Dwa marcowe dni. Studium przypadku.

Studium przypadku albo pytanie o prawa statystyki, granice błędu i zbiegi okoliczności, czyli o tym, co robiłam 7 marca 2012 roku. Pewne sytuacje wydają się niewiarygodne i na pewno w każdej powieści zostałoby zakwestionowane jako zamach na prawa prawdopodobieństwa. Tymczasem los nie przejmuje się takimi drobiazgami jak wiarygodność, prawdopodobieństwo czy prawa statystyki. Może to wszystko zresztą jest nieistotne, ale dla mnie wydaje się dość frapujące, że zdarzyły mi się w życiu dwa bardzo podobne do siebie dni.



Jak może wiadomo, staram się przywrócić blogowe archiwa. Właśnie dziś, gdy przeglądałam dawne wpisy i archiwalne zdjęcia na dysku zewnętrznym (problem z przywracaniem archiwów na blogu jest właśnie taki, że trzeba jedno do drugiego dopasować, odpowiednie zdjęcia do "pustych" wpisów polegając tylko na datach i sile pamięci) otóż dosłownie przed godziną znalazłam zdjęcia z dnia 7 marca 2012 roku, taką datę nosił folder (i tak rzeczywiście było, w blogowym wpisie wspominam, że to piękne światło wawelskie i złote popołudnie i cały bogaty we wrażenia dzień - to była właśnie środa, kalendarz potwierdza - środa, 7 marca).

Tekst, który wprawił mnie w dość mocne zdziwienie już jest dostępny: "Wawelskie chiaroscuro" opublikowany pierwotnie 12 marca 2012, zawiera zdjęcia, jakie zrobiłam kilka dni wcześniej - 7 marca. To był przepiękny dzień, wręcz stworzony, by spacerować, szwendać się i wędrować całymi godzinami - czyli to, co lubię najbardziej. Proszę sobie spojrzeć na zdjęcia z tamtego wpisu, czy nie przypominają wam czegoś może? A kto czasu nie ma albo niecierpliwy - niech zasię popatrzy na zestawienie zdjęć poniżej.

Oto porównuję dwa dni: 7 marca 2012 i 6 marca 2015 roku. 

7 marca 2012 r. - Kossakówka:






6 marca 2015 r. Kossakówka:





dwa z nich znane są Wam z wersji b&w, zamieszczone we wpisie Kraków w czerni i bieli



7 marca 2012 - teatr cieni na dziedzińcu wawelskim:






6 marca 2015 - teatr cieni na dziedzińcu wawelskim (zdjęcia znane z ostatniego wpisu "Wawel w przedwiosennym słońcu")






7 marca 2012 - katedra wawelska:



6 marca 2015 - katedra wawelska:



Muszę jeszcze podkreślić, że o tamtych archiwalnych zdjęciach całkiem zapomniałam (znajdowały się na dysku zewnętrznym, a tam nie przeglądam zdjęć aż tak często); dzisiejsze odkrycie jest dla mnie dość zastanawiające. Dwa dni oddalone od siebie o trzy lata i jeden dzień, dwa różne miejsca (Kossakówka i Wawel) oglądane prawie w tych samych godzinach; a o ile na Wawel zaglądam często, to nie da się tego powiedzieć o okolicach Kossakówki, a nawet jeśli przechodzę tamtędy do ulicy Retoryka, to tylko dwa razy w życiu zdarzyło mi się fotografować dawny dom Kossaków - właśnie 7 marca 2012 roku i tydzień temu, 6 marca roku 2015.

A teatr cieni na dziedzińcu wawelskim? Podobne ujęcia - to można zrzucić na karb braku kreatywności czy uzasadnić fotograficznym zastojem, mniejsza o to. Ale prawie dokładnie ta sama godzina (15.54 dla pierwszej grupy wawelskich cieni, 15.29 - dla tych, które powstały trzy lata później). Podobne lazurowe niebo, podobny układ cieni. Czy to nie jest zastanawiająca zbieżność? Czy tylko mnie wydaje się to dziwne - czy jest dziwne obiektywnie? Proszę się wypowiedzieć, bo brak mi obiektywnego osądu, słusznie się dziwię, czy nie? Dlaczego dwa dni oddalone od siebie o przestrzeń trzech lat (z dokładnością do 24 godzin) miały tak podobne itinerarium? 

Kto kieruje naszymi krokami...

Przypominają mi się słowa: "Un coup de dés jamais n'abolira le hasard" (to poemat Mallarmégo „Rzut kośćmi nigdy nie zniesie przypadku” - ale w polskim tłumaczeniu nie ma tej nieuchronnej siły, z jaką uderzają francuskie słowa, tego staccato rzucanych kości, o, niewdzięczny zawodzie tłumacza.

Co sądzicie o tej historii?

PS
A jak mi idzie uzupełnianie archiwów? Wspaniale... Jeszcze tylko 159 wpisów i będę mogła świętować zakończenie prac, "Kraków i okolice" będzie miał znów swoją historię.

Komentarze

  1. Magdalena Jastrzębska14 marca 2015 21:56

    Coś na kształt déjà vu, a może déjà visité lub déjà goûté. :))
    Niewytłumaczalne, a jednak w sumie wytłumaczalne do pewnego stopnia. Ta zbieżność wynikać może z Twoich krakowskich ścieżek, faktu że kierujesz się w pewne miejsca, dobrze ci znane... Takie sytuacje zawsze pobudzają do refleksji, może właśnie o to chodzi?

    OdpowiedzUsuń
  2. Déjà visité czyli odmiana déjà vu, fenomen dotykający osoby kompulsywnie przemierzające określoną przestrzeń ;-)

    Na pewno powtarzalność moich ścieżek ma tutaj wpływ, chociaż nie jestem w Krakowie aż tak często. Trudno mi obliczyć prawdopodobieństwo takiej sytuacji, ale sygnalizuję ją, dziwię się i zastanawiam. Może to będzie wreszcie ten "hasard objectif", o którym tyle mówili francuscy surrealiści, może w końcu doświadczyłam jego działania na własnej skórze ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. "...nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami. Nie nasyci się oko patrzeniem, ani ucho napełni słuchaniem. To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie:więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem". Ale...nie zmienia to faktu, że ta powtarzalność jest prawdziwym cudem:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nihil novi sub sole...
    Ale jednak zastanawiające - jakby wejść ponownie w coś, co minęło.
    Za chwilę jadę do Krakowa, ciekawe, gdzie trafię :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. No dobij mnie po prostu;) do Krakowa! No to ja chyba pójdę na Krakowskie Przedmieście...;)
    15 mar 2015 13:32 "Disqus" napisał(a):

    OdpowiedzUsuń
  6. guciamal (małgosia)15 marca 2015 20:34

    Dla mnie zadziwiająca jest ta zbieżność dat, natomiast podobieństwo tematu fotografii, zbieżność ujęć już nie. Kiedy oglądam swoje zdjęcia sprzed lat, widzę, że pewnie podświadomie, ale fotografuję wciąż te same ujęcia, coś mnie zachwyci raz, a potem już wracam do tego za każdym razem. A za każdym jestem przekonana, że robię to po raz pierwszy. Mnie się nie udało trafić pod Kossakówkę :( więc chętnie popatrzyłam na Twoje zdjęcia. Nie nadążam z czytaniem wpisów :) dziś myślałam, że mam jeden zaległy a tu widzę kolejny, cieszę się, że się jednak pojawiają

    OdpowiedzUsuń
  7. Wróciłam i teraz czuję się tak, jak na to zasłużyłam ;-)
    oraz wiał silny wiatr i mam nadzieję, że za karę się rozchoruję...

    OdpowiedzUsuń
  8. Małgosiu, właśnie o daty chodzi mi najbardziej, bo ujęcia - wiadomo, mam swoje upodobania, chodzę tymi samymi ścieżkami. Chociaż istotnie Kossakówkę fotografowałam tylko dwa razy w życiu - i te dwa razy w połączeniu z identycznymi ujęciami wawelskich cieni. Pewnie jakiś wzór praw statystyki by to opisywał, ale dziwię się temu.
    Z tymi wpisami to po prostu szaleństwo ;-) Odkąd uświadomiłam sobie, że już za chwilę nie będę mogła pisać, bo już koniec mojej wolności (prace) i gdy przyszło jeszcze odroczenie w postaci kilku dni zimnej pogody, korzystam jak mogę. Coś jak więzień na przepustce ;-))

    OdpowiedzUsuń
  9. No mam nadzieję, że jednak się nie rozchorujesz. Ja wciąż nie mogę się pozbyć tego przeziębienia, które troszkę jednak zatruło mi pobyt w Krakowie. Paskudny jakiś ten koniec zimy...

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, naprawdę współczuję. "Troszkę", powiadasz... czytałam u Przewodniczki...
    To jest dla mnie co roku paskudny czas, ten zimowo-przedwiosenny przełom, staram się jakoś budować odporność, ale wokół wszyscy chorują, ja na razie tylko na spleen i chroniczne zmęczenie. Zdrowiej, zdrowiej! Dziś mnie tak strasznie przewiało nad Wisłą, a potem siedziałam przy kominku w Singerze, zobaczymy :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Przede wszystkim gratulacje - jesteś niezrównaną mistrzynią gry światłem - nawet zawodowi fotograficy bardzo często ponoszą na tym polu klęskę.

    A co do samej opowieści - jak powiedział Einstein "Bóg nie gra w kości", odwieczny problem fatum i wolnej woli, przypadku i konieczności, Ananke trzyma na smyczy Hermesa, a Zeus tylko dlatego tej smyczy nie ma, że już tysiące lat temu przestał przeciw niej wierzgać.

    Powtarzamy te same ujęcia po wielokroć - innych nie ma. Nasze zmysły, odkryły w czymś piękno, lub tylko ciekawostkę i teraz nie umieją wyrwać się z tego czaru. "Bądźcie kreatywni", mawiają "uczeni", "spójrzcie na problem i innego punktu" mówią trenerzy na szkoleniach... Bzdury, piękno raz odkryte tak silny wyciska w nas ślad, piętno że doprawdy "inne" spojrzenie w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków prowadzi tylko do udziwnień i wariacji na ten sam temat.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziękuję za pierwszą część Twojej wypowiedzi (postaram się dopiero na taką opinię zasłużyć), ale jeszcze bardziej za drugą, za wspomnienie Ananke - bardzo to budujące, że ktoś jeszcze zastanawia się nad tymi niełatwymi przecież kwestiami. Jest coś przejmującego w tragediach greckich czy niektórych mitach - nikt później chyba tak wstrząsająco nie potrafił odmalować siły Przeznaczenia. Wielka jest również siła poezji, która potrafi czerpać z tamtego źródła (Herbert).
    Piękno ujrzane i pozornie zapomniane. Być może wszystko, co nazywa się twórczością, jest tylko odtwarzaniem innych obrazów. I znów Grecy, Platon, Jaskinia.
    Jakaż to była niewyobrażalna erupcja talentów i Myśli jako takiej, prawda? Nieregularny skrawek lądu, setki mikroskopijnych wysepek, parę większych. A myśli, teorie, idee, wynalazki, teatr, sztuka... imiona tych wielkich Greków można by wymieniać godzinami i rozmawiać o tym, co do naszych czasów dotrwało jako spuścizna.


    "Kreatywność" oraz "trenerzy" a także "rozwój osobisty"... nie po drodze mi z tym światem, irytuje mnie i drażni.

    OdpowiedzUsuń
  13. Współcześnie rolę Ananke i rozważań filozoficznych na jej tamta podjęli... fizycy! Ale też i teologowie.
    Tyle że Ananke nosi bardziej dla współczesnych znośne imię "determinizmu". Potężne tomy na ten temat powstają, więc streszczał nie będę, ale że jest on dla mnie fascynujący też ukrywać nie zamierzam. W tym jednak przypadku chodzi bardziej o inna postać bogini przeznaczenia (może bardziej nawet nieuchronności niż przeznaczenia?) tę postać psychologowie nazywają imprintingiem - czymś wdrukowanym w podświadomość, co nakazuje zawsze i wszędzie zachwycać się (przystawać i robić zdjęcia) nawet jeśli wcześniej robiło się to już wiele razy. Sam w swoim fotolamusie mam mnóstwo powtarzanych po wielokroć ujęć tych samych obiektów i miejsc. Każdorazowo idąc tamtędy sięgam po aparat, oszołomiony wizją obiektu który koniecznie trzeba sfotografować, aby w domu zorientował się że już mam takie zdjęcia, praktycznie z tej samej pozycji, przy takim samym świetle i pod takim samym kątem...

    Grecy - też o nich nieraz myślałem, weźmy cały nasz dorobek intelektualny, praktycznie wszystko, poza zaawansowanymi równaniami matematycznymi i zdobyczami technologii zawiera się w sposób mniej lub bardziej zupełny w ich przemyśleniach.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz