Jerzmanowickie stepy akermańskie
Proszę nie traktować tego inaczej jak tylko zwykłą grę literacką. Zawsze miałam słabość do poetyki "Stepów akermańskich" i lubiłam wyobrażać sobie, jak też ów świat przedstawiony wyglądał. O owym "wyobrażaniu sobie" i różnych sposobach konkretyzacji, wypełniania słownych konstruktów własnymi obrazami zajmująco pisze Roman Ingarden i teraz, gdy przyglądam się tej serii zdjęć, na których jerzmanowickie pola przemieniłam w akermańskie stepy, przypominam sobie tamten dzień w czytelni na Rajskiej, kiedy czytałam artykuł Ingardena, dzień sprzed może dziesięciu lat. I jeszcze tamten dużo wcześniejszy, kiedy może nie "dzieckiem w kolebce" ale trochę później, uczyłam się "Stepów" na pamięć, wyobrażając sobie całkiem niekonkretnie i bajecznie owe tajemnicze ostrowy burzanu, na dodatek koralowe, imaginując sobie lampę Akermanu jak jakiś skarb z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy, po raz pierwszy może odczuwając siłę poetyckiego obrazowania, które niemożliwe zmienia w możliwe, jednym obrazem opisuje drugi, jedną rzeczywistość przedzierzga w inną, spaja suchość stepów z oceanem, przenosi obrazy, znaczenia, z łatwością przerzuca ich ciężar, oto magia meta phorein!
A teraz przemienię pola jerzmanowickie w akermańskie stepy, ostańcom skalnym każę udawać kurhany i niech znikną w jednej chwili, gdy tylko poeta powie "nigdzie drogi ni kurhanu", podobnie niech rozpłyną się drogi, niech zostanie tylko smuga, jaką może zostawić przepływająca łódź. Chcę, żeby trawy urosły i rozpłomieniły się tysiącami barwnych plam polnych kwiatów i bodiaków. Chcę, żeby ta droga nie kończyła się nigdy.
Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu
Wóz...
...nurza się w zieloność i jak łódka brodzi...
Ciąg dalszy jest znany, prawda? W poprzedniej wersji tego wpisu niektóre zdjęcia były podpisane cytatami z wiersza, ale myślę, że lepiej tego nie narzucać, tak będzie ciekawiej i nigdy nie lubiłam dosłowności. Czytelnik sam zdecyduje, czy te zdjęcia coś mówią, czy widzi się w tym jakąś sekwencję, jakieś może podobieństwo do Akermańskich... A jeśli nawet nie - to wspomnienie i przywołanie takiego spaceru wydaje mi się dość przyjemne, nawet jeśli zdjęcia milczą i idzie się w ciszy. Tak zresztą wspominam tamto popołudnie: cisza i przestrzeń.
Tak to sobie wymyśliłam, niech mi prawdziwi krajoznawcy i poważni geografowie oraz systematyczni podróżnicy wybaczą - o skalnych ostańcach jerzmanowickich napisano już tak dużo, że nie odczuwałam potrzeby powielania tej ogólnie dostępnej wiedzy. Czy nie jest dobrze porzucić czasem ścieżki wiedzy, konkretu, zapomnieć skalę wysokości względnych, bezwzględnych, typologię skalnych formacji a nawet poważną orogenezę, metamorfozę, dyluwia, aluwia, zjawiska krasowe, deflację, akumulację i erozję eoliczną? Czasem chciałabym zapomnieć całą wiedzę, jaką zbierałam potrzebnie czy niepotrzebnie przez lata, na niewiele mi się przyda i nie uratuje mnie przed niczym. Zapomniałabym nawet o ciepłym, jurajskim morzu - ale o nim akurat lubię pamiętać. Tym bardziej, że dziś przywołane, stało się przestworem oceanu. Suchy i ciepły, szmaragdowozielony ocean.
Zdjęcia można oglądać w formie pokazu slajdów, wystarczy kliknąć w pierwsze lub dowolnie wybrane.
I właśnie to kocham w Twoim blogu, tę poezję, to inne widzenie świata, tę wyobraźnię połączoną z urzekającymi zdjęciami, to Twoje wędrowanie w ciszy...A " Stepy..." też podobnie przeżywałam, pozdrawiam:-)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Myślę też, że to nie jest wcale takie inne, spotykają się tu przecież ludzie o podobnym spojrzeniu na świat, których może dzieli taka czy inna kwestia, ale łączą inne - może ważniejsze.
OdpowiedzUsuńMickiewicza darzę wielkim sentymentem, to moje pierwsze "poważne" lektury i właściwie na nim uczyłam się tak naprawdę czytać :-) Miałam takie dość stare wydanie dzieł, wielkie tomisko z ilustracjami Andriollego. Może te ilustracje przekonały mnie wtedy do czytania, może coś innego, dość, że przedzierałam się przez Dziady rozumiejąc piąte przez dziesiąte, przeczytałam Pana Tadeusza, oczywiście Ballady (krótkie formy były łatwiejsze ;) Nie był to jakiś wielki wyczyn, ale chyba stosunkowo rzadko zdarza się wśród przeciętnych ośmiolatków ;)
Ot, wspomnienia. Pozdrawiam!
Tak się zapomnieć jest dobrze, ale nie wiem czy każdy jest tak na to otwarty :)
OdpowiedzUsuńTwoje zdjęcia jak zwykle zatrzymują urok świata. Bardzo ujął mnie motyl, który przysiadł na skalnym ostańcu...
OdpowiedzUsuńJerzmanowice mijam w drodze do Krakowa, ale przyglądam się tym terenom tylko z okien samochodu, w pędzie. Pięknie tam...
W takim razie koniecznie zrób kiedyś mały postój i może piknik pod wiszącą skałą :-)
OdpowiedzUsuńZ okien samochodu te ostańce (i chyba całe okoliczne tereny) nie przedstawiają się jakoś ciekawie, nie cierpię tej trasy pełnej nieprzerwanego samochodowego ruchu wśród chaotycznej zabudowy, reklam, jakichś zajazdów, hoteli. A wystarczy zjechać kilometr czy dwa w boczną dróżkę i już zaczyna być ciekawie.
Też mnie motyl ucieszył, nie było łatwo go sfotografować :)