Krajobrazy Ziemi Miechowskiej. Zwykła droga do Racławic, wiejski pejzaż z rzepakiem i ruderą.

Wspominam sobie moją majową ostatnią wycieczkę, przesuwają się w pamięci obrazy, zapachy, wrażenia, miesza się kolejność - wszak pamięć na pewno nie jest linearna. Jednak dziś nie jest zdecydowanie taki dzień, który by można przeznaczyć na pisanie, i dobrze! Kto by to wszystko czytał... Ważne jest dla mnie i muszę to powiedzieć, że bardzo mnie cieszy takie życzliwe przyjęcie ostatnich prowincjonalnych i wiejskich krajobrazów mojej Wyżyny Miechowskiej. Za to dziękuję! Nie jestem odosobniona w moim rozumieniu krajobrazu, tego najbliższego, rodzimego, w który się wrasta, zapuszcza korzenie, czerpie się z niego i bywa, że się tęskni. 



Tę serię zdjęć zrobiłam dosłownie kilka minut wcześniej niż opisywany wczoraj krajobraz z kwitnącym sadem jabłoni. Najpierw chciałam napisać w tytule, że pejzaż  prawie toskański, czy coś takiego, ale przypomniał mi się znów pretensjonalny Hrabia i jego cyprysy i nieb italskich lazury... jakaż Toskania, gdzie ja mam oczy? To zwykła droga do Racławic i wiejski pejzaż z rzepakiem i ruderą. Rzepak w cytrynowym kolorze układa się warstwami na paskach zieleni ozimin i beżowych skrawkach ziemi. Rudera jak najbardziej swojska, opuszczona lub niedokończona budowla o ścianach z pustaków. Słup elektryczny defiluje jak na szczudłach z kadru w kadr.





Zawsze było moim marzeniem sfotografować pola rzepaku. Wzniosłe marzenie, nieprawdaż, trzeba sięgać gwiazd. Nie wiem, jak to możliwe, ale po kilku dobrych latach spędzonych tutaj, udało mi się to dopiero w niedzielę, w czasie mojej ostatniej wycieczki po Wyżynie Miechowskiej. Był na wzgórzu niewielki biały kościół pod jaskrawym niebem, wyżej położony był wiejski cmentarz otoczony jeszcze szczęśliwie drzewami. Poniżej drzew, na łagodnym stoku pola - płonął rzepak, pachnący, słoneczny (i brudzi ubrania, ostrzegam fotografów i innych miłośników wiejskich plenerów). To będzie temat jednego z kolejnych wpisów.


Aktualizacja
Przez jakiś czas ten wpis miał inną, dłuższą formę. Kto przeczytał, ten wie, że znów stworzyłam sobie taki trochę wyimaginowany problem. Otóż - streszczając tu moje pokrętne rozumowanie - przejęłam się, że publikuję za dużo i za często, zmuszając poniekąd do czytania (miałam sygnał, że nie nadąża się z czytaniem - a była to życzliwa opinia, nie złośliwa, dlatego wzięłam ją sobie do serca). Postanowiłam najpierw publikować wyłącznie archiwalne wpisy, tzn. publikować z datą wsteczną, odpowiednią do czasu, kiedy zdarzyły się opisywane wydarzenia. W ten sposób wy - czytelnicy - nie bylibyście narażeni na lawinę nowych wpisów i powiadomień o nich.

Ale cóż! To nie rozwiązuje kwestii.

Postanowiłam poszukać pozytywnych rozwiązań mojego problemu i oto sprawa wygląda tak:

  • ten, kto obserwuje mój blog (korzystając z funkcji bloggera), będzie zawsze widział dodane przeze mnie aktualnie wpisy, nawet jeśli ustawię w nich wcześniejszą datę
  • wpis, nawet z datą wcześniejszą, pojawi się również u tych, którzy używają czytników RSS, przetestowane
  • pozostałe osoby mogą pozostawać w nieświadomości ;-)

Z naukową metodycznością zarejestrowałam się po raz pierwszy w życiu na stronie jednego z czytników RSS, żeby przetestować to rozwiązanie i jakkolwiek mogę zdecydowanie polecić czytnik wpisów RSS pod nazwą InoReader, nie rozwiązuje to ani trochę mojego problemu, który już przybrał absurdalną formę, a mianowicie taką: jak publikować, żeby to nie było widoczne ;)
Dostrzegam na szczęście humorystyczny aspekt tego wszystkiego i niniejszym uznaję, że jestem przewrażliwiona.

Moi drodzy, najcierpliwsi z czytelników! Sprawa ma się tak: mam teraz jeszcze trochę wolnego czasu, a na pewno nie będę mieć go w lecie ani pewnie w jesieni i wtedy wpisy będą rzadkością. Chcę zapisać teraz jak najwięcej z moich ostatnich wspomnień, wrażeń, wycieczek po okolicach podkrakowskich, na Ponidziu i na mojej Wyżynie Miechowskiej. Mam dobry czas w życiu, taki "spokój, spokój, prawie szczęście" i wiadomo, że to nie potrwa długo, dlatego chcę go utrwalić, żeby pozostało mi chociaż to. Zapis.

I cóż, częste wpisy będą jeszcze pojawiać się przez jakiś  czas. Pisanie bloga jest dla mnie z różnych powodów ważne, ważne są także rozmowy z Wami w komentarzach, nie potrafię pisać do szuflady, to nie to samo - cenię sobie ogromnie Waszą opinię i wymianę zdań, i dlatego proszę i apeluję - niech się nikt nie czuje zobowiązany, ani w jakiś sposób przytłoczony częstymi tutaj wpisami, czy jakąś koniecznością interakcji.

Kto ma chęć i czas - niech zagląda i czyta; zostawi słowo w komentarzu (co zawsze jest dla mnie miłe i doceniam), albo i nie napisze zgoła nic - i oczywiście to zrozumiem. Niech to wszystko (czytanie, pisanie, komentowanie) niech będzie przestrzenią wolności, zamiast jakiegoś przymusu. Nie traktujcie proszę tego mojego częstszego pisania jako nachalnej reklamy czy autopromocji, nie wiem, to mnie wpędza trochę w poczucie winy. Można na przykład przymknąć oko i czytać co drugi wpis ;) Dobrej nocy!

Komentarze

  1. Moja równinna okolica nie eksponuje tak pięknie pól rzepakowych, które uwielbiam.
    I marzę jeszcze o polach lawendowych!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie zajrzałam do Ciebie i stwierdziłam, że są trzy nowe wpisy, wow :) A później pomyślałam, że najpierw zajrzę do jednego, żeby sobie dawkować przyjemność :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Równiny wydają mi się ciekawe w ich bezkresie, ale najbardziej lubię te moje faliste, wyżynne pola, poprzecinane tu i tam dolinami, wąwozami, a bliżej Krakowa - skałkami.
    Postaram się poszukać w czerwcu jakiegoś lawendowego pola :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, i to jest najlepsze podsumowanie mojej ostatniej blogowej nadaktywności, nad którą tutaj boleję ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. allegra_walker6 maja 2015 12:23

    Każdy Twój nowy wpis to radość. Dlaczego chciałabyś nam jej odmawiać?

    OdpowiedzUsuń
  6. Z poczucia winy, że piszę za dużo, za często.
    Inaczej jest, gdy pisze się (wyłącznie) dla siebie, albo gdy nie ma prawie interakcji z czytelnikami a tutaj liczę się ze zdaniem czytających i zmartwił mnie ten głos, że jest za dużo. Zawsze mam poczucie, że zabieram komuś czas.
    Ale nic to, znajdę jakieś rozwiązanie.

    OdpowiedzUsuń
  7. allegra_walker6 maja 2015 13:52

    To było pytanie retoryczne! Oby tylko w ten sposób "zabierano" mi czas :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję, pomogłaś :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Magdalena Jastrzębska6 maja 2015 15:57

    Spodobało mi się Twoje zdanie, które mogłoby być tytułem "...Zwykła droga do Racławic i wiejski pejzaż z rzepakiem i ruderą" :)))
    Pola rzepaku wspaniale się prezentują, podziwiałam to żółte szaleństwo w czasie majówkowej wycieczki do Oblęgorka.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ha, rzeczywiście, aż chyba zmienię tytuł :-))
    Pamiętam, jak o nich wspominałaś. Wspaniały akcent pejzażu. Może szkoda, że nie zdecydowałaś się na mały spacer bliżej takich pól - rzepak pięknie pachnie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Za dużo i za często. O matko! No niech ja Cię spotkam kiedy na jakim dziedzińcu wawelskim...to dopiero bym Ci wyjaśniła, że w Twoim przypadku to nie ma za dużo i za często:)))

    OdpowiedzUsuń
  12. No niestety musiałam już wrócić do hotelu, bo nasiąkałam wodą od rana;) trochę żal...

    OdpowiedzUsuń
  13. Przecież to w końcu Kraina Deszczowców, no... w każdym razie jakoś się Kraków z nią łączy.
    Może i żal, ale taki deszcz majowy na Plantach też jest malowniczy. I teraz możesz się suszyć i nawet wiem, co będziesz czytać :)

    OdpowiedzUsuń
  14. No widzisz, ja nigdy tej książki nie lubiłam. Słusznie jak się okazuje;) carramba!

    OdpowiedzUsuń
  15. Łucja-Maria7 maja 2015 19:26

    Za dużo? za często?
    Kiedy tylko możesz to pisz i publikuj. Może się tak zdarzyć (już tak było), że nie będziesz miała czasu aby coś napisać...
    Piękne są zdjęcia z polami rzepaku. W tym roku nie zrobiłam żadnego zdjęcia. Może uda mi się to nadrobić.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
  16. Ale zobacz jednakowoż, jaki piękny był dzisiaj dzień! Przynajmniej tutaj na prowincji :-) ale mam nadzieję, że i w Krakowie takoż. Przypomniało mi się - a może byś się wybrała i wspięła na odnowioną Hejnalicę? Byłam tam chyba 5 lat temu ciekawe, co się zmieniło. No, widok przecież nie, a jest naprawdę zacny.

    OdpowiedzUsuń
  17. Dziękuję za zrozumienie! To właśnie o to chodzi - niedługo czas może znów być na wagę złota (zresztą doceniam zawsze każdą wolną chwilę, która pozwala mi na moje fanaberie i pasje :-)
    Z rzepakiem na pewno jeszcze Ci się uda, to dopiero początek sezonu, dopiero rozkwitł w ubiegłym tygodniu (przynajmniej u nas). Serdecznie pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  18. W Krakowie też pięknie i tak jak lubię- słońce, zieleń i...bratki. Kraków miastem bratków jak obserwuję miejscowe klomby. Uprzejmie donoszę, że kasztanowce w Al. Waszyngtona na moje oko fachowca(hmm) dotrwają do niedzieli. No może i wspięłabym się na Hejnalicę, ale to mogłaby być wspinaczka ostatnia. Ja mam potworny lęk wysokości. Prawdę powiedziawszy już Kopiec Piłsudskiego sporo mnie kosztował.

    OdpowiedzUsuń
  19. No to cudownie! Bratki są urocze, choć jakoś do mnie nie trafiają tak "en masse" i przy wszystkich pomnikach, no wiem, marudzę :-)
    A co do lęku wysokości - zdecydowanie jest trudniej na Kopcu Piłsudskiego, bo nie masz oparcia, nie masz tej symbolicznej nawet barierki i tylko przestrzeń (tzw. przez górskich turystów "lufę" czyli "luft" jak się mówi o miejscach eksponowanych) przestrzeń coraz szersza z każdym okrążeniem, i coraz więcej "powietrza". A tam sobie będziesz grzecznie wyglądać przez małe okienko i tyle :-) Ale nie namawiam mocno - lęk wysokości czasem odczuwam w Tatrach i doskonale rozumiem, że możesz nie mieć ochoty narażać się na takie przeżycia.
    Ostatnio widziałam też bardzo piękne miejsce (szczególnie wiosną w tej zieleni) - Nowy Cmentarz przy Miodowej. Nie wiem, czy judaica leżą w kręgu Twoich krakowskich zainteresowań, ale byłam tam w kwietniu z przyjaciółką i wrażenie niesamowite.

    OdpowiedzUsuń
  20. No ja ochotę żeby popatrzeć na Kraków z perspektywy Hejnalicy miałabym ogromną, ale...za to Nowy Cmentarz wydaje mi się bardzo interesującą opcją na dzień przedostatni. I Ogród Botaniczny. Ach...dzień przedostatni...

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie myśl o tym! Gdybyś przyjechała na dwa dni, to byłby to Twój pierwszy dzień :-)
    A gdybyś była na Miodowej i w ogóle na Kazimierzu, i miała ochotę na kawę/ coś innego to koniecznie zaglądnij do Alchemii/ Singera/ Klezmer hois, to absolutna klasyka, a dwa pierwsze miejsca odwiedzam bardzo często. W Alchemii musisz przejść przez szafę :-) No i z powrotem, bo to co za nią zobaczysz chyba Cię nie zachęci do pozostania. Aby się dostać na Nowy Cmentarz przechodzisz przez taki tunel / przepust kolejowy na końcu ulicy, to też zabytek na krakowskim szlaku techniki :-)
    Napisz jutro koniecznie!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz