Zimowy spacer na Podgórze albo wielki błękit. Mosty na Wiśle, kościół św. Benedykta, fort tegoż imienia i kopiec Krakusa.

To będzie taka niewielka podróż w czasie. Nie ma już tamtej zimy, zmienił się Kraków, zmieniło Podgórze i tamten najmniejszy krakowski kościół, do którego tyle razy już zmierzałam, na pewno jest już dzisiaj inny. Wtedy - a było to w grudniu 2013 roku - miał gontowy dach lśniący nowością, rynny z jasnego drewna, do dziś pewnie czas przykrył już je patyną. Czas i przeczyste krakowskie powietrze. Dopiero później miały się zacząć prace archeologiczne przy kościele św. Benedykta (bo rzecz jasna to o nim będzie mowa), wydaje się, że później będzie miał świeżo i jaskrawo pomalowane ściany. Ja pamiętam go z jeszcze wcześniejszych lat, kiedy siedział sobie szary, z szarym dachem, przycupnięty w gęstej zieleni. Ale tamto było wcześniej a dziś zamykam oczy i widzę to wszystko w błękicie i bieli, w jaskrawym południowym słońcu. Taki dzień niepodobny do innych, najpiękniejszy. Zdaje mi się, że nigdy wcześniej nie było w Krakowie takiego błękitnego nieba, nie wiem, co jest prawdą, może tylko tak widziałam. Wielki, jaskrawy błękit, wielka, błękitna rzeka, moje ulubione miejsca, przestrzenne, przedziwne, nieoczywiste. Może zresztą dla innych zwyczajne, ale dla mnie tamten dzień był i jest wyjątkowy, widzę go właśnie tak. 




To będzie długi wpis i z pewnych powodów będzie zilustrowany nieprzyzwoitą ilością zdjęć (czego ostatnio starałam się unikać, dla wygody p.t. czytelników, których jednakowoż dziś uprasza się o wyrozumiałość). Zdjęć musi być dużo... bo każde jest dla mnie ważne. Ten spacer był w istocie dość długi - prowadził Plantami od teatru Słowackiego aż po Wawel, dalej bulwarami nad Wisłą, potem oczywiście moim ulubionym błękitnym mostem, a na podgórskim brzegu przez park Bednarskiego, ulicę Stawarza aż na tę dziwną łąkę jak z bajki, gdzie obok siebie stoi jeden z najstarszych krakowskich kościołów i austriacki fort, obie budowle pod opieką tego samego patrona, na tym nie koniec, bo dalej była droga na kopiec Krakusa i dopiero tam można powiedzieć, że byliśmy w połowie drogi i skończyć to zdanie, by zaczerpnąć tchu. Był zatem kopiec i widoki o bardzo chwiejnej linii horyzontu, również dlatego, że był wiatr i wreszcie zimniej się zrobiło, powrót prawie taką samą drogą, nie mostem lecz kładką Bernatka nad Wisłą aż na Kazimierz, gdzie fotografowałam gotycko-barokowe wnętrza pięknego kościoła, kilka przystanków dla odpoczynku tu i tam, a dużo później znów Planty i dworzec, a jeszcze wcześniej wieczorna Kanonicza, choć, dalibóg, nie wiem skąd miałam na to siłę.  Teraz męczy mnie czytanie samego itinerarium, ale niech no tylko przyjdzie znów słoneczny dzień! 

I właśnie tę drogę i niejasne itinerarium naszych krakowskich błądzeń, zwanych dla uproszczenia spacerem, chciałabym tutaj utrwalić także na zdjęciach i zachować ją w całości, a przynajmniej tę jasną, białą i błękitną jej część. To jedna z tych historii, które każdy może odczytać dla siebie, i zawsze ogromnie mnie cieszy, gdy jakieś moje zdjęcia przywołują wasze wspomnienia czy wrażenia, lubię o tym potem czytać. A jednocześnie jest to historia dla mnie, żebym zawsze pamiętała. Chwiejne linie horyzontu, pierwsze zdjęcie. Nic, nic doprawdy nie może się równać z początkiem.

Kto chciałby poczytać coś z dawniejszych wpisów i porównać stan poprzedni z ówczesnym i dzisiejszym, oto dwa wpisy, które udało mi się przywrócić z blogowych archiwów. Tak wyglądał kościół św. Benedykta we wrześniu 2009 roku: Tajemnicza wyprawa (1), Tajemnicza wyprawa... czyli z Kazimierza na Kopiec Krakusa (2). Co najmniej dwa inne wpisy leżą gdzieś jeszcze w czeluściach archiwum i czekają na ratunek, nowsze zdjęcia są znów na dysku, jakiś czerwiec, jakiś luty i znów Benedykt. To wszystko powinno dać do myślenia. Diagnoza? Maniakalno-kompulsywne odwiedzanie tych samych miejsc, irracjonalne przywiązanie do pewnych widoków, absolutna niechęć do zmian. Nawet dobrych.

Dla porządku podzielę tę opowieść na kilka części. I postaram się nie rozwijać nadmiernie opisów.

Przez Planty w stronę Wawelu

Gdyby koniecznie ktoś chciał poszukać jasnych stron zimy, z przyjemnością podpowiem: nie ma lepszego czasu dla miłośników architektury. Owszem, jest zimno i ręce za szybko marzną i trudno jest fotografować. Ale te widoki! Odsłania się to, co zwykle zasłonięte. Jest tylko czarna koronka konarów, pni, gałęzi i niesamowite prześwity. Dobrze jest pamiętać, gdzie są strony świata (gdzie słońce wstaje i kędy zapada, czy jakoś tak).

Oto gotycko-eklektyczna linia pięknej architektury. Od lewej: kościół św. Krzyża, tzw. Dom Machin oraz teatr Słowackiego.

gdy wstaniesz odpowiednio wcześnie,  Dom Machin wygeneruje cudowny blik

tak, miał być spacer przez Planty... ale czy można nie zajrzeć na Rynek, kiedy wschodnie fasady wszystkiego wyglądają TAK?

Wieża Duńska i inne nie mniej znane (a może i bardziej) wawelskiego zamku części. Długo nie potrafiłam zrozumieć jej kamiennego języka.

wawelski widoczek jakich milion, ale ten jest mój

Bulwarami nad Wisłą i dalej przez most Piłsudskiego

Miłośnicy słonecznych dni, Krakowa, mostów na Wiśle (ze szczególnym uwzględnieniem tego najlepszego), oto fragment właśnie dla nas. Można zamknąć oczy i wyobrazić sobie: mroźne powietrze, ciepło od słońca, trochę skrzypiącego śniegu, chlupot wody o nadbrzeża, krzyki mew a za najbliższym zakrętem zaraz pojawi się wygięta sylweta tamtego właśnie mostu, niebieska, stalowa koronka. Czy można chcieć czegoś więcej? Można... Żeby tak było naprawdę.

Biały. Niebieski. Wisła.

nie jest to zdjęcie, którym mógłby się pochwalić fotograf przyrody... ale ja mogę!

Mewy na brzegu, ludzie na moście. Błękitny. Most Piłsudskiego.

Niebieski tramwaj na niebieskim moście. Za Wisłą wieże kościoła Bonifratrów.

Na Podgórzu. Przez Park Bednarskiego i ulicę Stawarza.

Teraz przechodzi się mostem, jedna chwila i już. Kiedyś tu biegła granica zaborów, dwa różne państwa. Nic nowego i każdy o tym wie, ale jak dziwnie to sobie uświadomić. Warto też pamiętać o dużej i ważnej tradycji odrębności Podgórza, mieć na uwadze, że "włączenie Podgórza do Krakowa" to nie jest sformułowanie najbardziej politiquement correct. W chwili, kiedy powstawał tzw. "Wielki Kraków", Podgórze było miastem, które rozwijało się, unowocześniało, budowało przemysł. Krótkie pytanie: które z tych dwóch miast zelektryfikowano wcześniej? Nie, nie Kraków. (Nie licząc oczywiście niewielkiej elektrowni we wspomnianym wcześniej Domu Machin przy Teatrze). Dwa odrębne miasta, o dwóch różnych tradycjach i perypetiach historii - do dzisiaj, gdy przechodzę tym czy innym mostem, jest to jakieś przekraczanie granicy; czuję osobność, odrębność Podgórza.

Ten widok istnieje naprawdę. Nie wiem, jakie prawa fizyki pozwalają na to, żeby wieże Wawelu pojawiały się właśnie TAK, ale tak jest.
Nieocenione, wspaniałe schody do Parku Bednarskiego, wspaniały punkt widokowy.

O korzyściach płynących z zimy, cz.2. Nigdy latem ani wiosną ani jesienią nie byłoby szans na ten widok.
Kościół św. Józefa zagląda do Parku Bednarskiego.

Jedna z najbardziej malowniczych ulic Podgórza - ulica Stawarza.

i jeszcze raz ta sama willa przy ulicy Stawarza w nieco innym ujęciu.  Przez jakiś czas myślałam, że to tu właśnie mieści się pewne wydawnictwo poezyj. Niestety...

taki uroczy domek tuż przy Parku Bednarskiego

Kościół św. Benedykta na Podgórzu

I oto już (tak szybko? niemożliwe...) jesteśmy w najważniejszym bodaj punkcie tego przydługiego spaceru. Kościół św. Benedykta, przybysz z innych czasów. Tkwi sobie na skraju wysokiej skarpy, na brzegu przedziwnej łąki. Poza drugim dniem świąt Wielkiej Nocy ma tutaj święty spokój. Trochę schowany wśród drzew i krzewów, choć teraz pewnie mocniej odsłonięty, prawie całkiem samotny, trochę zmieniony, ale przecież jest w nim pamięć - i realny ślad - romańskiej rotundy. A może i jeszcze jakichś przedromańskich doszukano się śladów? Trzeba by poczytać wreszcie o tym, co przyniosły najnowsze badania zamiast tak głupio zachwycać się miejscem. Ale, zapewniam niedowiarków, to miejsce ma coś takiego w sobie, że zapomina się o świecie. Wokół jest Kraków, hałaśliwy od samochodów, gęsty od zabudowy - ale trudno w to uwierzyć, gdy stoi się na środku tej dziwnej łąki i patrzy na kościół i fort. I jakoś nie ma w tym wiele intelektualnego poznawania - tam się po prostu jest.

kościół św. Benedykta na Podgórzu
kościół św. Benedykta na Podgórzu 

kościół św. Benedykta na Podgórzu
św. Benedykt w zimowym entourage'u

Sztafaż i cień oraz zadziwiająco liczne ślady stóp. Na szczęście wszyscy sobie poszli.

Wejść albo nie wejść - oto jest pytanie!

kościół św. Benedykta na Podgórzu
Lśniące nowością pokrycie dachu kościoła św. Benedykta, drewniane rynny i nowa sygnaturka.
Ciekawe, jak to wygląda dziś... na zdjęciach stan z grudnia 2013 roku.

kościół św. Benedykta na Podgórzu
Zima, cisza, błękit. Kościół św. Benedykta na skraju łąki, na skraju świata.

Widziane z oddali: kościół św. Benedykta i jego towarzysz - austriacki fort tegoż imienia.

Fort św. Benedykta

Dla mnie Benedykt Drugi, towarzysz nocnych rozmów tegoż pierwszego. Gdyby wyobrazić sobie takie rozmowy, mogłyby być one całkiem zajmujące, romański w swych podwalinach kościół i austriacki fort, sacrum i ars militaria. To mi teraz, może przypadkiem, przypomina niejasną dla mnie trochę symbolikę krzyża ze szrapneli, jaki widziałam kiedyś w okolicach Ojcowa. Unde malum? Czy coś takiego. Sam fort jest fascynujący i podobno można go było zwiedzać (przegapiłam), były też jakieś plany mniej czy bardziej barbarzyńskiego zagospodarowania, wolę o tym nie czytać. Wiadomo, że czas takich miejsc jest policzony. Trzeba korzystać z każdego dnia, kiedy jeszcze istnieją - puste, samotne. W miarę puste, umiarkowanie samotne.

Fort św. Benedykta w zimowy dzień.

tutaj wygląda jak latający spodek

Słońce lubi cegłę, to wiadoma rzecz. Fort św. Benedykta w słoneczne, zimowe popołudnie.

Tylko zimą można oglądać fort św. Benedykta z tej perspektywy - latem tylko jakiś skrawek krenelaży zza zielonej ściany drzew.

Kilka widoków z kopca Krakusa

Dla mnie jednak piękniejsze od widoków z kopca Kościuszki, gdzie oś widokowa idealnie łączy Wawel z kominami Nowej Huty. Owszem, tamten jest wyższy, ten kształtem zgoła niepodobny do niczego, ale posadowiony dość wysoko daje wgląd w przestrzeń miasta, a jest to całkiem inny, zawsze jakoś bliski sercu widok. Nie przestaje mnie zadziwiać, jak znane budowle pojawiają się w nieoczekiwanej konfiguracji, tworzą całkiem nowe układy, odległości między nimi są dziwnie większe, niż zapamiętałam ze spacerów lub, przeciwnie, groteskowo skrócone. Bryły budynków są całkowicie inne, niż na to wskazywałby czasem ogląd fasady, zwykłe widzenie z poziomu chodnika. Maleńki kształt romańskiego kościoła św. Andrzeja przy gigantycznej bryle kościoła Piotra i Pawła, dwie białe wieżyczki tak nisko - jak to inaczej wygląda niż gdy spaceruje się Grodzką! A Wawel? Jest tak ogromny, że tworzy wielką, osobną wyspę. Nie wiem, czy jest inne miejsce, z którego Wawel prezentowałby się godniej i dostojniej. Jeden z moich ulubionych punktów widokowych w Krakowie i nie ma w tym ani słowa przesady! Szkoda tylko, że mój aparat nie radzi sobie z takimi widokami, takimi odległościami... Co niewyraźne na zdjęciach, trzeba sobie dopisać w wyobraźni, poszukać lepszych fotografii albo - najlepiej! - wybrać się tu osobiście.

Wawel flankowany przez dwa kazimierskie kościoły. Po lewej św. Katarzyna po prawej Boże Ciało.
W kadr łapie się jeszcze kościół śś. Piotra i Pawła, o, tam po prawej.

Wawel widziany z Kopca Krakusa.
Wszystkie (nieomal) wawelskie wieże jak na dłoni, wawelskie budowle, widać nawet kaplicę Padniewskiego.
Po prawej kadr zamyka kamienica Ohrensteinów. Nie potrafię rozpoznać kościoła tuż obok z dwiema białymi wieżami, wiem, wstyd.

Zadziwiająco daleko od siebie kościół NMP i wieża ratuszowa.
Niesamowita dysproporcja wielkości kościoła Piotra i Pawła i tuż obok św. Andrzeja.

Wszystko i niewyraźnie - dewiza mojego aparatu. Oraz krzywy horyzont, na pamiątkę.

Trzy kopce. Dwa widoczne i trzeci jako punkt widokowy.
Kopiec Kościuszki (po prawej) i kopiec Piłsudskiego widziane z kopca Krakusa.

I znów nad Wisłą

Bo przecież trzeba wrócić do Krakowa. Dylemat: który most wybrać. A raczej: most czy kładkę. Kładka jest - ostatecznie to przyznaję - całkiem udanym elementem, przyzwyczaiłam się do niej i nawet polubiłam. Kto wie, czy największą jej zaletą nie jest to, że mogę oglądać z niej mój ulubiony most w innej perspektywie... Ale lubię też jej lekką konstrukcję, jakieś napowietrzne, nadwodne zawieszenie, śmiałą linię łuku, oraz to, że jest drewniany pomost (jakieś pradawne paryskie wspomnienia) i że nie ma samochodów. Seria błękitnych zdjęć, uprasza się o wyrozumiałość, to już ostatnia!

skądś znam ten most...

a może jednak pójdziemy kładką Bernatka. Tam, gdzie łuk kładki łączy się z brzegiem - wieża kościoła Bożego Ciała.

Tutaj Kraków bardzo, powiedziałabym, hanzeatycki. Albo industrialny.

Marynistyczne klimaty krakowskie, c.d.

Być może jedna z największych zalet kładki Bernatka - widok na most Piłsudskiego.
Tylko te nieszczęsne kłódki...


Ratusz miasta Kazimierza i biały plac Wolnica.

Spacer kończy się na Placu Wolnica tuż przed ratuszem miasta Kazimierza. Wyjątkowo ładnie mu w tej bieli, zwykle ta przestrzeń nie podoba mi się jakoś specjalnie, ale śnieg, nawet taki minimalny, zmienia wszystko. Za chwilę odwrócę się i wejdę na chwilę do... 

Ale to już inna historia. To i tak już jest prawdopodobnie najdłuższy wpis na tym nieszczęsnym blogu, który niebawem osiągnie liczbę czytelników równą liczbie piszących (i tożsamą przy okazji). A może nie? Tęskniącym za Krakowem z życzeniami rychłego powrotu, mieszkającym - by mieli czas spojrzeć z dystansem, sobie - żeby nie zapomnieć, i móc zawsze wrócić i tak właśnie widzieć, i żeby nic się nie zmieniło najdłużej jak to możliwe.

Komentarze

  1. Byłem wczoraj w Krakowie... na Wawelu, Rynku, nad Wisłą... Uwielbiam! ♥ Pozdrawiam i zapraszam do wzięcia udziału w zabawie na moim blogu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze jest wracać do Krakowa, zaglądnąć ot, tak na chwilę.
      Gdy oczywiście ma się takie możliwości (odległość, czas i inne takie).
      Dziękuję za zaproszenie, ale... jako nowy czytelnik musisz zostać poinformowany o moim skrajnym introwertyzmie. Ale życzę miłej zabawy :)

      Usuń
  2. Plusem podstawowym fotografowania zimą jest przejrzystośc zimowego powietrza, która sprawia, ze zdjęcia są ostre jak brzytwa;)
    Przypominasz mi, jakie mam zaległości spacerowo-poznawcze! A ciągle ich przybywa, bo zamiast w Krakowie, wciąż siedzę we Wrocławiu i dojechac nie mogę;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to wielka zaleta, przy czym ta zasada nie zawsze sprawdza się w Krakowie z wiadomych smogowych powodów... to chyba najbardziej dotyczy dalekich, rozległych planów, widoków - tak jak te tutaj z kopca, na których widać całą szarość tego powietrza. Ale z bliska - wielki błękit!
      I tutaj ja mogę się podpisać - pod punktem o zaległościach, eh...

      Usuń
  3. Och ten Kraków. On mnie przyciąga niczym magnes. Rozmarzyłam się oglądając Twoje jak zwykle doskonałe zdjęcia. Tylko zimą można oglądać naprawdę wspaniałe widoki, gdy drzewa są pozbawione liści. To był bardzo długi spacer i domyślam się, że pełen niesamowitych wrażeń i obfitujący w mnóstwo zdjęć. I chociaż nie lubię zimy, to jednak tej w białej puszystej szacie jestem spragniona.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, są takie miasta, z którymi jest się tak związanym, że pomimo wszelkich wad nie sposób się z nimi rozstać na dłużej. Albo się za nimi tęskni. Nie zawsze też jest łatwo wrócić, ale w każdym razie zawsze zostaną wspomnienia.
      To był piękny dzień bez dwóch zdań!
      Pozdrowienia :)

      Usuń
  4. No przecież nie mogę zawsze pisać tego samego;) ale po takim wpisie mam ochotę rzucić wszystko i popędzić od razu na Dworzec Centralny i wsiąść do pociągu. Byle jakiego? Nie!!! No ale muszę wytrzymać do marca, czekanie podobno też jest przyjemne, hmmm...sprawdzę. No nie będę się zachwycać zdjęciami, klimatem, pięknym opisem (ach ta Twoja ironia!)...nie i już- przecież nie mogę pisać cały czas jednego komentarza;)
    A wiesz, że ja w Krakowie dwukrotnie miałam sytuację, w której wszystko wskazywało na to, że już w nim zostanę na wieki wieków. W formie nieoddychającej co prawda, ale jednak;) Raz przy wchodzeniu na kopiec Piłsudskiego i drugi raz przy przechodzeniu kładką Bernatka. W połowie każdej z tych dróg nagle następował atak paniki i brak oddechu;))) Nie pytaj jak wyglądało zejście na "stały ląd":)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ, miła M., możesz i dobrze, że napisałaś - bo prawdę mówiąc obawiałam się, że ten wpis nie jest dla Ciebie wielką nowością, bo pewnie już widziałaś większość z tych zdjęć, to prawdziwa archeologia wspomnień przecież. Ale jeśli mimo to piszesz to, co piszesz, to może znaczyć, że exegi monumentum... no, w każdym razie, że dosięga się tutaj jakiejś ponadczasowej jakości tego miasta bliskiej wszystkim uzależnionym.
      Ad2 - mam czasem podobnie, może nie tak bardzo intensywnie, ale zdarza mi się odczuwać Nieprzyjemny Nadmiar Powietrza, zwłaszcza gdy to jest z każdej strony i nie mam jakiegoś hipotetycznego punktu oparcia (na jakichś skalnych ostańcach jesienią). Wdech - wydech i potem powoli schodzimy ;)

      Usuń
    2. W pozycji zbliżonej do na czworakach???:)))

      Usuń
    3. "...już widziałaś większość z tych zdjęć" - Ado! Obrażasz mnie!!!;))) "O zieleni można nieskończenie"- pan Tuwim miał rację, a jeszcze w Twoim wydaniu...!!!

      Usuń
    4. Liczy się cel a nie modus operandi ;))

      Usuń
    5. Ha! Modus operandi tyczył się oczywiście sposobu ewakuacji.
      Natomiast zdjęcia! To mnie pociesza, bo gdybyś widziała ile jeszcze jest Krakowa w tych moich zdjęciach na dysku zewn., mogę pisać i pisać ;)

      Usuń
    6. Nie wzbraniaj się!!! Ja czekam zawsze:) A na razie znikam- idziemy z siostrą do kina na Excentryków:)

      Usuń
    7. Na czworakach to ja chciałam zejść z jezuickiej wieży na Kopernika... masakra :)

      Usuń
    8. No to wiesz o czym mówię;)

      Usuń
    9. A ja przed chwilą (no, przed paroma godzinami) byłam na kołysanej wiatrem kładce Bernatka i stamtąd przesyłałam telepatycznie pozdrowienia, ku północnemu miastu W. a jakże. Owszem, trochę się jakby chwieje na wietrze. Takie marynistyczne doświadczenie ;) A na wieżę przy Kopernika wyjść - marzenie! Jakiż stamtąd musiał być piękny i niecodzienny widok!

      Usuń
    10. Ado, widok??? Widok???? Widok to ja miałam jedynie na czeluść wieży, oplecionej schodami, które przecież musiałam przebyć, bo całego życia na wieży spędzić nie sposób :)

      Usuń
    11. Świetny. W odpowiednich proporcjach nostalgia, dowcip i smuteczek. To lubię:) Znakomita muzyka i FANTASTYCZNA Anna Dymna (jako najbardziej elegancka babcia klozetowa w historii Ciechocinka wywoływała salwy śmiechu na widowni). Powinno być odwrotnie, ale teraz sięgam po książkę, na podstawie której został nakręcony film. A kończę czytać książkę Czarny mercedes, autorstwa reżysera filmu pana Janusza Majewskiego. I też wystawiam jej jak najlepszą opinię:)

      Usuń
    12. Szymon Słupnik to zdecydowanie nie Twoje powołanie ;)) Tak czy inaczej - niezapomniane przeżycie :)

      Usuń
    13. Monika => to zapamiętuję. Właściwie już się na niego wybierałam, bo Pod Baranami był taki seans z udziałem Majewskiego, z jakiegoś cyklu dla seniorów. Tylko nie dodzwoniłam się do kina, coby się wywiedzieć, czy się kwalifikuję wiekowo - nikt nie odbierał :(

      Ada => potwierdziło się na wieży na Jasnej Górze. Nie było siły, żeby wejść na balkon, skoro się już wspięłam... ani nawet rzucić okiem w jego kierunku... z zejściem to samo :)

      Usuń
    14. Naprawdę polecam. Dopisuję zresztą ten film do moich ukochanych Zaklętych rewirów i Królowej Bony:) I muszę powiedzieć, że już nabyłam drogą kupna (po okazyjnej cenie) kolejną książkę pana Majewskiego Glacier Express 9.15. Bo tak mi cuś podchodzi to jego pisanie;) No właśnie- ci starzy mistrzowie...odchodzący świat...pisałaś o tym...

      Usuń
  5. Ado, twój aparat robi świetne zdjęcia, jakże ja ci ich zazdroszczę.
    Są przepiękne. Zwłaszcza te z Kopca Krakusa.
    Mój ukochany Kraków.
    Ciągnie mnie do tego miasta, niestety muszę poczekać do wiosny.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło to słyszeć, dziękuję! A zdjęcia... no w każdym razie ja też się cieszę, że je mam, nawet jeśli jakością odstają od jakiegoś tam hipotetycznie dobrego poziomu.
      Wiosną będzie piękniejszy, warto chwilę poczekać :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Jeden z piękniejszych spacerów, godnych polecenia, dla każdego kto wybiera się w podróż do Krakowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) To taki Kraków trochę mało znany, zawsze mnie zachwyca przez te widoki. Piękna wycieczka na słoneczny dzień! Zresztą pamiętam Twoje zdjęcia z kopca, wiem, że lubisz tam bywać :)

      Usuń
  7. Odkrywasz - i przypominasz mi - miejsca przecież mi znane, ale nigdy nie odbierane z taką uwagą i wrażliwością, z jaką to robisz Ty - również za pomocą fotografii.
    To wielka przyjemność towarzyszyć Ci (wirtualnie) w tych spacerach.
    No i ten piękny język, jakim się przy tym posługujesz.
    Pozdrawiam,
    S.

    PS. Cieszę się, widząc Cię w dobrym zdrowiu i znowu aktywną na swojej stronie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi S., Twoja uwaga, życzliwość i zrozumienie - to dla mnie od lat jedna ze stałych wartości tego niepewnego wirtualnego świata. Tak powiem, po prostu. Dziękuję, że tu zaglądasz, przepraszam za milczenie. W dobrym zdrowiu już teraz tak, oby jak najdłużej.
      Najserdeczniej pozdrawiam

      Usuń
  8. Cudna relacja. Twój obiektyw uchwycił magię:) Muszę się kiedyś również wybrać na kopiec Krakusa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Wybierz się tam koniecznie - nie ma chyba w Krakowie lepszego punktu widokowego. Przy tym Podgórze ciągle jest jeszcze mniej turystyczne od Krakowa, jest tam wiele spokojnych i autentycznych miejsc.

      Usuń
  9. Zaprowadziłaś mnie w nieznane, ale wspaniałe części Krakowa. Nie byłam w kościółku św. Benedykta, ani w forcie. Nie podziwiałam miasta z kopca Krakusa. Mam więc jeszcze co oglądać i sama. Dziękuję za cały spacer. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobacz ile jeszcze przed Tobą! Zarezerwuj sobie jakiś długi, słoneczny dzień tylko na Podgóze - zobaczysz jak tam pięknie :) Przejdź też koniecznie przez park Bednarskiego - jest jedyny w swoim rodzaju. Są niewielkie zaułki, jest zwykłe życie miasta - jak kiedyś w Krakowie, przed turystyczną inwazją. Serdecznie pozdrawiam :)

      Usuń
  10. Zanim przeczytałam tekst przetarłam oczy ze zdumienia - byłam wczoraj w Krakowie celem ukulturalnienia dziecięcia własnego, sporo spacerowaliśmy, ale pogoda iście wiosenna była, ani śladu śniegu widocznego na Twoich fotografiach...

    Bardzo ciekawy szlak, przyznaję się uczciwie, że akurat Podgórza to prawie zupełnie nie znam. Jakoś nigdy nie było mi tam po drodze. Cóż pozostaje nadrobić jak najszybciej. Tylko może w nieco cieplejszej atmosferze jednak :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, bo to przecież tutaj jest archeologia wspomnień, grudzień AD 2013 :) Dziś też widziałam Kraków taki prawdziwie przedwiosenny, z silnym wiatrem i jakąś zapowiedzią wiosny w powietrzu.
      Bardzo, bardzo zachęcam Cię do spacerów na Podgórze - syn polubi mosty, a kładkę Bernatka to już na pewno! A i ten fort z pewnością mu się spodoba. Owszem, lepiej gdy będzie trochę cieplej, a już wyjście na kopiec Krakusa zdecydowanie jest bardziej udane, gdy nie ma takiego silnego wiatru.

      Usuń
  11. Wpis nieprzyzwoicie długi, podzielę sobie na kawałki i tak będę komentować, bo jako osobie wiekowej umyka mi to co chwilę wcześniej przeczytałam. Otóż to upodobanie do chodzenia utartymi ścieżkami i niechęć do zmian jakichkolwiek. Ile razy jestem w mieście L zawsze idę ulicą K, jadę metrem do miejsca O, odwiedzam przybytek M itd. można by mnożyć przykłady. Oczywiście od czasu do czasu przełamuję swą awersję do nowości i zbaczam w jakąś przecznicę i odkrywam nowe lądy i za rok ta ścieżka (rok wcześniej nieznana i na którą zajrzałam właściwie tylko przypadkiem, tak dla niespokojności sumienia, że nie zamykam się w ciasnej skorupie) dołącza do mojej listy must be. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nieładnie tak metrykę fałszować ;) Dla mnie jesteś - przez swoją żywość umysłu, wielość zainteresowań, radość życia - jedną z najmłodszych dorosłych(a przy tym rozsądnych) osób, jakie spotkałam :)To raczej ja z moimi melancholiami mam wiek matuzalemowy ;)
      Ale jak się cieszę, że rozumiesz moją predylekcję do powrotów w ulubione miejsca. Chociaż i mnie przecież też zdarza się zboczyć z utartych ścieżek - i wtedy przygoda!

      Usuń
  12. No i jak zwykle podsuwasz pomysły. Przyznaję, że tej dzielnicy miasta nie znam zbyt dobrze, a kusi to odizolowanie od zgiełku, ta intymność, ten spokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki właśnie powinien być Kraków. I taki był - w moich wspomnieniach sprzed 10 czy 15 lat. Teraz trzeba naprawdę się postarać, żeby znaleźć miejsce/ czas trochę bardziej intymne, bezludne. Na pewno warto. A przy tym jest też kilka fajnych miejsc, żeby posiedzieć sobie, coś zjeść, wypić dobrą kawę, lemoniadę, cokolwiek. Jedno tuż za kładką Bernatka właśnie, z taką filmową-kinową atmosferą. Dla mnie to jest jeszcze ta część miasta, która opiera się turystyce, żyje jakoś swoim życiem, ma swoje jaśniejsze i ciemniejsze strony. No i jest MOCAK, którego jeszcze nie znam.

      Usuń
    2. Szukanie takich miejsc stało się i moją obsesją, zwłaszcza, kiedy wychodzą w trakcie dnia musiałam niemal przedzierać się przez zalew ludzkich postaci. A przecież i ja jestem jedną z nich. Choć czasami i w małym tłumie może być przyjemnie. Tak sobie pomyślałam, kiedy w ścisku czekałam na wejście na malutką salkę Piwnicy pod Baranami (salka mieści jakieś 50 do 60 osób), a odniosłam wrażenie, że jest intymnie, że jesteśmy świadkami niepowtarzalnej chwili, choć ta chwila powtarza się co sobotę. Bo generalnie, to ja bardzo nie lubię tłoku, ścisku, tłumu, nawet (z może zwłaszcza) w teatrze. Tam wydaje mi się szczególnie nie na miejscu. Przychodzę do wyższe doznania a dostaję kuksańca w bok i następującą na nogę sąsiadkę która chce szybciej odebrać płaszcz z szatni. Zresztą teatr dziś rzadko widzę ogromny...

      Usuń
    3. Tak, jestem jedną cząstką tłumu. A jednak są ludzie, którzy podświadomie jakby szukają towarzystwa innych i są tacy, którzy funkcjonują gdzieś na obrzeżach i najlepiej czują się w samotności, w niewielkim gronie. Pierwsi spędzają z radością niedzielne popołudnie w jakimś centrum handlowym zwanym nie wiadomo czemu galerią. A drudzy... włóczą się gdzieś nad Wisłą w zimne i wietrzne styczniowe popołudnie. Kraków dziś był piękny, tak na marginesie :)

      Usuń
    4. Chyba pod poprzednim wpisem, albo chwilę wcześniej Monika napisała, że nie lubi ludzi (z pewnymi wyjątkami). Czasami sobie myślę, czy wszystko ze mną w porządku, bo zamiast spotkań rodzinnych/ ze znajomymi preferuję samotny spacer, czy książkę. Męczą mnie płaskie rozmowy o niczym, męczą dowcipy o przysłowiowej d...M...., męczą podróże autobusem w ścisku i szumie rozmów komórkowych, narady w pracy, na których się bije pianę i snuje rozważania niczemu niesłużące. Ach, może dlatego, że dziś dopadł mnie ból gardła- tak marudzę, bo przecież za oknem piękne słoneczko. Pozdrawiam i cieszę się, że są takie osoby, jak Ty

      Usuń
    5. Przepraszam, że się wtrącam, ale...dobrze, że o tym piszesz. Myślę, że jest nas więcej...tylko głośniejsi mają większą siłę przebicia:) Dziś trzeba mówić bez przerwy, głośno, tak żeby wszyscy słyszeli, a że sensu i treści w tym jak na lekarstwo to zupełnie inna sprawa. Ja też często się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie w porządku...a dziś to już szczególnie...w Warszawie jest tak silny i paskudny wiatr, że naprawdę trudno nie ulec własnym nerwom;)

      Usuń
    6. Moniko- wtrącaj się, proszę. Napisze jeszcze tylko, że cieszę się, że są takie osoby jak Ada, jak TY i jeszcze parę blogerów i parę osób, które mnie otacza (niewielu, ale za to jak ważnych) :)

      Usuń
    7. Otóż to! Jeśli są jakieś jasne strony tego całego internetu, to jest chyba najważniejsza z nich - że można znaleźć pokrewne dusze :)

      A tutaj na południu wiatr też hula, wyje i zawodzi, ale przez jakiś czas pokazywało się słońce, zrobiłam te jakieś 6 czy 8 km, zawsze pomaga ;) Czytam "Dzienniki" Gide'a na przemian z "Pieśniami Maldorora", pierwsze w dobrym przekładzie a drugie w absolutnie wspaniałym oryginale i to jest całkiem dobre lekarstwo na świat i niepogody.

      Usuń
  13. Uderzasz w moje najczulsze struny...
    A rok temu, w Walentynki, mój syn i synowa zapragnęli właśnie w kościele św. Józefa wypowiedzieć sakramentalne TAK, mimo, ze mieszkamy 100 km od Krakowa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, jak o tym wspominałaś! A wiesz, że jeszcze nie widziałam wnętrz tego kościoła? Koniecznie muszę je kiedyś zobaczyć. Zresztą tyle jeszcze nieznanych mi zabytków, kościołów, miejsc - a ja uporczywie wracam do tych znanych :)

      Usuń
    2. Józef jest dostojny,piękny,mam zresztą swój sentymentalny jego odbiór, był budowany na cześć cesarza imiennika i w zamysłach pierwotnych miał być podobno katedrą biskupa tarnowskiego.

      Usuń
  14. W kwestii kościoła z białymi wieżami w Kilku widokach z Kopca Krakusa mała podpowiedź - Jan Kapistran :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli Bernardyni... Przez chwilę brałam to pod uwagę, ale znów wydało mi się, że w tym miejscu - niepodobna! A jednak. Te wszystkie skróty perspektywiczne i zawirowania przestrzeni przyprawiają mnie o ból głowy ;)Dziękuję :)

      Usuń
  15. Wracam tu sobie spokojnie z Krakowa (piękny dzień ale taki krótki!) a tutaj tylu gości :) Jak miło!

    OdpowiedzUsuń
  16. Tymczasem dla Janusz Muniaka to był dzień ostatni :( Przykra wiadomość. Świat mej młodości odchodzi bezpowrotnie w przeszłość.

    OdpowiedzUsuń
  17. kościółek kupuję od razu, zanim przeczytam całość wpisu.
    dodam też, że ten domek, co na początku też się pojawia (zdj. 5-6), już gdzieś widziałem.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kościółek ów wart jest mszy ;) sama rozważam takie rozwiązanie, tym bardziej, że zobaczyć go wewnątrz można właśnie podczas tejże i to bodaj dwa razy do roku.
      Domek dostępny bez większych poświęceń; mogłeś go widzieć na jakichś prowincjonalnych blogach, krakowianie o nim jakoś nie piszą...

      Usuń
  18. I znów mi się fajnie z Tobą pospacerowała......wszystkie zdjęcia świetne....panoramiczne podobają mi się bardzo....

    Kraków jest rozległy i piękny.....milo go za Tobą poznawać...

    I to są te właśnie tajemnicze drzwi??

    Pozdrawiam Ciebie i Kraków....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A BŁĘKITEM NIEBA BYWAM RÓWNIE ZACHWYCONA....

      Usuń
    2. Dziękuję, miło to słyszeć!
      Tak, to właśnie stare, tajemnicze drzwi i najmniejszy z krakowskich kościołów - św. Benedykt na Podgórzu. Dziś wygląda troszkę inaczej, w następnym wpisie pokażę aktualne zdjęcia. Eh, wszystko się zmienia...
      Pozdrawiamy wzajemnie :)

      Usuń
  19. Cudowny spacer. Zdjęć wcale nie za dużo. Czytelnik zabrany na taką wycieczkę musi mieć materiał poglądowy ;-)
    Ciągle słyszymy o smogu w Krakowie, a tu takie błękity i przejrzystość.
    Piękny jest Twój Kraków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to, materiał poglądowy musi być odpowiednio zróżnicowany, by można było wyrobić sobie jakiś ugruntowany sąd ;)

      Usuń

Prześlij komentarz