenie serii notatek poświęconych Grodzisku i zdjęć, jakie tu zrobiłam przy okazji kolejnych odwiedzin i powrotów, napotkałam jednak przeszkody równe wielkością skale, na której posadowiony jest ów unikalny w istocie kompleks (zdjęcie poglądowe pod koniec wpisu). Dlatego przede wszystkim muszę zaznaczyć, że ten wpis nie ma wartości merytorycznych a moja strona nie jest przewodnikiem (innymi słowy: nie ma tu nic do skopiowania). O Grodzisku napisano dużo i nie mam ambicji pisania tej historii na nowo; na końcu wpisu zamieszczam linki do stron, które wydają mi się wartościowe. Tutaj natomiast znaleźć można tylko jakieś wrażenia, wspomnienia, zapis chwili, nic istotnego - muszę o tym wspomnieć na początku, bo to właśnie powstrzymywało mnie od pisania o Grodzisku (i od pisania w ogóle).
Podziwiam łatwość, z jaką niektórzy tworzą merytoryczne i wartościowe artykuły, doceniam zwięzłość, konkret, tło historyczne, lekkość sformułowań. Z konieczności pozostanę jednak na moim sprawdzonym polu - w dziedzinie czystej wrażeniowości, powierzchownych impresji, niedbałych notatek; z doświadczenia wiem, że moje próby przekroczenia tejże, dorównania jakimś wzorcom (wzorzec z Sèvres blogowej notki) kończą się całkowitym zaprzestaniem pisania. Kolejne tematy, jakieś ważne dla mnie dni, miejsca, historie, zdarzenia odchodzą w przeszłość, tracą jeśli nie ważność to urok nowości i danego bezpośrednio przeżycia tylko dlatego, że godzinami zastanawiam się... jak. Jaką przyjąć metodę, jak nakreślić tło, skąd zacząć (najlepiej ab Urbe condita), jak wyczerpać temat, jak zdobyć literaturę, jakie wybrać cytaty. Patronem tego blogowego (nie)pisania powinien zostać Joseph Grand i jego amazonka kłusująca przez Las Buloński na pięknej klaczy o niejasnej tak naprawdę maści, sprzecznej kolorystycznie, niezgodnej logicznie, wiecznie zawieszona między kłusem, galopem i truchtem podczas niekończącej się promenady poprzez aleje i przez nigdy nieukończone, do znudzenia cyzelowane pierwsze zdanie nienapisanej powieści. Czy nie mam prawdziwych problemów? Mam. A jednak to wszystko wydaje mi się w jakiś sposób ważne i warte wyjaśnienia.
Jedynym dostępnym dla mnie i sprawdzonym warunkiem pisania jest wyobrażenie sobie, że czytam to właściwie tylko ja i najwyżej kilka osób, które odwiedzają mnie chętnie i bez przymusu. Po prostu dla przyjemności czytania, wymiany kilku myśli, albo żeby razem pomilczeć. To zawsze był blog pisany nocą. To musi być blog, który zostaje w cieniu.
A mówiąc o cieniu i pozostając w przestrzeni wrażeniowości chcę teraz przypomnieć sobie i zapisać tamto niedzielne popołudnie. Najpiękniejsze chyba było to, że przyjazd tu był całkowicie nieprzewidziany i improwizowany, zdecydowany w ułamku chwili i pod wpływem jakiegoś impulsu. Właściwie dostałam to wszystko w prezencie. Udało się przyjechać tam dosłownie na trzy minuty przed zachodem słońca, kiedy drzewa rosnące na skale Grodziska kładły błękitne cienie na ciepłe, kamienne mury kościoła i pozostałe budowle tworzące ten ciekawy sakralny barokowy kompleks, położony w takim nieoczekiwanym, odosobnionym miejscu. Zachodnie ściany kościoła o odsłoniętym tynku pokazywały wątek kamiennych murów. Na skale, obok Skały i ze skał zbudowany kościół. Niebo i cienie w odcieniach błękitu, żółte od słońca jak piaskowiec wapienne mury, posągi już w granatowym cieniu, ochra płonącej w słońcu cegły, biało-szafirowe plamy śniegu - taka była kolorystyka tych paru chwil, w czasie których powstały te zdjęcia z konieczności mocno niedoskonałe.
Nowe pokrycie dachu kościoła kontrastujące z odsłoniętymi, częściowo pozbawionymi tynku murami, taki stan pomiędzy, w zawieszeniu. Zresztą - jest to miejsce zawieszone również pomiędzy trwaniem a zmianą. Od najdawniejszych czasów dzieje się tutaj proces tworzenia i zapominania, odnawiania tradycji i powolnego trwania jakby poza czasem. I tak od czasów grodu broniącego tych ziem przed Konradem Mazowieckim, poprzez przyjście i odejście klarysek błogosławionej Salomei, siostry Bolesława Wstydliwego (tak, tego władcy, któren wraz z matką Grzymisławą i żoną Kunegundą w miejscowości Kopernia, 5 czerwca AD 1257 podpisał był akt lokacyjny miasta Krakowa), dalej przez wieki opustoszenia i wciąż żywej pamięci, poprzez odnowienie świetności tego miejsca za Sebastiana Piskorskiego, wieki opustoszenia i spokojnego żywotu pustelników aż po nasze czasy i niejednoznaczny status tego miejsca - pomimo całego zgiełku tej epoki, pomimo ruchu turystycznego tuż u stóp skały-Grodziska, to miejsce jest w jakiś dziwny sposób enklawą spokoju, eksterytorialną przestrzenią dawności.
Liczne są związki łączące to miejsce z Krakowem. Już pomijając istotne również dla Krakowa walki pomiędzy dzielnicowymi książętami (przecie również na Wawelu istnieje tzw. mur konradowski z tamtej epoki), najważniejsze są tu postaci Bolesława Pudyka (jak go jeszcze nazywał Wyspiański) czyli Wstydliwego i jego zmarłej in odore sanctitatis siostry księżnej Salomei. Gdzie pochowany jest książę Bolesław? Jaki los wybrała Salomea i czyj witraż przedstawia najdoskonalej ten najważniejszy dla niej moment? Gdzie przeniosły się Klaryski, kiedy Scala Sanctae Mariae przestała być bezpiecznym schronieniem? Takie pytania warto sobie zadać i warto poszukać odpowiedzi, żeby lepiej pojąć, jak ważne dla Krakowa, dla wszystkich Krakowa miłośników jest to miejsce. I przeskakując kilka wieków warto przyjrzeć się postaci księdza Sebastiana Piskorskiego - kim był i gdzie pobierał nauki, co widział w Rzymie? Jaką budowlę pozostawił po sobie w Krakowie? Czyich synów uczył? Zdecydowanie warto o tym profesorze i rektorze Almae Matris poczytać więcej albo poszukać w pamięci, gdy stoi się na Grodzisku między kościołem pw. NMP Wniebowziętej a grotami modlitewnymi, tuż obok tej wyjątkowej rzeźby słonia, który od wieków dźwiga na grzbiecie obelisk. Czy podobny jest do rzymskiego pierwowzoru? Pewnie nie... i zapewne nie ma w takich porównaniach żadnych powodów do dumy. Podobnie nie lubię, gdy Talowskiego nazywa się krakowskim Gaudim, etc. - jest to zapewne rodzaj porównania krzywdzącego dla obydwu stron. Dla mnie i tak ten słoń z obeliskiem jest czymś wyjątkowym, najpewniej przez jego usytuowanie wśród tych na wpół zapomnianych zabytków sprzed wieków, w miejscu o długiej tradycji i tak surrealistycznie umieszczonym pośród skał i lasów, na wysokiej górze nad malowniczymi meandrami rzeki Prądnik.
Teraz w lutym minął dokładnie rok, odkąd zobaczyłam to miejsce po raz pierwszy. Zdjęcie zagadkowego słonia pochodziło właśnie z tamtej pierwszej wizyty, a ta dziś publikowana seria to nieodległe i ciągle żywe wspomnienie sprzed trzech dni (niedziela, 15 lutego), na trzy minuty przedtem, jak słońce schowało się za linię horyzontu - tutaj dość wysokiego, niestety, tworzonego przez wzniesienia na (orograficznie) prawym brzegu rzeki Prądnik. Miałam mało czasu, mało przestrzeni jest również na wierzchołku skały, gdzie stoją blisko siebie poszczególne elementy zabytkowej zabudowy - nie ma odejścia, stąd dziwna perspektywa i nie najlepiej skomponowane kadry. Na innych zachód słońca wcale nie jest taki piękny, jakim go pamiętam... i te krzywe horyzonty... Znów na innym sztafaż ludzki ma pokazać realną wielkość tej uroczej rzeźby słonia (czy raczej niewielkość). Nie są to w każdym razie zdjęcia, którymi warto by się chwalić. W jakiś jednak sposób dobrze oddają tamte chwile a dla mnie są ważną pamiątką. Tak oto w klamrę między pierwszą a (jak dotąd) ostatnią wizytą udało mi się zamknąć wszystkie moje powroty na Grodzisko i teraz - jeśli starczy mi cierpliwości, chcę kolejno je przedstawić i udokumentować. Lubię obserwować zmiany - pór roku, światła, nastroju.
To jedno z moich ulubionych miejsc na mojej prywatnej mapie świata.
Jedynym dostępnym dla mnie i sprawdzonym warunkiem pisania jest wyobrażenie sobie, że czytam to właściwie tylko ja i najwyżej kilka osób, które odwiedzają mnie chętnie i bez przymusu. Po prostu dla przyjemności czytania, wymiany kilku myśli, albo żeby razem pomilczeć. To zawsze był blog pisany nocą. To musi być blog, który zostaje w cieniu.
A mówiąc o cieniu i pozostając w przestrzeni wrażeniowości chcę teraz przypomnieć sobie i zapisać tamto niedzielne popołudnie. Najpiękniejsze chyba było to, że przyjazd tu był całkowicie nieprzewidziany i improwizowany, zdecydowany w ułamku chwili i pod wpływem jakiegoś impulsu. Właściwie dostałam to wszystko w prezencie. Udało się przyjechać tam dosłownie na trzy minuty przed zachodem słońca, kiedy drzewa rosnące na skale Grodziska kładły błękitne cienie na ciepłe, kamienne mury kościoła i pozostałe budowle tworzące ten ciekawy sakralny barokowy kompleks, położony w takim nieoczekiwanym, odosobnionym miejscu. Zachodnie ściany kościoła o odsłoniętym tynku pokazywały wątek kamiennych murów. Na skale, obok Skały i ze skał zbudowany kościół. Niebo i cienie w odcieniach błękitu, żółte od słońca jak piaskowiec wapienne mury, posągi już w granatowym cieniu, ochra płonącej w słońcu cegły, biało-szafirowe plamy śniegu - taka była kolorystyka tych paru chwil, w czasie których powstały te zdjęcia z konieczności mocno niedoskonałe.
Nowe pokrycie dachu kościoła kontrastujące z odsłoniętymi, częściowo pozbawionymi tynku murami, taki stan pomiędzy, w zawieszeniu. Zresztą - jest to miejsce zawieszone również pomiędzy trwaniem a zmianą. Od najdawniejszych czasów dzieje się tutaj proces tworzenia i zapominania, odnawiania tradycji i powolnego trwania jakby poza czasem. I tak od czasów grodu broniącego tych ziem przed Konradem Mazowieckim, poprzez przyjście i odejście klarysek błogosławionej Salomei, siostry Bolesława Wstydliwego (tak, tego władcy, któren wraz z matką Grzymisławą i żoną Kunegundą w miejscowości Kopernia, 5 czerwca AD 1257 podpisał był akt lokacyjny miasta Krakowa), dalej przez wieki opustoszenia i wciąż żywej pamięci, poprzez odnowienie świetności tego miejsca za Sebastiana Piskorskiego, wieki opustoszenia i spokojnego żywotu pustelników aż po nasze czasy i niejednoznaczny status tego miejsca - pomimo całego zgiełku tej epoki, pomimo ruchu turystycznego tuż u stóp skały-Grodziska, to miejsce jest w jakiś dziwny sposób enklawą spokoju, eksterytorialną przestrzenią dawności.
Liczne są związki łączące to miejsce z Krakowem. Już pomijając istotne również dla Krakowa walki pomiędzy dzielnicowymi książętami (przecie również na Wawelu istnieje tzw. mur konradowski z tamtej epoki), najważniejsze są tu postaci Bolesława Pudyka (jak go jeszcze nazywał Wyspiański) czyli Wstydliwego i jego zmarłej in odore sanctitatis siostry księżnej Salomei. Gdzie pochowany jest książę Bolesław? Jaki los wybrała Salomea i czyj witraż przedstawia najdoskonalej ten najważniejszy dla niej moment? Gdzie przeniosły się Klaryski, kiedy Scala Sanctae Mariae przestała być bezpiecznym schronieniem? Takie pytania warto sobie zadać i warto poszukać odpowiedzi, żeby lepiej pojąć, jak ważne dla Krakowa, dla wszystkich Krakowa miłośników jest to miejsce. I przeskakując kilka wieków warto przyjrzeć się postaci księdza Sebastiana Piskorskiego - kim był i gdzie pobierał nauki, co widział w Rzymie? Jaką budowlę pozostawił po sobie w Krakowie? Czyich synów uczył? Zdecydowanie warto o tym profesorze i rektorze Almae Matris poczytać więcej albo poszukać w pamięci, gdy stoi się na Grodzisku między kościołem pw. NMP Wniebowziętej a grotami modlitewnymi, tuż obok tej wyjątkowej rzeźby słonia, który od wieków dźwiga na grzbiecie obelisk. Czy podobny jest do rzymskiego pierwowzoru? Pewnie nie... i zapewne nie ma w takich porównaniach żadnych powodów do dumy. Podobnie nie lubię, gdy Talowskiego nazywa się krakowskim Gaudim, etc. - jest to zapewne rodzaj porównania krzywdzącego dla obydwu stron. Dla mnie i tak ten słoń z obeliskiem jest czymś wyjątkowym, najpewniej przez jego usytuowanie wśród tych na wpół zapomnianych zabytków sprzed wieków, w miejscu o długiej tradycji i tak surrealistycznie umieszczonym pośród skał i lasów, na wysokiej górze nad malowniczymi meandrami rzeki Prądnik.
Teraz w lutym minął dokładnie rok, odkąd zobaczyłam to miejsce po raz pierwszy. Zdjęcie zagadkowego słonia pochodziło właśnie z tamtej pierwszej wizyty, a ta dziś publikowana seria to nieodległe i ciągle żywe wspomnienie sprzed trzech dni (niedziela, 15 lutego), na trzy minuty przedtem, jak słońce schowało się za linię horyzontu - tutaj dość wysokiego, niestety, tworzonego przez wzniesienia na (orograficznie) prawym brzegu rzeki Prądnik. Miałam mało czasu, mało przestrzeni jest również na wierzchołku skały, gdzie stoją blisko siebie poszczególne elementy zabytkowej zabudowy - nie ma odejścia, stąd dziwna perspektywa i nie najlepiej skomponowane kadry. Na innych zachód słońca wcale nie jest taki piękny, jakim go pamiętam... i te krzywe horyzonty... Znów na innym sztafaż ludzki ma pokazać realną wielkość tej uroczej rzeźby słonia (czy raczej niewielkość). Nie są to w każdym razie zdjęcia, którymi warto by się chwalić. W jakiś jednak sposób dobrze oddają tamte chwile a dla mnie są ważną pamiątką. Tak oto w klamrę między pierwszą a (jak dotąd) ostatnią wizytą udało mi się zamknąć wszystkie moje powroty na Grodzisko i teraz - jeśli starczy mi cierpliwości, chcę kolejno je przedstawić i udokumentować. Lubię obserwować zmiany - pór roku, światła, nastroju.
To jedno z moich ulubionych miejsc na mojej prywatnej mapie świata.
A tutaj poniżej zdjęcie pochodzące sprzed roku, z czasu mojej pierwszej na Grodzisku wizyty. Tak wygląda to miejsce widziane z dołu, z szosy wiodącej od Pieskowej Skały do Ojcowa. Tylko trzeba by nie z perspektywy kierowcy patrzeć, lecz pieszego - samobójcy. Tak, niestety tamta szosa tylko jak najgorsze wywołuje uczucia, a przeszłam już tamtędy dobrych parę kilometrów - zawsze (poza ostatnim razem) docieraliśmy na Grodzisko pieszo. Rekordowa trasa: Ojców - Dolina Sąspowska - Sąspów - Pieskowa Skała - Grodzisko - Ojców. O tym, jak bardzo brakuje w OPN szlaków dla pieszych i jakiej niesamowitej degradacji poddawane jest środowisko za sprawą najazdu zmotoryzowanych turystów i "turystów" - nie będę się wypowiadać, bo nie miejsce po temu. Pieszy szlak na Grodzisko polecam każdemu! Tu chciałam tylko pokazać widok na kościół zawieszony na skale. Gdy się dobrze wpatrzyć, widać wieżę kościoła, budowlę, w której znajdują się groty modlitewne a nawet tę przechyloną sosnę, na którą dopiero co (przed trzema dniami, rok po tym czarno-białym zdjęciu, chwilę temu we wspomnieniu) patrzyłam z bliska stojąc tuż obok i czekając aż słońce zajdzie za linię horyzontu i Grodzisko pogrąży się w cieniu.
Warto przeczytać
Wszystkich, którzy chcieliby przeczytać więcej o Grodzisku, odsyłam przede wszystkim do publikacji Józefa Partyki poświęconych Ojcowskiemu Parkowi Narodowemu. Miałam dostęp do następującego wydania:
J. Partyka, "Ojcowski Park Narodowy. Przewodnik turystyczny". Sport i Turystyka. Muza S.A., Warszawa 2006.
Część artykułów dostępnych w internecie powiela informacje zamieszczone w tym przewodniku zmieniając nieznacznie składnię, dokonując skrótów, etc., inne strony kopiują dosłownie fragment po fragmencie nieliczne wartościowe internetowe publikacje. Oczywiście bez podania źródła. Takie mamy czasy.
Z internetowych wartościowych publikacji polecam przede wszystkim:
Blog sad rzeczy i wpis Słoń (kamienny) a sprawa polska.
Tu miejsce na link do bardzo ciekawego artykułu, który znalazłam byłam kiedyś i teraz po latach nie mogę odnaleźć (nauczka).
Z innej perspektywy przedstawia historię (i współczesność) tego zespołu sakralnego strona parafii Ojców-Grodzisko.
Strona Dni Dziedzictwa oprócz krótkiego opisu zawiera również mapę.
Teraz już wiem , gdzie to miejsce jest. Widziałam tą wieżę kościelna jadąc drogą do Ojcowa. Następnym razem już tego miejsca nie ominę. Bardzo duże wrażenie na Tobie ono wywarło, by opisujesz je z uczuciem i pięknie pokazujesz na zdjęciach. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńByłam pewna, że je znasz - tak często i dużo podróżujesz... Następnym razem koniecznie tam zaglądnij - najprzyjemniej jest tam dotrzeć pieszym szlakiem od strony Ojcowa (poza fragmentem, który prowadzi tą nieszczęsną szosą), potem podchodzi się wygodną ścieżką wśród kserotermicznych traw i roślin charakterystycznych dla ojcowskiego parku narodowego. Najprzyjemniej będzie wiosną :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny!
A ja odwrotnie niż Giga. Nigdy nie zauważyłam, chociaż okazji było dużo /wstydzi się i karci swoją spostrzegawczość/ .
OdpowiedzUsuńDla mnie w tych okolicach zaklęta jest jakaś tajemnica. A już jak parzę na kilka ostatnich zdjęć to aż ciarki biegają mi po plecach.
Ado,
OdpowiedzUsuńdzięki za kolejny cudowny wpis, dzięki temu człek się może poczuć prawie jak w realu na miejscu :) I osobne podziękowanie za przywrócenie mi do życia bloga Zabytkowo - zgubiłam go zmieniając komputer i tracąc przy tej okazji dawne linki w ulubionych. A blog to świetny.
I jeszcze jedna sprawa. U Smoczycy widziałam, że była mowa o Lanckoronie. Otóż są tam dwa pensjonaty z tradycjami. Bardziej znana (snobistycznie) jest Willa Tadeusz. Ale ja polecam GORĄCO willę Zamek, gdzie spędziłyśmy z córką niezapomniany weekend. Standard jest jaki jest, nieco peerelowski (łazienka ogólna), ale wrażenia niesamowite. Cudowny ogród, po prostu zaczarowany, parę kroków do rynku, a w drugą stronę do Góry Lanckorońskiej, aleją Cichych Szeptów, Zakochanych etc.
OdpowiedzUsuńPooglądaj zdjęcia: www.willa-zamek.pl
A proszę uprzejmie, miło, że się podoba - a takie podróże w wyobraźni to ja też uskuteczniam jak najczęściej :-)
OdpowiedzUsuńZabytkowo to świetny blog, odkryłam go już parę lat temu i widziałam, że Ty też. Trochę mało interaktywny, ale to czasem nawet zaleta nie wada; a przede wszystkim merytorycznie świetny. Szkoda tylko, że nie jest już właściwie aktualizowany, pewnie zobowiązania zawodowe autora etc., sama wiem jak to jest, gdy brakuje czasu na wszystko.
BARDZO, bardzo dziękuję! Właśnie od paru dni rozglądam się (wirtualnie) po Lanckoronie i szukam czegoś na weekend - pojadę za jakiś czas i najpierw na jeden dzień, ale chciałam zrobić rekonesans. Oczywiście, że Willa Tadeusz ma tradycje etc. Ale ja szukam czegoś zupełnie spokojnego, zwyczajnego, mniejsza o warunki, nigdy o to specjalnie nie dbałam, miejsca gdzie nie będzie się trzeba fraternizować z taką czy inną śmietanką artystyczną, tylko znaleźć trochę spokoju. Twoja opinia brzmi jak najbardziej zachęcająco, dziękuję :-)
OdpowiedzUsuńAle zobacz, dzięki temu masz takie wspaniałe miejsce do odkrycia całkiem blisko Krakowa. Trochę Ci zazdroszczę pierwszych wrażeń - podobnie coś jak Ty mnie Lanckorony :-)
OdpowiedzUsuńCałe to miejsce jest przeniknięte tajemnicą, jest coś w ciszy jaka tam panuje, wśród tych wielkich drzew. Jeśli dasz radę, to wybierz się w jakiejś nieoczywistej turystycznie porze/godzinie. Niedzielne popołudnie nie jest godne polecenia - było kilka samochodów i po raz pierwszy odkąd odwiedzam Grodzisko był tam ktoś obcy, i to kilka osób. Dziwne wrażenie, trochę się czułam, jakby mi coś odebrano ;-)
O to to, dokładnie znam to uczucie. Też mam taką zaborczość :D
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że nie jestem odosobniona w tym mało szlachetnym uczuciu ;-)) Niemniej jednak, pocieszam się, piszę o Grodzisku i daję jakieś wskazówki, może jednak jestem dobrym człowiekiem :-)
OdpowiedzUsuńUtwierdzę Cię w tym przekonaniu :) Ja nie zdradzam wszystkich moich ulubionych miejsc ;p
OdpowiedzUsuńNo tak... czegoż ja się spodziewałam. Smoczyca! ;D
OdpowiedzUsuńPrzemyślę to sobie i wyciągnę wnioski na przyszłość...
Piękne miejsce! :-) Nie byłam, nie widziałam na własne oczy, a jednak opis i fotografie sprawiły, że mnie zaintrygowało, zwłaszcza historią na pograniczu legendy i prawdy. Natomiast tekst Pani sklasyfikowałabym jako esej - ze względu na wrażeniowość, dygresyjność, dbałość o język i erudycyjne potraktowanie tematu. Przywołanie "Dżumy" jest tu świetnym sposobem na określenie metody twórczej. Cyzelowanie zdań, zatrzymywanie się na zaledwie kilku, aby dopracowywać je potem w nieskończoność (bo jedna metafora, jedna inwersja zmieniają wymowę całości) to praca tytaniczna, lecz moim zdaniem zawsze owocuje. Najtrudniej jest przecież odpowiednie dać rzeczy słowo...
OdpowiedzUsuńDlaczego ja tam jeszcze nigdy nie byłam? Kto to wie?
OdpowiedzUsuńTwoja prywatna mapa świata - tajemnicza i urokliwa.
To jeszcze zapytam o okolicę, zamek w Pieskowej Skale podobno nieczynny. Czy wiadomo, co robią? Czy tylko zmiana ekspozycji czy też jakieś większe prace?
Pisz sobie co chcesz... ja traktuję twojego bloga jako wspaniały, unikatowy przewodnik. Bo suche dane że ktoś tam, coś tam kiedyśtam - to mi wuju G podpowie. a odczuć, impresji, już nie. Poza tym jesteś kopalnią wiedzy skojarzonej, a tej próżno szukać w Wiki czy innej pedii.
OdpowiedzUsuńMiejsce urokliwe, zwłaszcza za tym drugim podejściem. Kiedyś odwiedzę na pewno. Póki co starczyć musi twoja twórczość.
A sam obelisk, na moje oko (i jak wnioskuję z ozdób słoniowych) to coś z Indiami, jakieś koneksje lub podobne. Ciekawostka. Czyżby namiastka Tadż Mahal?
To wyjątkowe miejsce i rzeczywiście jest w nim coś niejednoznacznego. Zresztą historia ta najdawniejsza, a w zasadzie dzieje - sprzed źródeł pisanych - to teren domniemywań i hipotez. Tutaj, w tych ojcowskich stronach jest to szczególnie wyraźne, może przez to, że na niewielkim terenie ślady bytowania człowieka sięgają odległych czasów i wszystkie te warstwy kulturowe, chronologiczne jakoś przenikają się ze sobą, mocno wspomagane legendami przy braku czy niewystarczalności źródeł pisanych. I nawet jeśli część legend została spreparowana w XIX stuleciu, to przecież na pewno inne sięgają dawniej - ja wierzę, że pamięć w takich ludowych opowieściach sięga głęboko w czas i często nowe badania archeologiczne potwierdzają jakiś fakt, znany w okolicy z pokolenia na pokolenie. I tak trwała tam pamięć o Salomei długo po odejściu Klarysek.
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny i słowa, które dodają mi nieco pewności. Esej, to brzmi dumnie! Na własne potrzeby klasyfikacji wymyślę kategorię esej dygresyjny. Ach, odpowiednie dać rzeczy słowo... niedosiężne. W każdym razie widzę już teraz wyraźnie, że "u biegunów -- spłaszczona nieco..."
Może dlatego, żeby miejsca przed nami były co najmniej tak ciekawe jak te, które już znamy.
OdpowiedzUsuńMoja mappa mundi. Mam nadzieję, że przybędą na niej jeszcze jakieś ważne punkty.
A w Pieskowej Skale dzieją się rzeczy ważne i zakrojone na szeroką skalę! Prace na pewno potrwają jeszcze jakiś czas, myślę, patrząc na okołobudowlaną infrastrukturę, rusztowania wzniesione aż po samą loggię, attykę i wyżej, że dzieje się dużo. Latem byłam świadkiem, jak wydobywano tony gruzu, zrzucano je w dół specjalnymi "rękawami". Ostatnio w zimie widziałam, że powstaje nowa polichromia murów od południa, wysoko - jakiś fryz. Czy to licentia poetica, czy ma źródło w materiałach, czy odkryto coś pod warstwami tynku i to się przywraca - nie potrafię powiedzieć. Poszukam zdjęć i zaraz po serii z Grodziska postaram się pokazać Pieskową Skałę. I tak chciałam o niej powiedzieć, pokazać moje tam powroty, więc to będzie może dobry pomysł.
Cieszę się z tego remontu, już chyba była najwyższa pora. Miałam szczęście zobaczyć jeszcze starą ekspozycję na miesiąc chyba przed zamknięciem. Ale prawdę mówiąc - i abstrahując od jakości zbiorów - czułam się tam jak intruz. Nawet nie będę tego opisywać, bo i po co. Mam nadzieję, że - jak by to ująć - remont obejmie również podejście personelu.
O, widzisz - i to są bardzo konkretne argumenty, które będę sobie powtarzać, gdy znów mnie ogarnie blogowy kryzys pt. to pisanie nie jest wiele warte. A wiedza skojarzona to dziedzina, którą bardzo sobie cenię, tylko braki mam ogromne.
OdpowiedzUsuńOdwiedź, koniecznie. Myślę, że najlepiej wiosną lub latem - wtedy można to połączyć z jakąś sensowną pieszą wycieczką. Zima i deszczowe marce i listopady to też świetny czas przez brak takiej ilości turystów, ale widokowo to już nie to, przetestowałam. Choć z drugiej strony: cisza i spokój - bezcenne.
Jeśli jakieś indyjskie konotacje, to i tak via Rzym, z pewnością. Tam Piskorski studiował, tam często bywał i tam zobaczył dzieło - że tak szumnie to określę - Berniniego. Ten barok to nas jednak trochę prześladuje, takie odnoszę wrażenie ;-) Słoń, obelisk - takie elementy egzotyczności, dziwności dobrze się wpisują w barokową poetykę, tak mi się wydaje.
To czekam na Pieskową Skałę (najpierw wpis na Twoim blogu, a potem.... za czas jakiś na otwarcie bramy zamkowej). Z zamkiem i jego okolicami mam najlepsze wspomnienia, to był cel naszych rodzinnych wędrówek odkąd pamiętam. Ekspozycję znam, kiedyś nawet miałam okazję wejść do ogrodów, bo były Dni Renesansu i otworzono to, co przeważnie zawsze zamknięte.
OdpowiedzUsuńPięknie wygląda Grodzisko w świetle zachodzącego słońca. Oczarowało mnie. Cudowna relacja i fantastyczne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPlanowałam wyjazd w ostatnią niedzielę. Jednak zrezygnowałam gdy przeczytałam, że w Pieskowej Skale jest remont.
Hmm, miałam ochotę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Ilekroć jechałam w kierunku Ojcowa, zawsze wyczekiwałam na ten moment (Twoje ostatnie zdjęcie) i spoglądałam w górę.
Trudno coś wypatrzeć gdy na drzewach są liście. Zawsze jechałam wiosną i latem. To miejsce mnie ciekawiło i jednocześnie nurtowało.
Aż kiedyś u starego, zziębniętego bukinisty kupiłam mapę OPN i tam zobaczyłam to, co mnie tak bardzo interesowało.
Pozdrawiam serdecznie:)
Łucjo, dziękuję. Remont potrwa jeszcze jakiś czas, oficjalnie podaje się, że powinien się zakończyć w 2016 roku. (Tutaj miałam ochotę przypomnieć o muzeum Czartoryskich i zamknięciu przedłużającym się już ad infinitum, ale po co...). Połącz Grodzisko z wizytą w Ojcowie, z małym spacerem najpiękniejszym zielonym szlakiem na Górę Koronną, albo z Doliną Sąspowską i też tych pieczeni będzie kilka :-)
OdpowiedzUsuńJa dostrzegłam je z perspektywy pieszego (z duszą na ramieniu). Nie można się rozglądać gdy się jest kierowcą, ale piesi też muszą być tam wyjątkowo ostrożni. Myślę, że rowerzyści także. Jest to w ogóle droga stresująca dla wszystkich i moim zdaniem jej poprowadzenie w ten sposób, poszerzenie i wyasfaltowanie jedno z głupstw typowych dla tendencji, która rozpoczęła się w latach 30.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Ogrody, moje marzenie! Dobrze, że miałam chociaż okazję oglądać je kilka razy z góry, zanim całkowicie zamknięto Pieskową Skałę dla zwiedzających. I niestety nie mam zdjęć z baszty widokowej, byłam tam przed laty, gdy jeszcze nie zachorowałam na zwiedzanie/ pisanie / fotografowanie a o blogach nawet mi się nie śniło ;-)
OdpowiedzUsuńBa a ile znamy barokowych słoni i to z czymś co wygląda jak indyjski element ozdobny na czole?
OdpowiedzUsuńSugerujesz, że ksiądz Piskorski, twórca tej koncepcji zabudowy Grodziska, inspirował się indyjską kulturą? Nawet jeśli, to i tak via Rzym, będę bronić tej koncepcji. Tam był, tam się uczył i dla przybysza z prowincjonalnego Krakowa to musiało być olśnienie. Ten słoń z Grodziska jest w (dostępnej mi) literaturze zawsze łączony z rzymskim pierwowzorem dłuta Berniniego. Trzeba by postawić pytanie, skąd u Berniniego pomysł na fontannę ze słoniem, czy są inne gdzieś w Europie i w ogóle prześledzić motyw dekoracyjny słonia w sztukach zdobniczych etc.
OdpowiedzUsuńAha, to ni nie jest indyjski ozdobny element na czole - to jest oko tegoż słonia, on jest tak z profilu przedstawiony, czy w jakimś perspektywicznym skrócie.
A to koncepcja się łamie, jeśli to oko, a nie indyjska ozdoba, a faktycznie jest to oko, to trzeba szukać inaczej. Mam pewien pomysł, ale to nie na dziś. Mam znajomego księdza który studiował w Rzymie, i interesuje się historią sztuki, to może kojarzy coś w typie obelisku sławiącego zwycięstwo nad Hannibalem. Ciekawe czy będzie miał czas, bo to urzędnik kurialny i prawdę powiedziawszy dość zapracowany. ale zazwyczaj na moje maile odpisuje.
OdpowiedzUsuńSpokojnej nocy, ja zmykam do pracy.
Masz dar słowa taki, że z przyjemnością się czyta co piszesz nie mówiąc o posiadanej wiedzy, którą w tak sympatyczny sposób przekazujesz.TYlko korzystać. Zdjęcia jak zwykle świetne.
OdpowiedzUsuńW Ojcowie byłam mnóstwo lat temu, ale tam nie trafiliśmy.
Pozdrawiam Ciebie i Kraków.
Zapytaj o słonia z Piazza Maria Sopra Minerva.
OdpowiedzUsuńTutaj znalazłam coś do poczytania o obeliskach rzymskich i skąd ta moda:
http://archiwum.wiz.pl/1998/98014200.asp
jutro sobie przeczytam.
Spokojnej nocy, tzn. pracy w nocy :-)
Natanno, to miód na moje wymęczone ostatnim blogo-pisaniowym kryzysem serce, dziękuję :-)
OdpowiedzUsuńKraków i ja dziękujemy za dobre słowo! A jeśli zawitasz kiedyś ponownie w Ojcowie, to pamiętaj o tajemniczym słoniu z Grodziska :-)
Zresztą Ojców i okolice ma tyle pięknych miejsc, o których postaram się tutaj wspominać, że można by tu spędzić miesiąc albo i dłużej, albo wracać i wracać - jak ja to robię. Gdybyż tylko nie był tak zatłoczony...
Serdeczności :-)
wow - Ada świetny research!!!
OdpowiedzUsuńCzyli byłem w błędzie, nie pomnik zwycięstwa orężnego, ale zwycięstwo rozumu kierującego siłą! "Niech każdy, kto ogląda te wyrzeźbione wizerunki mądrości Egiptu (chodzi
o hieroglify - przyp. autorki) na obelisku dźwiganym przez słonia,
najsilniejsze spośród zwierząt, pamięta, że potrzeba silnego rozumu, by
udźwignąć solidną wiedzę".
Jak najbardziej moje klimaty, pomimo menierystycznej formy, bardzo mi bliskie.
A propos, akurat wczoraj przeczytałem o stowarzyszeniu z Eleusis założonemu przez Wincentego Lutosławskiego w 1903 roku. jedną z siedzib i miejsc działania Elsów był... nieodległy mi Burzyn - gdzie w latach 30 z inicjatywy Jana Dobrowolskiego powstawała osada Elsowo, wzniesiono kaplice i Dom Filaretów. Potuptam tam przy najbliższej okazji, już tylko z myślą o tym miejscu. Ciekawy zbieg ... właśnie rzeczy? wydarzeń? skojarzeń?
Dzięki za życzenia, nic nie wybuchło, nic się nie paliło, nie było żadnej awarii... trochę nuda, ale przynajmniej odpocząłem po Pieninach ;-)
@ wrażenia, wspomnienia, zapis chwili, nic istotnego
OdpowiedzUsuńNo, gdyby Proust też uważał, że to nic istotnego... ;-)
Każdy Twój wpis to powód do radości.
Nie masz pojęcia, jak miło to słyszeć, ilekroć to sobie dziś przypominałam, poprawiał mi się nastrój :-)
OdpowiedzUsuńMistrzyni porównań ;-)
Dziś tak krótko napiszę, bo długi i męczący dzień. Ale ciekawe, że znów się jakoś te ścieżki krzyżują - o Lutosławskim bardzo często czytywałam przy okazji jakichś cracovianów, szczególnie wspomnień. Bo to barwna i ponoć bardzo charyzmatyczna postać była i swego czasu słynna w Krakowie. Jak nie znasz i lubisz czytać takie wspomnieniowe książki, to świetny jest "Kopiec wspomnień" różnych autorów. Natomiast nie miałam pojęcia, że również realizował swoją... hmmm utopię w praktyce, nie słyszałam o Elsowie.
OdpowiedzUsuńKolejnych spokojnych nocy Ci życzę, bo widzę, że to dobry czas na czytanie :-)