Tam, gdzie kwitną jabłonie. Maj w Ojcowie cz. 2

Nigdy dotąd, choć od pewnego czasu odwiedzam Ojców dość często, nie widziałam ojcowskich krajobrazów w majowej odsłonie. Może raz tylko w ubiegłym roku wybrałam się początkiem maja na zwyczajową wycieczkę na Górę Koronną i Górę Okopy, takie zanurzenie w zieleni. Nigdy jednak nie byłam dotąd majową porą w Dolinie Sąspowskiej i dopiero te ostatnie dni, dwa niezwykłe dni moich ojcowskich wakacji od tak zwanego prawdziwego życia pokazały mi, co się dzieje z człowiekiem, który nieopatrznie zaglądnie w maju do Ojcowa ogólnie a do Doliny Sąspowskiej w szczególności. Otóż nieodwracalnie, nieodwołalnie i beznadziejnie traci on głowę. Nic tylko by wracał do tej zieleni, strumieni, bobrzych żeremi, łąk pięknych, starych domów i mógłby tak stać pod dachem z jabłoni aż skończy się czas albo maj.

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

W Dolinie Sąspowskiej, o której nie potrafię napisać tak, żeby utrwalić jej prawdziwy obraz, bo cała jest zmiennością i tak bogata w różnorodne scenerie, że nie zdołam nigdy stworzyć jakiegoś spójnego obrazu, jakieś kwintesencji, bo ona zmienia się wśród płynącego meandrami strumienia i wraz z porami roku, porami dnia, zmieniana i mieniąca się łąkowymi kwiatami, wodnymi odbiciami, zmieniana przez tamy, wznoszone i burzone, zatrzymywaną wodę rozlewającą się szeroko w rozlewiskach, płynącą wartkim nurtem, już to swobodnym, już to przechwyconym w młynówkę zasilającą stawy; bo inna jest popołudniem, inna gdy wieczorem kładą się mgły a najpiękniejsza w krótkich słonecznych godzinach (a tylko prawdziwy miłośnik Sąspowskiej potrafi przewidzieć czas i kąt padania słonecznych promieni), w Dolinie Sąspowskiej tak zielonej od lasów łąk, tak pełnej źródeł, skał i jaskiń, że nie kojarzyłam jej nigdy z osadnictwem człowieka - zakwitły stare jabłonie.


Stare jabłonie w Ojcowie mogą skrywać stare i nowsze budynki, koślawe chaty i piękne drewniane wille, domy zamieszkałe i domy opuszczone, całą różnorodność człowieczego życia, zasobnego czy biednego, które jednakowo się kończy. Jest taki jeden dom, którego nie potrafię zapomnieć, bo wygląda, jakby mieszkańcy zostawili go niedawno i jakby jeszcze czekał. Drewniany, budowany na zrąb, ma okna o małych kwaterach ujęte w drewniane, zielono malowane framugi, do drzwi prowadzą schodki przez ażurowy, drewniany ganek. Stoi na niewielkiej polanie, która już nie pamięta śladów mieszkańców, cała porośnięta pokrzywami i szczawiem, zimą widziałam jak dosłownie przeorana jest przez dziki, latem trudno tam podejść w gąszczu pokrzyw, ale maj otworzył ścieżkę przez to nieistniejące już podwórze okolone kwitnącymi drzewami, może to kwitły jeszcze wiśnie a może tylko jabłonie. Duża jabłoń od zachodu osłania dom i prawie zagląda w kwatery okien, za szybą widać podarte firanki. Napiszę o nim jeszcze, to jest jeden z "moich" punktów na mapie Doliny, teraz tylko jedno zdjęcie:

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

A potem idzie się dalej zostawiając dom swojemu losowi. Polana zwęża się i droga wąskim przesmykiem prowadzi między lasem a rzeczką; na niej most z drewnianych bierwion wspartych na betonowym progu, na którym z dumą wyryto rok budowy i odciśnięto (ogromny) ślad dłoni. Tuż za mostkiem taki malowniczy widok:

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

Tam nie podchodzę, są tuż obok inne domy zamieszkane i jak słychać odważnie bronione przez dzielne psy, które, sądząc po głosie, rozszarpałyby nierozważnego przechodnia na strzępy, albo - co gorsza - mogły być trzymane na łańcuchu, a jest to widok, którego nie znoszę (moja łagodna mizantropia zmienia się wtedy w coś, co niebezpiecznie przypomina falę nienawiści do ludzkiego gatunku en masse, to strasznie przykre uczucie). Zresztą cała ta osada, tzw. Poręba Sąspowska stanowi niejako enklawę cywilizacji wewnątrz Ojcowskiego Parku Narodowego - ale są to jak sądzę sprawy własnościowe tak skomplikowane, że nie znając ich dokładnie nie powinno się chyba oceniać, po czyjej stronie jest racja. I czy więcej szkód wyrządzi gospodarowanie kilku rodzin, czy setki tysięcy samochodów przejeżdżających przez sam Ojców i tabuny turystów zadeptujących najpopularniejsze szlaki (i co gorsza - przyrodę poza szlakiem). A mówiąc o turystach - kto jest bez winy... etc i przecież mój udział w tym (czy niezgoda na udział) niczego nie zmieni. Powinno się przedsięwziąć proste środki (choć pewnie kosztowne i nie przynoszące wymiernych korzyści) - zbudować obwodnicę, zbudować duże parkingi w odległości kilku kilometrów od granic Parku Narodowego, wyznaczyć piesze oraz rowerowe ścieżki i absolutnie zakazać wjazdu samochodów do Ojcowa. Czy to utopia? Czy nie żyłoby się wówczas lepiej? Czy nikt sobie nie zdaje sprawy, że przy tak organizowanej turystyce, jak to ma miejsce obecnie, przyroda tego najmniejszego w Polsce parku narodowego ulegnie nieodwracalnej degradacji? W weekendy w czasie sezonu setki samochodów ustawiają się wzdłuż drogi, kierowcy parkują w niedozwolonych miejscach, byle tylko nie pokonywać marszem tego kilometra, który dzieli od centrum parking na Złotej Górze. Kto na to pozwala i kto jest za to odpowiedzialny? 

Może ten wywód jest tu dysonansem, ale przecież zawsze takie myśli towarzyszą mi - mniej lub bardziej uświadamiane - w drodze. Bez tego, bez tego niepokoju o losy Parku, bez złości na ludzką bezmyślność, bez postępującej mizantropii, gdy widzi się śmieci wyrzucane w lasach i samochody parkujące na trawniku przed Kaplicą na Wodzie albo w każdym dowolnym skrawku przestrzeni - bez tego wszystkiego ten opis moich ojcowskich wrażeń byłby niepełny, więcej, byłby czystym fałszem. Podziwiam piękno świata i dziwię się, czemu człowiek tak strasznie odstaje od natury, jakim piekielnym wynaturzeniem czasami się zdaje.

To wszystko czuję i o tym myślę - bardziej świadomie lub mniej - gdy patrzę na stare drzewa jabłoni w Dolinie Sąspowskiej. Chmura kwiatów.

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

Nie tylko stare, wiejskie opuszczone chaty widzi się po drodze. Jest budynek, który od zawsze mi się podobał - solidny i masywny, ale o dobrych proporcjach, drewniany, posadowiony na wysokiej kamiennej podmurówce. Oto "Warzechówka":

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

Mieści się tam, gdzie dolina na powrót się rozszerza, faluje, nabiera przestrzeni; tam gdzie podmokłe łąki, rozlewiska i źródła dolnego biegu Sąspówki wydają się tak odległe, jakby to była inna rzeka i inna dolina. Wokół rozpościerają się szerokie rajgrasowe łąki, kośne, bogate; wzgórza unoszą się łagodnie, przecinane tu i tam wąwozami, dołem biegnie biała droga; wysokie niebo, przestrzeń, powietrze. Taka też bywa Dolina Sąspowska. Leśniczówka ukryła się całkiem za parawanem z kwiatów jabłoni, gałęzie unosiły się nad drogą jak wielki baldachim, pachnący, brzęczący pszczołami. 

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

Droga biegnie dalej, zabudowania leśniczówki zostają mi w pamięci tak jak widać - na tle wysokiej ściany lasu w różnozielonych odcieniach od seledynu przez szmaragd po najciemniejszą zieleń sosnową. Zresztą dalej zanurzenie w zieleni. Po kolana, po pas, po oczy. 

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

Czy zielona polana otoczona zielonym parawanem lasów nie jest dobrym miejscem na improwizowany piknik? Och, proszę wybaczyć jakość zdjęć, nie mam pojęcia, jakimi prawami rządzi się fotografowanie jedzenia i podziwiam kulinarne blogerki za umiejętność cudownego przemienienia zwykłego posiłku w martwą naturę Cézanne'a czy innych mistrzów. Trzeba mi za to wierzyć, że to było najsmaczniejsze śniadanie w moim życiu! I przyznać jeszcze muszę, że jakość fotografii to była ostatnia rzecz, o której wtedy myślałam.



A później trzeba niechętnie ruszyć znów na szlak, bo jeszcze daleka droga przed nami. Droga zapowiada się zresztą bardzo pięknie: są nieodmiennie zanurzone w zieleni skały, stare sady, stare domy i inne zabudowania. Jest domek częściowo murowany, częściowo drewniany, kryty pięknym gontem; kilka kamiennych stopni, środkowe drzwi prowadzą na pewno do chłodnej sieni, która biegnie na przestrzał wyprowadzając na tylne, gospodarcze podwórko, po prawej izba mieszkalna lub dwie, po lewej osobne mniejsze drzwiczki prowadzą może do kurnika albo chlewika, wszystko kryte jednym dachem. Okno w izbie ładne, dość wysokie, lekkim łukiem zaokrąglone górą, podzielone na cztery części, z ukośnym parapetem. Między oknem a drzwiami - wielka żółta elektryczna skrzynka łączy domek z cywilizacją. Można się oburzać, że dysonans - mnie cieszy, że mają światło, gorącą wodę na herbatę i pewnie gra radio. Pozostałe zabudowania przy domu to coś zupełnie unikalnego i gdy tylko przechodzę obok - fotografuję, robię sezonową dokumentację  chyba najbardziej z radości, że jeszcze są. Wysoka stodoła i przyległa do domu szopa obie kryte słomą. A jeszcze wcześniej - inna szopa, na tyle daleko, że na pewno należała do innego gospodarstwa, po którym pozostała jedynym śladem. Koślawa, rozsypująca się, dożywa swojego wieku. Kryta strzechą, której duże połacie pozostały jeszcze na miejscu, ale całość bardziej chwiejna niż domek z kart. Zawsze witam ten widok z niedowierzaniem - jaki upór, jak mocno chwyta się życia, nie ma dla niej ratunku, a przecież zachowuje jeszcze cień dawnego kształtu, iluzję użyteczności. Śmierć przedmiotów i budynków nie powinna budzić uczuć. To może wina konstrukcji umysłu.

Wokół drzewa, drzewa, stare jabłonie. Inny sad - w dole, po drugiej stronie drogi, nisko nad samą rzeczką, przytulony do skał i do ściany lasu. 

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

spacer Doliną Sąspowską, Ojcowski Park Narodowy

Wchodzimy w las, żeby wrócić "do cywilizacji" po kilku dobrych godzinach. Gdzie zaprowadziły mnie leśne ścieżki, moje prywatne nie-heideggerowskie Holzwege, jak najdalsze od filozoficznych rozważań a jak najbliższe życiu - temu uchwytnemu, brudnemu, pięknemu, przerażającemu życiu; o leśnej zwierzynie i leśnych echach, leśnych strachach i zgubieniu drogi, o drogi odnalezieniu - o tym kiedyś pewnie napiszę, którejś nocy. Tymczasem leśne ścieżki zaprowadziły mnie tam, gdzie powinny i tak minął i skończył się dzień pierwszy. 

Ach nie, przecież jeszcze był wieczorny spacer - taki jak lubię, w zapadającym zmierzchu, który wszystko odrealnia, po ojcowskich drogach, które wreszcie opustoszały po najeździe, jest tak cicho, że znów słychać strumień, wodospad młynówki, plusk ryb i widać latające nietoperze. Na dobranoc ostatni z jabłoniowych sadów, jeden z moich absolutnie ulubionych ojcowskich dawnych budynków - przepiękna Willa Pod Koroną, w której ponoć zatrzymywała się Deotyma, willi o pięknych balkonach, proporcjonalnej sylwecie, przytulonej do fantastycznych Skał Panieńskich i Kawalerskich, otoczonej plantacją brzozy ojcowskiej i słynną skalną iglicą - Igłą Deotymy. O tym wszystkim piszę, bo tego na zdjęciu nie widać, ale wystarczy zamknąć oczy... Tuż obok stare jabłonie całe w kwiatach. 

Willa Pod Koroną, Ojców, Ojcowski Park Narodowy, zabytki

Tak minął dzień pierwszy. Ale przecież to tylko fragment, wycinek, kilka obrazków i wspomnień, które udało mi się połączyć pod wspólnym znakiem jabłoni. A bzy? A kasztanowce? A niesamowita księżycowa Lunaria rediviva? A łąki i kwiaty nad Sąspówką, któreśmy przemierzali śladem bobrzych tam i żeremi? Stary dom, o którym tu wspomniałam, a który chcę pokazać na zdjęciach; pewna niezwykła kapliczka, smukła glorietka kryjąca źródło, spacer na Górę Koronną - to jeszcze przed nami. Za mną. Ale pisanie o tym ożywia trochę rzeczy i obrazy na nowo, daje im takie zagadkowe pół-życie, w przeszłości a jakby w trwaniu. Może dlatego warto pisać.

***

Relacja z kilku majowych dni w Ojcowie będzie (siłą rzeczy; lakoniczny styl wypowiedzi jest dla mnie nieosiągalny) podzielona na kilka części.
Maj w Ojcowie cz. 1
Tam, gdzie kwitną jabłonie czyli Maj w Ojcowie cz. 2
i kolejne już niebawem.
Wszystkie wpisy z Ojcowa zebrane są tutaj: OJCÓW I OKOLICE. Nie tylko z samego Ojcowa zresztą - jest tu Grodzisko, są ostańce jerzmanowskie, są dwa wejścia na Skałę 502, będą się pojawiać dolinki podkrakowskie. Mam do opisania tak dużo wycieczek i spacerów z Ojcowa i okolic (bywam tam często od listopada 2013 roku), że ta kategoria będzie się nieustannie i nieodwołalnie poszerzać. Miłośników Ojcowa zapraszam do poszukiwań w archiwach, będzie mi miło jeśli te wpisy komuś się przydadzą.

***

Sprawy techniczne: nastąpiło definitywne pożegnanie z Disqusem. Najwyraźniej nie jest stworzony dla mnie i poza niewątpliwymi zaletami przynosił mi coraz więcej kłopotów. Decyzję przyspieszyła zmiana, która zaszła niedawno, kwestia jakiegoś oprogramowania, które nie jest wspierane przez Google, jeśli dobrze zrozumiałam, a było to narzędzie pozwalające na synchronizowanie komentarzy (aktualnych a zwłaszcza dawnych - szczególnie ta druga opcja była dla mnie ważna, jako że wciąż uzupełniam archiwalne wpisy). Powracam zatem do wbudowanego, zwyczajnego systemu komentarzy, pozostaje mieć nadzieję, że spam nie będzie szczególnie dotkliwy. Rozstanie z Disqusem było dość burzliwe - na tyle, że zniknęła pewna część komentarzy, które nie zdążyły się zsynchronizować. Wszystkich czytelników, a szczególnie autorów tajemniczo zagubionych komentarzy - przepraszam za zamieszanie. Tak czy inaczej są w mojej skrzynce pocztowej, nie przepadły na zawsze. 

Komentarze

  1. Rok temu, 22 maja byłam w D. Sąspowskiej, nurzałam się w tej przerażającej zieloności, dreptałam gdzieś z tyłu, na końcu grupy opóźniając marsz, zupełnie oszołomiona zielenią, bujnością traw, słońcem i błękitem nieba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawie ta sama pora, ja byłam 16 i 17 maja, pewnie porównywalna skala zieloności, takiej prawie tropikalnej w dolnym biegu rzeczki, sielskiej i słonecznej wyżej na polanach. Najlepiej przyjść tu samotnie lub z dobrym compagnon de voyage, ale czasem nie ma wyboru... najważniejsze to być tam po prostu.

      Usuń
  2. Smakujesz świat jak prawdziwy podróżnik, nie turysta, bo dziś turystyka jest hałaśliwa, masowa i nie ma nic wspólnego z poznawaniem.
    Wiosna to jednak szczególna pora roku - uwodzi nadmiarem wszystkiego, co kwitnie i pachnie. Na Twoich fotografiach pięknie to widać, własnie tę "chmurę kwiatów".
    Gdy pisałam jedną z moich książek (Siostry Lachman) natknęłam się na informację, że Ojców kupił i zamienił w uzdrowisko Aleksander Przezdziecki (szwagier jednej z moich bohaterek), to on kochający polską przyrodę chciał pokazać rodzimej arystokracji, że i u nas można wypocząć. To z jego inicjatywy powstały wille dla letników-kuracjuszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ładne i trafne rozróżnienie - nawet słowo "turysta" nie podoba mi się i nie potrafię go do siebie odnieść, oddzielić od nieprzyjemnych konotacji masowej turystyki. Już wolę nazywać moje wycieczki włóczęgą, czy z przymrużeniem oka - wyprawą, nawet spacerem albo przechadzką.
      Wiosna to zaprzeczenie minimalizmu i jest tak piękna w przesycie wszystkiego.
      O panu Przeździeckim czytałam nieco poznając historię Ojcowa. W ogóle historia tego miejsca wspaniale ilustruje taki szerszy nurt dziejów, całą ironię - pracę u podstaw, tworzenie czegoś, potem narodowe zrywy, powstańcze armie... i koniec jak zwykle.

      Usuń
  3. Znacznie bardziej podoba mi się ta forma komentowania! U mnie nigdy dotąd nie pojawiły się spamy.
    Niewiele rzeczy jest piękniejszych nad stare chatki ukryte wśród kwitnących jabłoni. Ten widok zawsze zapiera dech w piersiach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że i u mnie się sprawdzi.
      Cała ta dolina obfituje w takie obrazki, nie spodziewałam się jadąc do Ojcowa, że jeszcze znajdę kwitnące sady (w mojej okolicy już prawie wtedy przekwitły) i te widoki były dla mnie bardzo miłą niespodzianką.

      Usuń
  4. Super relacja. Cudna przyroda i ostańce sprawiają wiele radości. Fajnie wyszła stara stodoła. Gdzie to jest?
    Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za taki post.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Wybierz się tam koniecznie - to żółty szlak prowadzący przez Dolinę Sąspowską; idąc z Ojcowa do Sąspowa zabytkowe budynki spotkasz tam, gdzie dolina rozszerza się w rozległe łąki (będzie "Warzechówka" i "Koziarnia") a starą chatkę, stodołę i szopę - jeszcze dalej w kierunku Sąspowa, po prawej tuż przy szlaku. Potem koniecznie zobacz kościół w Sąspowie z drewnianą dzwonnicą! Do Doliny Sąspowskiej można łatwo się wybrać nawet nie z Ojcowa, tylko zostawiając samochód na parkingu na Złotej Górze i w dół zielonym szlakiem, bardzo ładna leśna ścieżka.

      Usuń
  5. Ojców jest piękny w maju...Oj wróciłabym tam jeszcze raz...Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O każdej porze roku warto tam wracać, ale w maju ma wyjątkowy urok!
      Pozdrowienia :-)

      Usuń
  6. Spam nie powinien być uciążliwy, bo teraz blogger go skutecznie odsiewa.

    Ad rem;
    czytam, oglądam, a w głowie kołacze mi się wspomnienie, które utrudnia mi skupienie sie na tekście, więc je załatwie i wróce do czytania;
    mam przed oczami jabłonkę u ciotki pod Tarnowem, pod która w letnie, upalne dni zbierała sie cała młódź rodzinna na obiedzie, najwspanialszym na świecie, czyli ziemniakach polanych skwarkami, z kwaśnym mlekiem, takim prosto z piwnicy, zimnym, i jak krojonym!
    Wiesz, o czym mówie, prawda?
    To jest jedno z tych wspomnień z dzieciństwa, które hołubię...;)
    A teraz wracam do twoich opisów;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy wiem, o czym mówisz?! Jedno z moich wspomnień z dzieciństwa, kulinarno-nostalgicznych :-) Tylko bez jabłoni nad głową, niestety (za to pamiętam starą akację i czereśnie). Albo taki podwieczorek: pieczony w domu chleb podawany z gęstą śmietaną i cukrem...

      Usuń
  7. Przepiękne zdjęcia - dwa pierwsze: rewelacyjne. A ja niedawno napisałem, że jesteśmy dziećmi "dość zgrzebnej i szarej Północy". Większego głupstwa nie mogłem strzelić ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Twoja opinia zawsze wiele dla mnie znaczy. Również w materii fotografii.
      Samo sformułowanie brzmi dobrze i efektownie, a to już powinno się wydać podejrzane ;-) Ale poważnie mówiąc - jest w tym dużo prawdy. Nigdy nie widziałam na własne oczy obfitości i przepychu tropików, ale już sama strefa śródziemnomorska południa Francji wydała mi się prawie Edenem w porównaniu do naszych wiejskich pejzaży czy dość skromnej jednak szaty roślinnej. Z drugiej jednak strony: może to tylko chodziło u mnie o egzotykę i urok nowości, jakieś zobojętnienie na krajobrazy i widoki znane? W Ojcowskim Parku Narodowym notuje się ponoć ponad 950 gatunków roślin - a przestrzeń tak niewielka - ponoć to wyjątkowe jak na polskie warunki. Nasza Północ jest zapewne barwna i różnorodna, tyle że mniej spektakularna; to piękno nieoczywiste, które wymaga wysiłku poznawania.

      Usuń
    2. Droga Ado, skoro z Twojego - jak piszesz - zobojętnienia na krajobrazy i widoki znane, powstają takie piękne fotografie i opisy tak elokwentne, pełne zachwytu nad tym, co spotykasz i widzisz... to co by było, gdybyś przestała być obojętna ;)
      Pozdrawiam serdecznie.

      PS. Czy byłaś we Włoszech? (Już nie pamiętam, czy o Włoszech kiedykolwiek pisaliśmy do siebie).
      Może się mylę, ale myślę, że spodobałby Ci się ten kraj bardzo. Bo nie tylko sztuka i architektura, ale i krajobrazy, koloryt pejzażu...

      Usuń
    3. Och, jak zawsze nieprecyzyjnie się wyraziłam - owo "zobojętnienie na nasze krajobrazy" zdarzyło mi się wtedy, w młodości, kiedy całej urody świata upatrywałam gdzie indziej, pod innym niebem. Teraz odkrywam to, co zawsze było mi dane, fotografuję to, opisuję najlepiej jak potrafię (a mimo to w moich słowach niektórzy dopatrują się "pogardliwego stosunku", czy to nie ironia?, eh, mniejsza z tym).

      Nie byłam nigdy we Włoszech tak naprawdę. Może raz czy dwa przejazdem, gdy jechałam w kierunku Nicei czy Marsylii, ale to nie ma znaczenia. Italię znam tylko z książek - Herbert i Iwaszkiewicz, takich mam przewodników. Nawet nie oglądam często współczesnych zdjęć, wolę wyobrażać sobie ten koloryt, wolę patrzeć na Włochy oczyma tamtych. Chyba nie pisaliśmy nigdy o Italii, ale wydaje mi się, że pamiętam Twoje niezrównane zdjęcia z San Gimignano (nałożyły mi się na wyobrażenie, jakie stworzyłam czytając Iwaszkiewicza, stąd niepewność we wcześniejszym zdaniu).
      Widziałam parokrotnie południe Francji - może jeśli idzie o zabytki, ustępuje ono Italii, ale tak właśnie wyobrażam sobie ów koloryt, siena, ochra, lazur nieba, jakieś zamglenie powietrznej perspektywy. No tak, ja przecież wyobrażam sobie Italię także poprzez malarstwo, te niekończące, odbiegające w dal kolejne plany krajobrazu widoczne w jakimś prześwicie okna, w tle portretu.
      Może kiedyś to zobaczę.

      Usuń
  8. Czas biegnie tak szybko. Nie ma już śladu po kwitnących drzewach.
    Muszę odświeżyć wspomnienia z Sąspowskiej.
    Podoba mi się nowe komentowanie. Od roku nie miałam ani jednego spamu.
    Pozdrawiam serdecznie:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko tak szybko przemija, tak. Dziś o tym myślałam, gdy przed wieczorem odwiedziłam na chwilę Ojców i właśnie Dolinę Sąspowską. Jak inaczej! Przekwitły jabłonie, bez zniszczony ulewnym deszczem, przekwitła Lunaria, której jeszcze w ubiegłą sobotę całe łany pokrywały ujście pewnego wąwozu.
      Ciekawa jestem bardzo Twoich wspomnień z Doliny Sąspowskiej. Mnie jeszcze nigdy nie pokazała się dwa razy w podobnej odsłonie - zawsze jest inna, zmienna.
      Serdeczności :-)

      Usuń
  9. Mieszkam w Porębie Sąspowskiej od dziecka, moi dziadkowie osiedlili się tutaj przed wojną a więc długo zanim utworzono OPN, jestem niemile zaskoczony pogardliwą podstawą autorki bloga na temat mojego miejsca zamieszkania: cyt.
    "Zresztą cała ta osada, tzw. Poręba Sąspowska............."
    Na zdjęciu dom w dolinie "granica Poręby Sąspowskiej", w której mieszka sam(ma psa który rzadko widzi ludzi) prawie stu letni mężczyzna. Zapewne autorka do Poręby nie dotarła gdyż ta znajduje się powyżej dna doliny otoczona lasem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę źle odczytał Pan moje intencje! Wielka szkoda! Cała moja opowieść o Dolinie Sąspowskiej jest raczej wyrazem zachwytu i nigdy nie pozwoliłabym sobie na pogardę wobec mieszkańców, z jakiej racji? Fotografuję i opisuję budynki, które dotrwały do naszych czasów, nie tylko dlatego, że od zawsze mam wielki sentyment do budownictwa drewnianego, ale dlatego, by w jakiś sposób ochronić je od zapomnienia, utrwalić choćby na zdjęciach.
      Owszem, nie dotarłam do samej Poręby, nie chcę moim fotografowaniem naruszać spokoju, zwykłego życia ludzi. Owszem, zawsze zasmuca mnie los psów trzymanych na łańcuchu i bardzo często widuję takie w moich podkrakowskich wędrówkach.
      Smutne jest to nieporozumienie, bo naprawdę cały "reportaż" jest raczej wyrazem podziwu i zachwytu (przyrodą, budownictwem) niż obiektywnym opisem. Ale żeby pogardliwie? Chyba zawiniła forma wypowiedzi, ten mały fragment, który Pan cytuje - ale proszę przeczytać ten teks jeszcze raz mając na uwadze moje wyjaśnienia - i może odbiór będzie inny. Myślę, że forma "cała ta..." mogła mi się wziąć jako kalka z jęz. francuskiego.

      Chętnie zapytałabym o zdanie pozostałych czytelników - jak odbierają ten tekst. Bardzo proszę wszystkich, którzy może przeczytali powyższą opinię o wyrażenie zdania, to dla mnie ważne.

      Tymczasem mam nadzieję, że moje wyjaśnienia trochę chociaż wpłynęły na Pana opinię o tym tekście.
      Z poważaniem
      A.G.

      Usuń
  10. Rozumiem, że czytelnik jest uwrażliwiony na to, co pisze się o miejscu, w którym mieszka (zresztą pewnie większość z nas jest, i uważam to za całkowicie zrozumiałe) - ale autorce tego bloga na pewno nie można zarzucić pogardliwego traktowania czegokolwiek ani tym bardziej kogokolwiek. Wręcz przeciwnie, w każdym wpisie widać szacunek w podejściu do świata.

    pozdrawiam
    allegra walker

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wypowiedź. Zasmuciło mnie tamta opinia, bo trudno chyba o większe nieporozumienie. Jednak słowa to bardzo dziwna materia, wiele innych elementów decyduje o odczytaniu tekstu. Ktoś, kto czyta ten blog od pewnego czasu, nie zwróci uwagi na niezbyt może szczęśliwą konstrukcję "cała ta...", bo nawet i nie przyjdzie mu do głowy, że to mogłoby być oznaką wyniosłości, czy - trudno o większą ironię losu - pogardy. To wyrażenie, którego może nadużywam, jest doskonale obiektywne we francuskim a język, którym piszę, mimo mojej dbałości, nosi jeszcze wiele śladów z czasu, kiedy i czytałam i myślałam tylko po francusku.
      Meritum mojej wypowiedzi we fragmencie wpisu było przecież takie, że pomimo iż owa osada stanowi enklawę na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego, to moim zdaniem nieporównywalne są szkody, jakie może wyrządzić bytowanie i gospodarowanie kilku rodzin w porównaniu z inwazją turystów. Ale cóż. Nieporozumienia się zdarzają i nawet dobrze rozumiem intencje czytelnika, trudno wymagać, by czytał cały mój blog, żeby zrozumieć kim jestem i jak piszę.

      Usuń
  11. "Podziwiam piękno świata" Ado z Tobą ... W pięknych krajobrazach, cichych miejscach, łąkach, lasach i sadach, bezdrożach i polnych ścieżkach ... Bo właśnie tam jest to, co najcenniejsze ... Uwielbiam te piękne, pełne szacunku i zachwytu światem, przepełnione refleksją i czasem melancholią, relacje z drogi ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I za ten głos również bardzo dziękuję. Jeśli powyższa uwaga czytelnika jest dla mnie jakąś lekcją, a mniemam, że jest (bo tak postanowiłam sobie traktować wszystkie związane z pisaniem bloga przykrości) to widzę ją tak: jeśli chcę wypowiadać się subiektywnie i po swojemu, lepszym narzędziem jest obraz niż słowo. Słowa mają zbyt wiele warstw, za dużo jest poziomów odczytania, zrozumienia, niezrozumienia. Tak czy inaczej muszę przy słowach pozostać nie mając dobrego fotograficznego warsztatu.

      Albo: to może być też argument potwierdzający słuszność wycofania się z FB i zaniechania jakichkolwiek prób dotarcia do szerszych kręgów czytelników. Piszę dla garstki ludzi, którzy potrafią odczytać to, co piszę i moje intencje.
      Jeszcze raz dziękuję za (wszelkie) wsparcie i dobre słowa.

      Usuń
  12. Twój opis doliny, tak jeszcze cudnie dzikiej, dosłownie urzekł mnie.
    Jesteś mistrzynią malowania słowem popartym ogromem wiedzy.
    Już nie mówiąc o tych urokliwych, klimatycznych zdjęciach.
    Czytanie i oglądanie zawartości Twych postów to wielka przyjemność. Szkoda, że mam tak mało na to czasu.

    Załączam pozdrowienia z doliny Dunajca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, miło to słyszeć! Czas, czas... doskonale rozumiem, to największy problem, to bezcenne.
      Gdy znajdziesz chwilkę czy dwie, to oczywiście zawsze zapraszam.

      Usuń

Prześlij komentarz