Krajobrazy Ziemi Miechowskiej. W drodze do Racławic, krajobraz z kwitnącym sadem jabłoni.

Czy wspominałam może kiedyś, jaka piękna jest moja ziemia? Co najmniej tysiąc razy - odpowie uważny czytelnik. Ale przecież nigdy dość, nigdy zanadto, nigdy nie zdołam opisać ani pokazać prawdziwego jej obrazu, który noszę zawsze pod powiekami, gdzieś zapisany w pamięci falistą linią i zawsze nad przyzwyczajenie większy niespodziewany zachwyt. To nie jest pejzaż, który docenią miłośnicy egzotycznych podróży i ekstremalnych wrażeń, Hrabia tęskniący za cyprysami pod włoskim niebem ani ci, którzy jeszcze patrzą daleko, bo tam im się zdaje, że skryte są wszystkie uroki świata. Krajobraz w trzech pastelowych kolorach, w jasnym błękicie rozmytym białymi smugami obłoków, w sepii wysuszonej słońcem ziemi, w pudrowym różu kwitnących jabłoni, przy tym gdzieniegdzie akcent jaskrawej majowej zieleni, wykrzyknik.



To nie jest pejzaż dla miłośników wielkich miast i fowistycznej palety, feerii, fiesty, fantastycznych uroków. To krajobraz nienachalny, bardzo cichy; gdyby mówił - szeptałby coś na ucho, śpiewał wiejskie kołysanki a ty leżałbyś trawie pod dachem z gałęzi jabłoni, z kwiatów i brzęczenia pszczół, stare drzewa opowiadałyby historie z innych lat, innych wiosen i tak bez końca.




Był trzeci maja, niedzielne popołudnie. Były za nami inne krajobrazy i niepozorne, dobrze ukryte zabytki tej starej ziemi, jeden barokowy kościół, drugi znów pamiętałby czasy Gryfitów, gdyby nie zniszczył go czas i ludzkie zaniedbanie, choć potem ludzka troska podniosła go na nowo a Wojciech Gerson malował obrazy. Tam znów był cmentarz wiejski wysoko, stare nagrobki i stare drzewa - w większości wycięte. Obok płonęło pole rzepaku jak wielkie słońce i mieliśmy ręce, włosy, ubrania obsypane (na oślep) cytrynowym pyłem - taka sobie literacka aluzja. Ale nie słoneczne słodko pachnące rośliny, nie mury kościołów i wnętrza, ani nawet nie to, co było potem - pola bitewne, mogiły żołnierzy insurekcji, rozległe błonia pod wysokim wzgórzem, Zamczysko, na którego szczycie pięć starych lip szumiało stare i straszne historie, nie dalsza droga i drogi zgubienie, nawet nie pola kurhanów ani ruiny wielkiej synagogi podobnej do greckiej świątyni, z fryzem tryglifów i metop (to wszystko mieści się w jednym popołudniu - czy potrzeba więcej dowodów na względność Czasu?). Więc nie to wszystko przyszło mi na myśl, ale ten pejzaż w trzech jasnych kolorach, pejzaż bez jaskrawości, bez właściwości, bez wielkiego Ach! jak tu pięknie! - ten pejzaż zatrzymał mnie w miejscu, kazał zatrzymać się na skraju drogi, dróżki raczej, ledwie co szerszej od samochodu, i ten właśnie obraz przyszedł mi na myśl, gdy staram się teraz zapisać co myślę, co pamiętam, póki jeszcze gorące wrażenia. Czemu ten pejzaż prosty, szkicowy, trzy ruchy pędzlem - czemu nie inne? Bo to jest krajobraz jak kompres na zmęczone oczy. 

W drodze do Racławic, oto miejsce, gdzie przemówił jabłoniowy sad i trzeba było - koniecznie i natychmiast - zatrzymać się i patrzeć, sad był po lewej. 


Droga, na której nie wyminą się dwa samochody prowadziła dalej w stronę Racławic i historycznego pola bitwy, chciałam zobaczyć je z bliska, dlatego wybierałam drogi nieco szersze od ścieżki, drogi do pojedynczych domów, oddalonych kolonii, żeby wyjechać wreszcie wysoko i znaleźć w polach wysokie drzewo i dwie wielkie mogiły nieszczęsnych powstańców, chłopskich żołnierzy Kościuszki. O tym opowiem innym razem, dziś - nie wiadomo czemu - musiał być przydrożny sad. Najważniejsze udaje mi się zobaczyć zawsze wtedy, kiedy zabłądzę albo zmylę drogę, albo porzucę utarte szlaki. Tam jest życie, które niczego nie udaje, nie jest na pokaz, jest samo-dla-siebie. Szerokie. Piękno rozrzucone szerokim gestem, dla nikogo.

Moja ziemia, z serii krajobrazy Ziemi Miechowskiej, odsłona wiosenna - kwitnące jabłonie:

Krajobrazy Ziemi Miechowskiej. W drodze do Racławic, krajobraz z kwitnącym sadem jabłoni.

Krajobrazy Ziemi Miechowskiej. W drodze do Racławic, krajobraz z kwitnącym sadem jabłoni.

Krajobrazy Ziemi Miechowskiej. W drodze do Racławic, krajobraz z kwitnącym sadem jabłoni.

Krajobrazy Ziemi Miechowskiej. W drodze do Racławic, krajobraz z kwitnącym sadem jabłoni.

Krajobrazy Ziemi Miechowskiej. W drodze do Racławic, krajobraz z kwitnącym sadem jabłoni.







Komentarze

  1. allegra_walker5 maja 2015 09:37

    "Wszędy jest doskonałość; żwir ci przypomina
    Rubiny, i żaba błyszczy ogniem serafina."
    Co prawda akurat w ostatnich wpisach nie ma żaby, ale ten dwuwiersz Anioła Ślązaka przypomina mi się zawsze, kiedy wchodzę na Twój blog. Uroda powszednich rzeczy; czułe oko, które wszędzie potrafi dostrzec doskonałość. Harmonia świata.

    OdpowiedzUsuń
  2. Budzisz wspomnienia, żeby nie rzec demony, to nie jest dobry pomysł, tak od rana...
    Tak powiem - może nie konkretnie Miechowski, ale ogólnie Małopolski pejzaż jest tym, który noszę w sobie i im jestem starsza, tym bardziej, a im bardziej, tym trudniej mi zachwycać się dolnośląskim, a przecież tu mieszkam dłużej niż tam, tu moje miejsce. A ja nad Wisłą czuję się dobrze, rozczula mnie widok wierzb, zarys Tatr, kościółki podkarpackiej wsi, kurz drogi polnej, wszystko mnie tam rusza, a tu coraz bardziej uwiera. Pocieszam się, że to nie tak daleko, mogłabym przecież mieszkać tysiące kilometrów, więc nie jest źle;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja to rozumiem... Myślę sobie, że nasze przywiązanie do pewnego krajobrazu (może też zespołu pojęć, który za nim stoi, historii, opowieści, przeżyć) za nic sobie ma takie czy inne wybory życiowe, decyzje, jest tyleż irracjonalne, ile uporczywe, czeka spokojnie (lub niespokojnie) aż przyjdzie czas, aż wróci się znowu - na chwilę lub dłużej.
    Nie jest źle, zdecydowanie nie jest! Nawet najostrzejszy atak nostalgii możesz uspokoić kilkugodzinną podróżą - w ostateczności, gdyby się już nie dało z sercem dyskutować przedstawiając racjonalne argumenty typu: urlop, lato ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Najpierw, w pierwszym skojarzeniu, połączyły mi się te cytowane przez Ciebie słowa wiersza z innym, bardzo znanym:
    "(...) A kto tak patrzy, choć sam o tym nie wie,
    Ze zmartwień różnych swoje serce leczy,
    Ptak mu i drzewo mówią: przyjacielu (...)"

    A potem jeszcze z głosem drugiego poety, ostatnie słowa wiersza, który zresztą bardzo jest mi bliski:
    "a jeśli jest to twoje uwodzenie jestem uwiedziony na zawsze
    i bez wybaczenia"

    Tyle ich różniło, a dla mnie zawsze jakoś ich głosy się łączą, taka rozmowa.


    I dziękuję za Twój głos, za trafność spostrzeżeń. I życzliwe zawsze spojrzenie.

    OdpowiedzUsuń
  5. " U nas dość głowę podnieść, ileż to widoków..." kocham te piękne w prostocie swojej pejzaże, a w Twoim wydaniu piękno jest spotęgowane- dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  6. Basiu, dziękuję! Był czas, że stałam jednak po stronie Hrabiego w całej tej dyskusji (trochę się teraz tego wstydzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie chciałabym używać zbyt górnolotnych słów, ale w moim prywatnym słowniku słowniku pojęć, to jest właśnie patriotyzm, nie, wróć - STĄD się bierze patriotyzm, z tych (małopolskich) "pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem"...;)
    I z języka, którym myślimy, mówimy, piszemy, czytamy, więc i z kultury, mentalności, historii.
    Oba one, miejsce i język nierozerwalnie związane, podróżują z nami w czasie i przestrzeni, budując poczucie tożsamości, czasem utrudniają asymilację gdzie indziej;
    cóż, zawsze pozostają jeszcze... blogi:)
    Pozdrawiam i idę do roboty;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Magdalena Jastrzębska5 maja 2015 15:17

    To przywiązanie do ziemi, do swojskich widoków u mnie narastało i pogłębiało się z czasem. W takich plenerach czuję się po prostu u siebie, związana z tymi miejscami, zakorzeniona.
    Inne widoki, może bardziej spektakularne, bardziej "nachalne" nie dają mi jednak takiego wyciszenia i spokojnego przekonania, że to "moja ziemia".
    Rozumiem Cię całkowicie:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękne tereny - równiny, nawet takie rozlane falami po okolicy, zawsze rodzą melancholię i zadumę - góry to wyzwanie, skok adrenaliny. Tu zaduma, tam wysiłek - raz jedno raz drugie, szkoda by było się zubażać nie korzystając z obu.

    OdpowiedzUsuń
  10. A jakież cuda Wy Pani w tym Krakowie macie. Weźmy na ten przykład taki Kopiec Piłsudskiego. I Las Wolski. Dla mnie jak Puszcza Amazońska...a teraz błogi wypoczynek na Plantach...

    OdpowiedzUsuń
  11. No no, toż to prawdziwa Wyprawa! Szkoda, że mnie tam nie ma, ale cóż - taki los pańszczyźnianego... hmmm.... znaczy, pardon, cieszę się urokami mojej wiejskiej posiadłości, właśnie chwili błogiego wypoczynku takoż zażywając ;-)
    Mam nadzieję, że przykładnie per pedes J.W.P. przeszłaś od Rynku Głównego na kopiec Piłsudskiego, wzdłuż Wisły, Norbertanki, potem Sikornik i Sowiniec, na pamiątkę nieobecnej w Krakowie? ;-)
    I wybierz się jeszcze koniecznie na zamek w Przegorzałach, jaki stamtąd jest widok na meandry Wisły!
    Albo na Bielany? Jak już tak chodzisz przykładnie niczem Felicjan Dulski :-))) Serdeczności, miła M. i baw się dobrze!

    OdpowiedzUsuń
  12. Prawda, jakie to ciekawe? To widok, do którego się jakoś dorasta, dojrzewa. I bardzo znamienne jest też, że język sam podpowiada metafory takie właśnie "zakorzenione" w ziemi, gdy mówi się o małych ojczyznach, paralele z wzrostem roślin, drzew, zapuszczanie korzeni, wzrastanie. Jest w tym trochę tajemnicy, jakby jakieś atawistyczne przywiązanie, nawet ponadgatunkowe, łączące nas nawet ze światem roślin, minerałów. Ot, tak sobie dywaguję. Dobrze być rozumianym :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. I to, jak wzrok ucieka wtedy dalej i dalej. Jest w tym krajobrazie jakieś wielkie uspokojenie.
    I masz rację, góry to całkiem inna historia, szczęśliwie jedna miłość nie wyklucza tu drugiej. A jednak to pierwsze to mój "kraj" rodzinny, a drugie - odkrycie wczesnej młodości. I tak to się łączy.

    OdpowiedzUsuń
  14. A ja mając chwilę przerwy pracy napiszę - że mogłabym się pod tym podpisać (także w nieufności do wielkich słów, które tak chętnie są teraz nadużywane i przywłaszczane przez ludzi, z którymi nie mam nic wspólnego i nawet nie umiem wyrazić, jak mnie to przygnębia).
    A język? I nawet coś takiego jak brzmienie mowy, te wszystkie szeleszczące, nie do wymówienia przez cudzoziemca dźwięki; albo archaizmy, ginące słowa, które oznaczają cały świat obcy miejskiej kulturze, nieznane rośliny, polne chwasty. To mnie określa, to łączy mnie z ziemią i dziwnie wzrusza. Albo gwara jeszcze - dopiero teraz ją doceniam, a przecież ona jest śladem tego barwnego zróżnicowania, małych ojczyzn oddzielonych polnymi miedzami, co się kończyły tam, gdzie linia horyzontu i gdyby nie wspólna polszczyzna, gdyby te różnice były większe, to nawet mogłabym się nie porozumieć z mieszkańcem Śląska, Mazowsza czy Podlasia. Moze tak to jes, moze inacy, tak se ino myśle ;-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Per pedes, per pedes jakżeby inaczej. Jeno start był w Parku Decjusza. Zresztą chyba nie ma wyjścia...w przeciwieństwie do K. Kosciuszki raczej nic tam na szczęście nie podjeżdża? Do Zoo tylko? No tak czy owak przeżyłam, a trzeba Ci wiedzieć, że piechur to że mnie żaden;) raczej szlifibruk;)

    OdpowiedzUsuń
  16. No dobrze, zaliczam. Nie jest to bieg trzech kopców, ani mój szlak dwóch kopców, ale jak na mieszczkę, to pięknieś się Pani spisała :-) Autobus w okolice zoo ułatwił by Ci drogę, ale cóż to wtedy za wyprawa? No to pięknie i gratulacje, bardzo czekam na jutrzejszą relację z osiągnięć i turystycznych wyczynów!

    OdpowiedzUsuń
  17. Bieg trzech kopców? No tak, no tak, ale to chyba nie w tym wcieleniu;) i w następnym też chyba jeszcze nie;) dziś było Podgórze, cudowna Pani w Domu Kultury, która obdarowała mnie życzliwością i książkami pana Nowaka, które zapragnęłam mieć po recenzji nieocenionej To Przeczytałam.
    Widziałam, że remontują kościółek św. Benedykta- to bardzo dobra wiadomość. Żeby tak jeszcze szczęście spotkało Kossakówkę koło której codziennie teraz przejeżdżam ( ach te wykopy na Podwalu i zmiany w komunikacji;) i codziennie serce mi krwawi na jej widok.
    Przepraszam za prywatę i brak odniesień do Twoich tekstów:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Ależ! Taką prywatę to ja bardzo lubię :-) Doniesiono mi dziś, że kasztany kwitną w Krakowie, ech, tęskni mi się... A jeśli kwitną, to przecież musisz zobaczyć aleję Waszyngtona! O ile nie znudziły Ci się krakowskie kopce :-)
    Bardzo proszę o kolejną jutrzejszą część relacji w telegraficznym skrócie!

    OdpowiedzUsuń
  19. No właśnie mam plan pozwiedzać jutro tamte rejony. Ale wiesz co mówią- chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach;)

    OdpowiedzUsuń
  20. W każdym razie oceń proszę stan kasztanów i czy dotrwają kwitnące do niedzieli :-)
    (też Go spróbuję rozśmieszyć a co ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz