Kolorowa zima i Rękopis
Zima monochromatyczna trwała sobie i trwała (dni podobne do siebie, podobne przemierzane szlaki) aż przyszło słońce i nastąpiła wielka eksplozja koloru. Chyba powszechnie wiadomo, że śnieg nie jest wcale biały, podobnie jak zaorana ziemia wcale nie musi być brązowa a może się mienić wszystkimi odcieniami ochry, żółcieni, pomarańczu, fiołkowych błękitów w cieniach bruzd i doskonale rozumiem malarza, który rozbił namiot na stepie i codziennie o świcie wpatrywał się w niskie, oślepiające słońce, które oświetlało całkiem trywialną scenę wiejskich prac. Ponoć na jakiś czas stracił wzrok. Dziś wpatrywałam się ostrożniej, wszak śnieg jest najbardziej jaskrawy, a i prac żadnych nie było, ziemia spała. Biały, niebieski, czerwony - ale to przecież za prosto! Brązy, oliwki i beże; błękity, kobalty, szafiry nieba i śniegu; karminowe, ceglaste i rubinowe odcienie czerwieni - to mówi róża. Róża, która jest różą, jest różą - nawet w zimowy, styczniowy dzień.
Obchodzę wkoło moją ziemię, tę najbliższą. Sprawdzam, jak się mają uśpione rośliny; non mortua sed dormit - tak się pocieszam patrząc na zimujące pod lichym śniegiem krzewy i krzewinki. Patrzę, jak tam sprawy za lasem oraz na wschodzie, zachodzie i szczególnie na północnym horyzoncie, gdzie wiodą teraz ścieżki moich codziennych wędrówek. Idę śladami niewielkich zwierząt, idę po moich własnych tropach. Zawsze tu wracam.
Czytam ostatnio nocami "Rękopis...", kolejny raz po latach, tym razem w polskim przekładzie. Misterna konstrukcja tej książki (roman à tiroirs a w polskim odpowiedniku powieść szkatułkowa) przypomina mi nie jakiś tam mebel z szufladami, w stylu takiego czy innego Ludwika, lecz płatki śniegu, i myślę sobie o kolejnych opowieściach ukrytych w opowieściach, ukrytych w innych opowieściach i jest mi to wszystko dziwnie bliskie, tutaj, teraz, choć tak naprawdę trudno o krajobraz bardziej różny od tamtych hiszpańskich gór i dolin, jak te moje śnieżne, łagodne pola. I jestem całkiem sama a przecież gdzieś tam (czy tutaj) są przecież oni wszyscy: jest zatem honorowy kapitan gwardii walońskiej, tajemniczy pustelnik i naczelnik bandy Cyganów, dalej Emina i Zibelda, dwie piękne kuzynki z rodu Gomelezów, jest kabalista i jego siostra Rebeka, jest Zoto i jego dwóch braci, i Żyd Wieczny Tułacz, i cały korowód postaci, o których wspomina się, lub czyta ich losy w starych księgach. Istnieją, są tutaj. Bardziej realni od ludzi, których zdarza mi się mijać w zamyśleniu.
I jest pewien człowiek, który chadzał na dalekie przechadzki, codziennie wymyślając następną opowieść, by wieczorem przeczytać ją chorej żonie, która dzięki temu wracała do zdrowia. Jest jego niezwykła wyobraźnia, zdolna wydobyć ich wszystkich, wyrysować, nadać im treść - tym, którzy idą teraz ze mną w dziwacznym korowodzie.
I jest kula do pistoletu cała ze srebra, czy może srebrna gałka cukiernicy, polerowana.
A przecież mimo wszystko idziemy, mimo że jego już nie ma od dawna, mimo że ja tylko na chwilę, a tamtych nigdy tak naprawdę nie było. Idziemy do Venta Quemada.
I jest pewien człowiek, który chadzał na dalekie przechadzki, codziennie wymyślając następną opowieść, by wieczorem przeczytać ją chorej żonie, która dzięki temu wracała do zdrowia. Jest jego niezwykła wyobraźnia, zdolna wydobyć ich wszystkich, wyrysować, nadać im treść - tym, którzy idą teraz ze mną w dziwacznym korowodzie.
I jest kula do pistoletu cała ze srebra, czy może srebrna gałka cukiernicy, polerowana.
A przecież mimo wszystko idziemy, mimo że jego już nie ma od dawna, mimo że ja tylko na chwilę, a tamtych nigdy tak naprawdę nie było. Idziemy do Venta Quemada.
Zataczam koła. Nigdy nie chodzę prostą drogą, zawsze mnie zwiodą manowce. Nawet ze swojej niestałości nie potrafię uczynić stałego rysu i wszystko jest inne niż się wydaje. Wiele już widziałam i tyle dróg się przede mną otwarło i zamknęło, poznałam wiele nieprzydatnych nauk, być może zaprzeczyłam już wszystkiemu. A przecież zawsze, zawsze wracam tutaj. Jak każdy z nich, co przepędziwszy noc w Venta Quemada, gdzie spotkał się z tym, czego pragnie, lub czymś, co do złudzenia to przypomina, lub czymś, co tylko udaje, że jest ułudą, czymś, co kłamie, że jest fałszem i śni się, choć jest jawą - wracał niezmiennie w to samo miejsce i budził się rano u stóp szubienicy, gdzie dwóch wisielców, braci Zota (bądź zgoła innych, co mieli ich udawać) leżało lub wisiało, zależnie od ich fantazji. A górą pędziły konstelacje, obracały się gwiazdozbiory, pisała się wielka księga.
To miała być krótka historia zimowego spaceru i kilka zdjęć. Są ludzie, którzy potrafią napisać to, co zamierzają. I cóż. Dzień był piękny, słońce świeciło najjaśniej, cała jaskrawość tego pięknego i ohydnego świata przybrała się jak na wielki, karnawałowy bal. Bal maskowy, tak! I dlatego - olśnienie! - ten wpis jest właśnie taki.
Non mortua sed dormit. Na pewno.
Dużo zdjęć, wiem i uprasza się o wyrozumiałość, to jest moja zewnętrzna pamięć, coś w tym rodzaju. Bo potem, kiedyś tam, zaglądnę sobie tutaj i już będzie wszystko jasne - ach, więc to było wtedy, w ostatni słoneczny dzień tej krótkiej zimy, kiedy najpierw spacerowaliśmy z M. po drogach i bezdrożach i zwykłych wertepach (trochę niespokojni, bo sobota i mogli pokazać się myśliwi i dlatego pies musiał być ciągle na uwięzi i nie był wcale szczęśliwy z tego powodu, a ja jeszcze mniej) a potem już mój ogród i pole, i las, i żywopłoty z dzikiej róży. Szron na drzewach, który zmienił to wszystko w jakąś opowieść o Narni, iskry słońca w śniegu, wszystkie rośliny naszkicowane grubą, białą kreską, osypujący się pod najlżejszym dotknięciem biały puder. Tak było. I jeszcze było tak, że w śniegu i w słońcu nie czuje się wreszcie tego ciężaru i tylko się myśli, że to może nawet dobrze się składa tak być tu przez chwilę, nie najgorzej. I że to było wtedy, kiedy długo w noc czytałam znowu "Rękopis znaleziony w Saragossie".
Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością przy porannej czarnej. Miałyśmy trochę podobną sobotę, mimo, że ja czytam Schmitta, a śniegu u nas znacznie mniej, więc moja róża przystroiła się w sukienkę ze szronu. Pieski, również na smyczach, ale i tak były szczęśliwe przedzierając się przez leśne splątane krzewy i wlokąc za sobą pana i panią:-)
OdpowiedzUsuńA widzenie barw masz iście malarskie i jeśli do tej pory nie zaczęłaś malować, to powinnaś to koniecznie uczynić. Przepraszam, za słowo: powinnaś, bo wiem, że jesteś istotą wielce wolną, ale tak tylko chciałam zasugerować:-)
Basiu, dziękuję! Wiele podobieństw - tylko Schmitta nie znam chyba.
UsuńWidzenie czy jakaś wrażliwość na barwy, koloryt, cóż to tylko widzenie, ale w praktyce - nad czym boleję - nie mam żadnych zdolności odtwórczych, o twórczych nawet nie wspomnę ;) Tym bardziej podziwiam tych, co potrafią!
Bardzo ładne zdjęcia :) a te roślinki posadzone w równych rzędach to wrzosy czy może lawenda? czy może jeszcze coś innego ? :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, miło Was tu widzieć! Te biedactwa pod śniegiem to właśnie lawenda, z mniejszym czy większym powodzeniem stara się tu od lat przystosować do tych naszych zim :)
UsuńPiękną zimę przedstawiłaś.
OdpowiedzUsuńCzytam twój post z największą przyjemnością.
Aż chciałabym z Tobą pospacerować po tych zaśnieżonych polach.
Pozdrawiam:)*
Taki spacer jest dobry na wszystko! A już szczególnie, gdy ktoś do życia tak potrzebuje słońca ;)Pozdrowienia!
UsuńI chwała bogu, ze nie trzymasz się koncepcji lapidarnego postu, bo nie byłoby tej przyjemności czytania;) Jestem teraz w zupełnie innych klimatach literackich, słucham mianowicie 'Nocy i dni' Dąbrowskiej; nie ukrywam, że do tej pory znałam treść z serialu, teraz oswajam się ze słowem, czytanym przez Zofię Kucówną, której interpretacje bardzo, bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńA, jeszcze - to jabłko w bieli...;)
Lapidarna formuła na pewno mi nie grozi, mimo że często lubię ją u innych. Miło mi, że się dobrze czyta te nocne opowieści ;) Widziałam "Noce i dni" i kiedyś dawno czytałam, nie wiem, czy dałabym radę powtórzyć - teraz chyba przygnębiają mnie podobne historie. Z Dąbrowskiej najchętniej powtórzyłabym sobie Dzienniki, które kiedyś tam czytałam w wersji mocno okrojonej.
UsuńA mam, Dzienniki, wyszły w pełnej wersji, czekają w kolejce do słuchania:)
UsuńCudowne zdjęcia, obrazujące i uwieczniające cudowną zimę. U nas wczoraj też słońce, aż chciało się jechać za miasto, a tu rano zakupy, potem dom, dzieci i kolęda. Dziś już mgliście i nieładnie.
OdpowiedzUsuńserdeczności
Wczoraj było tak pięknie i jakieś nagłe załamanie pogody - dziś już spacer w szaro-burych kadrach, ziemia w kolorze nieba, niebo w kolorze śniegu i mgła. Ale wczoraj! W taką pogodę naprawdę czuję, że żyję (i chyba tylko wtedy). Przyznaję, że domowe obowiązki i jakieś życiowe "uwiązanie" choćby najmilsze czy najbardziej pożyteczne, czasem frustruje. Chciałoby się to wszystko rzucić i ruszyć przed siebie... ale zamiast tego wybieram (jeszcze) praktykowanie moich "wykradzionych chwil". Z uśmiechem pozdrawiam :)
UsuńPiękna jest Twoja zima. U mnie jeszcze wczoraj była podobna. Dziś rano już jej nie było.
OdpowiedzUsuńTo bardzo podobnie. Zawsze mnie dziwi, jak nagle, jak nieprzewidzianie może się zmienić pogoda. Zresztą, spodziewałam się tego. Zostaną zdjęcia, wspomnienia i jakaś nadzieja, że taka zima jeszcze powróci.
UsuńGdyby południowcy zobaczyli Twoje zdjęcia i naszą piękną Polską zimę - z całą pewnością pozazdrościli by nam:)
OdpowiedzUsuńTo jest bardzo możliwe. Gorzej mogłoby być ze znoszeniem takiej zimy w praktyce ;)
UsuńPrawdę mówiąc z tym ostatnim sama mam problem...
Dziękuję :)
przebywszy wiele mórz... muszę wyznać:
OdpowiedzUsuńnajlepsza polska powieść, co z tego, że po francusku!
a może najlepsza w ogóle! :-)
Klnę się na honor - najlepsza!
UsuńA kto twierdzi inaczej, winien odpowiedzieć za taką obelgę.
;)
sadrzeczy.blogspot.com/2015/07/fandango.html
Usuńz pozdrowieniami ;-)
Jak już wiesz uwielbiam "Pamiętnik..."! Potocki i E.T.A.Hoffmann pokazali mi inny świat, świat fantazji, rzeczy niezwykłych, gdzie sen i jawa mieszają się i przenikają, cudowne baśnie dla dorosłych, pełne głębokich myśli i prawd zawsze aktualnych. Czytałam je po raz pierwszy będąc prawie dzieckiem i są to jedne z tych książek, które w pewnym sensie mnie ukształtowały, co zresztą nie raz odbiło się na moim życiu pod postacią niezbyt realistycznego podejścia do rzeczywistości. Ale cóż, choć nie raz było mi z tego powodu źle, to w sumie dobrze mi z tym, choć można na tej podstawie wysnuć wniosek, że do pewnych książek trzeba dorosnąć, aby nabrać koniecznego dystansu...Zima w Twojej okolicy jest wspaniała i także baśniowa, po takim spacerze aż prosi o przytulny fotel w ciepłym pokoju, szklankę herbaty z cytryną i imbirem oraz dobrą książkę. Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTe książki czytane w młodości - to jest dopiero historia! Nic chyba mocniej nie kształtuje człowieka, czasem mam wrażenie, że tak po 25 roku życia nie przeczytałam już niczego naprawdę istotnego. No dobrze, dodam do tego może margines paru lat, bo przecież jako wieczny student ;) literaturę francuską, tę dla mnie istotną, poznałam trochę później a to był dla mnie ważny etap, szczególnie może średniowieczna, XIX wiek i 20-lecie między wojnami, szczególnie surrealiści. Ale gdy idzie o jakąś chłonność umysłu, to jednak młodość. Wtedy odciska się coś, coś kształtuje. Później to tylko jakieś gromadzenie wiedzy, poszerzanie jakiegoś pola, ale czy z rzeczy istotnych coś przybywa? Myślę, że modeluje się tylko to, co powstało wcześniej. Wszystkie nowe książki czytam "w odniesieniu do..." albo wracam do rzeczy już znanych, żeby odczytać je na nowo (tak jak ostatnio Rękopis).
UsuńDzika róża pięknie się komponuje na tym perłowym tle. Niedaleko mojego domu rośnie krzak dzikiej róży - samotny, opuszczony. Za to ma piękne, krwiste owoce. Na zdjęciach wypadają fantastycznie. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńDzika róża to bardzo wszechstronna roślina - ileż ma zastosowań! Od kulinarnych, przez fotograficzne aż po metaforyczne ;) Pozdrowienia :)
UsuńWspaniałe zdjęcia, a to jabłko w śniegu wygląda rewelacyjnie. Masz oko:) Ja zupełnie w innych klimatach czytelniczych teraz jestem:)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! Chętnie poznam inne klimaty czytelnicze, zawsze mnie bardzo zajmuje temat czytania. I na przykład chętnie poznałabym jakieś nowe książki/ powieści, które byłyby:
Usuńa. zajmujące i umiarkowanie optymistyczne
b. dobrze napisane
Nie potrafię w żaden sposób znaleźć rozwiązania, które spełniałoby (jednocześnie!) te dwa warunki ;)
Piękny tekst, piękne zdjęcia...
OdpowiedzUsuńJak się człowiek przeniesie w taki krajobraz spokoju, to od razu lepiej się czuje :-)
Dziękuję!
Dziękuję za dobre słowo :) Ileż bym dała, żeby taka zima jak na zdjęciach mogła dłużej potrwać, choćby jeszcze tydzień. A dziś - szaro, buro, mokro i plucha. Moje baterie słoneczne uległy natychmiast spektakularnemu wyczerpaniu ;)
UsuńOch, jak to dobrze, że odblokowałaś możliwość komentowania dla anonimusów! Jest wprawdzie facebook, ale to jednak nie to, zdecydowanie nie to, co tutaj :-)
OdpowiedzUsuńCzy myślisz, że to już koniec zimy? I na świętego Walentego będziemy obchodzić pierwszy dzień wiosny? Chciałabym!
pozdrawiam
allegra walker
Wczoraj właśnie zapytał mnie ktoś (autorka Tropem Smoka...) czy nie przewiduję poszerzenia opcji komentarzy o "nazwę" i dopiero wtedy się zorientowałam, że mam coś zmienione w ustawieniach komentowania. Czym prędzej zmienione. Sama przez moją nieuwagę pozbawiłam się przyjemności czytania miłej allegry walker! Kajam się i o wyrozumiałość proszę :) Oczywiście jest ryzyko, że pojawią się tu znów promotorzy, nie wiem, usług turystycznych, nowoczesnego księgowania albo salonu paznokci ukryci jakże sprytnie w takim czy innym linku, ale zamierzam tym się nie przejmować jakoś nadmiernie. Facebook to zdecydowanie nie to... Ale czasem coś tam ciekawego znajdę.
UsuńNie chciałabym podkopywać tej pięknej nadziei, ale wszystko wskazuje na to, że czeka nas najpierw obrzydliwa plucha, dwa albo trzy ciepłe dni i dalej seria mroźnych dni bez śniegu, których obawiam się najbardziej. Pesymizm spowodowany brakiem słońca/ odcięciem od "moich" zimowych pól, bo obrzydliwe błoto/ latami wiejskich doświadczeń ;)
Patrząc na Twoją zimę przeniosłam się w świat baśni. Tak, to prawda. Wyruszyłam do świata Królowej Śniegu. Ado, nie widziałam kilka lat tak pięknej zimy. Jestem zauroczona niebieskością śniegu i polem lawendowym. Nie mylę się, prawda? to jest pole lawendowe.
OdpowiedzUsuńRękopis czytałam dosyć dawno ale na Kinie Polska oglądałam film z Cybulskim.
Pozdrawiam serdecznie:)
Film też bardzo lubię, choć jednak bez porównania z książką.
UsuńA te obrazki, cóż, teraz mnie też wydają się jak z bajki ;)
Oczywiście dobrze odgadłaś, choć "pole" to zdecydowanie za wiele powiedziane, takie coś w miniaturze ;)
Serdeczne pozdrowienia :)
Wciąż bladzimy, szukamy, odnajdujemy, by za chwilę znów dojść do wniosku, że to nie to, zataczamy koła. Wciąż mi się wydaje, że teraz ide właściwą droga, aby za chwilę stwierdzić, że byłam w błędzie, a może nie. Bo może ważniejsze jest aby iść, a nie aby dojść do celu. Jaką szkoda, że tak piękny dzień stał się już czasem przeszłym.Kraków przywitał mnie słoneczną aurą. To był cudowny dzień zakończony w Piwnicy pod Baranami i tym poczuciem wspólnoty, że jeszcze będzie normalnie kiedyś. A może już sam fakt, że są inni, którzy myślą i czują podobnie- już to naprawa nadzieją.
OdpowiedzUsuńWspaniale, że miałaś słońce w Krakowie! I dobrze jest poczuć (choć przez chwilę) taką wspólnotę. Złudna czy nie - jest w tym jednak jakaś nadzieja.
UsuńNie wiem, czy jesteś jeszcze w Krakowie (bo trochę odcięłam się znów ostatnio od wirtualnego świata) ale jeśli tak - to życzę pięknych dni, dobrych wrażeń, nowych odkryć...
Uwielbiam czytać Twoje teksty. Ty powinnaś pisać książki, masz do tego dar. Widoki zimowe, przy niebieskim niebie są po prostu piękne. Taką zimę można pokochać. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, taką zimę mogłabym lubić i niechby została aż do marca.
UsuńWiedziałam, że się skończy, ale i tak żal. No i jestem uwięziona przez te błota, roztopy, szarości, pola zmieniły się w jakieś mokradła. Dobrze, nie narzekam ;) Idę hibernować dalej :)
Alez zachwyt! Zimy ogolnie nie lubie, bo mi zimno, ale takie sniezne widoczki, to cos pieknego, tutaj jeszcze tak iscie bajkowo oddane.
OdpowiedzUsuńDziękuję! No i nareszcie ktoś rozumie, jakich wyrzeczeń wymaga ode mnie zimowe fotografowanie; widziałam Twój piękny spacer po Gdańsku i uśmiechnęłam się na wzmiankę o marznących rękach - mam to samo :)
UsuńNie dane mi było zobaczyć w tym roku takiej zimy, tym bardziej olśniewają mnie Twoje zdjęcia.
OdpowiedzUsuńWłaśnie niedawno gdzieś przeczytałam, że większość wielkich pisarzy i filozofów tworzyła swoje dzieła chodząc. Z chodzenia więc i Twoje wspaniałe opowieści się rodzą.
Pięknie porównałaś konstrukcję "Rękopisu znalezionego w Saragossie" do płatków śniegu. Będę teraz tak o niej myśleć. Też się do niego przymierzam, ciekawa jestem, czy znowu mnie tak zauroczy jak przed laty.
Dobrej nocy, Ado. Niech Ci się dobrze czyta tej nocy :-)
Szkoda, że trwała tak krótko, ledwie zdążyłam ją polubić... i już. A wczoraj w Krakowie prawie wiosna - ciepło, błękit, tysiące spacerowiczów nad Wisłą i na Rynku. We Wrocławiu pewnie podobnie, tam zawsze cieplej.
UsuńSzkoła perypatetyczna, kontynuacja ;)
Dla mnie "Rękopis" był olśnieniem. Znałam go dotąd tylko we francuskim oryginale (czy raczej w tym, co z niego pozostało, bo nie zdawałam sobie sprawy, że to polskie tłumaczenie jest najobszerniejsze i odpowiada temu, co stworzył Potocki), wersja polska jest o tyle bogatsza od tamtej, okrojonej niestety, francuskiej. To istny labirynt, lubiłam się w nim gubić.
Dziękuję :) Wszystkiego dobrego dla Ciebie - niech Ci się czytają i zdarzają same piękne rzeczy!