W poszukiwaniu Skał Zegarowych. Złote popołudnie.

Na początku droga wiodła Doliną Wodącą. Malownicze meandry wśród lasów jak z bajki, tak minął poranek.. Minęło południe na szczycie Grodziska, później jak chwila minęło jasne popołudnie, w Jaskini Jasnej w Strzegowej, małej wyspie wśród pól. Niejasny szlak prowadził nas naprzód, na przełaj przez pola, na zachód ku wzgórzom, z których jedno musiało skrywać Skały Zegarowe. Tam był początek naszej podróży i tam mieliśmy wrócić. Cóż, kiedy ścieżka zatarła się wśród pól, na szlaku nie było oznaczeń, mapa nie była dokładna i bardziej trzeba się było kierować wyczuciem. Przyszło wreszcie późne popołudnie, złota godzina przed wieczorem, było tak pięknie - i tylko czasu było niewiele, by podziwiać to wszystko, wysokie ostańce, zrudziałe łąki, falujące wzgórza. Się szło wąską ścieżką, gubiło się drogę i odnajdywało, kolejne ostańce i kolejne wzgórza, z których każde miało być już tym (przed)ostatnim. 



Za nami rozległe, kolorowe pola. Na przełaj, miedzą i polną drogą, tak sobie szliśmy od Jasnej Jaskini w stronę odległego lasu.


Polne trakty. Za nami daleka droga, przed nami las, w którym przyjdzie się zgubić, tuż obok brzoza - biały wykrzyknik tego pustego, polnego krajobrazu. Tak sobie szliśmy...


płosząc bażanty i sarny wśród pól, a później przez las z całym labiryntem ścieżek, z których wybrałam, a jakże, fałszywą. A może zresztą i tak było lepiej, skoro dzięki temu, gdy wyszliśmy z lasu przez jakieś straszliwe ciernie i chaszcze zobaczyłam taki widok:


Oto Sfinks śródpolny a tak naprawdę ostaniec o wdzięcznej nazwie Krzywość.


Smukłe linie Krzywości kusiły, by wspiąć się na górę i stamtąd obserwować cały ten niewielki świat, który właśnie zatopił się w złotym popołudniu albo, nie poetyzując nadmiernie, przypominał plener jak z westernu. Ale nie było czasu... a i podejść pod skałę nie było tak znów łatwo przez wielką pochyłą łąkę pełną starego zielska i wyschłych nawłoci.


Krzywe linie krajobrazu nieopodal Krzywości.



I oto już jesteśmy u stóp ostańca, Krzywość zamienia się w Rudość, mapa nie protestuje, a moje buty i spodnie po przejściu uroczej łączki przedstawiają nędzny obraz - znalazłam na nich całe kilogramy botanicznych okazów. Przyznam, że wolę tradycyjne zielniki.


Jeszcze spojrzenie w górę na czoło Krzywości. Jakie kolory wapienia w tym słońcu! Najchętniej zostałabym tam na dłużej, tyle że nie wiadomo było dokładnie, co oznacza "tam" i jak daleka droga dzieli nas od Skał Zegarowych. W linii prostej niedaleka, jak się okazało, ale ten krajobraz nie lubi linii prostych...


A zatem w drogę. Zostawiamy Krzywość


i jej cień, który daleko, daleko sięgał w pola i rozłogi.


Po pewnym czasie spojrzałam za siebie - czy ona nie przypomina naprawdę Sfinksa?


Nie było wiele czasu, weszliśmy na skałkę, która miała być ostatnią, ale z niej dopiero ujrzeliśmy wierzchołek Zegarowych Skał. To te na horyzoncie, tuż po prawej. Nie wiem czy zdjęcie oddaje odległość i wszelkie przeszkody, jakie czekały nas po drodze. Mapa na pewno nie była pomocna. Podpowiedź: ktokolwiek będziesz w tamtej stronie i niepewnym wzrokiem szukać będziesz drogi ku Zegarowym - porzuć nadzieję... 


hmmm... to znaczy, porzuć mapę i kieruj się na starą kapliczkę zagubioną wśród pól



zresztą bardzo piękną, mocny punkt tego geometrycznego wycinka polnej przestrzeni. Wtedy może uniknie się przedzierania przez jary pełne ostrężyn, dzikich róż, wspinania na wysokie brzegi, przeciskania przez gęste młodniki. Tak tylko sugeruję.

Na jednym z powyższych zdjęć (tym z drżącą mapą) widać u stóp Skał Zegarowych na horyzoncie małą, zieloną łączkę w kształcie klina. Gdy się już wyjdzie z mozołem na sam jej wysoki kraniec - a zdjęcia doprawdy nie oddają przewyższeń - to można rozejrzeć się i poszukać daleko miejsc, z których się przyszło.


Oto nad lasem wynurza się Krzywość, to ta po prawej, oświetlona różowym słońcem. Poniżej mniejsze skałki, na których zrobiłam zdjęcie z mapą. Musi istnieć łatwiejsza droga, na pewno istnieje. Tak czy inaczej nasza niewinna przechadzka doliną zmieniła się w którymś momencie - jak to zresztą było do przewidzenia - w terenowy rajd przez pustkowia, w mozolne przedzieranie przez chaszcze i wertepy, przebieganie przez wąwozy, wspinanie na strome zbocza. Czyli tak jak lubię najbardziej. Bo naprawdę żyję tylko w drodze. Im jest trudniej, tym więcej się czuje jakiejś wisceralnej, na co dzień już chyba mi niedostępnej, radości, że się po prostu oddycha, żyje, idzie, jest.

panorama spod Skał Zegarowych (można otworzyć w większym rozmiarze)

A tu jeszcze jeden widok przemierzonego kawałeczka świata. Tym razem panorama, marnej jakości, ale za to rozległa pokazuje całą falistość, całą rozległość tego pejzażu. Daleko w głębi widać nawet Jaskinię Jasną w Strzegowej, po prawej nad lasem Krzywość i cała piękna mozaika lasów i pól. Tak było wtedy, tuż przed wieczorem, 31 grudnia ostatniego roku.



A potem wystarczyło już wejść do lasu niewielką ścieżką i przed nami pojawiły się one. Skały Zegarowe. W nagrodę za zmęczenie i trudną drogę przemierzaną jak najszybciej - tak to sobie myślę, że w nagrodę, bo mógł to być czysty przypadek - Skały Zegarowe odsłoniły się w niezwykłej scenerii.


Było w tym coś nierzeczywistego, jakaś niezwykła cisza, statyczność. Bardziej to przypominało teatralne dekoracje niż rzeczywisty, naturalny kawałek lasu i skał. Zresztą pewnie idealizuję sobie to wszystko jak zwykle.


Jeszcze tylko trzeba było poszukać w miarę dobrego punktu widokowego, zająć szybko miejsca i oglądać spektakl zachodzącego słońca. Od zawsze ten sam, nie do znudzenia.



Tak kończył się ostatni dzień tamtego roku.



Gdy się już jest przy Skałach Zegarowych, to przecież trzeba zaglądnąć choćby na chwilę do jaskiń. Oto powyżej Jaskinia Jasna, wielka i widna, przestrzenna, niepodobna ni trochę do archetypu jaskini i oczywiście całkowicie różna od swojej imienniczki w Strzegowej, którą widzieliśmy jakiś czas wcześniej. Szukaliśmy jeszcze Jaskini Zegarowej, ale - na szczęście - ukryła się przed nami. Mówię "na szczęście", bo właśnie z tą jaskinią wiążą się mroczne legendy. 

Ponoć w ostatni dzień roku (choć może w wigilię lub w noc świętojańską wedle innych przekazów), słychać hen w dole, w głębinach jaskini zegar wybijający północną godzinę. Dźwięk czysty, jasny zwiastuje pomyślność, zaś dźwięk stłumiony, chrapliwy - nieszczęście. Swego czasu rozbawione towarzystwo z pilickiego pałacu przyjechało tu w noc sylwestrową prosto z balu saniami i dalejże szukać jaskini. Był sam starosta z niedawno wydaną za mąż za senatora krakowskiego córką, on jeden niedobre miał przeczucia, ale ustąpił młodzieży. Nadeszła północ i dał się słyszeć głos mechanizmu zegara - okropny, przeraźliwy, zgrzytliwy. Senator zadrżał zdjęty przeczuciem, radosny nastrój znikł w okamgnieniu, towarzystwo rozjechało się do domów. Wkrótce wieść nadeszła, że w posiadłości córki wybuchła zaraza - umarła ona, i mąż jej, i jej nowo narodzony synek. Starosta w rozpaczy nakazał zamurować wejście do złowieszczej jaskini.

Mogę właściwie uznać - w porównaniu z powyższym - że nasza wycieczka skończyła się całkiem dobrze ;) Odnalazła się zgubiona droga (a może wymyśliliśmy całkiem nową). Odkryłam piękną skałkę Krzywość i plenery rodem z westernów, szliśmy sobie w świetle złotego popołudnia a potem zachodzącego słońca. I nawet Skały Zegarowe były tam, gdzie powinny być i powitały nas scenerią jak z dziwnego teatru. Zdążyliśmy wrócić przed nocą. I nie słyszeliśmy zegara. Na szczęście!

***

Źródła
Legendę o jaskini Zegarowej przeczytałam na stronie fb Zamku Pilcza w Smoleniu.
Wszystkim, którzy chcieliby poczytać więcej o okolicach Doliny Wodącej polecam następujący wpis na stronie internetowej p. Zbigniewa Wójcika. To nieocenione źródło wszelkich konkretnych i praktycznych informacji, których zabrakło w tym moim tutaj pisaniu-wspominaniu. Przede wszystkim mapki, plany, schematy! Gdybym znała ten blog wcześniej, może nie zgubiłabym się tak straszliwie w drodze do Skał Zegarowych na szlaku Jaskiniowców. Co ciekawe - zgubiłam się dokładnie w tym samym miejscu, co autor i podobnie przemierzałam zarośnięte jary i wąwozy przeklinając nieistniejące oznaczenie szlaku. Zrobiliśmy dokładnie tę samą trasę, więc tym chętniej odsyłam zainteresowanych topografią na jego stronę.

Wszystkie wpisy, które do tej pory poświęciłam Dolinie Wodącej i te, które dopiero powstaną (a będzie ich jeszcze trochę na pewno, bo to miejsce zachęca do powrotów, a mam jeszcze w archiwach trochę zdjęć z dwóch jesiennych wycieczek) mają swoją osobną kategorię. DOLINA WODĄCA

Komentarze

  1. Ado, jak zawsze jestem pod wrażeniem Twoich bardzo pięknych postów. Ten czyta się rewelacyjnie, jak najlepszą książkę przygodową. Świetny klimat, oprócz adrenaliny przeżycia, dreszczyk emocji podczas czytania. Coś fantastycznego. I te zdjęcia marzenie. Cudny krajobraz oświetlony światłem zachodzącego słońca. Muszę tam wrócić i poszukać tych nieziemskich widoków, Zegarowych Skał i Doliny Wodącej.
    Mam nadzieję, że nie zbłądzę.
    Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Wróć tam koniecznie, najlepiej wiosną, gdy dzień już będzie dłuższy i zarezerwuj sobie jak najwięcej czasu, żeby... mieć czas na odnajdywanie drogi ;) Te ścieżki i szlaki naprawdę są wyjątkowe, może właśnie w tym ich urok, że zawsze prowadzą trochę inaczej.
      Koniecznie też wyjdź na Grodzisko Pańskie, moje zdjęcia tego nie pokazują, ale to fantastyczne miejsce.
      Miłego wieczoru :)

      Usuń
  2. Krzywość, cichość, jasność (jaskini, rzecz jasna), śródpolność i wieczorność ... Piękność, po prostu ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była też ostrość i kruchość i nadchodząca ciemność.
      I bywa też światło-czułość, jest w tym co piszesz i na Twoich fotografiach.
      Jakiż to jest jednak piękny język, czerpie się z tego źródła a ono wciąż zadziwia czymś nowym.

      Usuń
  3. Jak w baśni...Powędrowałabym z Tobą jak z Czarodziejką. Zdjęcia urzekające- złoto w czystej postaci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A zatem - w drogę... Cieszę się, że zapisałam tę historię, teraz mogę do niej wracać i wracać, trochę jak ktoś obcy a trochę tak z bliska. Dziękuję, Basiu!

      Usuń
  4. Piękne zdjęcia i tekst tak wciągający, że czułam się tak, jakbym była tam z Tobą.
    Dziękuję Ci za wspaniałą wycieczkę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję, że znalazłaś czas na taką wycieczkę/ włóczęgę po tych małopolskich rubieżach :)

      Usuń
  5. Przeczytałam jednym tchem, ja też lubię chodzić na azymut, chociaż czasem przy tym człowiek wpada w jakieś nieprzebyte chaszcze... Ale jak słusznie zauważyłaś, ma to swój szczególny urok i daje ogromną satysfakcję gdy wreszcie osiagnie się punkt docelowy. Trochę się zaniepokoiłam kiedy napisałaś że że oglądaliście zachód słońca, bo obawiałam się że może mieliscie kłopot z powrotem, ale z zakończenia wynika, że wszystko poszło dobrze. Nie dziwię się że okolica Cię zachwyciła, bo prześliczna. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że doceniasz urodę tego krajobrazu - a przecież pamiętam Twoje wędrówki po alpejskich szlakach, całkiem dwa inne światy, ale to się chyba przykłada całkiem inną miarę i dlatego można się cieszyć i alpejskim widokiem i bezdrożami gdzieś pod Pilicą.
      Niewiele rzeczy daje większą satysfakcję, niż aktywne przemierzanie drogi.
      Przepraszam za suspens przy zachodzie słońca :) Stamtąd już było tylko może niecałe pół godziny do miejsca, gdzie czekał grzecznie samochód. Byłam tam już dwa razy, więc na upartego nawet w zapadającej ciemności dało się radę, ale przyznaję, że takie wycieczki bez latarki to głupota. Mam ich więcej na koncie, tych nieprzygotowanych i absurdalnych, ale jakich wspaniałych wycieczek i wciąż mi mało. Dziękuję, ślę pozdrowienia!

      Usuń
    2. Oczywiście, że mozna się cieszyć i kochać go! Jak czasem pisałam w moich postach, mimo zachwytu w jaki mnie wprawiały uroki innych krajów (widziałam kilka, choć piszę tylko o Włoszech) najbardziej kocham właśnie nasz polski krajobraz. Jego brak był jednym z elementów mojej tęsknoty za powrotem, a od kiedy wróciłam zawsze serce mi rośnie na widok naszych mazurskich pofalowanych pól, ciemnych lasów z Górą Dylewską w tle, i wtedy myślę sobie, że nie ma to jak w domu...Dlatego z przyjemnością czytam takie wpisy i oglądam zdjęcia pokazujące miejsca mi nieznane, lecz mimo to bliskie, bo nasze. Cieszę się, że nie musieliście błądzić w ciemnościach po bezdrożach, to mogłoby się źle skończyć!

      Usuń
  6. Merci de nous avoir rendu visite sur "Les Fous du Cap". Nous avons également apprécié découvrir votre blog.
    Bien amicalement
    Céline & Philippe

    OdpowiedzUsuń
  7. Także się cieszę, że nie dotarłaś do Jaskini Zegarowej, bo jeszcze usłyszałabyś zgrzytliwy dźwięk a tak wciąż można mieć nadzieję na pomyślny rok. Jak tu cicho i spokojnie jak nastrojowo i poetycznie, aż mi głupio że mail który ci wysłałam jest tak przyziemny i realistyczny :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda jakie to szczęście? Nadzieja taka uporczywa.
      Tu jest cicho, bo to taka podszewka rzeczywistości, świat, którego nie ma.
      List ważny, porusza bardzo istotne problemy. Wiem, że ten mój eskapizm nie ma szans powodzenia.

      Usuń
  8. Ja również się cieszę,że Jaskinia Zegarowa jeszcze nie została przez ciebie odkryta.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękne krajobrazy i widoki. Cudowne! Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Pani Ado! Jak dobrze, że Pani wróciła! :-) Tęskniłam do Pani tekstów i fotografii, bo uczyłam się tu u Pani nowych miejsc i ich historii. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi znów Panią tutaj widzieć, dziękuję :)

      Usuń
  11. Dziękuję, że mogłam być z Tobą na tej wspaniałej wycieczce, gdzie podziwiałam piękne widoki i nie zbłądziłam :). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo dziękuję! I przepraszam, że odpowiadam tak zbiorczo - ale dopiero przed (dłuższą) chwilą wróciłam z Krakowa, pełna wrażeń i strasznie szczęśliwa i koniecznie MUSIAŁAM opisać to wszystko na gorąco i zamieścić zdjęcia i teraz już zasypiam :) Dobrej nocy wszystkim i jeszcze raz dziękuję za takie miłe przyjęcie mojej serii o Dolinie Wodącej i innych wertepach ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja tam się zawsze w takich miejscach gubię, zazwyczaj zyskuję krwawe ślady na ciele po ostrężynach i głogu, ale czasami odkrywam naprawdę ciekawe miejsca i wtedy wiem że warto było błądzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo czasem najciekawsze są te kręte drogi do celu :)

      Usuń

Prześlij komentarz