Śmierć wiejskiej chaty - zimowe historie o przemijaniu
Nic wielkiego. Zimowa opowieść bez dobrego zakończenia, bez morału, zwykła historia o końcu świata. Jakiegoś świata. Przestrzeni dobrej, bardzo nędznej lecz nareszcie własnej, ocienionej wielkimi drzewami, otoczonej owocowym sadem. Z dala od wioski, na drugim wzgórzu. Rozpościera się daleki widok na południe, choć można mieć wątpliwości, czy był należycie doceniany - choćby w takie zimy jak ta, gdy wielki mróz, gdy trzeba iść po wodę. Wody nie ma na wzgórzu, wodę można przywieźć z rzeki, są takie metalowe sanie, zaprzęga się konia. Nie wiem, czy był. Może nosiło się w wiadrach. Na pierwsze wzgórze, w dolinę i w połowę drugiego, gdzie stał dom.
Jakiż to właściwie dom - nędzna chałupa, wybudowana daleko od wsi, choć w okolicy stały też inne, już wcześniej starte przez czas. Budowana na zrąb konstrukcja, dość stromy dach, pod którym mieścił się stryszek, część ścian pokryta szalunkiem z desek, część była polepiona gliną i pomalowana schludnie wapnem z dodatkiem błękitnej farbki. Dziś widziałam - jeszcze jest kilka łuszczących się płatów kolorowego glinianego tynku. Wchodzi się do małej sieni, tu stoi stary kredens i piec, na lewo ciasna komora. Na wprost - jedna tylko izba, dwa maleńkie okienka. Ramy okienne pomalowane na seledynowy a może kiedyś turkusowy kolor, na małych kwadratowych szybkach mróz rysował na pewno zimowe kwiaty, dzieci pewnie przyglądały się im z zachwytem - sama takie pamiętam z dzieciństwa - teraz przez otwarte na oścież okna wchodzi świat, niebo wpadło przez zapadnięty strop i połamane połacie dachu. Piec. Piec zgoła niepodobny do bramy triumfalnej, ale przecież bardzo ważny, najważniejszy. Jakże by mogli żyć bez niego w tej lichej chatce-łupinie w takie mrozy jak dziś? Piec murowany, bielony i ozdobiony malowanym wzorkiem. Przykucnęłam przed nim i spojrzałam w czarne palenisko. Nicość i czerń.
Więc wszystko właśnie tak się kończy. To wiadoma sprawa, że "innego końca świata nie będzie". Ten świat może nie był idealny, ale obok był las, który dawał drzewo na opał, rosły jabłonie... Teraz jeszcze rosną. Całe obejście zasypane jest dywanem maleńkich, czerwonych jabłuszek, dziś widziałam (czy śmiały się zbierając? czy nie mogły się doczekać? czy chłopcy wchodzili na drzewa?). Co krok, co dwa - niewielkie, płytkie, wyleżane w śniegu i ściółce kotlinki. To sarny wzięły sobie w posiadanie ten stary sad i dawne gospodarstwo. Gdy robiłam zdjęcia, słyszałam strzały i zbliżającą się obławę - dziś niedziela, dzień święty, człowiek-myśliwy bawi się i raduje, polowanie to wspaniała rozrywka, nic tak bardzo nie umocni naszej władzy tu na ziemi jak krew zwierząt, ich przerażenie, nasz rozumny podstęp. Obok chaty stał paśnik - sarny wabione jedzeniem żerują tutaj i śpią. Nie tak trudno je znaleźć, prawda, panowie myśliwi? Jedną ręką karmić a drugą zabijać. Korona istnienia, pan wszelkiego stworzenia. Dlatego nie zostałam tam dłużej.
Co jeszcze widziałam? Nieduży budynek obok, trochę nowszy od chałupy, może stajnia, chlew albo kurnik. Płoty, które nie grodzą już nic, część sztachet jeszcze stoi, oddzielają małą prywatną przestrzeń od reszty wielkiego świata. Teraz obie przemieszane, ale i tak czułam się jak intruz.
Dojmujący jest smutek rozpadu rzeczy. Chaty wiejskich nędzarzy umierają szybko - liche za życia, zbudowane z najprostszych materiałów, szybko upodobnią się do otoczenia. Już teraz las otacza ją z bliska, nie karczowany przez nikogo, przegniłe belki dachu spadły, glina ścian i polepy wymiesza się z ziemią, proch do prochu.
Nie wiem, dlaczego odwiedziłam dziś to miejsce. Może dlatego, że zima odsłoniła ją na skraju lasu, tam na drugim wzgórzu? Jeszcze niedawno myślałam, że jest zamieszkana - pewnie była. I dziś - to był impuls. Najpierw zwykła droga, obok zniszczonego sadu, zimowy, dziki ogród pełen traw. Potem, po zejściu w dolinę próbowałam dostać się do chaty drogą przez las, ale ścieżkę zagradzały powalone drzewa. Wyszłam z lasu na pola... i zobaczyłam, że świat oddala się coraz bardziej, znika jakby we mgle - ale nie było mglisto, to tylko zimowe słońce rozpraszało się jakoś, było słonecznie, ale powietrze jakby pełne pyłu, białe, białe przestrzenie. Widziałam drzewa na pierwszym planie, samotne, wielkie drzewa. Za nimi znikał świat.
I zobaczyłam ruinę tej wiejskiej chatki, najnędzniejszej z nędznych. Weszłam w obejście, przekroczyłam granicę. Nie tylko tę między przestrzenią udomowioną a wielkim światem. Jest w tej historii dużo więcej, jest w niej niewygodny ciężar i tajemnica. Oto nasze ciepłe życie, samochody, gadżety, tablety, samoloty. Oto moje piękne życie: materialnie ledwie więcej niż nic, ale - książki, poezja, zabytki pięknego miasta, obce języki. Oto życie tamtych ludzi: woda noszona z daleka, kawałek kamienistego pola, drewno z lasu na opał, żeby było ciepło, żeby coś ugotować. I co - dziękować Opatrzności, że się przyszło na świat w tym a nie innym pokoleniu? W tym a nie w tamtym kawałku świata? A oni - za co dziękowali? Za wodę, za ziemię, za ogień. I powietrze, do ostatniego tchu.
Pięknie piszesz. Pięknie, mądrze i wzruszająco. Zdjęcia są magiczne. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńTo taka prosta historia, ale wiem, że trudno mi będzie o niej zapomnieć.
UsuńSmutne to wszystko, ech, najpiękniejszy ze światów...
Dziękuję, że znalazłaś chwilę by przeczytać.
Pozdrowienia!
W opustoszałych domostwach jest coś z tajemnicy śmierci. Nie wiem czemu, ale skojarzyła mi się z tą chatą, zapewne siedliskiem nędzarzy willa Kossakówka - siedlisko artystycznej bohemy, ludzi, którzy mieli te trochę więcej ponad nic (książki, poezje, podróże, spotkania, galerie, etc), a które dzisiaj niszczeje z powodu nieporozumień spadkobierców.
OdpowiedzUsuńTak, odważne porównanie. I jakie prawdziwe... Cała rozpiętość światów dzieli te dwa krańce polskich losów, a rezultat tak podobny.
UsuńI ten wiejski dwór (ten ze zdobioną werandą z poprzedniego wpisu) - też pewnie skazany na zniszczenie.
Cóż, jak wszystko.
Tak to podsumuję schematycznie i w lekko wanitatywnym nastroju ;)
Magiczna opowieść.
OdpowiedzUsuńDomy są jak drzewa, niektóre umierają szybko, gwałtownie, inne powoli schnąc i krusząc się.
W miastach też jest mnóstwo umarłych domów, ale szybciej nikną, miasto jest dla budynku tym czym las dla drzewa, nie ma czasu na sentymenty, kolejce po przestrzeń czekają już inni. Co innego takie opustoszałe miejsca, tu nic nie nagli. Spadkobiercy nie rozbiorą na opał, bo za daleko i nie opłaca się jechać. Więc miejsce biorą w posiadanie zwierzęta.
A myśliwi? Staram się w podobnych okolicznościach popsuci im zabawę swoja obecnością - celowo zachowuje się głośno zmuszając zwierzęta do zejścia z linii ucieczki.
'Horror vacui': puste miejsca, opustoszałe domy, nieuprawiane pola - ich zagarnięcie przez otaczającą formację (przyrodniczą czy ludzką) to tylko kwestia czasu.
UsuńBałam się, że "podpadnę" przez tę moją opinię o myśliwych. Rozumiem - to znaczy przyjmuję do wiadomości - racjonalne i na wpół racjonalne (kulturowe, tradycyjne) argumenty przemawiające za polowaniem, ale dla mnie jest to proceder moralnie ohydny.
mgliście, dżdżyście i enigmatycznie... a na widok tego dawnego kredensu serce pokroiło mi się na kilka części. u mojej Babci niegdyś taki stał. młodsi członkowie rodziny nie docenili mebla... potraktowany ostrą piłą motorową dał im ciepło :/
OdpowiedzUsuńTen kredens... i ja miałam bardzo podobne wspomnienia. Bardzo to wszystko bolesne, choć przecież tak naturalne, mógłby ktoś powiedzieć, tak zwyczajne. Przemijanie w każdej chwili.
Usuńmasz rację, taka inna opowieść o końcu świata, smutna, ale zarazem piękna, ślad wspomnień, chwil radosnych i bolesnych, przeplatających się to zbiegających w jednym miejscu, jak życie...
OdpowiedzUsuńi piękne zdjęcia...
ale żeby nie było tak smutno, moja trzyletnia córka zapytała wczoraj "z czego zrobiony jest nasz dom ?" ... "z cegły i słomy" - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, na co ona "a wytrzyma jak wilk dmuchnie?"...
Pewnie, że wytrzyma! Wasz dom zbudowany jest nie tylko z cegły i słomy, spojony jest tak mocno, że żadne wilk nie da mu rady :) Cudowne masz dziewczyny :)
UsuńBardzo lubię takie zrębowe chaty.
OdpowiedzUsuńSzkoda tej, bardzo.
Ale taki już przywilej przemijania.
Można snuć domysły, jaką to historię ten dom mógłby opowiedzieć, jacy ludzie go zamieszkiwali.
Mnie pociesza to, że po takiej budowli kiedyś nie pozostanie śladu, że to nie jest coś czego przyroda nie wchłonie, że to nie śmieć, który zatruwa środowisko.
Ten dom zniknie tak, jak jej mieszkańcy...
Ocaliłaś swoją opowieścią i zdjęciami kawałek tej historii, jej schyłek.
Zadumałam się i ja nad życiem przy Twoich rozważaniach...
Dziękuję...Przy całek płytkości obecnego czasu, nastawieniu na konsumpcję i materialną stronę życia, takie opowieści bardzo mi są potrzebne, że nie zapomnieć o tym, co ważne.
Tak, jakiś fragment zostało się zachować na dłużej, to mnie bardzo pociesza - sama nie wiem czemu ta historia dotknęła mnie tak mocno. To znaczy wiem, ale to nie miejsce po temu.
UsuńWydaje się, że od czasu tamtych ludzi upłynęły całe wieki, te warunki życia, te cztery elementy potrzebne do życia i nic więcej. Staje się tam oko w oko z całkowitą redukcją. Jest się sprowadzonym do najbardziej istotnych pierwiastków.
Dziękuję Anito za takie odczytanie tej historii.
W takiej chacie mieszkała jeszcze moja prababcia. Gdy miałam kilka lat już była opuszczona (prababcia przeprowadziła się do nowego wtedy, domu córki). Stała w sadzie owocowym, miała studnię, w niewielkiej dolince, otulona zboczami na których rósł od stuleci las. Pięknie tam było. Wspomnienia z dzieciństwa. Teraz chaty nie ma. Stoi pałac z lądowiskiem dla helikoptera i organizują wesela. Szara rzeczywistość.
OdpowiedzUsuńTakie chaty to perełki. Ostatnie, zapomniane.
Pięknie pokazane u Ciebie.
Pozdrawiam serdecznie!
Piękna historia, dziękuję, że ją tutaj przywołałaś - wpisuje się doskonale. W tym świecie tutaj, moim, cywilizacja jeszcze nie sięga tak natarczywie. Na razie las przejmuje tamto miejsce, ludziom nie jest potrzebne. Tak jest może lepiej, choć i tak smutno.
UsuńDziękuję...
Wspaniałe zdjęcia i świetnie dopasowane słowa. A co odczuwałaś poprzez intuicję bedąc tam? Czy to dobre miejsce czy "czuć" pod skórą inną historię?
OdpowiedzUsuńTrudno mi teraz oddzielić odczucia, wrażenia - to, co wewnętrzne i to, co mogło "mówić" miejsce. To, co czułam - czy wynikało z widzenia czy raczej z tego, co wiem o tym miejscu, o tym domu?
UsuńDla mnie to była konfrontacja z Czasem, ze śmiercią. Unaocznienie przemijania - można sobie zdawać sprawę ale gdy stanie się oko w oko z takimi zgliszczami, prochami jakiegoś życia, to już nie intelektualnie odbiera się to wszystko.
Widzę w tym jakiś znak, może niesłusznie.
Znak czasu jak najbardziej. Przykre jest jednak to, że takie domostwa niszczeją w zrębie tego czasu, choć wiadomo, że pewnie byłoby trzeba i nakładu pieniędzy.
UsuńNo tak. Choć w tym przypadku - jest to budynek bez większej wartości, tak obiektywnie, dla mnie to raczej symbol. Zresztą - tu już od dawna było za późno, by ratować. Niszczeje tyle wspaniałych budowli, wspaniałych zabytków architektury drewnianej, albo starych dworów (jak ten z werandą pokazywany we wcześniejszym wpisie). Można by coś zrobić, póki to nie jest całkowity destrukt. I tu właśnie brak pieniędzy.
UsuńNie wiem co napisać...Ja też niejednokrotnie stawałam w obliczu umierającego domu albo w miejscu, gdzie jedynie skrawek betonowej wylewki wyznaczał jego powierzchnię, bo ścian już nie było, wśród żdziczałych jabłonek i wiśni. Myślałam o życiu, które kiedyś tam się toczyło i o ludziach co odeszli. Dzisiaj nie został z nich kamień na kamieniu a fundamenty zarosła trawa...
OdpowiedzUsuńNa mnie jeszcze ten sad wywarł wielkie wrażenie - drzewa wciąż owocowały, tak jak przed 50 czy 80 laty, bardzo stare jabłonie, całe obejście przykryte warstwą jabłek.
UsuńI znów: dwie równoległe linie, nasza i przyrody. Nie dla człowieka jest to, co zdaje mu się być wyłącznie dla niego przeznaczone.
Wszystko to bardzo proste, bardzo powszechne. Całe wsie w Bieszczadach - o ile straszniejsza czasem historia końca. Tutaj jednak przez bliskość tej chaty, bliskość różnie rozumianą, jakoś wyjątkowo to odczułam.
Masz rację pisząc o Bieszczadach, podobne miejsca można jeszcze dziś zobaczyć na Mazurach, choć tu z racji sporej ilości "elementu napływowego" (do którego zalicza się także moja rodzina) sytuacja nie jest tak drastyczna. Jednak kiedyś widziałam wioskę, z której pozostała tylko nazwa na mapie.
UsuńKiedyś, na blogu, który bardzo chętnie odwiedzałam, bardzo wartościowym - a niestety nie aktualizowanym już od kilku lat
Usuńblogu o Przemyślu
czytałam historię takiej zaginionej osady.
Teraz trudno mi ją znaleźć, nie ma już szczegółowych tagów na blogu, a ja nie pamiętam nazwy... Ech, pamięć.
I czemu takie blogi znikają?
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń"[...] Jeżeli nie roześlesz tego, do przynajmniej 20 osób w ciągu 10 minut [...]"
Usuńten fragment zostawię, żeby było jasne, dlaczego anonimowe komentarze od teraz nie będą już dozwolone.
Nie będę tolerować podobnych bzdur na moim blogu.
Zalecam trochę refleksji nad sobą - nie boli a może być korzystna.
Wszystko zmierza ku unicestwieniu, i życie i dobra materialne, tylko przyroda trwa. Początek i koniec - dla każdego i każdej rzeczy inny i w innym czasie.
OdpowiedzUsuńDobrych myśli na przekór przeznaczeniu:)
Nutto, dziękuję. Dobrych myśli potrzebuję bardzo.
UsuńNie mogłam wręcz patrzeć na ten nieszczęsną ruinę, na jej zdjęcie na samej górze blogowych wpisów. Dlatego dziś następny, naprędce. Lepszy już zachód słońca w młodopolskim stylu.
Ars longa, vita brevis, co tu więcej dodać. Sztuki chciało by się więcej.
Ach, zima u Ciebie jest majestatyczna i tajemnicza. Taką lubię najbardziej. Chociaż nie wiem dlaczego, w tym roku od niej uciekam. Szkoda takich domów. Na wsi, także tej warmińskiej, dużo rzeczy zmierza ku unicestwieniu, wyludniają się miejscowości, pustoszeją domy. Bardzo przygnębiające to uczucie. U mnie mało śniegu, więc nacieszę się tą bielą :) Pozdrawiam, Ado.
OdpowiedzUsuńJa dziś też uciekłam od zimy - we wspomnienia i w książki.
UsuńStrasznie przygnębiające są te historie przemijania, opuszczonych domów, wyludnionych prawie wsi. Może i taki jest porządek rzeczy, ale bardzo mi on teraz wadzi. Trzeba wrócić do Marka Aureliusza...
Pozdrowienia Zbyszku. I będę jednak czekać na Twoje zimowe zdjęcia - pamiętam ten szron, kapliczki, konie...
Miałem swego czasu taka chatkę po drugiej stronie drogi. Teraz jest tam piękny nowy dom.
OdpowiedzUsuńTak, to naturalne następstwo. Wiadomo, że nie można się kierować względami sentymentalnymi. Ciekawsze zabytki architektury drewnianej bywają przenoszone do skansenów - zawsze to jakieś przedłużenie ich życia, choć sama wymowa skansenu też jest niewesoła. Taki rezerwat. Ja chciałabym, żeby takie zabytki dawnego budownictwa mogły dożywać swoich dni w zwykłym środowisku, żeby spadkobiercy czuli się dumnymi posiadaczami, żeby mieli fundusze na opiekę nad takim domem, żeby czuli ich prawdziwą wartość. No, utopia :)
UsuńSpotykam takie opuszczone, rozwalające się chałupy. Zapuszczone, zdziczałe sady. Powykrzywiane od starości drzewa owocowe. Owocują i owszem, ale owoce są niesmaczne. Przystaję przy ruinie. Robię zdjęcia. I zastanawiam się kto tutaj mieszkał, jakie było jego życie. Przypuszczam, że nędzne.
OdpowiedzUsuńAdo, fascynują mnie Twoje posty. Przepięknie piszesz. Robisz wspaniałe zdjęcia.
Serdecznie pozdrawiam
Łucjo, pamiętam jak pisałaś na blogu Zbyszka o starych kaplicach i kapliczkach. Nie każdy zwraca uwagę na ślady przeszłości - zwłaszcza tak niepozorne. Dla mnie to jest naoczny znak przemijania a odkąd pamiętam interesowała mnie przeszłość i taka historia w skali mikro, życie zwykłych ludzi, kiedyś obecnych w dobrze znanych mi miejscach.
UsuńDziękuję za dobre słowo. Staram się, uczę się. I najbardziej mnie cieszy, gdy ktoś zatrzyma się na chwilę, przeczyta, spojrzy trochę inaczej na pędzący świat.
Pozdrawiam ciepło!