Aktualności i archiwa

Pisząc poprzedni tekst o Iwaszkiewiczu nie spodziewałam się, że tak zwane prawdziwe życie tak szybko położy kres temu niewinnemu świętowaniu urodzin, radości. A można było przecież oczekiwać, że zdarzy się jakiś kontrapunkt. Do narodzin. Nie są to sprawy, o których można pisać na blogu a jak słusznie pisał Wittgenstein - o czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć - jakkolwiek wątpię, by autor "Traktatu" miał na myśli akurat takie przyziemne, ludzkie sprawy, niemniej uznaję słuszność tego zdania i tym tłumaczy się moje w ostatnich dniach milczenie, tu i gdzie indziej. Pisałam: "Czasem potrzeba ciszy. Proszę się nie niepokoić, wszystko jest w porządku, czy raczej zgodnie z naturalnym porządkiem świata. To tylko chwilowa nieobecność tutaj i na fb - gdzie zresztą nie mogę i tak się odnaleźć, więc pewnie zakończę ten eksperyment. Blog zostaje na pewno! W tym czasie może zrobię porządek z częścią archiwalnych wpisów, może przywrócę temu blogowi część jego historii. A za tydzień powrócę z nowymi opowieściami."

Ciągle nie mam serca do pisania i czuję, że nie jest to czas na tworzenie czegoś nowego, ale żeby to przedłużające się milczenie nie weszło mi w nawyk, postanowiłam zająć się czymś konstruktywnym. I wygląda na to, że udało mi się rozpocząć porządki i przywrócić część blogowej historii. Jak wiecie, po dwóch latach blogowej nieobecności, po usunięciu i reaktywowaniu bloga "Kraków i okolice"  już od kilku dni drogi czas na niczem trawię przywracam powoli archiwalne wpisy. Szukam starych zdjęć w czeluściach dysku zewnętrznego, staram się przypomnieć, które z nich ilustrowały te wpisy sprzed sześciu lat. Memoria fragilis... i prace postępują powoli. Staram się też nie cenzurować, nie wprowadzać znaczących zmian, choć czasem naprawdę trudno mi odnaleźć jakieś pokrewieństwo z osobą, która to wówczas pisała. Jest to jednak ciekawa podróż w czasie i mimo wszystko warto to wydobyć z blogowej otchłani. Bywa też, że niespodziewanie spotykamy się: ja-teraz i ja-pisząca wtedy, w tamte duszne, parne i kolorowe dni wiosny 2009 roku. Więc jeśli nawet nieciągłość "ja" jest niepodważalna, to przecież dla tych chwil bliskości, spotkań w czasie - warto. Może też niektórzy z czytelników wybiorą się w tę podróż wehikułem czasu, przywoła się wspomnienia, wrażenia, jakieś obrazy z przeszłości.

Ogród Botaniczny w Krakowie - sceneria pierwszych blogowych wpisów z kwietnia i maja 2009 roku



Zdjęcia też pozostawiam takie, jakie były - zmniejszam tylko ich rozmiar, poprawiam ostrość i dodaję podpis, najczęściej to wszystko i nic więcej zrobić się nie da. Nie będę pisała o tym, jakie są - to widać gołym okiem. Ale pamiętam, jak cieszyły mnie tamte pierwsze próby fotografowania, pamiętam, że to był całkowity przełom w moim patrzeniu na świat, na Kraków, na przyrodę, wielka szkoła uważności. Zresztą nie ma jakiejś wielkiej różnicy między zdjęciami sprzed tych sześciu lat i dzisiejszymi, aparat to wciąż kompakt - choć już nie ten sam (dzień w którym skradziono mi ten pierwszy aparat pamiętam do dziś) - w każdym razie to nadal byle jaki aparat, żadna tam lustrzanka, a ja wciąż nie jestem fotografem. ("Ona tego nie widzi, a ja nie jestem artystą" - tak mi się przypominają rozpaczliwe listy Witkacego do ojca, pisane w początkach wielkiej podróży na Antypody z Bronisławem Malinowskim). Nie jestem artystą. Między zamierzonym a nieosiągalnym zawiera się przestrzeń tego pisania. Ale miało być o zdjęciach: teraz, gdy oglądam je, dostrzegam również inną ich wartość. Pokazują Kraków takim, jaki był przed kilkoma laty, bez upiększeń. A okazuje się, że Kraków zmienia się coraz szybciej, choć nie zawsze na dobre - remontuje się coraz więcej, coraz bardziej wszystko jest kolorowe i jaskrawe i to miasto, które znałam, odchodzi nieuchronnie w przeszłość; te proste fotografie robione biednym, kompaktowym aparatem mają już (dla mnie) jakąś wartość dokumentu.

Wszystkie archiwalne blogowe wpisy znajdą się w zakładce SPIS TREŚCI znajdującej się na górze, tuż pod blogowym nagłówkiem, pod zdjęciem - na razie mieści się tam rok 2015 (czyli jego mały fragment, aż do tej chwili), druga połowa roku 2012 oraz coś, czym zajmowałam się wczoraj i dziś - pierwsze początki bloga, rok 2009. Od pierwszego wpisu, który pojawił się w końcu kwietnia aż do czerwca, jak na razie. Chaos i zamieszanie, jak zwykle! Szczególnie ten rok 2009... czytanie tych staroci to doprawdy ciekawe doświadczenie! Poza tym mam wrażenie, że tylko garstka osób spośród moich dzisiejszych czytelników była wtedy obecna w początkach mojego blogowania. Ikroopka - podróżująca tak pięknie po polskich szlakach - która napisała pierwszy komentarz na moim blogu, Beata tworząca Słowem Malowane, którą poznałam pisząc jeszcze mój poprzedni książkowy blog. I Nutta, też z czasów pisania o książkach, gdy poznałam jej Niecodziennik Literacki. I grupa krakowska :-) dzielnie reprezentowana do dziś przez Smoczycę, która poddała liftingowi, pardon, która zmodernizowała swój blog nadawszy mu iście kosmiczny design oraz (last but not least) moją nieocenioną M, niezrównaną mistrzynię w materii cracovianów. I jeszcze Tartuffe, tak! Tartuffe i jego piękne zdjęcia, na których uczyłam się, jak można patrzeć na Kraków. Mówię tutaj o początkach, o roku 2009. Z pozostałymi ścieżki skrzyżowały się nieco później - lub całkiem niedawno. A z każdym z tych dawniejszych lub nowszych spotkań łączy się jakaś historia, jakieś rozmowy, zdjęcia... Cieszę się, że przywróciłam ten blog na nowo. Właśnie w takich niewesołych dniach zdaję sobie sprawę, że to była dobra decyzja. A te archiwalne prace to prawdziwa podróż sentymentalna, coś co naprawdę działa kojąco; jak zwykle przypadek zadecydował o tym, co dla mnie najlepsze i w jakiś sposób również terapeutyczne może mieć działanie.

Stopniowo będą się pojawiać kolejne, mozolnie przywracane, archiwalne wpisy. Proszę się rozglądać, proszę zaglądać do spisu treści, zresztą będę co jakiś czas we wpisie o aktualnościach informować o postępach prac. Myślę także, że dwa lata mojej blogowej nieobecności uzupełnię w taki sam sposób: wpisy będą pojawiać się zgodnie z datą powstawania zdjęć, jakichś moich godnych zapamiętania wycieczek, wyjazdów, spacerów - te z lat 2013 i 2014 będę publikować z odpowiednią datą wsteczną. O każdym takim wpisie będę informowała na bieżąco. Chcę w ten sposób zachować chronologię zdarzeń, chcę, żeby powstało tutaj takie moje niewielkie archiwum, które kiedyś będę sobie z sentymentem (albo ze smutkiem) przeglądać. Oczywiście nowe wpisy będą pojawiać się w zwykłym trybie - i będą właśnie... nowe. Olśniewająco nowe, błyszczące nowością, żadnych pajęczyn i kurzu z szuflady. Taki sobie wymyśliłam system i jeśli nie zmienię zdania dwanaście razy, to właśnie tak będzie. Dzięki temu nie będę też miała wrażenia, że publikuję coś za często, że wywieram jakąś presję. Będę pisać w przestrzeni praesens, a perfectum i plus-quam-perfectum postanawiam odesłać tam, gdzie ich miejsce - w przeszłość.

A zatem, co ciekawego pojawiło się w przywróconych archiwalnych wpisach? Na pewno sentymentem darzę serię poświęconą spacerom po krakowskim Ogrodzie Botanicznym i do dziś odwiedzam pewne drzewo (a nawet Drzewo), które wtedy zobaczyłam po raz pierwszy:

krakowski Ogród Botaniczny
Drzewo albo sztuka oddychania
Z pewnością dla mnie najważniejszy jest fakt, że właśnie wtedy, w maju 2009 roku, po raz pierwszy zobaczyłam projekty Teodora Talowskiego i odwiedziłam (szukając na planie miasta...) ulicę Retoryka. Była to pierwsza z jakichś stu dwudziestu wizyt. Zdjęcia są koszmarne, ale proszę na to nie zważać. To zapis chwili, pierwszej fascynacji. A poza tym taka ulica Retoryka istnieje już teraz tylko we wspomnieniu, nie waham się więc dalej i pokazuję brzydkie zdjęcia pięknych kamienic:

spacer ulicą Retoryka i (trochę krzywe/ krzywdzące) spojrzenie na kamienice Talowskiego

Że niewystarczająco turpistyczne? Och, to proszę spojrzeć na Meduzę:

Pierwszy (udokumentowany) spacer na Salwator. Estetów przestrzega się.

Kolejny z trwałych punktów na mojej mapie świata, którą wtedy właśnie zaczęłam świadomie szkicować. Salwator. Nie zliczę, ile razy wracałam tam wciąż i wciąż, ile razy opisywałam to na blogu, ile razy nie zdążyłam opisać...

I także wtedy, w maju 2009 roku, zaczęłam odwiedzać krakowskie kościoły - aby fotografować, opisywać, poznawać ich historię. Kościół św. Andrzeja, św. Krzyża oraz Bożego Ciała. Który z nich pokazać tutaj? Niech będzie ten ostatni:

ambona w kształcie łodzi. kościół Bożego Ciała
Ambona w kształcie łodzi. Kościół Bożego Ciała na krakowskim Kazimierzu.

O ile z samych wnętrz kościoła udało mi się od tamtej pory zrobić zdjęcia nieco lepszej jakości, to jednak ambona AD 2009 zdecydowanie broni się nadal. I te nadobne syreny :-)

Wiele jeszcze mogłabym pisać dla zachęty, bo i czegóż tam nie ma - buldeneże i tarniny, ulica Kanonicza i polskie Akropolis, kilka wierszy Herberta, etc., etc. Ciekawe jest teraz po latach obserwować, jak w tamtych pierwszych miesiącach kondensowały się najważniejsze pola moich zainteresowań. Pojawiają się wspomniane, ledwo zarysowane tak ważne dla mnie potem tematy: architektura romańska, detale architektoniczne, Wyspiański, ciągle do nich wracam, zataczam coraz większe koła, wysnuwam tysiące słów jak nici Ariadny, błądzę w labiryncie, który sama buduję, budowałam. Interesujące poznawczo - dla mnie. Ale i dla Was też na pewno znajdzie się coś ciekawego w tych wpisach z roku 2009, które znajdują się zaraz na samej górze listy blogowego spisu treści.

Ach i jeszcze z rzeczy późniejszych odnalazłam w blogowych archiwach taki wpis, którego specjalnie poszukiwałam w prezencie dla pewnej Warszawianki, która jutro odwiedzi Kraków :-)

Deszcz majowy albo czytanie Mertona. Dla M. :-)



I to już chyba wszystko, co mam do powiedzenia w kwestii aktualności i archiwów. Archiwa zostały otwarte, aktualności będą się pojawiać i takie informacyjne wpisy o tym, co zostało przywrócone. Może dodam jeszcze tylko, że w międzyczasie blog zyskał też drugą nazwę: "Le Spleen de Cracovie" - która dość dobrze opisuje moje widzenie Krakowa (to nawiązanie do Baudelaire'owskiego "Le Spleen de Paris" i w jakimś sensie również do jego "Malarza życia nowoczesnego", który był dla mnie, dla mojego patrzenia na miasto w pewnym sensie przełomowy) a przy tym może okazać się pierwszym krokiem do stworzenia francuskojęzycznej wersji tego blogoprzewodnika.

Pozostaje mi życzyć wszystkim - dawnym i nowym czytelnikom - cierpliwości (potrzebna zdecydowanie w czytaniu tych dwustu kilkudziesięciu wpisów), wyrozumiałości i... mimo wszystko - miłej lektury!

Komentarze

  1. Z wielką wnikliwością przeczytałam Twój wpis. Dziękuję Ci Ado za wyróżnienie:) Tak, to już tyle lat wirtualnej znajomości... Piszesz żarliwi, z wyobraźnią i wrażliwością, którą czytający silnie odczuwa. To dzięki Tobie poznałam tak naprawdę Herberta i ubóstwiam jego twórczość do dziś. Podczas Twojej nieobecności wielokrotnie przeglądając jego książki, myślałam o Tobie. Chyba już tak na zawsze pozostanie :)
    Bardzo się cieszę, że postanowiłaś zrobić porządek w swoich archiwaliach i że je powoli udostępniasz. To będzie swoisty dziennik, zapis krakowskich obrazów.
    Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytane nocą, pisane nocą... Dobry wieczór :-)
    Taki dziś nostalgiczny nastrój, może to też trochę przez te blogowe wspominki, archiwalne wpisy, archeologię wspomnień - przeniosłam się całkiem w tamten daleki już czas (a jednak często tak bliski, że pamiętałam zapach powietrza po burzy, której ślad był na zdjęciu, zapach bzów z ul. Retoryki). Tyle się zmieniło, i ja się zmieniłam i ludzie - a jednak są punkty stałe i znajomości, które przetrwały próbę czasu. To bardzo ważne. A im jestem starsza, tym mam wrażenie, że to naprawdę istotne - móc utrzymać znajomość, nieważne jak bliską czy daleką.
    To co piszesz o Herbercie... Dziękuję.
    Tak, to będzie taki dziennik i cieszę się, że nie usunęłam go wtedy całkiem - trochę trudno się go przywraca, ale przynajmniej można sobie pospacerować w czasie. Niespiesznie.
    To ja dziękuję, Beato, za całe sześć lat, a kto wie czy nie siedem - gdyby policzyć legere necesse est, stare dzieje...

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam :)
    Wiesz, co do fb, nie do wszystkich przemawia. Ja się po prostu nauczyłam i korzystam z tego, co dla mnie. Reszta mnie nie interesuje.
    Lubię pamiętać zapachy i lubię, kiedy one do mnie wracają właśnie w takiej formie. Nie wiem czy to już mój wiek, ale dość niedawno miałam czas, gdy tuż przed zaśnięciem wracały wspomnienia z moich nastoletnich i dziecięcych czasów. takie migawki: czytanie na balkonie, glos radiowej jedynki, letni skwar...Czasem coś przemyka.
    Są punkty stałe i czasami nie chce się nowości, ale kształtuje to, co jest. Zmiany jednak dodają życia.
    dobrej nocy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Fb - dla mnie to jednak straszny zgiełk. A przy tym w nowej polityce fb zasięg wpisów jest minimalny, trzeba by mieć tysiące obserwatorów, żeby wpis dotarł do większej liczby czytelników. Zresztą, cóż mi po liczbach... I jednak bardzo dużo zabiera czasu, nie dając mi tyle przyjemności jak rozmowy czy pisanie na blogu, takie to efemeryczne wszystko, łatwo znika. "Lubię to" zastępuje rozmowy. Wiem, że to pożyteczne narzędzie, jednak chyba nie dla mnie :-)


    Zaczęłaś wspaniały temat - to prawie jak proustowskie magdalenki takie wspomnienia zapachów. Musimy do tego wrócić.
    Zmiany są ważne i to, co dzieje się teraz. Tak. A jednak to teraz trwa tak krótko, takie jest nieuchwytne i już staje się przeszłością.
    Dobrej nocy :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. guciamal (małgosia)27 lutego 2015 07:23

    Sprawy, o których nie trzeba pisać, a trzeba milczeć, nic takiego, po prostu skrzecząca rzeczywistość dopadły mnie już jakiś czas temu i też powodują okresowe zawirowania i to, że czasem te moje wpisy są nie ostre, że tak radosne, że coś tłumi i gasi radość, która gdzieś tam szuka ujścia i przeciska się szparkami na powierzchnię. Cieszę się z powrotu archiwaliów, Twojego bloga odkryłam (dzięki Jo) dość późno na kilkanaście tygodni prze likwidacją i nie zdążyłam zapoznać się z wieloma wpisami, z którymi chciałam, nie zdążyłam też paru skopiować !- tak skopiować - jako przewodnik po odwiedzanych miejscach, pisałaś np. o Dom Mehoffera (a może raczej narodzin Wyspiańskiego) tak pięknie, że bardzo żałowałam z powodu braku tych informacji, kiedy go odwiedzałam, myślę, że umknęło mi parę (:) szczegółów, ale może zauważyłam parę innych. Pamiętam też parę innych wpisów, do których koniecznie muszę wrócić, więc cieszę się z twoich porządków tym bardziej. No tak, a teraz powinnam już dawno wyjść z domu :) :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Co do fb masz rację :) Trzeba to okiełznać. Dzięki niemu wiem, co nowego w muzeach, podziwiam starą sztukę i przysłuchuję się (bo to specjaliści, a moja znajomość wszystkiego wydaje się jedynie procentem w obliczu tego, co zastaję) rozmowom w grupach związanych ze sztuką. nowości z wydawnictw przychodzą na maila. A po za tym nie wiem co się dzieje :)
    dobrego również dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę byłam pierwsza?! Zapomniałam, jak miło, że Ty nie;)
    Cieszy, że przywracasz do życia stare wpisy, bo szkoda by było, gdyby miały zniknąć, a to, że teraz jeszcze nie do końca odzyskałaś przyjemność pisania?
    To się wróci:)
    Nie rezygnuj z fb, zawsze można tam wstawić krótki wpis/zdjęcie, nie do końca pasujące do bloga, na przykład, poza tym - to kopalnia informacji o tym, co się dzieje, tylko trzeba się nauczyć z niego korzystać; sama dopiero się uczę, też miałam opory i zastrzeżenia, dopóki nie zobaczyłam u przyjaciółki korzyści typu info o wernisażu, zapowiedź ciekawej audycji czy odnośnik do filmu online, którego bym inaczej nie zobaczyła - tak ostatnio mogłam oglądnąć sztukę z Szaflarską, czy odkryłam kilka osób fantastycznie fotografujących.
    I już się cieszę, że zrobisz wpis o kościele św.Anny - obiecywałam Sukience zdjęcia z wewnątrz, ale do tej pory nie dałam rady, może Tobie się uda?
    Na marginesie - na Retoryka wieki nie byłam, a mam bardzo niedaleko;( Ostatnio odwoziłam mamę na Wenecję - uzmysłowiłam sobie, ze chodzę po Krakowie jak ten koń, utartymi szlakami, zapominając, że sa inne, znane, ale zapomniane, ze nie wspomnę o nieznanych..
    Widzisz, ile dobrego robisz?
    :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ilu ludzi tyle powodów do blogowania.
    Dla jednych to taki pamiętnik tyle że ekshibicjonistyczny, dla innych miejsce wyrażania myśli spostrzeżeń czy poglądów.
    Czasami wracam do swoich wcześniejszych wpisów, przeglądam także te papierowe notatki - bardzo pomaga, bo sprowadza człowieka na ziemię - ot myśl prosta jak budowa cepa - skoro myśli i poglądu u mnie o dziesięć czy dawdzieścia lat młodszego - dziś wydają mi sie żenująco śmieszne, głupie, naiwne często fatalnie nietrafne, to... to jaką ja mam gwarancję że moje dzisiejsze mądrości to nie są "mądrości"? Dobrze jest zapisywac gdzieś siebie, na papierze, na dysku,czy w sieci. Non omnis moriar.

    Ps. jak ja zaczynałem blogowanie?
    Ciekawe czy ktoś jeszcze miał podobnie - otóż chodziło mi o pokazywanie kolegom w pracy tego i owego ale także o rodzaj podręcznego notatnika z którego będę mógł korzystać wszędzie tam gdzie jest dostęp do Internetu. A potem to wszystko zaczęło żyć własnym życiem - stąd wciąż jeszcze istniejące niekompletności, niedociągnięcia, niedoprzemyślenia i niedokompozycje...

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubię czytać Twoje treści postów i przemyślenia. Zawsze to robię z zainteresowaniem. Ja tak nie potrafię. Zawsze byłam i jestem oszczędna w słowach. Dla mnie otwarcie Twojego archiwum, to będą dla mnie i nowości, bo jestem w świecie blogowym od 2011 roku. Ogród botaniczny i Kraków to zawsze piękne miejsca do pokazania i pisania o nich. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ado, zamarłam. Z wdzięczności i...pokory. Dziękuję Ci za deszcz majowy. To wpis który zapamiętałam na te wszystkie lata. Bo maj, bo Merton, bo zniewalająco piękne zdjęcia. Bo właśnie wtedy wróciłam z Krakowa i doskonale pamiętam, że to był ostatni szczęśliwy dzień, zanim na długo zapadł mrok. A pokora? No bo jak tu nie wierzyć, że nic w życiu nie dzieje się przypadkiem? Bo ja znów jestem w Krakowie i piszę siedząc przy kościele N. Salwatora. W Warszawie wrócę do lektury Mertona. Dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Czyli prezent się udał, cieszę się :-) Pamiętam jak było... zresztą te zdjęcia i blog w jakiś sposób służą odświeżaniu pamięci, przywoływaniu takich dawnych dni-cieni. Dlatego dobrze się stało, że zdecydowałam się go przywrócić - na co, nie ukrywajmy, miałaś bardzo duży wpływ.
    Ale żeby tak przesiadywać na Salwatorze?! Gdy tu inni się męczą na brzydkiej prowincji, pośrodku niczego i szaro-burych pól? No, to teraz ja zazdroszczę :-) Czekam na bardzo szczegółową relację!

    OdpowiedzUsuń
  12. To bardzo dobrze, że każdy inaczej podchodzi do pisania, do wyrażania myśli, każdy ma inny pomysł na tworzenie bloga. Dla mnie to zawsze było wyzwanie: pisać lakonicznie, być oszczędną w słowach. Niestety! W każdym razie nie zmuszam się już do pisania według jakichś wzorców, chcę, żeby to była dla mnie przyjemność - stąd czasem milczenie, czasem długie wpisy, bo właśnie taki nastrój.
    Zawsze chętnie oglądam (i czytam) Twoje francuskie - i nie tylko - relacje z podróży.
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  13. Magdalena Jastrzębska27 lutego 2015 21:05

    W krakowskim Ogrodzie Botanicznym jeszcze nie byłam. Jak to się stało? Były jakieś przymiarki do takiej wizyty, ale droga potem i tak poprowadziła w inne miejsca królewskiego grodu.
    Z archiwum na pewno będę się zapoznawać, bo jestem beznadziejnie (a może jednak z nadzieją?) w Krakowie zakochana.
    "Le Spleen de Cracovie" prezentuje widzenie świata bardzo mi bliskie, także będziesz miała we mnie czytelniczkę. Jeśli kiedyś jeszcze będziesz mieć potrzebę ciszy i na chwilę znikniesz, nie szkodzi, pomilczymy sobie czekając na kolejną "rozmowę" wypełnioną fotografią i ciekawą refleksją.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jak to się stało?! Mogę tylko powtórzyć :-) Magdaleno, poznasz jedno z moich absolutnie ulubionych miejsc w Krakowie! Ogród Botaniczny jest przepiękny i koniecznie zarezerwuj sobie co najmniej dwie albo trzy godziny - cudowne miejsce, żeby odpocząć, posiedzieć z książką. Jeśli mogę doradzić - postaraj się tam wybrać zaraz po wiosennym otwarciu, kiedy kwitną jeszcze hiacynty, magnolie. Albo trochę później - w porze różaneczników. Na pewno będę się starała na bieżąco informować, jak się sprawy w Ogrodzie mają :-) A w archiwach znajdzie się więcej botanicznych wpisów, szczególnie ubiegłoroczne zdjęcia warte są pokazania.
    Czy nie mam najlepszych czytelników na świecie? Mam :-) Dziękuję za zrozumienie...

    OdpowiedzUsuń
  15. Paderevianum zwane Pawianum? Spedzilam tam trzy lata swego życia, szalone, by resztę studiów odbyć na innej uczelni, tak ja im, a oni mnie zaleźli za skórę...

    OdpowiedzUsuń
  16. Jest czas świętowania i jest czas spokoju. Dobrzy znajomi posiedzą ze sobą także w milczeniu. Ja myślę, że ten komfort "nic nie muszę" tutaj masz. Dobre myśli Ci ślę :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Tak, to samo przepiękne miejsce ;-) Ja nie mam może złych wspomnień, niemniej jednak wolałabym studiować w jakimś bardziej historycznym budynku, bo ten przypominał... no już nie wiem co, jakiś straszny urząd, te ciasne i ciemne korytarze z zielonymi lamperiami, wąskie schody. Bogowie, ileż ja się po tych schodach nachodziłam między 7, 5 a 2 piętrem. I czasem 9. Ale widoki pamiętam do dziś... Tylko, głupia, nie fotografowałam wtedy i w ogóle po cóż mi Kraków, tylko Paryż i Paryż ;-)

    OdpowiedzUsuń
  18. Tak, to właśnie te słowa. Dziękuję za myśli dobre i zrozumienie...
    A taki komfort mam tutaj bez wątpienia. W ogóle mam szczęście do ludzi - czytają mnie ci, którzy rozumieją, czasem bez słów. Dobrze jest być takim niszowym blogiem :-)

    OdpowiedzUsuń
  19. guciamal (małgosia)28 lutego 2015 07:53

    A ja zapamiętałam ten wpis i parę innych, jako bogate w informacje z pięknymi zdjęciami. Ale to pewnie normalne, że z czasem lepiej poznajemy osoby, zdarzenia, widzimy szerzej, a stare wpisy mogą wydawać się nam naiwne, czy banalne, ale przecież są też świadectwem naszego rozwoju. Ilekroć poznam coś nowego myślę o powrocie do archiwalnych wpisów, a potem przegrywam z czasem. Szłam do Domu Mehoffera uzbrojona w niewiedzę, jak przez mgłę pamiętałam twój wpis, a za to bardzo dobrze pamiętałam przebijającą z niego radość z wizyty. Największe zbiory Wyspiańskiego pamiętam z Kamienicy Szołajskich. Nie wiem, czy to stała ekspozycja, bo teraz sporo miejsca zajmowała wystawa młodopolska, czy może też była to wystawa czasowa poświęcona artyście z obrazami, rękopisami książek, ilustracjami teatralnych inscenizacji a nawet kostiumami z przedstawień. Teraz jego obrazy podziwiam w muzeach Warszawy, Krakowa i Poznania. I zgadzam się z "tzw. prawdziwym życiem". Prawdziwe jest to co opisujemy, prawdziwe są tamte uczucia, a nie życie w świecie, w którym trzeba co dzień zakładać nowe maski na twarz.

    OdpowiedzUsuń
  20. Muszę się spieszyć. Mój komputer szaleje. Wyłączył się w sekundzie i zniknął napisany przed chwilą długi komentarz.

    Ado, cieszę się, że wróciłaś do pisania. Swoimi pięknymi postami dajesz radość rzeszy wielbicieli. Masz wyjątkowy dar.
    Krakowski Ogród Botaniczny to wyjątkowe miejsce. Byłam dwa razy i to jesienią. Na kasztanowcu zawsze wisiały jeszcze kasztany jadalne.
    Uporczywie szukałam pod drzewem. Niestety, ani jeden nie wyskoczył ze skorupki.
    Kościół Bożego Ciała jest zjawiskowym miejscem ale dla turysty - zamkniętym. Zawsze przestrzegam zakazów a te mówią, że jest to miejsce modlitwy, refleksji i skupienia. Jest zakaz fotografowania. (Byłam 27.XII. 2014) A przecież było inaczej. Takim miejscem była kaplica z Przenajświętszym Sakramentem(Kaplica po prawej stronie).
    Ado, jeszcze raz dziękuję za prezentowanie Krakowa w tak pięknym stylu.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  21. Łucjo, dziękuję za te krakowskie wspomnienia, jak zawsze Twój komentarz wnosi coś nowego, jest jakimś uzupełnieniem.
    Ogród Botaniczny to wspaniała przestrzeń, nie jest duży, ale to taka zielona wyspa w środku Krakowa. Jeśli będziesz kiedyś w czasie kwitnienia magnolii, potem różaneczników czy wreszcie lilii wodnych - wtedy jest naprawdę pięknie. Godne polecenia jest też rosarium i oczywiście szklarnie, wspaniała kolekcja storczyków.
    Staram się zawsze przestrzegać zakazów i respektuję potrzeby kultu czy modlitewnego skupienia, niemniej jednak uważam, że kościoły takie jak ten są również kartą historii i historii sztuki - a te należą do wszystkich. O ile ktoś nie zakłóca innym spokoju, a zawsze wybieram czas, kiedy jest całkiem lub prawie całkiem pusto i fotografowanie nie przeszkadza nikomu, to myślę, że zrobienie kilku zdjęć nie jest wykroczeniem - tym bardziej, że jest dozwolone w większości kościołów. Myślę, że współistnienie tych dwóch przestrzeni: wiary i wiedzy, modlitwy i podziwu dla dzieła sztuki jest nie tylko możliwe, ale bardzo potrzebne.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  22. Tak to właśnie bywa z pamięcią, z powrotami w przeszłość - jest jakaś nieciągłość, zauważa się rozwój, zmiany wtedy, gdy nie patrzy się na nie jak na linearny proces, tylko tak wyrywa się chwile, myśli, poglądy z przeszłości.
    I czas a raczej brak czasu - to jeszcze inna kwestia, która już niedługo znów będzie mnie mocno dotykać (zimy spokojne a już od wczesnej wiosny permanentne zmęczenie, niewyspanie, brak czasu). I znów będzie pisanie tylko w oderwanych, skradzionych chwilach. Takie jest to "prawdziwe życie". Ach, czemuż nie mogę być bogatym rentierem ;-) Albo żyć tylko tym życiem, jakie jest mi dane i nie pragnąć więcej, nie pisać, nie czytać.
    Wyspiański ma zdecydowanie pecha do Krakowa. Przypominają mi się zawsze, gdy o tym pomyślę, słowa Norwida: "Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie..."

    OdpowiedzUsuń
  23. To wyjście do ludzi, potrzeba nawiązywania kontaktu, też tak mam. Jestem samotnikiem i introwertykiem, ale czasami mam wrażenie że o czymś trzeba powiedzieć i wtedy blog jest miejscem najlepszym.
    Przez wiele lat dorabiałem przepisujac na komputerze (wtedy jeszcze nie "trafiły pod strzechy"), różne prace, niekiedy dyplomowe, czasem magisterki ale zdarzały się i pamiętniki, bo ktoś tam zmarł, bo rodzina chciała mieć pamiątkę. Czasami były to rzeczy naprawdę ciekawe, niebanalne i ... zapomniane. Nikt ich drukiem nie wyda, nikt ich nie przeczyta, po kilkunastu latach zapewne moje wydruki stają się już nieczytelne. Szkoda. Ogromna część pamięci ludzkiej rozsypuje się niczym wyschnięty zamek z piasku. W blogosferze miały by szanse trafić do czytelników. W końcu nie każdy jest uznanym "człowiekiem pióra" o którego pamiętniki zabijają się wydawcy, ale to nie znaczy że nie ma nic do powiedzenia. Więcej, właśnie poprzez to że nie jest literatem, nabiera dodatkowej wartości. Bo przecież nie będąc Cezarem ani Jandą nie muszę starać się przy pomocy pamiętnika ubrązawiać swojej postaci w pamięci potomnych.

    Ale mam satysfakcję, gdy czasami odezwie się ktoś kto wędrował szlakiem opisanym przeze mnie, lub czytał moje spostrzeżenia przyrodnicze i w czymś tam okazały się mu pomocne.

    Blogowanie jest dla ludzi, nie ma sensu robić zeń filozofii życiowej ani całego siebie w bloga wkładać, ale warto się starać dla tych którzy to czytają, tym bardziej że w ślad za tym idzie udoskonalanie własnej osoby - w końcu nie ma lepszego sposobu by poukładać sobie myśli, niż... zamienić je w pismo.

    OdpowiedzUsuń
  24. Myślałam o tym, co napisałeś. To naprawdę bardzo konkretne argumenty za tym, by pisać - tamte ludzkie historie. To przypomina mi też fotograficzny projekt "Zapis socjologiczny" Zofii Rydet - myślę, że znasz, a jeśli nie, to koniecznie poczytaj o tym. Daleka jestem od tego, żeby z pisania bloga robić życiową filozofię, raczej już uważałam to za taką trochę niepoważną słabość. I tym bardziej cenię sobie racjonalne argumenty, które przemawiają za tym, co robię - ani nie deprecjonują ani nie uwznioślają tego zajęcia.

    OdpowiedzUsuń
  25. Właśnie sobie "zapis" przybliżam - rany, jakby moje dzieciństwo, bez tego góralskiego sztafażu, bo ja to już nie góry, ale reszta, te izdebki, makatki, serwetki, bibeloty na lodówkach, telewizorach, radiach... wszystko. I choćby dlatego warto blogować, by móc wrócić samemu, lub by kiedyś ktoś zbłąkany tu trafił a to co znajdzie pomogło mu choćby ciut dotrzeć do prawdy o samym sobie.

    OdpowiedzUsuń
  26. Czuję, nie!, jestem przekonana, że będę wracać do tej naszej rozmowy. Blogowanie jako forma etnograficznego spojrzenia - to coś, co jest mi bardzo bliskie. A sam "Zapis" w moim odbiorze bardzo podobny do Twojego, uruchomił całą lawinę wspomnień. Świetny esej o "Zapisie" czytałam w książce Wojciecha Nowickiego "Dno oka". To zbiór esejów poświęconych fotografii, niektórych niezwykle wnikliwych, warte przeczytania, gdybyś gdzieś zdobył. O fotografii jako sztuce/ rzemiosłu ale przez pryzmat poszczególnych, pojedynczych starych zdjęć ze zbiorów autora. Jest tam fotografia kilku młodych powstańców 1863 r. już na zesłaniu, jest sala z krakowskiego sierocińca, są autochromy.
    Jakoś to łączy mi się z tą naszą rozmową. Jest refleksja nad jakimś fragmentem przeszłości, jest w tym odczytywanie na nowo minionego czasu.


    PS
    To, o czym pisałam w dzisiejszym wpisie - o braku czasu na blogowe "bywanie", wizyty, rewizyty, komentarze, rozmowy - to trzeba rozumieć trochę tak, że czuję potrzebę selekcji, oddzielenia rozmów istotnych od takiego miłego, blogowego small-talk, na który teraz brakuje mi czasu. Mam nadzieję, że nie muszę mówić, do której kategorii zaliczam naszą wymianę zdań. Rozmowy istotne, jak je nazywał Witkacy - na takie czas trzeba znaleźć zawsze, tak myślę.

    OdpowiedzUsuń
  27. "Dna Oka" niestety nie znam, szkoda, w Tarnowie w bibliotekach straszliwa marność. pozycje sprzed dwudzuiestu lat (w fizyce, czy kosmologii które także mnie fascynują to już zamierzchła epoka), z nowości czasami coś się pojawia ale głównie powiedzmy uczciwie typu "saga o ludziach ...". Jak się uda zdobyć, na pewno przeczytam - eseistyka to mój ulubiony (poza popularnonaukowymi) gatunek pisarski (stad wolę np twoje pisanie o Krakowie i okolicach, niż przewodniki z których świetnie dowiem się jak dojść ale nie dowiem się po co?...

    Doskonale rozumiem taką blogową hibernację - sam mam to samo, praca, dom, dzieciaki (Starszy jest w klasie szóstej i trzeba go do egzaminu gimnazjalnego przygotować, młodszy w "komunijnej" i też nie mało z tym zajęcia. A mi na tyłku usiedzieć ciężko, nosi mnie, muszę w pagóry wyjść. A czasu mało. Jak jutro bedzie lało, to trochę blogowe zaległości nadrobią a jak nie... no to już mam trase przyugotowaną, zobaczę cmentarze z I W. Ś. dwór obronny, po pagórach podreptam...

    Czasami udaje się posty otwierać na tablecie i odpowiadać np przy porannej kawie... ale od dwóch tygodni ten kanał rwie mi niemiłosiernie, podejrzewam iż to wina łącz... mogę czytać posty, ale nie mogę komentować, gdyż natychmiast albo zawiesza stronę albo mnie "wyrzuca".

    OdpowiedzUsuń
  28. Ja też miałam z biblioteki, niestety, nie własną - a tak czuję, że to jedna z książek, które chciałabym mieć na własność (muszę ograniczać ich liczbę, stąd przemyślane wybory). Nie wiem, czy z mojej pisaniny dowiedz się "po co?" Ja raczej sama stawiam ciągle to pytanie, a jeszcze częściej przyglądam się wszystkiemu z takim nie bardzo poważnym zachwytem. Że to wszystko jest dane, tak za nic...


    Czasu mało, strasznie mało. Im jestem starsza, tym szybciej go ubywa - straszny banał, ale prawdziwy. Jak przypomnę sobie, jak kiedyś dłużył się czas przed wakacjami, albo niekończące się godziny w szkolnej ławce, albo nudne deszczowe popołudnia. A teraz znika! Już szczególnie tak mam od wiosny do jesieni, gdy tyle mnie czeka pracy na mojej plantacji.


    Mnie też "nosi" straszliwie! Trasa bogata - w Twoich okolicach, tzn. chyba na południe od T. jest dużo pozostałości z I. W.Ś. A jaki dwór obronny? Ja byłam ostatnio w Ojcowie i w Dolinie Bolechowickiej, wspaniale było.

    OdpowiedzUsuń
  29. Sam ograniczam zakupy - niby dom niemały, ale miejsca na pólkach nie przybywa. Pozostaje biblioteka. w Krakowie to faktycznie jest w czym wybierać, u nas w Tarnówku, jak pisałem wyżej...

    Wiesz, proste odpowiedzi są dla ludzi bez wyobraźni. Dopiero ciekawie zarysowane kwestie budzą w nas ducha odkrywcy i fascynują swoim istnieniem.

    Z tym czasem to kwestia perspektywy. Dla noworodka drugi dzień to połowo jego życia, dla dwunastolatka jeden miesiąc to jedna dwunasta życia, a dla pięćdziesięciolatka? Rok to 1/50... niesamowite skrócenie perspektywy.
    A obowiązki to swoją drogą.

    W sumie nie poszedłem, leje i widoczność marna, a chciałem zrobić zdjęcia Liwocza od zachodu. Dwór obronny w Szerzynach, obecnie plebania. Ciekawe miejsca, muszą poczekać.

    Ojców - planuję tam wybrać się z rodzinką, Mikołaj był za maleńkiego, a Miłosz jeszcze wcale - najwyższa pora im ten piękny teren pokazać.

    OdpowiedzUsuń
  30. Jasne ze Ojców się im spodoba, tylko czasu nie starcza, teraz szkoła, potem kolonie i wczasy (planujemy okolice Augustowa) - może jesienią jakaś wikendówka?

    OdpowiedzUsuń
  31. Jesień jest zdecydowanie dobrym pomysłem - mniej ludzi, a widoki nieziemskie, szczególnie październik, gdy słoneczny, jest piękny (bukowe lasy).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz