A w Krakowie na Brackiej...
Aby odpocząć po ostatnich historycznych i architektonicznych wędrówkach, proponuję zwykły, niespieszny spacer ulicą Bracką. To chyba jedna z ulic Krakowa, o której każdy słyszał, nawet jeśli nigdy nie widział jej na własne oczy.
Mam tu kilka ulubionych miejsc, jedno z nich jest już tylko wspomnieniem - biblioteka. Mieściła się w jednej z kamienic po prawej stronie. W ciemnych korytarzach na pierwszym piętrze stały szafki z katalogami a czytelnia zajmowała dwa niewielkie pomieszczenia. Podłogi skrzypiały. Było nieco klaustrofobicznie i czasem długo czekało się na miejsce, a kilka razy dziennie odbywał się Rytuał Wietrzenia sal i trzeba było ewakuować się z książkami na schody...
Mój subiektywny wybór miejsc: księgarnia, Prowincja i Nowa Prowincja, czasem Café Botanica (ale tu jedzenie mają fatalne i dyskryminują niepalących). Po przeciwnej stronie - Guliwer - świetna restauracja z prawdziwą kuchnią francuską (sola pieczona ze szpinakiem, zupa cebulowa, talerz serów - to w pierwszej chwili przychodzi mi do głowy, no i jeszcze desery, mousse au chocolat smakuje dokładnie tak, jak powinien) dobre wina, miła atmosfera, przyzwoite ceny i czasami jakiś bonus - na przykład Szymborska albo Mrożek przy sąsiednim stoliku :-)
Bracka ma jeszcze dla mnie taki plus, że wszechobecna w Krakowie mania "fasadowego różu" jeszcze tu nie dotarła. Kamienice są szare, beżowe, kremowe, w zgaszonych, pastelowych barwach. Wyjątkiem ta pierwsza po lewej, narożna - o ile pomarańczowy kolor ma swoje lepsze i gorsze odcienie, tutaj wybrano wersję hard i połączono ją z zimną szarością. Dysonans.
Zawsze, nie tylko w czasie deszczu, panuje tutaj senna, nierzeczywista atmosfera. Na chodniku stoją ławki-pulpity rodem z dawnej szkoły, tak, te z zielonymi blatami i otworem na kałamarz (tak na Brackiej wygląda kawiarniany ogródek).
Czasem ktoś zostawi rower...
;-)
A jakie są Wasze ulubione miejsca na Brackiej?
I czy jeszcze ktoś pamięta café Behemot, czy mi się wydaje, że widziałam tego diabelskiego kocura na szyldzie?
Guliwer ? Chyba nie powinnam tak atakować kulinarnej strony Krakowa skoro nie wszędzie miałam okazję konsumować. A na Brackiej przesiaduję: zimą w Cieplarni:) A przelotem w Botanice:)
OdpowiedzUsuńCóż, nie mam pojęcia skąd taka nazwa dla restauracji o francuskiej i prowansalskiej kuchni ;) ale lubię to miejsce.
OdpowiedzUsuńTen rower został zostawiony dość dawno, sądząc po jego stanie ;)))
OdpowiedzUsuńNo taak :) Ale wiadomo: mikroklimat Brackiej i wysoka wilgotność powietrza (ponoć ciągle pada tam deszcz) sprzyja szybkiemu pojawianiu się roślinności w nieoczekiwanych miejscach ;))
OdpowiedzUsuńReklamowy rower ma już swojego naśladowcę: rower herbaciarni z ul. Studenckiej, który parkuje a to przed Bagatelą, a to na rogu Krupniczej i Loretańskiej :)
OdpowiedzUsuńBiblioteka była w kamienicy narożnej z placem Wszystkich Świętych czyli w Pałacu Larischa. A Behemot kojarzy mi się z prawą stroną, bliżej Rynku.
Tania Jatka obowiązkowa, choć filia na Grodzkiej znacznie większa :)
Tak, Behemot był po prawej, gdzieś między antykwariatem a Rynkiem. Bibliotece na pewno lepiej jest w nowym miejscu - tyle przestrzeni i te niekończące się korytarze, koszary też mają swój urok ;)
OdpowiedzUsuńTania Jatka powiadasz - jakoś nie miałam okazji...
ciekawa nazwa :)
Pod Tanią Jatką rozumiem księgarnię :)
OdpowiedzUsuńA do moich subiektywnych miejsc należał oczywiście antykwariat z piecami. Wysoki czynsz wysiudał go, co prawda niedaleko, bo na drugą stronę ulicy, ale w bramie, miejsce już bez tego uroku i raczej marnie widzę jego przyszłość. Może właściciel do emerytury dociągnie, a może nie.
Ah, księgarnia :)) Myślałam, że chodzi o jakąś nieznaną mi kafejkę o tak uroczej nazwie ;)
OdpowiedzUsuńTania książka na Grodzkiej odpowiada bezpośrednio za opłakany stan moich finansów ;)
Bo też ona i taka TANIA jest :(
OdpowiedzUsuńPrzy głębokim oddechu czuję to w nozdrzach :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTak, "tania książka", eufemizm i chwyt marketingowy. I działa, co gorsza...
OdpowiedzUsuńKopacz - dziękuję :) Kraków poznaje się wszystkimi zmysłami :)
A obok 'Guliwera' co jest? bo wydaje mi sie, że byłam tam własnie 'obok' i to parę razy i smacznie bardzo;)
OdpowiedzUsuńi mam, oczywiscie, podobne zdjęcie Brackiej;)))
A ja to sobie co najwyżej powzdychać mogę. :(
OdpowiedzUsuńW Krakowie nie byłam tak dawno, że Bracka już chyba tylko z Grzegorzem Turnauem mi się kojarzy... ;-)
Ten rower świetny. :)
Ikroopka - i tu mnie masz :) Kolejny dowód na to, jak zwracam uwagę na dowolnie wybrane przeze mnie detale - czy to w architekturze, czy w gastronomii, cała reszta znika. Mam wrażenie, że była tam włoska trattoria - ale ostatnio zwróciłam na nią uwagę w... lecie zeszłego roku. Czy jest nadal? Wybiorę się na rekonesans i dam znać :)
OdpowiedzUsuńMałgosiu - a ja mogę sobie wzdychać z nostalgią wspominając park w Gdańsku-Oliwie, wzgórza jesienią nad miastem i nawet - o zgrozo! - falowce na Przymorzu. Eh, czemu to tak daleko?
Z piosenką Turnaua Bracka kojarzy mi się nieodwołalnie - zawsze mnie tutaj dziwi słoneczne niebo ;)
No wlasnie, tez juz nie wiele pamietam :( Nie tylko z Brackiej ale i ogolnie z Krakowa :( Mam nadzieje, ze uda mis ie kiedys te wszystkie wspomnienia odswiezyc.. Aktualnie robie to dzieki Twoim zdjeciom :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Et bon weekend :)
Bea - ja też mam nadzieję, że przy okazji podróży do Polski znajdziesz kiedyś dzień lub dwa, żeby przypomnieć sobie Kraków. En attendant, sois la bienvenue sur mon site :)
OdpowiedzUsuńBon weekend à toi aussi!
Biblioteka... Pamiętam, ze było to jedno z moich ulubionych miejsc, w których przeczekiwałam (naukowo, a jak!) przerwy między zajęciami. I pamiętam jeszcze "Kalinkę" na rogu Rynku i Brackiej, gdzie upolowałam płytę Okudżawy!
OdpowiedzUsuńTo były czasy ;)
No proszę :) Cieszę się, że ktoś jeszcze pamięta moją ulubioną bibliotekę - teraz, w tych koszarach na Rajskiej, to zupełnie już inny klimat.
OdpowiedzUsuńA w 'Kalince' kupiłam moją pierwszą książkę po... francusku, do tej pory pamiętam: 'Ventre de Paris' Zoli.
No to się wspomnieniowo zrobiło...
Kable zmorą fotografów.
OdpowiedzUsuńKable, szyldy, samochody... Kable to konieczność, ale szyldy i reklamy w Krakowie to po prostu tragedia. A co do samochodów w mieście mam swoje zdanie, którego nie będę publicznie przedstawiać ;)
OdpowiedzUsuńMoje pierwsze książki po francusku to były lekturki Szypowskiej :) (pamiętam do dziś "Le perroquet du consul") ale pierwsza "prawdziwa" przeczytana na lektorat to oczywiście Simenon, którego jestem od tej pory wielką wielbicielką i posiadaczką małej kolekcji (dwie półki), ale tylko w oryginale, po polsku nie wchodzi :)
OdpowiedzUsuńO, Simenon - też lubię :) I to prawda, że gdy się zna język, to trudno się już czyta tłumaczenie na polski - ja zawsze słyszę wtedy taki wewnętrzny głos: ale jak to brzmiało w oryginale? tu chyba coś nie gra... etc. etc. Żadnej przyjemności z czytania :) Ostatnio musiałam przez to odłożyć na półkę monografię Potockiego napisaną przez francuskich autorów. A i samego "Manuscrit trouvé à Saragosse" nie znam w polskim tłumaczeniu, wstyd!
OdpowiedzUsuńAch, Bracka!! dziękuję - mieszkałam tam przez całe dzieciństwo, w domu "pod meduzą" :) . Na parterze była księgarnia - do dzisiaj mam książki tam kupione( kłócilismy się z bratem,kto pierwszy będzie czytał ;)) i ciągle jeszcze pamiętam zapach wnętrza..
OdpowiedzUsuńWspomnienia mnie ogarnęły..komis ze starymi meblami, krawcowa Pani Kurkiewiczowa - teraz jest tam jakaś kawiarnia z antresolką(na której ongiś była przymierzalnia)....
Dziękuję
magdaitaliana
(nie bardzo wiem jak wybrać profil, więc komentowałam jako anonim, przepraszam)
Magdaitaliana - witaj :) Jest mi bardzo miło :)
OdpowiedzUsuńI jakie masz piękne wspomnienia... przez moment zobaczyłam właśnie taki obraz tej pięknej ulicy, jak w twoim wspomnieniu.
Zaglądaj, proszę, jeśli znajdziesz chwilę czasu - jesteś bardzo mile widzianym gościem :)
La photo du vélo est très charmante!
OdpowiedzUsuńMerci AB et sois le bienvenu :) Je viens de commencer le travail sur ce blog mais j'envisage de l'écrire aussi en français pour qu'il sois plus accessible aux étrangers.
OdpowiedzUsuńLe vélo est une sorte d'enseigne d'un café voisin - on peut voir le menu appuyé a la roue d'avant :)
Le vélo est une sorte d'enseigne d'un café voisin - on peut voir le menu appuyé a la roue d'avant :)
OdpowiedzUsuńAh oui, mais lamentablement on ne peut par lire ce qu'on peut manger. Des choses délicieuses?
Ce qui reste caché fait travailler l'imagination :) Mais sérieusement, je n'ai pas fait l'attention au menu car le vélo fleuri m'a paru plus intéressant. De toute facon dans les petits cafés de la vieille ville tu trouveras le meilleur café du monde :) Mais c'est surtout le décor qui est important - y a de l'ambiance, crois- moi! Il y a des cafés (ou des bars) dans de vieilles caves médiévales, y en a d'autres dans lesquels on entre par des passages mystérieux, comme le café Alchimie - il faut passer par une porte d'une armoire pour se trouver dans l'autre salle :)
OdpowiedzUsuńByłam ostatnio na Brackiej, w jakiejś fajnej kafejce, dość surowej w wystroju, ale nie wiem jak się nazywa:(((
OdpowiedzUsuńtowarzystwo było raczej z tych bliżej trzydziestki, czego normalnie unikam, ale byłam z córką przyjaciółki, więc nie czułam się nie na miejscu.
Sam nie wiem dlaczego, ale lubię patrzeć na zdjęcie z rowerem. Oglądam je już któryś raz. Może to zimowe marzenie jazdy na rowerze, bo ostatnio miałem taki sen i rower wyglądał podobnie:)
OdpowiedzUsuńO, jak miło, że ktoś przegląda te moje archiwalia :) Zbyszku - od razu miałam wrażenie, że to jest jakiś sennie-surrealistyczny rower! Poza tym na Brackiej to nawet możliwe, tuż obok pewna kawiarnia wystawia na chodnik ławki rodem ze snów (koszmarów?) o szkolnym dzieciństwie a może ze spektakli Kantora - takie o zielonych lub czarnych pulpitach, z półką na kajety i otworem na kałamarz. Zdecydowanie Bracka jest jedną z TYCH ulic, a już szczególnie w deszczu albo nocą.
OdpowiedzUsuń