Droga do Racławic. Mogiły kosynierów i kilka gorzkich myśli o naszej historii.

Był trzeci maja, niedzielne popołudnie, wybrałam się znów niedaleko, można by powiedzieć, że tuż za miedzę i znów zdziwienie, jak ciekawe mogą być miejsca, o których się słyszało tak dużo, że wydawały się zwyczajne i może pozbawione uroku. Trasa wycieczki jak zwykle improwizowana, decyzje podejmowane pod wpływem chwili, nagłych impulsów, jakiegoś widoku tu czy tam, do którego chciałoby się zbliżyć, sfotografować jakiś ciekawy kolorystycznie układ pól, kwitnący jabłoniowy sad albo zobaczyć, co kryje się za zakrętem i jak wygląda z bliska ten kościół, którego wieża rysuje się w oddali. Czasem mapa coś podpowiadała, czasem prowadziła na manowce. Piękne manowce mojej ziemi

Dziś wspominam sobie najważniejsze punkty tamtej trasy, która okazała się nawet mieć jakieś patriotyczne akcenty, jak przystało 3. maja (jakkolwiek mój patriotyzm, raczej mało ostentacyjny i nie nadmiernie eksponowany, przejawia się nieco inaczej, bardziej codziennie i zwyczajnie, o czym może najlepiej świadczy cała seria wpisów poświęconych "mojej ziemi"). Jednak, gdy już droga poprowadziła nas tam, gdzie poprowadziła, gdy po przyjrzeniu się dwóm niewielkim wiejskim kościołom nieopodal Miechowa znalazłam się tak blisko - zapadła decyzja. I już wybieram boczne drogi, niewiele szersze od samochodu, drogi jak wstążki przecinające meandrem ten krajobraz bez linii prostych. Przy drogach kwitnące sady, zieleń majowa, pola rzepaku, cała wiosenne wiejskie przybranie i pola są kolorowe jak pasiasta spódnica, może brakuje tylko czerwieni... Chociaż nie, czerwień też będzie. Nawet w nadmiarze. Najpierw jednak będą wąskie drogi, falujące pola, samotne drzewa i mogiły kosynierów. Przy drodze do Racławic.

Racławice mogiły kosynierów



Tak wybierałam trasę, jadąc bocznymi drogami, by móc przejechać jak najbliżej pola bitwy z 4 kwietnia 1794 roku i wtedy na mapie znalazłam zaznaczony punkt, gdzie znajdują się mogiły kosynierów. I nie to, że odprawiam hurrapatriotyczne okolicznościowe pielgrzymki, ale od dawna czytam cmentarze, a przede wszystkim zawsze wzrusza mnie i zarazem do rozpaczy doprowadza, do bezsilnej złości ten piekielnie splątany wątek naszych powstań, przegranych bitew, wielkich patriotycznych zrywów, potyczek, wielkich nadziei po pierwszej wygranej bitwie, indolencji dowódców, wewnętrznych konfliktów, powolnego wykrwawiania w beznadziejnej walce i tak co pokolenie; i zasmuca mnie los tych młodych, wariacko odważnych, oszołomionych patriotycznym narkotykiem, którzy nic sobie nie robili ze zdroworozsądkowych rokowań i szli w powstania jakby odebrana im była pamięć poprzednich klęsk. 

Jeszcze gorsza jest dla mnie świadomość całkowitego podziału społeczeństwa, dramatycznych nierówności, a zwłaszcza dojmującej i pozbawiającej człowieczeństwa biedy tych, na których spoczywał ciężar utrzymania państwa, których sprzedawało się wraz z taką czy inną wioską, tych nieszczęśników przypisanych do ziemi, żyjących w rozpadających się, zapadłych w ziemię chałupach, rozmnażających się bez umiaru, by pochować większość dzieci, które szczęśliwie nie dożywały pięciu lat i nie były skazane na ten los; chłopów umierających z chorób, z biedy i od wódki, tysiącami padających od moru, od zarazy, pozbawionych ratunku, żyjących w zabobonie i gusłach, padających do nóg jaśniepaństwa, całujących po rękach proboszcza dobrodzieja, pozbawionych tożsamości, pozbawionych praw obywatelskich, traktowanych w najlepszym razie jak kuriozalne indywidua, jakaś rasa na poły zwierzęca. A oni, przez wieki pozbawiani praw, świadomości, ogłupiani makabryczną biedą i rozpijani na umór przez panów czerpiących niemałe zyski z propinacji, oni wytrwale pragnęli już tylko jednego - kawałka ziemi dla siebie, tej samej, na której pracowali dla innych. Jaśnie panowie mieli do zaoferowania zwykle tylko obietnice (gdy w ogóle przyszło im na myśl, że można by chłopstwo jakoś wykorzystać do swoich celów). Zapewne nie wszystko zło brało się z wyrachowania, część pewnie z nieświadomości, z jakiegoś ogólnonarodowego zacofania i ogólnych pojęć epoki, którą ledwie dotknęły echa jakichś tam egalitarnych mrzonek i egzaltowanych wołań o równości obywateli. Zresztą, gdy argumentem jest gilotyna, trudno oczekiwać, że konieczność zmian będzie przyjęta z euforią. Ale minął i krwawo wygasł wiek XVIII, przyszły jakieś echa Siècle des Lumières, zapaliły się i zgasły nikłe światła, przyszedł wiek XIX co dwadzieścia lat lub częściej naznaczany wielkim patriotycznym upuszczaniem krwi. Co zrobiono dla "synów tej ziemi", jak górnolotnie się ich nazywa? 

Czemu w ogóle był możliwy rok 1846 z jego okropieństwami, czemu najohydniejsze, nie do wypowiedzenia zbrodnie - po dwóch stronach - zdarzały się w 1863? Kto ponosi odpowiedzialność? Bitwa stoczona w styczniowe popołudnie po dwóch dniach marszu prawie bez jedzenia i bez odpoczynku, zwycięstwo przez pomyłkę i w zasadzie bez znaczenia, powstańcy zostawiają pole bitwy, zostawiają rannych towarzyszy błagających o łaskę śmierci, idą gdzieś dalej rozpalić ogniska, sami ledwie żyją z zimna, z głodu. W nocy chłopi dobijają rannych powstańców na polu bitwy, zdzierają z nich ubrania, buty, pierścienie, kosztowności. Oddział powstańców-niedobitków pacyfikuje dzień później tę wieś (w skrzyniach w wiejskich izbach ponoć pierścienie ucinane z palcami zabitych lub rannych powstańców) szybka egzekucja, śmierć przez powieszenie znajdują mężczyźni i jedna kobieta; lecz oto nadciąga oddział Kozaków, powstańcy uciekają, jeden z Kozaków odcina sznury - tylko jeden z uratowanych chłopów przeżyje, ale żyć będzie jeszcze długie lata (co by napisał - gdyby pisać umiał?). Jedna historia z tysięcy, jedna jakich wiele - z pewnej uroczej i malowniczej miejscowości na Ponidziu. Kto jest winny, kto jest bez winy?

O tym wszystkim myślałam stojąc nad mogiłą z 1794 r. O roku ów! Wtedy pewnie można było jeszcze mieć nadzieję, wszystko odmienić, odwrócić, uratować. Gdyby zmienić wielkopańskie myślenie bogom-podobnych panów i władców tej ziemi, gdyby zechcieli zobaczyć - zgodnie z tym, czego uczyła ich ponoć wiara ich przodków - gdyby mogli zobaczyć w "tamtych" swoich braci. W gminie, pospólstwie, w chłopkach, prostaczkach, wieśniakach

Hymn do miłości ojczyzny. Ignacy Krasicki. Wątpię, czy ktoś pamięta więcej niż dwa pierwsze wersy, albo - pamiętając - zastanawia się nad ich prawdziwym znaczeniem. Te słynne: "Święta miłości kochanej Ojczyzny/ Czują cię tylko umysły poczciwe!" zna chyba każdy. Proszę zatem, druga strofa, światła myśl światłego umysłu, jednego z tych, w których mocy zapewne był ratunek:
Wolności! której dobra nie docieka
Gmin jarzma zwykły, nikczemny i podły,
Cecho dusz wielkich! ozdobo człowieka,
Strumieniu boski, cnót zaszczycon źródły!

Gmin jarzma zwykły, nikczemny i podły. Moi ojcowie.


Racławice mogiły kosynierów

Racławice mogiły kosynierów

Racławice mogiły kosynierów

Racławice mogiły kosynierów

Racławice mogiły kosynierów

Racławice mogiły kosynierów

Racławice mogiły kosynierów

Racławice mogiły kosynierów



Z tablicy informacyjnej:
Ziemię racławicką znaczą mogiły poległych w bitwie w 1794 r. Początkowo chowano ich w miejscach gdzie zginęli. Dawniej na polach i łąkach widniało wiele krzyży i kopców mogilnych. Z czasem ślad mogił zanikał z pól i pamięci ludzkiej. Dlatego powstały te oznaczone krzyżami oraz pamiątkowymi tablicami wzniesionymi w latach 60-tych XX wieku, groby poległych w Bitwie Racławickiej Kosynierów.



Nie tak miał wyglądać dzisiejszy wpis o kopcu Kościuszki w Racławicach. Tak wyszło, gorzko. Może taki kontrapunkt dla tego oficjalnego patriotyzmu, który zewsząd mnie otacza. O tym myślałam stojąc na wzgórzu nad polami racławickiej bitwy, wokół mając ziemię naznaczoną wieloma innymi bitwami, potyczkami, klęskami. I myślałam: jak (i czy w ogóle) jest możliwe, żeby z takiego podglebia, z narodu tak podzielonego na rasę panów i niewolników, jeszcze przed stu laty, jak jest możliwe, by z tej nienawiści, przepaści, nierówności, żeby z tego powstało coś dobrego, spójnego, zdrowego. Chyba nie.

Następny wpis poświęcony będzie już Racławicom tu-i-teraz. To oczywiście w Racławicach znajduje się drugi po Krakowie kopiec Kościuszki, z pewnością mniej znany, dlatego może warto (na pewno warto) pokazać to miejsce. Było całe w pięknej zieleni, z koszmarnym z okazałym pomnikiem Bartosza Głowackiego stojącym na błoniach u stóp wzgórza zwanego Zamczysko, na którym usypano kopiec - niewielki, symboliczny a górujący wysoko nad okolicą. To miało być dziś - a będzie jutro, cóż, takie są przypadłości dygresyjnej natury.








Komentarze

  1. "Cudne manowce, cudne manowce..."
    I Twój patriotyzm bardzo mi się podoba...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za lekturę i dobre słowo.
    A te manowce... wiedziałam, że komuś się tak skojarzą, zresztą, mnie też!

    OdpowiedzUsuń
  3. Magdalena Jastrzębska7 maja 2015 14:39

    Piękny tekst napisałaś... i zdjęcia dopełniają ten obraz piękna i smutku.
    W tamtym roku powędrowałam wyrywkowo Małopolskim Szlakiem Powstania Styczniowego. Piszę, wyrywkowo, bo zaczęło i skończyło się wizytą na cmentarzu w Miechowie. Szukałam powstańczej mogiły z 1863 roku. Tam spoczął na wieki przy swych towarzyszach dwudziestolatek - Emanuel Moszyński, brat mojej ostatniej bohaterki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Magdaleno, dziękuję. Pewnie nie każdy ma tu ochotę dziś cokolwiek napisać, zresztą i mnie zdarza się myśleć, że życie jest może wystarczająco smutne, albo za krótkie, żeby jeszcze dokładać sobie zmartwień takimi gorzkimi wspomnieniami czy refleksjami. A przecież przeszłość jest ważna i pamięć, a czas zaciera wszystko i właśnie dlatego warto jest pamiętać, mówić o przeszłości. Dlatego zawsze bliscy są mi ludzie, którzy tej przeszłości nie pozwalają odejść w zapomnienie (i na przykład podróżują po całym kraju śladami ludzi, którzy dawno odeszli i dają im jakiś pozór nowego życia).
    A bitwa miechowska? Cały ten szlak od Ojcowa przez Skałę, Glanów, Imbramowice do Miechowa - który przemierzam od pewnego czasu dziesiątki razy, to trasa ich przemarszu, potyczek, zwycięstw i porażek zakończonych tamtą rzezią. Co ciekawe, z licealnych lekcji historii w tym mieście, (tak, w M.) nie wyniosłam ani wzmianki, ani najmniejszego wspomnienia o tej bitwie, nic. To właściwie przerażające i mam nadzieję, że może teraz coś się zmieniło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie ten oficjalny patriotyzm, ten ze sztandarami i ludzie obwieszeni kotylionami... umiem to ująć tylko jednym słowem... niestrawność.
    Miejsce znam, równie gorzkie słowa mi się cisną.
    Powstania, za każdym razem bardziej szaleńcze - Kościuszko miał jeszcze regularną, wyszkoloną armię, powstańcy listopadowi też a potem? Trzydzieści lat interwału i kolejny upust krwi - czy dziwić może dziś że przeciętny Polak ma mentalność pańszczyźnianego chłopa, lub co gorsza chamowatego fornala, nawykłego że mu szpicruta grzbiet chłoszcze, ale wiedzącego że zaraz powetuje to sobie na kimś lub na czymś?!
    Boleśnie o tym Ziemkiewicz pisze po wielokroć.
    Szkoda jego wniosków powielać.
    Mieliśmy 70 lat bez upustu krwi, pełne dwa pokolenia ludzi którzy nie zaznali wojny... rośnie trzecie, skazane na emigrację bo tak jak za czasów pańszczyzny w Polsce ci przy korycie, przy władzy, przy przywilejach, gardzą zwykłymi ludźmi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Łucja-Maria7 maja 2015 20:06

    Czytając Twoje posty, od razu chcę wsiąść w samochód i jechać by poznać miejsce prezentowane przez Ciebie.
    Tym razem to miejsce jest mi znane. I podobnie jak Ty stałam na wzgórzu nad polami racławickiej bitwy. Na moment przymknęłam oczy i miałam wrażenie, że słyszę jęki konających, strzęk kos, huk dział... I okrzyki zwycięstwa...
    Pozdrawiam serdecznie:)*

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, w takich miejscach czuje się historię i nie sposób nie myśleć tam o przeszłości. Choć prawdę mówiąc są chwile, kiedy wolałabym nie myśleć o niej wcale, żyć tu i teraz i nie rozmyślać: dlaczego, kto był winien, jaki splot dziejowych okoliczności doprowadził nas do takiego szeregu klęsk, do tak strasznego wykrwawienia i utraty najbardziej wartościowych ludzi. Nie ma dla mnie w bitwach malowniczości, przerażają mnie bataliści rozmiłowani w spektaklu wojny. Dla mnie każda bitwa jest w jakimś sensie przegraną.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie lubię tych rzeczy na pokaz, trudno mi się o tym mówi i nie ufam tym, którzy nieustannie mają na ustach najwznioślejsze hasła.
    Gorzka historia. I tyle niewykorzystanych możliwości.
    Całe te nasze rozważania dobrze wpisują się może w święto 3 maja, gloryfikuje się Konstytucję - czy nie przesadnie? Czy można było wtedy zapobiec rozlewowi krwi, temu pasmu klęsk i copokoleniowej rzezi? Pracować wtedy nad scaleniem narodu, dać przywileje, podzielić się "świętą wolnością", dopuścić mieszczan do decydowania o państwie, dać chłopom ziemię, zobaczyć w nich ludzi, odciążyć z nieludzkiej pracy, wyciągnąć z nieludzkiej nędzy. Praca u podstaw... to chyba niemodne i ośmieszane hasło dziś.
    A teraz - tak sobie myślę - teraz jest już za późno. Płacimy wszyscy dziś za tamtą odwieczną pogardę uprzywilejowanych do maluczkich, za traktowanie państwa jak prywatnej własności wąskiej kasty. I za to, że wyginęli najlepsi.

    OdpowiedzUsuń
  9. Elżbieta Przymenska9 maja 2015 03:44

    Gorzko, bardzo gorzko, tym bardziej że historia kołem się toczy i chociaż realia są inne, to podziały wciąż te same. Patriotyzm to piękna rzecz, ale jego istota ciągle jest wypaczana na tysiąc sposobów i to chyba najbardziej boli. Bohaterowie, których kiedyś windowano na piedestał dziś z niego spadają, ideały sięgają bruku, a każdy kto dorwie się do głosu ma swoją prawdę objawioną i misję do spełnienia. W zalewie wzruszających obrazków i narodowych akcesoriów łatwo jest zapomnieć o tym, że Ojczyzna to nasz zbiorowy obowiązek, a nie postaw sukna, z którego można urwać swoją część. Kiedy czytałam o Twojej wędrówce na mogiły, myślałam podobnie jak Ty o tym, jaki sens mają podobne zrywy, dlaczego aby zapisać się w pamięci narodu trzeba polec na polu chwały, zamiast to pole uprawiać? Czy powiewanie chorągwiami i dzwonienie szablą to nadal nasza ulubiona narodowa rozrywka? Kiedy słucham współczesnych polityków i tego co mówią od pewnego czasu, strach mnie ogarnia, nie wiem, czy to pospolita głupota, zakłamanie, czy też początek zbiorowego szaleństwa? O przeszłości trzeba pamiętać, jednak sama pamięć nie wystarczy żeby śmierć i ofiara nie poszły na marne. Szkoda wielka, że jak widać wyciąganie wniosków z historii nie jest tym, co lubimy najbardziej...

    OdpowiedzUsuń
  10. Miłosz pisał: „Społeczeństwo i cywilizacja trwają dzięki niesłychanie drobnym cząsteczkom cnoty rezydującym w poszczególnych indywiduach” .
    Ale co z wielkimi pokładami nikczemności, które zalegają poszczególne ludzkie indywidua? Czy aby one nie tworzą też społeczeństwa, cywilizacji?

    A może to nie są wcale pokłady nikczemności a głupoty, bierności, strachu, konformizmu, chciwości...? Może to wszystko wynika nie tylko z chęci "urządzenia" się w świecie, ale i ze zwykłego instynktu przetrwania?

    A jednak całe życie "uczepiałem" się tych "niesłychanie drobnych cząsteczek cnoty" - i to bardziej w innych ludziach niż w sobie samym (może dlatego, że - o tyle, o ile znałem siebie samego - własnej "cnocie" nie dowierzałem)?

    Podobnie chyba uczepiałem się chyba piękna - piękna, które istnieje w świecie, ale otoczone jest jednak brzydotą, okropnością, grozą, horrorem?

    Ceną jaką płacimy za wiedzę jest zwykle rozczarowanie. Ale to, co pozostaje po rozczarowaniu jako cnota, piękno a zwłaszcza miłość - potrafi nas zbawić.

    Tylko do takiej cywilizacji i takiego społeczeństwa - gdzie owe drobne cząsteczki cnoty (wraz z dobrem piękna czy miłości) rezydują, nadając jej człowieczy sens - chcę się przyznawać.

    OdpowiedzUsuń
  11. Littera docet, littera nocet. Jak pisać o historii, jak przypominać tamte sprawy, jak utrzymywać pamięć - żeby uczyć a nie szkodzić? Tylekroć czytam, szczególnie ostatnio, gorące patriotyczne apele i jest mi wstyd za tych, którzy tak gorliwie wycierają sobie usta jej imieniem. Powinna być wielka litera, ale nawet tego nie potrafię - tak mnie odstręczają, takim wstydem napełnia mnie bogoojczyźniana inscenizacja.
    I pamięć nie wystarczy - bo nie idzie o głupie frazesy, albo co gorsza o zawłaszczanie sobie śmierci tamtych dla niskich i podłych celów. Ale nawet mądra pamięć nie wystarczy.
    "... czy to początek zbiorowego szaleństwa" Kiedyś dawno czytając o latach międzywojennych coraz częściej zaczęłam odbierać ten gorzki ton, jaki zaczął się w latach 30. u niektórych pojawiać. Choćby Miłosz. Choćby katastrofizm w poezji, ale też inne pisma z epoki. Najpierw nie mogłam pojąć jego znaczenia. Potem przyszła jakaś wiedza, na pewno nie wystarczająca, ale może chociaż na tyle, bym zaczęła dostrzegać paralele. Przerażające podobieństwa. Może i jest "magistra vitae", ale uczniów u nas ma niewielu.

    OdpowiedzUsuń
  12. Piękne i głęboko humanistyczne w tej wierze w człowieka "pomimo wszystko" jest to Miłoszowe zdanie. Nie mieć złudzeń i dawać nadzieję to wielka sztuka; gorzka wiedza a przy tym wiara, że "niesłychanie drobne cząsteczki cnoty" wystarczą, by jeszcze na jakiś czas uratować - społeczeństwa, cywilizację, cały ten niedoskonały i w gruncie rzeczy przerażający świat. Dla mnie wszystko, całe myślenie o świecie, o naturze człowieka zatrzymało się już jakiś czas temu na nierozwiązywalnym pytaniu "unde malum". Nie potrafię wykroczyć dalej, próbuję różnych ścieżek. Stworzyłam sobie wzorem Descartesa "une morale par provision" jak tymczasowy lichy dom, ledwo sklecony i dający jakie-takie schronienie - na czas aż zbuduję nowy. Nie mam złudzeń co do ludzkiej natury, szczególnie gdy patrzyć na ludzkość "en masse". Ratuje jeszcze to, co drobne, unikalne, jednostkowe. I te "niesłychanie drobne cząsteczki cnoty" które pomimo dość nikczemnej całości gatunku tkwią w "poszczególnych indywiduach" wpisują się doskonale w moją prowizoryczną filozofię przetrwania.
    I czasem powtarzam sobie ten wiersz, który o wiele lepiej wyraża to, co próbowałam nieskładnie powyżej.

    O piękno, błogosławieństwo: was tylko zebrałem
    Z życia które było gorzkie i pomylone,
    Takie w którym poznaje się swoje i cudze zło.
    Zachwyt porażał mnie i tylko zachwyt pamiętam. [...]

    OdpowiedzUsuń
  13. Przeczytałam Twój post bardzo interesujący z wnikliwością. Wiele bolesnych słów, ale jakże prawdziwych w nim tym razem zawarłaś.
    To były dwa tak strasznie odrębne światy. I trudno byłoby nawet osądzać sytuację z punktu widzenia moralnego.
    Bo, po której stronie ta moralność była?

    Jestem pełna podziwu dla Twojej miłości do naszej ziemi.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziękuję Natanno za czas poświęcony na lekturę. Ciężko się czyta, trudno pisze i jeszcze ciężej myśli o tym wszystkim. Zadajesz (wiem, że retoryczne pytanie o moralność. Wydaje mi się coraz bardziej, że nie sposób ocenić historii jednoznacznie. Ta niejednoznaczność często bywa kwalifikowana jako relatywizm moralny (to częsty argument w dyskusjach) i nadaje mu się bardzo pejoratywne znaczenie, a tymczasem jest w takim spojrzeniu wiele słuszności, zwłaszcza w tym, że powstrzymuje się od jednoznacznych osądów. Świat jest zbyt skomplikowany, ludzkie motywacje zbyt splątane, a człowiek zbyt słaby po prostu, żeby móc jasno to rozdzielać. Trochę obawiam się ludzi, którzy mają jasne i niepodważalne odpowiedzi na każde pytanie, natomiast cenię sobie tych, którzy nie obawiają się trudnych pytań.


    To jakby podziwiać, że ktoś oddycha :-)
    Pozdrawiam i dziękuję za Twój głos.

    OdpowiedzUsuń
  15. I ja się coraz bardziej o tym przekonuję, że odpowiedzi na wiele pytań dotyczących przeszłości, jak i teraźniejszości są bardzo trudne i stąd nie można spodziewać się jednoznacznych na nie odpowiedzi. A tak chciałoby się te odpowiedzi poznać.

    A powstrzymywanie się od jednoznacznych osądów, co wydaje się być niełatwym ze względu na ludzką naturę, jest godne szacunku.
    Ja się zwykle na tym łapię, gdy już "zgrzeszę".


    O tej sytuacji pod Racławicami, po bitwie, już gdzieś czytałam, lub słyszałam.
    Faktem jest, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Brzmi to trywialnie, ale jednak jest aż do bólu prawdziwe i tego nie da się zmienić. Stąd różne spojrzenia na tamto wydarzenie a i inne.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz